Odnalezienie zwłok samotnego mężczyzny po kilku miesiącach od śmierci
nie powinno nikogo zaskakiwać. Miewamy przecież takie przypadki i w życiu
codziennym, a więc nei sposób uniknąć medialnej famy. Osoby wyalienowane wiodą
odosobnione życie, a kiedy ich „sympatyczność” podlega wątpliwości, sprawy
komplikują się nieco bardziej. Jedni, po śmierci delikwenta, rzucą wymowne
„nareszcie”, inni zaczną wędrować pomiędzy serią zdarzeń i możliwych zbiegów
okoliczności, aby te traumatyczne wydarzenie wyjaśnić. Co jednak zrobić, kiedy
denat „spoczywa” wygodnie w fotelu przed włączonym telewizorem, a jego ciało zostało
już nieco zmumifikowane przez klimat i panujące za oknem warunki atmosferyczne?
Dlaczego nikt wcześniej nie zainteresował się jego zaginięciem, i co więcej,
dlaczego urzędy postanowiły windykować zaległości po upływie tak wielu
miesięcy? Tak, ciało Viggo Hansena
odnajduje pracownik energetyki. Całkowicie przypadkiem.
"To chyba najstraszniejszy rodzaj samotności (…) Nie być obecnym
nawet w myślach choćby jednej osoby na świecie."
Przyznaję, pierwsze strony lektury zdołały mnie zaintrygować.
Najpierw Hansen, później NN odnaleziony na plantacji drzewek choinkowych.
Zaledwie kilka stron, a już komplet leciwych zwłok, które (jak na kryminał
przystało) pomimo baku innych przesłanek, nie mogą wiązać się z naturalną
śmiercią organizmu. Później było nieco
gorzej. Może i sama fabuła nie ma
sobie nic do zarzucenia, o tyle tempo akcji nieco mnie zawiodło. Sam
przebieg historii śledzimy z dwóch perspektyw. Jedną opisuje nam policyjne
śledztwo Williama Wistinga, zbiegające
się z FBI, drugie z kolei prowadzi córka policjanta pracującego w Larviku,
Line, będąca dziennikarką. Akurat fakt, że te dwie ścieżki w pewnym momencie
zaczynają się splatać nie powinien nikogo dziwić, aczkolwiek mozolna wędrówka
do tego „wspólnego” punktu ciągnie się w nieskończoność. Line za wszelką cenę
próbuje dotrzeć do jak największej ilości informacji. Hansen był starszym
mężczyzną, a więc myśl, że jego ciało przez cztery miesiące spoczywało w
odosobnionym pokoju w sąsiedztwie nie daje kobiecie spokoju. Próbuje więc znaleźć odpowiedź, dlaczego
nikt nie zainteresował się mężczyzną. Czemu nikt z sąsiadów nie zaniepokoił się
jego nieobecnością i dlaczego umarł w kompletnej samotności…
Przedpremierowa obwoluta oraz wszelkie zapowiedzi donośnie głoszą, że
Jørn Lier Horst jest następcą Jo Nesbø. Muszę jednak Wam zdradzić, że to
nieprawa. Po przeczytaniu „Jaskiniowca” stwierdzam, że Horst będzie
poważnym konkurentem skandynawskiego autora ostatnich bestsellerów. Może to
chłód Norwegii, może jakaś północna magia wyciągnięta z legend i mitów, ale
zakochałam się w skandynawskich powieściach. Nie sposób się nadziwić, że po
każdą kolejną książkę sięgam coraz to chętniej. Wertuję strony i nie mogę
doczekać się następnych tomów. Ubolewam,
że „Jaskiniowiec” jest dziewiątym tomem cyklu „William Wisting”, mam szczerą
nadzieję, że Wydawnictwo Smak Słowa po sukcesie książki (a wertując oceny
lektury można nazwać premierę sukcesem) zdecyduje się na wydanie pełnej serii.
Obawiam się tylko jednego, otóż zakładam, że Horst podobnie jak J.K.Rowling czy
nawet wspomniany Jo Nesbo, boryka się z faktem, iż najnowsze powieści są o
niebo lepsze od debiutanckich podrygów. To normalne wśród pisarzy, aczkolwiek
wierzę, że kluczową rolę odegra tutaj tłumacz, a my, czytelnicy, spędzimy
równie udany wieczór.
Czy polecam Wam tę książkę? Oczywiście, że tak. Wspomniałam o powolnym rozwoju akcji, który
może budzić kontrowersje i nieco zniechęcać do lektury. Niemniej, ma to też
swoje plusy. Poznajemy krok po kroku szczegóły śledztwa, zbliżamy się do
Williama i Line, wędrujemy po Norwegii i dajemy możliwość Horstowi do obnażenia
przed nami pracy i codzienności policji kryminalnej. Autor bowiem do września
2013 pracował jako szef wydziału śledczego Okręgu Policji Vestfold, studiował
niegdyś kryminologię, filozofię i psychologię, a efekt jego długoletnich
doświadczeń możemy śledzić na kartach powieści. Sądzę, że pod tym względem należy
zwrócić uwagę na tę publikację. To dość empiryczna propozycja. Daleko jej do
wyimaginowanych wątków i zdarzeń i z iście „fantastycznej” literatury. Według mnie
warto poświęcić jej jeden wieczór, może dwa. A nuż zaprzyjaźnicie się z
kolejnym „twórcą z północy”. :D
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu
Smak Słowa:
2 opinii:
Mam wrażenie, że już wszyscy go czytali - oprócz mnie...
OdpowiedzUsuńDzięki temu, że do mnie wpadłaś trafiłam na Twojego bloga. Staram się odwiedzać ludzi, którzy odwiedzają mnie. Na początku pomyślałam, o kolejne recenzje, może znajdę książkę dla siebie i myślę, że jż na samym początku znalazłam. Ciekawie Ci to wychodzi, niektórzy podejmują się recenzji i im to nie wychodzi, a u Ciebie jest bardzo fajnie!
OdpowiedzUsuńPS: Dziękuję za odwiedziny u mnie! <3
Dziękuję!