­
­

Cisza, spokój, hipoterapia i pyszne jedzenie, czyli Kierszek pod Lasem

Większość doskonałych restauracji, knajp i knajpeczek mieści się w centrum miasta - na najbardziej obleganych deptakach, placach czy skwerach. Bywa jednak tak, że mając serdecznie dosyć zgiełku miasta, w którym przebywamy dzień w dzień, chcemy wyrwać się gdzieś niedaleko, by odpocząć i wyciszyć umysł.


Mamy kilka pewniaków, gdzie z pewnością się nie zawiedziemy i po raz kolejny przeżyjemy kulinarną orgię. Tym razem postanowiliśmy sprawdzić miejsce nowe, dziewicze, tak młode, że za romans z nim mógłby grozić prokurator. Gdzieś, niechcący usłyszeliśmy o nowo otwierającej się restauracji, sąsiadującej ze stadniną koni (a te kochamy ponad życie). Stwierdziliśmy więc - piękna  niedziela - w sam raz na popołudniowy wypad poza miasto. Zebraliśmy się w większą ekipę i czym prędzej pomknęliśmy zaspokoić popołudniowy głód do Józefosławia. 

Kierszek znajduje się nieopodal wylotu na Piaseczno, gdzie zaledwie kilka kilometrów od warszawskiego jazgotu odnajdujemy restaurację z ogromnym ogrodem, terenem zielonym oraz tarasem, na którym spokojnie mieści się ok. 6-ciu stolików. Przy restauracji jest też parking na kilkanaście samochodów, nieco dziki, ale jest! Docierając do restauracji trzeba być czujnym, gdyż nie ma żadnych drogowskazów, to koniecznie musi się zmienić.

Przywitał nas Kacper, jak się później okazało wspówłaściciel restauracji. Młody, energiczny facet o dużym zapale do swojego „dziecka”.

Menu jest dosyć krótkie i zwarte, nie znajdziemy w nim mielonego ani schabowego, tudzież wszechobecnej pizzy. Goszczą za to trzy zupy, kilka przekąsek, kilka dań głównych, dwa makarony, hamburger z domowymi bułeczkami oraz dosłownie 2-3 desery. Krótko, zwięźle i na temat ;) Wiadomo, że krótkie menu jest jednym z kluczy do sukcesu restauracyjnego biznesu. Co prawda, forma menu nie do końca przypadła nam do gustu (kartka w foliowej koszulce) za to już dania w nim zawarte, owszem! Mamy nadzieję, że ekipa Kierszka dopracuje te szczegóły w najbliższym czasie.


Zamówiliśmy zupę z jagnięciną (taką prawdziwą, nie z wołowiną, serwowaną w większości knajp), o ciekawym, nieco egzotycznym smaku, doprawiona nutką kolendry. Mięso w niej było nienarzucające się i zbalansowane, co w przypadku jagnięciny nie jest oczywiste. Zazwyczaj swoim specyficznym smakiem dominuje dania w zły i nieprzemyślany sposób. Jako dania główne zamówiliśmy cztery osobne potrawy, by mieć przegląd większości propozycji z karty. Pierwsza na stół dotarła quesadilla z wołowiną i warzywami oraz sosem serowo-czosnkowym (a czosnek kochamy i szanujemy w każdej postaci). Gdyby nie to, że placek był za mocno zrumieniony, a wsadu mogłoby być więcej, danie te byłoby idealną przystawką. Choć quesadilla nie zwaliła nas z nóg, była całkiem ciekawą propozycją na początek obiadu, a wierzymy,  ze po dopracowaniu, z pewnością może być mocnym punktem tego miejsca. Kolejne dania to dziesiątka bez pudła! Ravioli ze szparagami w aksamitnym, białym sosie. Danie tak proste, że aż genialne. Ravioli al dente, nadzienie szparagowe delikatne i doskonale doprawione, uzupełnione kilkoma główkami świeżych szparagów. Nic więcej do szczęścia nie potrzeba. Kolejne były pulpety z jagnięciny z grillowanymi warzywami oraz pieczonymi ziemniakami, danie dla prawdziwego faceta. Spora porcja dobrych warzyw i wyjątkowego mięsa z kleksem z jogurtu naturalnego, pyszność nad pysznościami. Ostatnim daniem głównym były pappardelle z krewetami, pomidorkami oraz solirodem. Chrystusie niebieski…W końcu! Pasta z idealnie ugotowanym makaronem. Antonio z Mediolanu byłby dumny! ;) Pasta świeża i delikatna, z intrygującym solirodem który w ciekawy i rzadki sposób uszlachetnił to danie.

