­
­

Bijcie tak, żeby nie było śladów.

Do teatru Polonia chodzimy średnio raz w miesiącu. Świetni aktorzy, niesamowite aranżacje i spektakle, których fabuła za każdym razem zmusza do refleksji. Tym razem wybraliśmy temat trudny, często omijany i zapominamy, ale wierzymy, że zechcecie o nim poczytać. Poznajcie Grzegorza Przemyka.

Wyjątkowy dzień! Zdana matura, otwarte horyzonty, nowa, lepsza przyszłość! Warszawskie stare miasto, kolumna Zygmunta i nieszczęście, które stało się tematem tabu i powodem wzajemnego obarczania winą. Grzegorz Przemyk aresztowany i zabrany na komendę. Przesłuchiwany. Uznany za zmarłego 14 maja 1983 roku. Pogrzebany.

Spektakl Żeby nie było śladów to przede wszystkim ukazanie zakłamania ówczesnego aparatu władzy. Polityka przemocy i terroru, obarczania odpowiedzialnością niewinnych ludzi, którzy zastraszeni i zmanipulowani przyznawali się do niepopełnionych czynów. Bohaterowie w dosadny sposób pokazali, jak precyzyjnie został skonstruowany komunistyczny system władzy. W zaledwie kilka minut poznacie misternie uknutą odpowiedzialność zbiorową, na którą składał się strach poszczególnych jednostek. Na własne oczy zobaczycie również, jak wydawano oficjalne komunikaty oraz ile osób było zaangażowanych do odebrania głosu jednej, niewygodnej osobie,   świadkowi.

Sama postać Grzegorza Przemyka jest z nami obecna podczas całej sztuki. Grzesiek pojawia się jako duch, obserwujący bieg zdarzeń. Czasem komentuje, czasem przychodzi nocą do swojego oprawcy, czasem staje u boku cierpiącej matki. Niesamowicie wzruszyła nas scena, gdy stojąc z boku sali, opowiadał o swojej przyszłości. Było to nieoczekiwane, nagłe, a takie prawdziwe... Mógł podróżować, skończyć studia, spełniać najskrytsze marzenia! Wszystko jednak prysnęło niczym mydlana bańka... Na ogromne brawa zasługuje również trio: Wojciech Chorąży, Paweł Pabisiak i Michał Rolnicki, wcielające się w role przyjaciół Przemyka, ministrów i funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, lekarzy, sanitariuszy, agentów i najbliższych, w każdej z ról spisując się na medal. 

Niestety jednak spektakl miał w naszym odczuciu kilka wad. Było zbyt dużo symboli i patosu, związanego z podkreślaniem poszczególnych słów i zdarzeń. Zabrakło nam również wyraźnego odcięcia odgrywanych ról, jednak wierzymy, że te kreacje zastaną jeszcze dopracowane. Niesamowity klimat całemu widowisku dodawały świetnie dobrana muzyka oraz  gra świateł.

Sprawdź na stronie Teatru Polonia
Żeby nie było śladów to spektakl obowiązkowy, bez względu na wiek, płeć czy przekonania. Z pewnością każdy znajdzie drugie dno, albo tak jak my, przerazi się analogią do współczesnego systemu sprawowania rządów. Aby obejrzeć spektakl musicie się jednak spieszyć! W marcu historia Grzegorza Przemyka wystawiona będzie zaledwie trzy razy: 27, 28 i 29 marca. Polecamy! 

Musical "Piloci" w Teatrze Roma

Teatr Roma i musical najwyższych lotów. Zapraszamy na przedpremierową recenzję spektaklu Piloci. 

Kto nie zna polskich lotników? Kto na historii ominął tę lekcję? Kto zapomniał o tak ważnej części historii naszego kraju? Piloci to musical, nawiązujący do lat 30-40 XX wieku, skupiający swoje libretto wokół Bitwy o Anglię, gdzie czterech młodych, pełnych zapału mężczyzn opuszczą rodziną Warszawę, by udać się na front. Jednego z nich wybuch wojny brutalnie rozdziela z ukochaną, Niną. Czy po 6 latach, jeśli przeżyją wojnę, zdołają się odnaleźć? Czy miłość nadal będzie w ich sercach?

