Wyimaginowany świat
Superbohaterów nie był nigdy moją mocną stroną. Ani Batman, ani Superman, ani
Spiderman to nie są postaci, które kiedykolwiek zdołały ująć mnie za serce. Nie
lubiłam i nadal nie lubię komiksów. Postanowiłam jednak nieco zmodyfikować swoją
postawę, sięgając po Dzikie karty
G.R.R. Martina. Antologię, którą swobodnie można przenieść w obrazkową
scenerię. Książkę, która przenosi Czytelnika w fantastyczny świat wyobraźni
wśród zgliszczy II wojny światowej, znanej nam z podręczników historii. Nie
spodziewajcie się jednak tęczowych kucyków, jednorożców i krainy czarów. To opowieści
dla dorosłych Czytelników, stanowczo.
Do czego nawiązuje fabuła
książki? Otóż po zakończeniu II wojny światowej nic nie zostaje rozstrzygnięte.
Nad ludzkością czyha kolejne niebezpieczeństwo,
tajemniczy wirus, który w mgnieniu oka budzi panikę i popłoch. Zarażanie nim
prowadzi do nieodwracalnych zmian w ludzkim DNA, a to implikuje powstanie dwóch
„ras”. Jedną z nich stanowią Asy – osoby, które otrzymały niesamowite zdolności
i umiejętności. Są błyskotliwe, pewne siebie, posiadają nie tylko wiedzę, ale i
witalność, która dotychczas każdego dnia powoli z nich umykała. Z kolei drugą rasą
jest grupa Dżokerów – okaleczonych fizycznie, wyrzuconych na margines społeczny
istot, które poprzez uciśnienie i poczucie niesprawiedliwości zaczynają
opowiadać się po stronie zła. Pieczę nad rozwojem wirusa sprawuje Tachion,
jedyny specjalista, który za wszelką cenę stara się leczyć zakażonych. Niestety
jednak i on staje się celem, bowiem nie
dość, że jest przedstawicielem obcej rasy, to przybył na Ziemię statkiem
kosmicznym.
Martin bardzo metaforycznie
potraktował tytuł książki. Atak tajemniczego i nikomu nieznanego wirusa zebrał
potężne żniwo śmierci, a wydawać by się mogło „szczęśliwców” nie zawsze
nagrodził. Jokerami są postaci, które, owszem, ocalały, ale ich życie uległo
diametralnej zmianie. Niektóre osoby godzą się z losem, wykorzystując swoje
piętno to pomocy innym. Pozostali jednak czują się zawiedzeni, odsunięci i
skrzywdzeni, bowiem z dnia na dzień przeistoczyli się w potwory. Dzikie karty to wielka niewiadoma. Gra
losowa, loteria, w której panujący wirus pozwala przetrwać jedynie dwóm kartom:
Asom i Jokerom.
Warto jednak zaznaczyć, że to nie
do końca jest książka autorstwa pisarza znanego znam z Pieśni lodu i ognia. Martin, owszem, sprawował pieczę nad
publikacją, nawet dorzucił swoje jedno opowiadanie, ale na 652 stronicową
całość składają się historie rozmaitych twórców. Dlaczego więc książka
podpisana została nazwiskiem popularnego pisarza, skoro w jej wnętrzu spotykamy
mało znane, albo kompletnie obce nam osobistości? Kwestią sporną może być tylko
marketing. Pamiętacie książkę Jest
legendą: Antologia w hołdzie Richardowi Mathesonowi? Tam pierwszym z
wymienionych nazwisk twórców był Stephen King, któremu również zawdzięczamy
tylko jedną historię. Należy zwrócić jednak uwagę, że całość jest bardzo spójna
i stosunkowo prosto się czyta. Ja co prawda miałam niemałe problemy by
przebrnąć przez dwie, może trzy opowiadania, ale lektura jest w znacznej mierze
ciekawa i wciągająca.
Dzikie karty polecam czytelnikom fantasy. Ta historia, choć
osadzona w pewnej mierze realistycznym świecie i znanej nam z podręczników
scenerii, jest książką wyrwaną z półki science-fiction. Sądzę więc, że pomimo
szerokiej promocji, powinna być skierowana przede wszystkim do miłośników
wyimaginowanego świata i zdarzeń, które tak naprawdę nigdy nie będą miały
miejsca. Lektura jednak została bardzo dobrze
przemyślana przez autora, wyraźnie skonstruowana i napisana z należytą uwagą. Nikt
jednak nie powiedział, że ma być łatwa w odbiorze. Ale... strzeżcie się, Kochani, Wirus
Wild Card w każdej chwili może opanować Ziemię!
Za egzemplarz serdecznie dziękuję
Wydawnictwu ZYSK i S-ka
1 opinii:
Ja lubię taki zbiory opowiadań. Wiadomo, znane nazwisko przyciąga uwagę czytelników, więc mnie nie dziwi taka strategia.
OdpowiedzUsuńDziękuję!