Jak się okazało, najlepsze było dopiero przed nami. Kacper w locie szepnął słówko, że zostały dwie ostatnie bezy, a idą jak świeże bułeczki. Bez wahania   zamówiliśmy obie ostatnie porcje. Bezy są od podstaw robione na miejscu, świeżutkie owoce, pyszne nadzienie z serka mascarpone i chrupiąca beza. Matko i córko, jakie to było pyszne. Z całą stanowczością stwierdzamy, że do bezy powinna być dołączana 30 minutowa drzemka na hamaku w ogrodach Kierszka. :D


Jeśli szukaliście cichego i intymnego miejsca, gdzie można odpocząć, odetchnąć świeżym powietrzem i delektować się pyszną (niedrogą) kuchnią to chyba je znaleźliśmy. Ogromnym atutem jest jej relatywnie bliska odległość od miasta, sąsiedztwo stadniny koni oraz nietuzinkowa kuchnia z olbrzymimi perspektywami. Restauracja, która w kategorii Debiuty zostaje nominowana do nagrody głównej. Oby tak dalej, Kierszek, trzymamy kciuki!


Gdzie zjeść we Wrocławiu?

Szukacie godnej uwagi restauracji we Wrocławiu? Konieczcie sprawdźcie, co warto zjeść w "Piecu na Szewskiej". 


Wyjazd zaplanowany. Jedziemy w Karkonosze, następnie czeska Praga. W drodze do celu wpadliśmy na pomysł by zahaczyć jeszcze o Wrocław. Miasto mostów, pięknie kwitnącego ogrodu japońskiego, ZOO i wielkiego fallusa, zwanego Sky Tower - skutecznie szpecącego panoramę Breslau – a także kilku ciekawych miejsc, pozwalających na zaspokojenie głodu.

Po spacerze, kiedy już powzdychaliśmy jak tu pięknie, a tam ładnie, nieco zgłodnieliśmy. Padło tym razem na Piec na Szewskiej. W drodze do knajpki, z każdym krokiem głodniejąc coraz bardziej, rosły nasze obawy o to, czy na pewno to dobry pomysł. Kilka miesięcy temu wróciliśmy bowiem z Bolonii, mekki wielbicieli najlepszego jedzenia, orgazmatycznego miejsca w którym rozpoczyna się i kończy wspaniała włoska kuchnia. Tam właśnie wyznaczone zostały nasze standardy pizzy i pasty. Tam poznaliśmy klimat włoskiej knajpki, gwarnej i pełnej włochów. Otóż to, właśnie Włochów a nie turystów ;) Zatem gust mamy już nieco spaczony oryginalnymi smakami.

Po 15 minutowym spacerze dotarliśmy na rzeczoną Szewską, a oczom naszym ukazały się pawilony w których mieści się Piec. Na pierwszy rzut oka wrażenia… chłodne. By za chwilę zostać rozgrzanymi poprzez kolejkę kłębiących się gości czekających na wolny stolik. Na dzień dobry tuż przy wejściu stał stos Gigantycznych puch z pomidorami prosto z Włoch. Oczywiście DOP. Panowało poruszenie spowodowane ilością głodomorów czekających na posiłek.

Wreszcie dopadliśmy nasz stolik, na końcu sali w ciasnej klitce, gdzie razem z nami upchniętych było jeszcze kilka innych par przy swoich stolikach. Choć ciasno to w sumie każdy miał swoje miejsce i przestrzeń która nie krępowała. Kelnerki poza urodą zdecydowanie nie ustępowały kolegom po fachu z Włoch. Twarde Baby. Szybko i dobrze obsługiwały kolejnych gości w tym nas. Raczej krótko trzymając swoich podopiecznych. Szybkie komendy TAK, NIE, ZARAZ :D poczułem się jak na obiedzie u włoskiej Mamy.


Zamówiliśmy raczej klasyki choć udało się Paniom nas zaskoczyć. Mówię Paniom gdyż chyba cała obsługa oraz kuchnia to Babeczki co również dodaje klimatu i charakteru owej knajpce.

Ja zamówiłem na początek foccacie po ichniejszemu. Była bowiem nieco inna niż ta która dobrze znamy zarówno z włoskich jak i polskich-włoskich restauracji. Dziewczęta dorzuciły do niej cebulę. Ok. Smakowało i to bardzo, choć brakowało soli w płatkach. Nikt nie podaje też oliwy do stolika - musicie zorganizować ją samodzielnie. Pomimo iż foccacia prima sort, wolę jednak standard bez cebuli, acz z solą bynajmniej mocno zmieloną.

Foccacia z cebulą
Na tak zwane w „Drugie" wzięliśmy: pizzę CRUDO I RUCOLA. Zatem większość składników w stanie surowym ułożone na upieczonym placku. Składniki to z pewnością najwyższa półka. Wszystko DOP i czuć to w smaku, zapachu, konsystencji i wszystkim co czujemy za pomocą zmysłów. Pomimo niewygórowanych cen nie ma tutaj półśrodków. Nikt nie oszczędza na składnikach. Pizza absolutnie fenomenalna, pieczona dosłownie kilkadziesiąt sekund w piecu osiągającym bodajże 400 stopni. Taką ciekawostkę znaleźliśmy na menu, które kryje jeszcze kilka innych podpowiedzi dla ludzi początkujących z włoską kuchnią.
Pizza Crudo i rucola z parmezanem
Na finał moje danie. Niby nic, zwykła Carbonara, czyli makaron, żółtko, parmezan i mięso, a jednak… Tak samo jak łatwo jest sknocić danie, możne je równie łatwo wynieść na piedestał i pokazać zupełnie nową jakość w „udawaniu" Włocha. W końcu Carbo bez śmietany (tak, tak, włoska carbo nie zawiera śmietany). Sos tworzą żółtka jajek, parmezan, tłuszcze z mięs oraz woda z gotującego się makaronu. Powiem Wam lepiej, po raz pierwszy dostałem ten makaron tak prawilny, że już bardziej nie można. Bowiem oprócz boczku dodano również guanciale. To mięso z części policzkowej świnki. Delikatny wędzony posmak oraz chrupkość. To znaki rozpoznawcze guanciale w Carbonarze. Makaron był perfekcyjny, al dente, sos kremowy, mięso delikatne i chrupiące. Wariacją było zastosowanie pecorino zamiast parmezanu. Pecorino ze swoim delikatnym owczym posmakiem może zdominować danie. Tutaj udało się Szefowi kuchni zachować doskonały balans smaków. Jedynym minusem w całym daniu był pieprz. Do takiego dania powinno się użyć młotkowanego pieprzu, a nie pospolitego mielonego. Jednak różnica w smaku jest kolosalna.


Jeśli spodziewacie się po Piecu cichej knajpki na romantyczną kolację przy świecach, możecie się nieco rozczarować. W Piecu, jest jak w… piecu. Gorąco, głośno, i tłoczno (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Restauracja pęka w szwach. Ludzie zwęszyli wspaniałe smaki i jakość bez kompromisów. Lgną do tego miejsca naprawdę tłumnie. I dobrze! Niech lgną gdyż Restauracja ta w pełni zasługuje na atencję i zachwyt. Gdyby tylko nieco poprawić wystrój który jest mocno oszczędny. Ciężko go identyfikować z Włochami, chyba, że taki był zamysł ;)


Po pysznym obiedzie chciałem podziękować i pogratulować szefowi kuchni za swoje danie. Niestety wychodząc natknąłem się na jeszcze dłuższą kolejkę niż ta w której my czekaliśmy na stolik. Uznałem, że przekażę wyrazy uznania następnym razem, gdy będzie mniejszy ruch. Ciekawe czy kiedyś się to uda…

Po stokroć TAK dla Pieca Na Szewskiej! 
Wrocław ul. Szewska 44

Recenzja "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje
Wywiad: Portal Warszawa i Okolice

Recenzja książki: Sodoma

Recenzja książki: Sodoma
Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie