­
­

Marcos Chicot i Zabójstwo Pitagorasa


W zasadzie chyba nigdy nie lubiłam matematyki. Jedni mówią, że przedmiot jest ciekawy i inspirujący, inni, że są humanistami i nie dość, że go nie potrzebują, to dodatkowo nie potrafią sobie z nim poradzić. Cóż, nie należę do żadnego grona. Matematyka na studiach technicznych potrafi przyprawić o mdłości. Całki, różniczki, masa twierdzeń, a wśród nich to jedno, powtarzane od lat - twierdzenie Pitagorasa.

Dzisiejsza recenzja jednak z twierdzeniem wspólnego ma niewiele. Nie zagłębiamy się w podręcznik dla szkół średnich, a powieść historyczno-kryminalną. Mało tego, z wątkami miłosnymi!

Tytuł książki Marcosa Chicota Zabójstwo Pitagorasa początkowo wprowadza czytelnika w błąd. Nie mamy tu bowiem śmierci starożytnego uczonego, a kandydatów na jego następcę. Dlaczego więc  i tak powinniśmy po nią sięgnąć?

Rozpoczynając lekturę zostajemy wprowadzeni do realiów życia w 510 p.n.e.  roku w Krotonie. Pozornie błaha sceneria i zawiązanie fabuły pozwala nam poznać i zrozumieć wspólnotę Pitagorejską w życiu codziennym. Niestety jednak jej założyciel, Pitagoras, czuje zbliżającą się śmierć, a co za tym idzie postanawia wybrać swojego następcę. Wybór jest trudny i niejednoznaczny, bowiem każdy z uczniów potrafi wykazać się rozmaitymi umiejętnościami i udowodnić swoja pozycję w grupie. Konkurencja rośnie w siłę, a wraz z nią zamordowany zostaje najlepszy kandydat na to stanowisko, Kleomenides. Za nim giną kolejni, a czytelnik zostaje pozostawiony sam sobie. Pierwszą myślą jest fakt, że to jeden ze słabszych kandydatów próbuje zlikwidować konkurencję. Kolejną - że coraz więcej do czynienia mają tu przeciwnicy ideologii Pitagorasa. Kto jednak zdoła rozwiązać tę zagadkę? Co zmieni przyjazd Akenona do miasta? Czy odgadniecie, która z drugoplanowych postaci jest zabójcą  i dlaczego posuwa się do tak okrutnych czynów? Sięgnijcie po Zabójstwo Pitagorasa!

Książkę polecam osobom, dla których nie tylko twierdzenia matematyczne są ciekawostką (autor bowiem wielokrotnie lawiruje pomiędzy nowinkami a twierdzeniami, wykazując się swoją wiedzą i fascynacją tytułową postacią książki), a także miłośnikom "powolnych książek". Jak dla mnie fabuła ma zbyt mało zwrotów akcji. Owszem, autor wodzi nas za nos, niejednokrotnie sugeruje pozorne rozwiązanie zagadki, jednak nie pozwala nam od razu obnażyć prawdy. Jeżeli więc chcecie spędzić dobrych kilkanaście godzin z lekturą, gorąco polecam! 



Za egzemplarz dziękuję 
wydawnictwu MUZA S.A. 




Uwaga!
Kochani! Do wygrania książka Zabójstwo Pitagorasa! Co należy zrobić, by zgarnąć swój egzemplarz? 
1) Polubić i udostępnić publicznie ten post, co jest jednoznaczne z wyrażeniem chęci udziału w konkursie;

Zabawa trwa do 04 października, do godziny 23:59 
Emotikon grin


Wysyłka nagrody tylko na terenie Polski.
Zapraszam do udziału w facebookowej zabawie! :)

William Wisting part 8, czyli Jørn Lier Horst z najnowszą książką "Psy gończe"

„Nie dość, że zawieszono go w czynnościach służbowych, to jeszcze o skarżono o złamanie prawa. Zawsze zdawało mu się, że jedną z cech, która czyni go dobrym śledczym, jest umiejętność patrzenia na sprawę z wielu stron. Ale dopiero teraz tam się znalazł. Po drugiej stronie.”

 "Psy gończe"

Mile wspominając lekturę Jaskiniowca, z uśmiechem powróciłam do twórczości  Jørna Liera Horsta. Nie trudno się dziwić, bowiem zarówno przygody Williama Wistinga, jak i samo pióro, sploty akcji i zawiązane przez autora wątki sprawiają, że chętnie wertujemy karty powieści. Dziś wpadły mi do biblioteczki Psy Gończe, achronologiczny tom przygód najznakomitszego komisarza Północy.

A o czym w książce? William Wisting, nasz główny bohater, przed lat prowadził śledztwo w sprawie zabójstwa młodej dziewczyny - Cecilii Linde. Sprawa została doprowadzona do końca, niczym nie wyróżniając się od pozostałych akt i kart sprawy, a podejrzanego o tę zabronię udało się uchwycić i osadzono w areszcie. Niestety jednak, mimo upływu lat, na światło dzienne wychodzą kolejne fakty i przesłanki, a one finalnie doprowadzają do zawieszenia komisarza w czynnościach służbowych. Widzimy początkowo walkę o stanowiska, przepychanki u szczytu władzy i pozornie już na początku powieści zdajemy sobie sprawę, kto tak naprawdę chce zaszkodzić komisarzowi. Poddanie się tym sugestiom jest jednak złudne, a dzięki pomysłowości autora, potrafi bardzo dużo namieszać. Aby wpleść dodatkowy wątek, ujawniający rozwiązanie zagadki, nie tylko Wisting próbuje poznać prawdę, ale i jego córka, Line, angażuje się w sprawę tajemniczego śledztwa. Okazuje się, że dziennikarska przebiegłość i odrobina analitycznego myślenia potrafi obnażyć owiane dotąd tajemnicą fakty.

- Z Ceceilą było inaczej – odparł Wisting i zacytował słowa Haglunda: - Pozwalając nam odnaleźć jej ciało, zastosował manewr który miał nas zmylić i zniechęcić do dalszego szukania jego kryjówki.

Psy gończe to bardzo intrygująca propozycja. Na 387 kartach powieści lawirujemy pomiędzy najrozmaitszymi faktami, i co i rusz zostajemy pozostawieni w martwym punkcie z garścią przemyśleń. Jak przyznaje sam autor, w swoich powieściach tak buduje nastrój grozy, że czytelnicy podskórnie wyczuwają, że gdzieś w pobliżu czai się zło. Mroczne sekrety z przeszłości i to, jak determinują one codzienne życie ludzi, jak pchają ich do zbrodni – to coś, co Horst poznał od podszewki w długoletniej pracy policyjnego śledczego. W Psach gończych mamy niesamowicie wartką akcję, wątki, choć tak odmienne, tworzą logiczną całość i bardzo przyjemnie się komponują na naszych oczach. Całość została poprowadzona dwutorowo, by finalnie, śledztwa Line oraz Wistinga spotkały się w jednym punkcie. Nie obawiajcie się jednak sztampowego rozwiązywania zagadki "krok po kroku". Fakt, że oba śledztwa toczą się równocześnie nie wyklucza tego, że Horst podrzuca nam rozmaite anegdoty, tropy, które nie tylko wprawiają nas w zakłopotanie i mylą, ale i budzą ogromną chęć poznania prawdziwego oblicza śmieci Linde.  

Gorąco polecam!


przez cztery dni nie był policjantem.



Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Smak Słowa!
Smak Słowa




Piękny drań! - "Międzynarodowy bestseller, który porwał serca czytelników w Stanach Zjednoczonych, we Francji i wielu innych krajach..."

Piękny drań… czy przypadkiem postanowiłam opublikować recenzję tej propozycji właśnie dzisiaj? Najnowsza książka  Wydawnictwa Zysk i S-ka, słusznie konkurująca z bestsellerem ostatnich lat 50 twarzy Greya, to niefrasobliwa, kontrowersyjna i wyjątkowo… niegrzeczna propozycja!

