Nie wiem, czy w naszym
zwariowanym świecie wśród miłośników turystyki możliwe jest, by nazwisko
„Dzikowska” komukolwiek umknęło. Skąd te przypuszczenia? Ano z książki Tam, gdzie byłam autorstwa nikogo
innego, jak żony Tony’ego Halika, czyli Elżbiety Dzikowskiej.
Powieść, o ile tak mogę nazwać tę
publikacje, liczy sobie 404 strony zapisane stosunkowo drobną czcionką. Wygląda
potężnie? Owszem. Jednak lektura warta jest swojej ceny, a przekonywała mnie o
tym każda kolejna stronica. Kiedy otrzymałam przesyłkę od Wydawnictwa
Bernardinum nieziemsko skonsternowała mnie waga pudełka. Były w niej, co
prawda, trzy publikacje, jednak nie będę ukrywała swojego przerażenia. Szybkim
tempem jednak usunęłam zbędną folię i papier, po czym zapadając się w ulubionym
fotelu rozpoczęłam lekturę. Pierwszego wieczoru pochłonęłam, dokładnie, 184
strony. Wiedza moja wzbogaciła się o biografię Elżbiety Dzikowskiej, rozpad jej
rodziny przez II Wojnę Światową, pobyt w areszcie, stypendium w Meksyku, przyjaźń z prezydentem kraju
jak i pierwsze spotkanie z obudzonym w środku nocy, rugającym wspomnianego
prezydenta – Tony'm Halikiem.
Książka ta, to tak naprawdę
biograficzna podróż Józefy Elżbiety Dzikowskiej, w gronie przyjaciół nazywanej Elżunią.
Opowiedziane historie obrazują nam jej ambicje, plany i postawione sobie
niegdyś cele. Pokazują, że wzorowa uczennica zostaje doceniona, i że wystarczy
garstka ambicji ażeby spełnić swoje marzenia. Czy to jednak wyłącznie gonitwa
za tym, czego większość ludzi nigdy nie osiągnie? Na szczęście nie. Dzięki
lekturze poszerzyłam swoją wiedzę dotyczącą Majów, Azteków czy Lakandonów, a
nawet zwizualizowano mi obrzędy związane z leczeniem białą i czarną magią. Liczne
zdjęcia ubarwiały tylko poszczególne historie (każdy rozdział książki to
wyselekcjonowany akapit informujący o danej podróży/zdarzeniu). Muszę jednak
przyznać, że wielokrotnie brakowało mi opisywanych fotografii, które jak
mniemam, pozostały w prywatnej kolekcji Pani Elżbiety, bądź wykorzystano je w
programie telewizyjnym Pieprz i Wanilia.
Uważam, że wzbogaciłyby one tę publikacje i zaspokoiły żądze niejednego
czytelnika.
Jeśli jednak chodzi o samą fabułę chciałabym jednogłośnie
stwierdzić, iż pomysł na książkę okazał się być strzałem w dziesiątkę. Mam tutaj
na myśli wspomniane już krótkie, rzeczowe rozdziały. Dzięki takiemu rozwiązaniu
nie jesteśmy obarczeni zbyt dużą ilością informacji, pobieżnie poznajemy
wszystkich towarzyszy autorki czy intrygujące opowiastki, po czym przechodzimy do odrębnej części achronologicznej
(co powtarza autorka) historii.
Dzikowska oprowadza nas po okolicznych
wioskach, nakazuje skosztować lokalnych przysmaków czy halucynogennych grzybów.
Opowiada, jak trudne życie wiodą plemiona w chacie ze strzechy, paleniskiem
na środku izby i kamiennym, a czasem i mahoniowym łożem, albo jak to rząd
amerykański wręczył Indianom ciągnik, którego nikt nie potrafi naprawić…
Osobiście, wszystkie te informacje uważam ze cenne, bowiem zarówno moje, jak i
przyszłe pokolenia miały będą podstawę do retrospekcji, wzbogacą swoją wiedzę o
to, „jak było kiedyś” i „jak im się wiodło”. Czasy się przecież zmieniają...
Jednym mankamentem, na który
chciałabym zwrócić uwagę, jest brak przystosowania książki do „mistrzów
geografii” (tak, miało to zabrzmieć cynicznie). Mam tu na myśli swoje rozterki
podczas lektury, bowiem choć interesuje mnie turystyka, kultura dzisiejszych
plemion czy starożytnych aglomeracji, to topografia umknęła z mojej głowy wraz
z ostatnią lekcją geografii. Skąd ja mogę wiedzieć, gdzie znajduje się Tikal
albo Chalchuapa? Trudno było mi też odszukać na ogólnodostępnej mapie opisywane
wioski i niewielkie miasteczka, pomimo ich odwiecznej (dosłownie) świetności. Jeśli
powstanie kolejne wydanie książki, idealnym dodatkiem byłaby pojawiająca się,
co kilka rozdziałów, mapka wspomagająca czytelników, których wiedza o Ameryce
Łacińskiej jest znikoma. Autorka, w głównej mierze, upodobała sobie wędrówkę
śladami Majów. Niech więc tak pozostanie.
Tam, gdzie byłam polecam przede wszystkim zwolennikom podróży. Miłośnikom
zarówno starożytności, jak i czasów współczesnych, poszukiwaczom przygód, ale i
osobom zaciekawionym życiem i działalnością Tony’ego Halika. Dzięki tej
książce, a raczej dzięki subiektywnym opisom wydarzeń i dbałością o szczegóły Elżbieta
Dzikowska przedstawiła nam prawdziwe oblicze swojego męża. Osobę, która kochała
to, co robi. Rozwijała swoje pasje i zainteresowania, a przede wszystkim – spełniała
marzenia. Patrząc jednak na nasze XXI-wieczne społeczeństwo odnoszę wrażenie,
że historia ta jest nieprawdopodobna. Mam jednak szczerą nadzieję, że nie minie
pięćdziesiąt lat, a znów przeczytam tak przepełnioną zbiegami okoliczności
opowieść o młodej studentce sinologii, która została jedną z najsławniejszych
dziennikarek.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Bernardinum:
0 opinii:
Dziękuję!