Sądzę, że w dobie Internetu,
wśród społeczeństwa ciekawskiego i przystosowanego technicznie – nie ma osoby,
która choć raz w życiu nie bujałaby się w rytmie No Woman No Cry.
Piosenki życiowej i przede wszystkim – dosadnej. Kto
jednak wie, kim tak naprawdę był jej autor, Bob Marley? A ilu z Was wiedziało,
że właściwie nazywał się Robert Nesta Marley? Jeśli nawet ta informacja Wam umknęła - zachęcam do przeczytania książki Bob
Marley. Nieopowiedziana historia
króla reggae.
Zacznę z nietypowej strony,
bowiem dotychczas najpierw opowiadałam Wam o treści publikacji, a później
przechodziłam do opinii i ewentualnych wniosków. Dzisiaj jednak chciałabym
postawić na piedestale biografię, jako gatunek literacki, ponieważ jestem
zachwycona otrzymaną książką. Uważam,
że autor publikacji, Chris Salewicz, stanął na wysokości zadania i stworzył
szablon przyszłym pokoleniom pisarzy.
Książka nie jest garścią suchych faktów, które zostały wypunktowane od A
do Z, a prawdziwą, pełną emocji i zdarzeń historią króla reggae, historią i
topografią Jamajki oraz historią przeżyć, wzlotów i upadków artysty. Salewicz
bardzo wziął sobie do serca misję napisania biografii, a więc postanowił
opisać swoje przygody z wyjazdu na wyspę, gdzie mógł nie tylko zwiedzić i zrozumieć kraj, a także spotkać mistrza oraz
spędzić z nim trochę czasu.
Ja Boba Marleya tak naprawdę nie
znałam. Muzyka reggae nigdy też nie przypadała mi do gustu a popularne jointy,
skręty czy trawka (z którymi kultura masowa błędnie identyfikuje Jamajkę) – to nie mój świat. Nawet afroamerykańskie dready nigdy mi
się nie podobały! Ruch Rastafari z kolei popieram, w części. Równouprawnienie
rasowe jest czymś dobrym szczególnie, jeśli ludzie dyskryminują innych
ze względu na kolor skóry, jednak panujące obrzędy to znowu nie moja bajka. Nieopowiedziana historia króla reggae to
pewnego rodzaju zagadka. Czytając kolejne karty odkrywamy nową historię Marleya
i wędrujemy tak od wczesnej młodości po wyemancypowany bunt tuż przed śmiercią,
który został zapisany w głowie milionów fanów artysty oraz wyznawców Rastafari.
Marley nie miał prostego życia.
Był osobą cichą, wyalienowaną, która swoją ostoję odszukała wśród tekstów
piosenek i cichych muzycznych brzdękań. Jego dzieciństwo oraz nastoletnie życie
nie było łatwe, ze względna na rodzinny mezalians – matka Boba była ciemnoskórą
mieszkanką Jamajki, a ojciec - Norval Marley - białym Jamajczykiem o
brytyjskich korzeniach. Różnica wieku obojga rodziców także nie była powodem do
dumy, bowiem wynosiła aż 16 lat. Wszystko to sprawiło, że młody Robert nigdy
nie był w stanie odnaleźć swojego miejsca w lokalnej społeczności. Czuł, że
jest nieakceptowany, a zarazem odstaje od reszty. Miał jednak bardzo silną,
charyzmatyczną osobowość. Gdy tylko okazało się, że drzemie w nim nieodkryty
dotąd talent, postanowił wystąpić m.in. w Montego Bay. Tam jednak, podczas
pierwszej piosenki One cup of Coffee,
publiczność zaczęła wyć i buczeć, chcąc za wszelką cenę zakończyć występ
artysty. Reakcja Marleya była równie niespodziewana, jak zruganie piosenkarza, który powiedział wtedy: Nie osądzajcie innych,
zanim nie osądzicie siebie. Wiele osób skuliłoby się i już nigdy nie
stanęło przed publiką. Marley jednak pokazał, że warto robić to, co się kocha.
I warto też wierzyć w swoje możliwości. Grał przede wszystkim dla siebie, dla
swojego ukojenia, a z czasem zrzeszał coraz to liczniejsze grono fanów. Dzisiaj
są ich miliony na całym świecie i nikt nie może przypuszczać, że jego młodość
wcale nie była tak kolorowa, jak mogłoby się wydawać. Sam fakt, że „z niczego”
powstał pierwszy zespół Marleya o nazwie The Wailers, którego dalsze losy opisane zostały w książce, a więc pozwólcie, że to do niej Was
odeślę. Według mnie spędzicie dwa, bardzo udane wieczory czytając biografię
artysty i kto wie – może i Wy pod końcem jego życia uronicie kilka łez?
Bob Marley. Nieopowiedziana historia króla reggae to fenomenalna książka,
a zarazem lektura obowiązkowa dla każdego fana artysty. Ja do tego grona nigdy
nie należałam, jednak poznałam intrygującą postać, która może być przykładem
dla niejednego, dorastającego człowieka. Sądzę, że Chris Salewicz powinien być
z siebie dumny, a my, dzisiaj, możemy mu piekielnie zazdrościć spotkań z Marleyem,
licznych rozmów i dysonansów. Opublikował w swojej książce wiele
wywiadów, które nigdy wcześniej nie ujrzały światła dziennego. Jeżeli więc
chcecie przeczytać świetnie stworzoną biografię, a zarazem poznać prawdziwe
oblicze Roberta Nesta Marleya – zachęcam Was do lektury.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu
SQN:
7 opinii:
O tak, piosenka znana, wystarczy słuchać radia, co jakiś czas się na różnych stacjach pojawia :D Sam należę do grona tych ignorantów - o artyście nie mam bladego pojęcia ;-) Książka zdaje się ciekawa, jeśli kiedyś jakimś cudem wpadnie mi w ręce, nie będę się przed nią bronić :)
OdpowiedzUsuńChyba każdy zna ten kultowy utwór. Przyznam, że nie interesowałam się nigdy sylwetką tej postaci, ale gdyby książka wpadła mi w rękę to czemu nie.
OdpowiedzUsuńKoniecznie muszę przeczytać, zwłaszcza, że swego czasy byłam wielk fanką reggae;)
OdpowiedzUsuńKilka dni temu skończyłam lekturę. Może nie jestem pod wielkim wrażeniem, ale miło spędziłam z nią czas :)
OdpowiedzUsuńO bobie Marleyu słyszałam, ale nic poza tym - po pierwsze, nie przepadam za reggae, a poza tym nie lubię czytać biografii. :)
OdpowiedzUsuńshelf-of-books.blogspot.com
Dont' worry be happy, to Bobby McFerrin ;) Z 1988 roku. Marleya już wtedy od 7 lat nie było wśród nas ;)
OdpowiedzUsuńO jednym myślałam, o drugim pisałam. Dziękuję:D "No Woman No Cry" miałam w głowie, już poprawiam :D
UsuńDziękuję!