Tytułowy bohater, Bennett Ryan, to pewny siebie, arogancki i nieprzyzwoicie przystojny szef wielkiej korporacji. Chloe Mills z kolei to asystentka, szara myszka, kończąca właśnie studia dyplomowe. W pierwszym momencie moim zaskoczeniem był fakt, że Christina Lauren wprowadza do swojej książki wątek, zarzucany współczesnym firmom – kadrę zarządczą tworzy najbliższa rodzina, a Chloe wkradła się tam „po znajomości”.  Niemniej, czytając tę propozycję chłonęłam kolejne karty w mgnieniu oka, i choć wiele wątków nie zdołało mnie zaskoczyć, barwność postaci sprawiła, że nie uważam poświęconego czasu za stracony.

Rzadko spotykanym, ale wyjątkowo niekonwencjonalnym zwrotem akcji jest fakt, że na pierwszą scenę erotyczną napotykamy się już w pierwszym rozdziale. Mało tego, nie jest to sztampowa scena łóżkowa a brutalne zdarcie fig i chłodna szyba opiewająca ciało… Zaskoczeni? :D Sęk w tym, że jak na relacje prezes-asystentka relacja ta niezmiennie pozostaje chłodna, formalna i czysto zawodowa. W jaki sposób więc rozwinie się znajomość Chloe i Bennetta? Co będą musieli poświęcić i gdzie odnajdą konsensus? Przekonajcie się sami!

Piękny drań to książka zbudowana z dwóch perspektyw. Jeden rozdział poświęcony jest pannie Mills, jej ekscytacjom i przeżyciom, by kolejny został szczegółowo opowiedziany przez Rayana. Całość z kolei to pewnego rodzaju gra emocji. Każdy z bohaterów pragnie zdominować drugą osobę, w jednym momencie wynieść ją na szczyt podniecenia, by po chwili sprowadzić z hukiem na ziemię i osunąć do szarej rzeczywistości. Kto jest zwycięzcą w tym pojedynku?

Długo nie wiedziałam, po czyjej stanąć stronie. Zagubiona, roztargniona, niedoceniona kobieta od razu nakazuje identyfikować się z jej postacią. Każda z nas przecież pragnie stabilizacji, poczucia bezpieczeństwa i garści uczuć, które pozwolą na ekspresję prawdziwych emocji. Ogólnie w trakcie lektury szperałam w Sieci w poszukiwaniu informacji dotyczących relacji damsko – męskich, okazuje się, że panie angażujące się w tzw. wolne związki bardzo szybko ulegają emocjom i dążą do rozwinięcia znajomości. Niestety jednak stosunkowo oschła męska skorupa sprawia, że takie związki po przekroczeniu pewnej granicy po prostu muszą się zakończyć. Kobieta zawsze pragnie i będzie pragnęła więcej, a więc idealnym odwzorowaniem jest Piękny drań. Dlaczego Chloe nienawidzi Rayana? Czemu nie zniknie, nie odejdzie, choć traktowana jest przedmiotowo? Dlaczego pożądanie bierze górę nad rozsądkiem i gdzie odnajdzie swoją oazę? 

Książkę gorąco polecam. Uważam, że to przyjemna odmiana wprowadzająca do wiosennego nastroju tejże zimy. Nie poświęcicie na lekturę więcej niż jednego popołudnia, a niewątpliwie niejedna z Pań spędzi udany wieczór z wypiekami na twarzy.


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu ZYSK i S-ka


I niech "Śnieg przykryje śnieg"...

Czytanie książek w hotelowym pokoju u podnóża górskich, osypanych śniegiem szczytów to czysta przyjemność. Najnowszą powieść Leviego Henriksena miałam przyjemność przekartkować w noworocznej scenerii, tuż po powrocie ze szlaku. Przyznam jednak, że kryminał w takim otoczeniu budzi pewien niepokój podczas spacerów, przecież wszystko może się zdarzyć i hasło „śnieg”, potrafi przyprawić o gęsią skórkę. Jednak biały puch przykrywający zalegający brud i stwardniałe bryły niczego nie zmieni. On również stanie się szary, on tylko pozornie odmieni rzeczywistość na jeden moment…

Dan Kaspersen, główny bohater książki, powraca w rodzinne strony zmuszony nagłym pogrzebem swojego brata.   Mężczyzna, pomimo młodego wieku, odsiadywał już dwuletni wyrok za przemyt narkotyków, jednakże łaknie powrotu do normalności. Śmierć bata niestety nie jest najlepszym akompaniamentem resocjalizacji, a tym bardziej śmierć w mało oczywistych i niekoniecznie jednoznacznych okolicznościach. W końcu znalezienie zwłok w samochodzie zaparkowanym na własnym podwórku nie brzmi przekonująco. Daniel stara się rozwikłać zagadkę, próbuje odnaleźć motyw samobójstwa swojego brata, jednakże każdy nowo odkryty wątek pozbawia go stabilizacji. Nic przecież nie wskazywało, aby Jakob cierpiał na depresję. Owszem, przeżywali obaj śmierć swoich rodziców, ale bieg czasu winien choć zaleczyć niewielkie rany. Dan decyduje się sprzedać gospodarstwo, zapomnieć, porzucić wspomnienia i wyjechać ze Skogli.

Mistycznym połączeniem kryminału z powieścią obyczajową jest wątek pewnej miłości, a przynajmniej zauroczenia. Tuż przed podjęciem ostatecznej decyzji, dotyczącej opuszczenia rodzinnego miasteczka, pojawia się tajemnicza Mona Steinmyra. Kobieta o najpiękniejszym uśmiechu i cudownych oczach.

Powiedzcie mi więc, gdzie zaprowadzić może nas zima, kobieta, tajemnicze samobójstwo i zagubiony 37-latek, który obnaża wiele skrzętnie skrywanych sekretów? Musicie przekonać się sami, bowiem rozwiązania zagadki nie pozwolę zdradzić. Śnieg przykryje śnieg nie jest tradycyjnym kryminałem, nie należy więc do norweskich lektur, do których współcześnie zostaliśmy przyzwyczajeni. Levi Henriksen to nie Jo Nesbo, to również nie Stieg Larsson, ale osoba o nowym spojrzeniu na skandynawską prozę. To zarazem osoba, która fenomenalnie zabarwiła tę historię wątkami psychologicznymi i stworzyła niesamowity obraz całej scenerii.

Spodziewałam się zimowego kryminału, a dostałam dobrą powieść obyczajową. Czy jestem zawiedziona? Skąd! Śnieg przykryje śnieg to lekka lektura, bardzo dobrze zorganizowana i przystępnie napisana. Całość ozdobiona została zakładkami, które na pierwszy rzut oka są niemałym zaskoczeniem. W trakcie lektury okazuje się jednak, że zdobiąca je grafika została idealnie wpasowana do treści tej publikacji.

Czy warto sięgnąć po tę książkę? Oczywiście! Gorąco polecam!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Smak Słowa:


Wirus Wild Card nadciąga! Zapraszam na recenzję "Dzikich Kart" napisanych pod redakcją G.R.R.Martina

Wyimaginowany świat Superbohaterów nie był nigdy moją mocną stroną. Ani Batman, ani Superman, ani Spiderman to nie są postaci, które kiedykolwiek zdołały ująć mnie za serce. Nie lubiłam i nadal nie lubię komiksów. Postanowiłam jednak nieco zmodyfikować swoją postawę, sięgając po Dzikie karty G.R.R. Martina. Antologię, którą swobodnie można przenieść w obrazkową scenerię. Książkę, która przenosi Czytelnika w fantastyczny świat wyobraźni wśród zgliszczy II wojny światowej, znanej nam z podręczników historii. Nie spodziewajcie się jednak tęczowych kucyków, jednorożców i krainy czarów. To opowieści dla dorosłych Czytelników, stanowczo.

Do czego nawiązuje fabuła książki? Otóż po zakończeniu II wojny światowej nic nie zostaje rozstrzygnięte. Nad  ludzkością czyha kolejne niebezpieczeństwo, tajemniczy wirus, który w mgnieniu oka budzi panikę i popłoch. Zarażanie nim prowadzi do nieodwracalnych zmian w ludzkim DNA, a to implikuje powstanie dwóch „ras”. Jedną z nich stanowią Asy – osoby, które otrzymały niesamowite zdolności i umiejętności. Są błyskotliwe, pewne siebie, posiadają nie tylko wiedzę, ale i witalność, która dotychczas każdego dnia powoli z nich umykała. Z kolei drugą rasą jest grupa Dżokerów – okaleczonych fizycznie, wyrzuconych na margines społeczny istot, które poprzez uciśnienie i poczucie niesprawiedliwości zaczynają opowiadać się po stronie zła. Pieczę nad rozwojem wirusa sprawuje Tachion, jedyny specjalista, który za wszelką cenę stara się leczyć zakażonych. Niestety jednak i on staje się celem, bowiem  nie dość, że jest przedstawicielem obcej rasy, to przybył na Ziemię statkiem kosmicznym.

Martin bardzo metaforycznie potraktował tytuł książki. Atak tajemniczego i nikomu nieznanego wirusa zebrał potężne żniwo śmierci, a wydawać by się mogło „szczęśliwców” nie zawsze nagrodził. Jokerami są postaci, które, owszem, ocalały, ale ich życie uległo diametralnej zmianie. Niektóre osoby godzą się z losem, wykorzystując swoje piętno to pomocy innym. Pozostali jednak czują się zawiedzeni, odsunięci i skrzywdzeni, bowiem z dnia na dzień przeistoczyli się w potwory. Dzikie karty to wielka niewiadoma. Gra losowa, loteria, w której panujący wirus pozwala przetrwać jedynie dwóm kartom: Asom i Jokerom.

Warto jednak zaznaczyć, że to nie do końca jest książka autorstwa pisarza znanego znam z Pieśni lodu i ognia. Martin, owszem, sprawował pieczę nad publikacją, nawet dorzucił swoje jedno opowiadanie, ale na 652 stronicową całość składają się historie rozmaitych twórców. Dlaczego więc książka podpisana została nazwiskiem popularnego pisarza, skoro w jej wnętrzu spotykamy mało znane, albo kompletnie obce nam osobistości? Kwestią sporną może być tylko marketing. Pamiętacie książkę Jest legendą: Antologia w hołdzie Richardowi Mathesonowi? Tam pierwszym z wymienionych nazwisk twórców był Stephen King, któremu również zawdzięczamy tylko jedną historię. Należy zwrócić jednak uwagę, że całość jest bardzo spójna i stosunkowo prosto się czyta. Ja co prawda miałam niemałe problemy by przebrnąć przez dwie, może trzy opowiadania, ale lektura jest w znacznej mierze ciekawa i wciągająca.

Dzikie karty polecam czytelnikom fantasy. Ta historia, choć osadzona w pewnej mierze realistycznym świecie i znanej nam z podręczników scenerii, jest książką wyrwaną z półki science-fiction. Sądzę więc, że pomimo szerokiej promocji, powinna być skierowana przede wszystkim do miłośników wyimaginowanego świata i zdarzeń, które tak naprawdę nigdy nie będą miały miejsca.  Lektura jednak  została bardzo dobrze przemyślana przez autora, wyraźnie skonstruowana i napisana z należytą uwagą. Nikt jednak nie powiedział, że ma być łatwa w odbiorze. Ale... strzeżcie się, Kochani, Wirus Wild Card w każdej chwili może opanować Ziemię!


Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu ZYSK i S-ka

Recenzja "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje
Wywiad: Portal Warszawa i Okolice

Recenzja książki: Sodoma

Recenzja książki: Sodoma
Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie