­
­

"Żółta Sukienka" czyli wielka opowieść w niewielkim wydaniu...

Pani Beata Gołembiowska

Beata Gołembiowska - Urodziła się w Poznaniu w 1957 r. W 1981 r. ukończyła studia biologii środowiskowej na UAM w Poznaniu i wraz z mężem, Przemysławem Nawrockim, osiedliła się w Radomiu. Tam przyszły na świat ich dwie córki – Iwa i Tina.W 1989 r. wyemigrowała z rodziną do Kanady i zamieszkała w Montrealu. W 1997 r. ukończyła studia fotograficzne na Dawson College. Jej prace były prezentowane na wystawach indywidualnych i zbiorowych w kilku galeriach montrealskich, m.in. w Galerii Muzeum Sztuk Pięknych. Przez sześć lat pracowała jako malarka dekoracyjna w programach Debbie Travis-Painted House i Facelift. W tym czasie zaczęła pisać opowiadania i scenariusze oraz artykuły o fotografii, malarstwie i przyrodzie. Obecnie pracuje dla Queen Art Films, gdzie zadebiutowała jako reżyser filmu dokumentalnego „Raj utracony, raj odzyskany” o polskim ziemiaństwie i arystokracji w Rawdon. Jej album „W jednej walizce” wraz z filmem ukaże się w grudniu 2011 r.  Książka „Żólta sukienka” jest jej debiutem literackim. /Źródło: http://zaczytani.pl/ksiazka/zolta_sukienka,druk, zdjęcie pochodzi z FP/


Żółta sukienka to niewielkich rozmiarów powieść Beaty Gołembiowskiej-Nawrockiej. Historia na pozór prosta, a zarazem traumatyczna, zapisana na raptem 164 stronicach jest w stanie ująć za serce niejednego czytelnika. Tak też stało się w moim przypadku. Książkę przeczytałam w ciągu jednego popołudnia i przyznam, że moje rozważania po lekturze zabrały mi o niebo więcej czasu.

Naszą główną bohaterką powieści jest Anna. Dojrzała kobieta, która starając się utrzymać siebie i swoją córkę na emigracji trudni się sprzątaniem w domach obcych ludzi. Nie potrafi zabawić długo w jednym miejscu, jednak podejmuje pracę przy niepełnosprawnym Paulu. Mężczyzna ma kluczowy wpływ na osobowość i zachowanie dziewczyny. To on pozwala jej wyzwolić demony przeszłości, a zarazem nam zrozumieć, jak zaszyty w psychice dziecka może zostać gwałt. Anna bowiem została zgwałcona, kiedy miała zaledwie sześć lat. Feralnego dnia ubrana była w żółtą sukienkę, wyhaftowaną przez babcię, która z dumą wręczyła dziewczynce podarek. Czy da się uciec? Zapomnieć? Czy małe dziecko potrafi zrozumieć, jak wielkie zło zostało mu wyrządzone? Czy po dwudziestu latach od tragicznego zdarzenia Anna zdoła powrócić do normalności? Jaki wpływ ma miłość na każdego z nas? To tylko nieliczne wnioski, jakie możecie wyciągnąć po przeczytaniu tej książki.

Żółta sukienka to tak naprawdę wielowątkowa książka. Na kartach powieści zmagamy się z cierpieniem, ignorancją, obroną przed światem, trudami życia oraz walką z demonami przeszłości, które nie odstępują nas na krok. Wiele z tych wspomnień dotyczą samej autorki, a więc potrafimy współczuć naszej bohaterce, przeżywać z nią każdą radość i smutek, a zarazem śledzimy bieg zdarzeń z zapartym tchem. To historia bardzo głęboka, wywołująca liczne emocje.

Gdy czytałam tę książkę, aż trudno było mi uwierzyć, że jest to debiut Pani Beaty. Przyznam,  że powieść jest przystępnie, a zarazem bardzo przemyślanie skonstruowana. Lektura nas nie nuży, chcemy czytać i czytać, aż nie dobrniemy do ostatniej stronicy. Książka boli, wzrusza, ale czasem sprawia, że ciepło się uśmiechamy. Takich książek jest coraz mniej na polskim rynku, a wśród debiutów zliczyć możemy je na palcach jednej ręki. Gorąco polecam!

Za Żółtą sukienkę dziękuję samej Autorce.


*****

Kochani! Pamiętajcie, że Żółtą sukienkę możecie wygrać w Pastelowym Konkursie. 
Szczegóły >>TU<<

Kornblumenblau, Leszek Wosiewicz

Nie lubię niemieckiej muzyki. Nie lubię dźwięku akordeonu. Nie lubię też nużących projekcji. Na taką jednak trafiłam – film zowie się Kornblumenblau i wpadłam na niego… niechcący. Liczne, pozytywne komentarze na forach i wysokie noty  w znanych portalach kulturalnych sprawiły, że chętnie sięgnęłam po tę produkcję.


Historię rozpoczyna koncert fortepianowy, tak, podobnie jak w Pianiście, jednak zawrotna prędkość akcji przenosi nas do Auschwitz. Główny bohater, Tadeusz Wyczyński, trafia do obozu koncentracyjnego. Skierowany zostaje do oddziału „doświadczalnego”, gdzie szalony doktorek zaraża go tyfusem. Mało kto z Was wie, że Niemieckie obozy zagłady były największym impulsem do powojennego rozwoju medycyny. To właśnie ci, lekarze-kaci, testowali reakcje ludzkiego organizmu na rozmaite infekcje i zarazki, a czasem wymyślne trutki i środki odurzające. Normą było też wnikanie w głąb delikwenta, dosłownie – zabiegi operacyjne, bez znieczulenia, stały się obozową codziennością. Przeszywanie poszczególnych członków, a czasem i całych kończyn do drugiej osoby, obserwacja procesu zrastania, bądź nie przyjmowania przeszczepu, czasem celowo zakażonego i całe mnóstwo innych, wymyślnych tortur. Widzę dzisiaj mamy ogromną, jednak pochwała dla tych czynów jest karygodna. Dlaczego napisałam Wam o tym wszystkim? Z bardzo prostej przyczyny – nasz główny bohater miał niebywałe szczęście kończąc w tyfusowym baraku. Co więcej, postanowił sobie, że za wszelką cenę przeżyje wojnę! A z tym już nie było problemu...

Wyczyński bardzo szybko wkradł się w łaski blokowego – regularnie grając mu Kornblumenblau na akordeonie. (Wspomniałam już, że nie lubię akordeonu?;-)) Był to pierwszy szczebel obozowej kariery muzyka. Później koncert fortepianowy  podczas kolacji niemieckich oficerów i finalnie - przedstawienie muzyczno - teatralne ku chwale i uhonorowaniu zasług SS. Występ zakończył się aplauzem… Rosjan, czyli atakiem powietrznym wyzwalającym więźniów.

Film opowiada wyjątkowo ciekawą, a zarazem prawdziwą historię, którą oglądamy przez okno bezpiecznej, spokojnej kuchni. Jakim trzeba być sadystą, by nagich, bezbronnych więźniów przeganiać, niczym bydło, godzinami po śniegu, po czym urządzając kąpiel w balii z lodowatą wodą ponownie nakazać im biegać? Równie popularne było publiczne wieszanie aresztantów – musieli oni rozstawić krzesła, zapewnić widowni stosowne warunki i atmosferę, po czym pokornie stanąć na szubienicy. Tak! Takie życie pokazuje nam Kornblumenblau.

Osobiście uważam, że pomysł na fabułę filmu jest świetny, realizacja jednak pozostawia wiele do życzenia. Świetnie rozumiem, że ekranizacja pochodzi z 1988 roku, a więc nie mam prawa wymagać efektów specjalnych mimo to sądzę, że z całej bazy koncepcji wybrano najgorszą. Śledzimy, jak zawsze, losy jednego więźnia, któremu powodzi się najlepiej.  Szkoda, bo polskie projekcje winny pokazywać nam cała prawdę dotyczącą naszych rodaków, a także historii kraju.

Film polecam, choć do najlepszych nie należy. Jeśli interesujecie się losem Żydów, a także życiem w obozach koncentracyjnych, na pewno znajdziecie coś dla siebie. 

Recenzja "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje
Wywiad: Portal Warszawa i Okolice

Recenzja książki: Sodoma

Recenzja książki: Sodoma
Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie