Lektura pewnych książek boli od
pierwszych stronic. Powieści wdzierają się do naszego umysłu, odbywają daleką
podróż w naszej fantazji po czym wprawiają nas w bardzo ponury nastrój. Kilka
tygodni temu rozpoczęłam Wielki Północny
Ocean. Książkę, którą czyta się wyjątkowo trudno, a brak czasu, podsycony
niechęcią, nie przekonuje do zakończenia lektury.
Zapytacie, skąd ta niechęć – nie
wiem, czy powinnam mówić o tym na samym początku swojej recenzji jednak problem
tkwi z „piśmiennictwie” pani Katarzyny Szelenbaum. Wertowałam internetowe
stronice, portale kulturalne, książkowe zakątki i śmiem stwierdzić, że Wielki Północny Ocean - Morze to
debiutancka powieść autorki. Mam szczerą nadzieję, że nasza pisarka „wyrobiła
się” wraz z kolejnymi Księgami, bowiem w tej, pomimo błędów językowych, akcja
nie jest wartka, nie śledzimy zdarzeń z zapartym tchem, a czytamy tuzinkową
książkę, po którą trudno sięgnąć gdy trafi już ponownie na półkę. Sama
kilkukrotnie zagubiłam się podczas lektury, a nawet wielokrotnie czytałam
poszczególne fragmenty próbując wyłapać ich sens. Czasem, po prostu brakowało
jednego zdania więcej…
Przejdźmy jednak fabuły naszej powieści.
Głównym bohaterem jest Rin, syn grabarza, który od swoich najmłodszych lat
spędza czas wśród cmentarnej ziemi, zimnych zwłok i wiecznie zmieniających jego
otoczenie twarzach pogrzebowych płaczek. Początek książki wciąga, muszę
przyznać, bowiem zawarty w pierwszym rozdziale wątek „wybawcy” sprawia, że
poszukujemy tego bohatera wśród kolejnych stronic. Sukces autorki tkwi w tym,
że będąc nawet przy dwusetnej stronie nadal nie wiemy, kim jest tajemniczy
jeździec, który podarował Rinoardowi maleńkie pudełeczko. Pudełeczko, które
dodaje mu odwagi, daje siły i pozawala przetrwać wszystkie, horrendalne
warunki. Czy wolno mi opisać ciąg dalszy książki? Uważam, że nie powinnam,
bowiem przy takim wstępie, z pełną znajomością fabuły nikt już nie sięgnąłby po
tę pozycję. Zdradzę Wam jednak, że nasz mały mężczyzna, Rin, zostaje sprzedany za
sakiew nędznych srebrników po czym trafia do okrutnego, przytłaczającego
miejsca – Zamku Żmija – czyli Zamku Niechcianych Chłopców, gdzie ginie jego
jedyny przyjaciel…
Historia jest ciekawa i godna
uwagi. Jeśli tylko kolejne części powieści są i będą napisane przystępniejszym
językiem – niewątpliwie Katarzyna Szelenbaum okaże się być znakomitą pisarką.
Książkę gorąco polecam osobom łaknącym brutalnych przygód, bezlitosnych
oprawców, ale i typowym samotnikom, którzy nie lubią rozmawiać i przebywać w
gronie innych ludzi. Taki właśnie jest Rin – wyalienowany, dostosowany tylko i
wyłącznie do siebie, dbający o własne życie…
Przekonajcie się sami!
3 opinii:
Czasami jestem takim właśnie samotnikiem, więc z tego względu z chęcią zajrzałabym do tej książki. Świetna recenzja!
OdpowiedzUsuńJa tym razem nie skorzystam. Książka zupełnie nie w moich klimatach. :)
OdpowiedzUsuńA zaryzykuje i dam jej szansę. Już nie raz przekonywałam się, że nie zawsze trzeba sugerować się opinią innych ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję!