Dwukrotnie zekranizowaną książkę Tadeusza Dołęgi-Mostowicza znamy wszyscy. Rozprawiając o „Nikusiu” wspominamy Romana Wilhelmiego, później Cezarego Pazurę, a dzisiaj… dzisiaj powinniśmy kojarzyć go z Przemysławem Bluszczem. Na deskach Teatru Syrena miało miejsce niesamowite widowisko – rozświetlone, roztańczone, rozśpiewane przedstawienie pt. „Kariera Nikodema Dyzmy”.
Po trudnym, psychologicznym dramacie „Skaza” przyszedł czas na lekki, ale głęboki musical. Przeniesienia legendarnej, kultowej powieści na deski Teatru Syrena podjął się sam Wojciech Kościelniak, jak wiadomo – mistrz tego gatunku. O choreografię zadbał Jarosław Staniek, a muzykę napisał i skomponował Piotr Dziubek. Wszystko to, połączone ze scenografią (Damian Styrna) i grą świateł (Artur Wytrysku), stworzyło niesamowite przedstawienie.
Przepełniona dobrym humorem i pełna absurdów ścieżka kariery Dyzmy bawi nie od dzisiaj. Przecież wystarczyło przypadkowo otrzymać zaproszenie i zachowywać się zgodnie ze swoim stanem społecznym (ponieważ wtedy zostaje zaburzona świadomość o rzeczach, których robić „nie wypada”) by dostać się na salony. Któż w ówczesnych czasach nie chciałby jadać podwieczorków z Ministrem Rolnictwa? A kto pogardziłby czerwonym Torpedo? Powołując się na słowa odtwórcy głównej roli, Przemysława Bluszcza, w reportażu dla TVP „…jeśli ktoś ma mocny, silny instynkt samozachowawczy, tak jak ten gość, można góry przenosić”, pozwolę sobie stwierdzić, że są one sednem całej historii. Dzisiaj otacza nas wielu „Nikodemów”, taki kolej losu i taki urok realizacji własnych celów. Czasem wystarczy stwarzać dobre pozory, budować charyzmatyczny, kontrowersyjny wizerunek i pojawić się w odpowiednim miejscu, i o odpowiednim czasie, by zwrócić na siebie uwagę, a reszta? Reszta przyjdzie sama. Nikodem Dyzma to postać bardzo komiczna – bohater sprawia wrażenie pewnego siebie, umiejętnie okłamuje swoje otoczenie, a z coraz to lepszą sytuacją społeczną, znikają jego obawy dotyczące ujawnienia prawdy. Tak naprawdę to jego postać naigrywa się z reszty bohaterów, a w zasadzie i całego narodu. Do władzy dochodzi osoba nikomu nieznana, bezrobotny śpiewak w jednym garniturze. Owija wszystkich wokół palca, a jedyną osobą, która jest w stanie obnażyć jego prawdziwe „ja”, to hrabia Żorż (Przemysław Glapiński), uznany za chorego psychicznie. Fabuła ukazuje też bezwzględność Dyzmy. W obawie przed obnażeniem prawdy jest zdolny do wszystkiego, a ciążące na nim wyrzuty sumienia zwieńcza przezabawny komentarz Gońca „Coś pan? Ze stolikiem gadasz?”. Nikodem oschle i brutalnie traktuje byłą kochankę (Anna Terpiłowska), przebiegle pozbawia Kunickiego (Piotr Siejka) praw do majątku i w mgnieniu oka doprowadza do zaślubin z jego żoną, Niną.
Spektakl zaskakuje i intryguje jednocześnie. Wprawia nas w zadumę, momentami zmusza do refleksji, czasem powagi, a przy tym bawi i naigrywa się ze współczesności. Niemałym zaskoczeniem była dla mnie wizja reżysera, decydująca o obsadzeniu tytułowej roli spektaklu przez Przemysława Bluszcza, świetnego aktora znanego nam m.in. z popularnego serialu „Czas Honoru”. Przyznaję, nie potrafiłam wpleść go w historię Nikodema Dyzmy, ale efekt końcowy był moim zdaniem rewelacyjny.
0 opinii:
Dziękuję!