Być kimś, być sobą. Pierwsze 7 dni to niekonwencjonalna książka o
losach młodych ludzi ze środowiska, do którego przysłowiowy pies z kulawą nogą
nigdy nie chciałby trafić. Być może moja subiektywna opinia jest zbyt obcesowa,
jednak świetnie rozumiem realia życia w slumsach, jeśli miejskie osiedle
zastąpimy wiejską egzystencją, w której na każdym kroku coś nie dzieje się po naszej
myśli, a bezsilność i poczucie niesprawiedliwości ciążą każdego dnia.
Przed rozpoczęciem lektury czy
nawet otrzymaniem książki sądziłam, że tytułowe „7 dni”, będą opisane niczym
dziennik pokładowy, a nie opowiadanie z wyrwanym jednym tygodniem z życia
gimnazjalisty. Naszym głównym bohaterem jest Krzysiek, który wraz ze swoim
przyjacielem, Marcinem, regularnie spotyka się na wieczornym „piwie”, chodzi na
wagary albo spędza długi wieczór na koncercie zespołu PIH w strefie VIP. Obaj młodzieńcy
mają bardzo nieciekawą sytuację rodzinną, bowiem w ich domu nic, poza alkoholem,
się nie przelewa. Familia Marcina toczy batalię, w której nieodzowne są
interwencje policji, a ojciec Krzyśka, któremu chłopak za wszelką cenę próbuje
się odgryźć, nie widzi nic złego w spoliczkowaniu syna. Autor w bardzo ciekawy
sposób opisał poczucie niesprawiedliwości i konieczność zaakceptowania takiego,
a nie innego losu. Żaden z nich nie może „zmienić ojca”, żaden też go nie
wybierał. Nasz główny bohater jednak postanawia dokonać zmiany w swoim życiu. Łaknie
normalności, zmycia poczucia wstydu i
przywrócenia harmonii swojego jestestwa. Pod wpływem emocji pisze piosenki,
które przedstawiają realia jego codzienności. Próbuje przelać swoje uczucia na
papier, by wyrzucić z siebie negatywne wspomnienia. Nie rozumie też swojej
matki, która nie chce odejść od męża, a kiedy chłopak próbuje jej wytłumaczyć,
że nie powinna walczyć o związek małżeński kosztem swojego szczęścia, odpowiada krótko „(…) to jest właśnie rodzina”.
Książkę Jarosława Podsiadlika
czyta się bardzo szybko. Mi lektura zajęła jeden wieczór, bowiem fabuła jest
doskonale zarysowana, a realia przedstawione w bardzo dosadny sposób. Nie
oszukujmy się, wiele rodzin wiedzie właśnie takie, jak Krzysiek, życie. Nie każdy
z nas ma dzieciństwo usłane różami i nie każdy może sobie pozwolić na szkolną
wycieczkę z powodu zwykłego braku pieniędzy. Wiem jednak, że wiele osób tego
nie zrozumie i tutaj idealnie wplecioną postacią staje się bezdomny biznesmen,
który przez własną bezmyślność stracił wszystko to, co kochał. Opowiadanie porusza
tak naprawdę wiele kwestii i aspektów, które należy przemyśleć samodzielnie. Może
to kwestia sytuacji społeczno-socjalnej, by niektóre rzeczy pojąć dosadniej,
jednak każdy czytelnik powinien wyciągnąć własne wnioski…
Jeśli chodzi o techniczną stronę Być
kimś, być sobą, to zraził mnie sposób napisania książki i przede wszystkim -
treść dialogów. Rozumiem, że autor chciał oddać atmosferę panującą w
gimnazjach, jednak ja nie jestem osobą wulgarną i tak ordynarne rozmowy sprawiły,
że byłam zniechęcona do kontynuowania lektury. Nie lubię przekleństw, a co za
tym idzie, zawsze sądziłam, że osoby, które mają nieco poukładane w głowie, a
na taką postać został wykreowany Krzysiek, starają się unikać kolokwialnych
zwrotów. Jak widać byłam w błędzie, bowiem sam Hip Hop rządzi się własnymi
prawami, wiek czy zachowanie jest tu dodatkową fanaberią…
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Novae Res:
8 opinii:
Polecam każdemu!! 35 zł za książkę z płytą.....
OdpowiedzUsuńKsiążki nie czytałam, ale mogę powiedzieć, że wulgaryzmy wśród gimnazjalistów, nawet tych zdroworozsądkowych i umiejących myśleć, to norma. Dlatego, że mimo wszystko większość dzieciaków w tym wieku chce w jakiś sposób dopasować się do rówieśników. Przerabiałam wulgaryzmy w zeszłym roku u mojej córki (wtedy szóstoklasistki). Na szczęście już tego nie robi, ale tylko dlatego, że poważnie porozmawiałyśmy. Jeśli nie ma obok dziecka kogoś dorosłego, który mu wskaże takie błedy, to dziecko samo nie przestanie ot tak.
OdpowiedzUsuńJa kiedyś usłyszałam jedno, bardzo mądre zdanie - osoba inteligentna odnajdzie synonim, który sprawi, że emocjonalnie zdanie będzie dawało ten sam efekt. Wiem jednak, jak zachowywali się moi rówieśnicy, bez względu na wiek. Wychowałam się jednak w na tyle małej miejscowości, że wszelkie kolokwializmy spadały na osoby, tak jak napisałaś, którym zabrakło "kogoś dorosłego". :) Co innego, jeśli nawet sami rodzice nie widzieli w tym nic złego... Nie mi to oceniać, jednak autor przedstawił realia współczesnego świata. Świata który w moim przekonaniu "schodzi na psy" z każdym kolejnym rokiem...
UsuńAle wiesz, co? :) Przyznam się, że pisząc własną książkę czasem brakuje mi odpowiedniego słowa, które nadałoby "prawdziwości" emocjom, spadającym na głównych bohaterów... :)
UsuńNo właśnie jeśli się pisze coś własnego niestety ciężko jest czasem nie użyć wulgaryzmu. Chociaż wszystko zależy w jakim czasie/klimacie jest umiejscowiona dana powieść. Wbrew pozorom łatwiej jest użyć nieparlamentarnych słów w realiach, które już minęły. Oczywiście o ile używasz ich w dawnej formie. Przykładem może być chociażby słowo chędożyć ;)
OdpowiedzUsuńPękłabym ze śmiechy, jak któryś z książkowych gimnazjalistów w dialogu powiedziałby "Chędożyć". :D Ale masz oczywiście rację ;)
UsuńChyba się skuszę! :)
OdpowiedzUsuńWspomniałaś że chodzili na koncerty Piha- niestety sam ten fakt sprawia, że nie można było uniknąć przekleństw. W dodatku książka straciłaby wiele ze swojej realności jeżeli tego elementu by zabrakło, jasne można użyć synonimów ale bądźmy szczerzy, młodzież szczególnie z tego otoczenia ich nie używa.
OdpowiedzUsuńMyślę, że się skuszę i przeczytam gdy nadarzy się taka okazja.
Dziękuję!