Spektakl to niesamowite widowisko audiowizualne. Piękna historia miłości, a zarazem hołd oddany naszym bohaterom. Fenomenalne wrażenie podczas spektaklu robi precyzyjnie przygotowana scenografia, która staje się głównym nośnikiem dla rozgrywającej się fabuły. Docenić należy także animacje - zarówno statyczne, jak pogrążona w wojnie Warszawa czy dynamiczne, m.in. przedstawienie Bitwy o Anglię. Na scenie w mgnieniu oka zaskoczy Was mnóstwo rekwizytów i drobnych elementów, dzięki którym przeniesiecie się w czasie. Jestem pełna podziwu dla reżysera, Wojciecha Kępczyńskiego, który tak precyzyjnie zdecydował się przywołać ówczesną Europę. Brawa! Dotkliwym minusem była dla mnie muzyka, a dokładniej wykonywane podczas spektaklu piosenki. Żadna z nich nie została ze mną na dłużej, nie zapamiętałam nawet jednego zdania z głównego tematu musicalu... Na wyróżnienie zasługują jednak muzycy, którzy podczas trzygodzinnej sztuki, przez cały czas grali na żywo. Flet, klawisze, perkusja i wiele więcej! Dodatkowo, a jak się okazuje moją opinię dzielą inni widzowie, spektakl momentami naprawdę się dłużył, przez co zamiast efektu ”wow”, wiele osób opuściło salę bardzo zmęczonym. 

Czy polecam? Zdecydowanie tak. Wystąpi przed Wami blisko 70 osób, pełnych energii, pasji i żywiołu. Nie raz zostaniecie wstrząśnięci, nie raz okażecie współczucie i nie raz, rozbawią Was krótkie sceny czy opowiedziane anegdoty. Spektakl jest również niezwykle cennym źródłem wiedzy, jeśli tylko postanowicie doszukać się drugiego dna w opowiedzianej historii. Reżyser wielokrotnie podkreślał, że musical nie jest jest rekonstrukcją prawdziwych zdarzeń. Wszystko, co zobaczycie jest fikcją, a zarazem niesamowitą rozprawą o życiowych wyborach, burzliwej miłości i trudnych rozstaniach. Premiera spektaklu już 7 października. 

Teatr Polonia „Matki i synowie"

Na deskach Teatru Polonia zadziała się rzecz zdumiewająca. Mieliśmy do czynienia z kwintesencją teatru, z kunsztem aktorów i niesamowitą atmosferą, którą wytworzyli główni bohaterowie. Jak to jest oglądać po raz drugi ten sam spektakl?

www.tratrpolonia.pl
Fabuła spektaklu Matki i synowie to historia niezwykle trudna. Katharine Gerard pojawia się w domu byłego partnera swojego zmarłego syna. W patetycznej atmosferze przywraca z demony przeszłości, przywołuje wspomnienia, które sama chciałaby pogrzebać wraz z ukochanym Andre. Nieustannie pyta, czemu po śmierci syna jej życie stało się gorsze? Poszukuje odpowiedzi wśród milczenia mężczyzny, który ułożył sobie życie na nowo z kimś innym.

Rola, która odegrała Krystyna Janda w tym przedstawieniu sprawia, że cenimy tę artystkę jeszcze bardziej. Matka, wdowa, rozczarowana, zgorzkniała, samotna kobieta, która szuka odpowiedzi i zrozumienia. Jej ból i cierpienie piętrzy się i wzmaga, przyjmując formę agresji i ataku. 

Nieszablonowa w swych odpowiedziach, inteligentna i błyskotliwa, ma świadomość, że niczego nie zdoła już zmienić, niczego nie może naprawić. Najpiękniejszy okres w jej życiu minął i odszedł w zapomnienie. Pozostała rozpacz. Rozpacz głęboka, silna, przeszywająca do szpiku kości. Katherine ma świadomość, że odtrąciła swojego syna, gdy zawiódł wszystkich, że on także potrzebował matczynej opieki i ciepła… Obwinia siebie, Michaela, a także swojego męża, który nigdy nie był ojcem stającym na wysokości zadania. Czy to przez niego Andre potrzebował mężczyzny w swoim życiu?  

Sam spektakl każe nam stąpać po niezwykle cienkiej linii, poruszając niezwykle trudną, ale do dziś aktualną tematykę – homoseksualizm, AIDS, nietolerancję społeczną i wyszydzenie, brak akceptacji, śmierć oraz coś, co nie było możliwe przed laty – adopcję dziecka przez małżeństwa homoseksualne. W rolach głównych: Krystyna Janda, Paweł Ciołkosz, Antoni Pawlicki, Adam Tomaszewski/Antoni Zakowicz.
Kup bilet na spektakl
Idąc na spektakl nie wiedziałam, czego się spodziewać. Bałam się, że tak trudna i niepopularna tematyka okaże się zbyt dużym wyzwaniem nawet dla tak znakomitych artystów, jednak kolejka przed salą rozwiała wszystkie moje wątpliwości. Widzów było mnóstwo! Bilety zostały wykupione co do ostatniego miejsca, a ci, którzy mieli wejściówki siedzieli na schodkach, śledząc bieg zdarzeń. Na spektakl poszłam ze swoim partnerem, realizatorem, który swoje pierwsze artystyczne kroki stawiał właśnie w teatrze. To jeden z niewielu spektakli, po których zdecydowanie był pod wrażeniem. Krystyna Janda, choć dla nas obojga po raz pierwszy na deskach teatru, pokazała majstersztyk aktorstwa. Antoni Pawlicki oraz Paweł Ciołkosz to także świetne postaci, jednakże to przede wszystkim ona zasługuje na gromkie brawa. Zakończenie spektaklu z wręczeniem kwiatów i owacją na stojącą to tylko potwierdzenie tego, co zaparło dech w naszych piersiach. 

Trudna, głęboka, poruszająca historia na deskach przepięknej sceny w Teatrze Polonia. Gorąco polecam! Dodam tylko, że spektakl widziałam po raz drugi i jako wrażliwy widz, bardzo przeżyłam sztukę. Długo zastanawiałam się, czy oglądając utwór po raz kolejny, możemy odebrać ją w nieco inny sposób i muszę przyznać, że zostałam mile zaskoczona. Po roku od premiery na scenie dalej panuje dostojna atmosfera, a czujne obserwacje sprawiają, że zauważamy gesty, słowa, zdania, których umknęły nam za pierwszym razem. Jeżeli jeszcze nie widzieliście spektaklu Matki i Synowie - koniecznie odwiedźcie Teatr Polonia.


Monodram „Dziecinady”


 MAŁA SCENA, ZALEDWIE KILKA KRZESEŁ I NIEZWYKŁA AKTORKA W WYJĄTKOWO TRUDNEJ ROLI...

Najistotniejszym jest fakt, że Dziecinady to pierwszy utwór Raymonda Cousse'a, przyjaciela francuskiego autora, Samuela Becketta, którego wspomnienia zostały przywołane w spektaklu. Historia opowiada losy małego chłopca, który nie mogąc poradzić sobie ze śmiercią przyjaciela, Marcela, zabiera widzów w podróż przepełnioną bólem, żalem, niezrozumieniem, ale i troską, miłością.

Chłopiec, chcąc uciec przed strachem, który budzi w nim śmierć, wśród anegdot i fraszek próbuje się z nią oswoić. Z dziecięcą lekkością opowiada nam o zabijaniu zwierząt przez rzeźnika, wykorzystywaniu przez starszych kolegów i obserwowaniu przez dziurkę od klucza wszystkich zdarzeń, które nieświadomie zaczęły budować w nim pierwszy obraz otaczającego świata. Chłopiec wielu rzeczy nie rozumie, wielu nie jestem świadomy, ale na każdym kroku stara się zadawać pytania, wierząc, że wszystko stanie się o nieco prostsze. Śmierć mimo to jest dla niego niepojęta. Bo czy można ją zrozumieć? Czy da się jej doświadczyć? I jak radzić sobie z samotnością, która dla dziecka staje się jeszcze bardziej przerażająca?

Krótka chwila z aktorką po spektaklu to niesamowita ciekawostka dla Was. Otóż okazuje się, że aktorzy potrzebują interakcji z publicznością! Sama zawsze myślałam, że zachowanie ciszy jest najlepszą formą okazania szacunku dla twórcy. Nic bardziej mylnego! Aktorzy łakną i potrzebują komunikacji z widzem. Należy się śmiać, smucić, wczuwać w to, co dzieje się na scenie i to nasze reakcje są najlepszym podziękowaniem. 

Czy polecam wam ten spektakl? Oczywiście, że tak. To niezwykle trudna sztuka, wymagająca uwagi i skupienia od widza, której na każdym kroku towarzyszy śmierć - mroczna i tajemnicza. Nie sposób przed nią uciec. Nie można jej zrozumieć. Należy zaakceptować, że przyszła, a nasze życie (jako bliskich) diametralnie się zmienia. Sztuka pokazuje również, jak ważna jest rozmowa z dzieckiem na trudne tematy. Zamiast krzyków i pretensji należy pokazać mu świat. 

Premiera SŁONECZNEJ LINII już 14 października

Karolina Gruszka i Borys Szyc wystąpią w nowej sztuce Iwana Wyrypajewa SŁONECZNA LINIA. Premiera 14 października br. w Teatrze Polonia.

fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska
Najnowsza sztuka Iwana Wyrypajewa to komedia. Tak jak poprzednie dramaty – „Iluzje”, „Nieznośnie długie objęcia” czy „Taniec Dehli” – napisana jest z prawdziwą wirtuozerią: świetnie skonstruowane dialogi, porywający rytm, a do tego błyskotliwy humor. Znany dramaturg i reżyser zmierzył się w SŁONECZNEJ LINII z ważnym tematem naszych czasów, jakim jest powszechny problem komunikacji między ludźmi: Jak wyjść z formalnych relacji i zacząć naprawdę porozumiewać się z innymi? Jak iść swoją drogą i rozwijać się, przezwyciężając wspólnie sztampę życia rodzinnego?
Fabuła opiera się na konflikcie pary małżeńskiej, która próbuje rozwiązać skomplikowane psychiczne węzły, zastałe blokady i niewybaczone urazy, dobrze znane każdemu z nas. W konwencji komedii Karolina Gruszka i Borys Szyc jako para małżeńska przechodzą na oczach widza przez seans terapeutyczny na temat: Jak być szczęśliwym z własną żoną, mężem, partnerem – i w ogóle, ze światem? Jak wysłuchać i być wysłuchanym?
Jak mówią aktorzy, których zobaczymy na scenie –
Karolina Gruszka: „Dla mnie SŁONECZNA LINIA to kolejny ważny krok w dopracowywaniu pewnej aktorskiej metody. W sztuki Iwana wpisany jest zawsze konkretny sposób bycia aktora na scenie. Tym razem zmierzyliśmy się z gatunkiem komedii, ten tekst daje szansę ciekawego ustawienia ról obu partnerów, a przesłanie inspiruje do szukania prawdziwego kontaktu z drugim człowiekiem”.
Borys Szyc dodaje: „Przez wiele lat planowaliśmy wspólną pracę, dużo o tym myśleliśmy – i w końcu się udało!”
Natomiast autor tekstu i reżyser, Iwan Wyrypajew, mówi: „Oczywiście, autor sztuki nie potrafi sam siebie ocenić obiektywnie. Powiem więc jako reżyser: Uważam, że ta komedia to najlepsza sztuka Wyrypajewa. Właśnie jako reżyser widzę, że udało mi się osiągnąć coś, do czego od dawna dążyłem w tym gatunku: lekkość bez spłycania treści, płynnność i zanurzenie poetyckiego tekstu w jak najbardziej poważny temat – Jak mamy dzisiaj żyć razem na tym świecie, skoro jesteśmy tacy różni? Mam też nadzieję, że SŁONECZNA LINIA zainteresuje tych, którzy zajmują się praktyką duchową, zwłaszcza jogą. Celem praktykowania jogi jest połączenie wewnętrznych i zewnętrznych procesów w jedną całość. Wspólnie z Karoliną i Borysem staramy się pokazać, jakie mechanizmy psychospołeczne blokują nas i w tym przeszkadzają”.
Premiera SŁONECZNEJ LINII – 14 października 2016 r., kolejne spektakle: 15-23 oraz 27-31 października. Można już kupować bilety w Teatrze Polonia!


Kup już dziś!
Spektakl powstaje przy współpracy Teatru Polonia i Domu Produkcyjnego WEDA, który w Warszawie zakładają Iwan Wyrypajew i Karolina Gruszka. SŁONECZNA LINIA będzie pierwszym przedstawieniem, wyprodukowanym przez WEDĘ. 

Już dziś premiera Dogville w Teatrze Syrena

Kochani! Już dziś na Deskach Teatru Syrena czeka Was niesamowite widowisko audio-wizualne, a mianowicie premiera spektaklu Dogville w reżyserii Marka Kality i Agnieszki Popławskiej.

Kup Bilet!

Dogville z pozoru ciepłe i przepełnione życzliwością miasteczko okazuje się napędzanym instynktami najpodlejszym miejscem na ziemi. Położona u stóp Gór Skalistych miejscowość obnaża ludzką naturę, która choć nakłada rozmaite maski – nadal budzi kontrowersje i staje się nieodkrytym dotąd lądem.

Pewnego dnia w Dogville pojawia się piękna kobieta, która w zamian za dach nad głową zobowiązuje się pomóc każdemu z osobna w wykonywaniu drobnych, domowych czynność. Grace otrzymuje niewielkie wynagrodzenie i zaprzyjaźnia się z mieszkańcami... jednak poszukująca kobietę mafia, co i rusz nawiedza miasteczko. Panujący w Dogville spokój zostaje zmącony przez występki mieszkańców. Ci, którzy z pozoru niczego nie oczekiwali od dziewczyny, zaczynają ją wykorzystywać w haniebny sposób, doprowadzając do psychicznej ruiny. Uwięziona w obroży i na łańcuchu, gwałcona i zmuszana do ciężkiej pracy Grace wie, że jej oprawcy słono zapłacą za wyrządzone krzywdy…



Dogville to spektakl, po którym jeszcze przez chwilę zajmujemy miejsce w swoim fotelu. Kilka minut refleksji, analizy, odreagowania to nieodzowna część przedstawienia. Brak słów. Aplauz. Cisza. Dogville do sztuka ponadczasowa, skupiając się na tym, co „tu i teraz”. Wszyscy bowiem pragniemy władzy, uwielbiamy się w niej rozsmakowywać w każdym aspekcie naszego życia, zapominając, że nigdy nie wiemy, kim jest druga osoba. Pozornie bezbronna, samotna i porzucona Grace okazuje się kimś zupełnie innym…
Sprawdź na stronie Teatru Syrena

W rolach głównych zobaczymy, między innymi: Agnieszkę Krukównę, Helenę Norowicz, Jerzego Nasierowskiego czy Bartosza Porczyka. Każdy z aktorów zasługuje na uznanie, bowiem to dzięki nim sztuka ma tak niesamowity wydźwięk. Gra świateł, muzyka, i świetnie dobrane stroje gwarantują, że przeniesiemy się do magicznego miasteczka wraz z bohaterami. Gorąco polecam! 

@gusiapp

O kobietach, o przyjaźni, o kłamstwie, o zazdrości… Upadłe Anioły na deskach Och-Teatru.

Sztuka Noela Cowarda to kolejny spektakl w brytyjskim stylu w reżyserii Krystyny Jandy. Już samo nazwisko pierwszej damy polskiej sceny wskazywało na to, że sztuka będzie niemałym wyzwaniem dla artystów i niesamowitym przeżyciem dla każdego z widzów. Przed Państwem Magdalena Cielecka, Maja Ostaszewska, Marta Chyczewska, Tomasz Drabek, Wojciech Kalarus i Cezary Kosiński.

Zobacz na stronie Och-Teatru

Historia Julii (Magdalena Cielecka) i Jane (Maja Ostaszewska) rozpoczyna się londyńskim mieszkaniu jednej z nich. Arystokratka, dama, o poranku rozprawia z mężem, posyłając go na golfa i opowiadając o swoim planie dnia, którego pozazdrościć jej gotowa jest niejedna współczesna kobieta. Zaznacza też, że obudziła się z pewnym przeczuciem… Jakim?

Dawna miłość, przelotny romans sprzed lat rozdziera główne bohaterki na pół. Okazuje się, że lada chwila w Londynie pojawi się amant, mężczyzna, który uwiódł i rozkochał w sobie przyjaciółki jeszcze przed ślubem i w jednej chwili zamiesza w ich normalnym, uporządkowanym życiu. Podniecenie, podekscytowanie i szalona zazdrość to garstka emocji, które targają naszymi bohaterkami.

„Julia i ja, miałyśmy romans przed zamążpójściem...”

Wybitnie odtworzone role Julii i Jane to niesamowite widowisko dla miłośników prawdziwej sztuki. Magdalena Cielecka (Julia) pokazuje pewien dystans, charakter i zdroworozsądkowość. Nie karci się za popełniony przed laty romans, silnie stąpa po ziemi, jednak staje przed moralnym dylematem -  spotkać się z Mauricem Duclos czy nie naruszać swojej stabilizacji i pozostać wierną Fredericowi? Jane z kolei poznajemy, gdy z pocztówką w dłoni pojawia się w mieszkaniu przyjaciółki. Podekscytowana, pełna euforii, z jednej strony czuje się zmieszana i przestraszona, a z drugiej skuszona zakazanym owocem. Ignoruje racjonalność Julii, w mgnieniu oka asertywnie reaguje nawet na najmniejsze zwątpienie z jej strony, chcąc przekonać przyjaciółkę, że muszą spotkać się z dawną miłością. Kobiety wspominają dawne czasy, chwile spędzone z Mauricem i pełne rozkoszy pożądają więcej… Jak jednak pogodzić dwie kobiety z jednym mężczyzną? Co zrobić, gdy króluje zazdrość? Czy ich niezwykła przyjaźń przetrwa tę próbę?



Obie postaci zostały wybitnie nakreślone. Ich wady i zalety celowo zostały przerysowane, bawiąc publiczność w każdym z aktów, a aktorki stanęły na wysokości zadania, dopracowując najdrobniejsze elementy swojej postaci. Mimika, subtelne ruchy dłoni, reakcje na niespodziewane zdarzenia i istne wcielenie się w swoją postać. Na uwagę zasługuje także Marta Chyczewska, wcielająca się w postać wścibskiej, ironicznej, przemądrzałej pokojówki, pojawiającej się w najmniej oczekiwanych momentach. Dodaje ona sztuce mnóstwo pozytywnych emocji i przezabawnych zwrotów akcji.

Upadłe Anioły to zwyczajna metafora. Okazuje się, że spektakl Noela Cowarda jest ponadczasowy i obnaża sprawy, które dotykają dziś wiele kobiet. Wszystkie pragniemy stabilizacji, a jednocześnie ciągnie nas do szaleńczej, burzliwej miłości i życia na krawędzi. Jesteśmy zazdrosne. Nie chcemy się dzielić. Planujemy, czekamy, wyobrażamy sobie zawsze zbyt wiele i do zbyt wielu rzeczy przywiązujemy wagę. Chcemy tworzyć pozory, pragniemy czuć się adorowane, zaskakiwane, łakniemy szczęścia. Spojrzenie na bohaterki przez pryzmat własnego życia, pokazuje nasze losy w krzywym zwierciadle, a to klucz do sukcesu tej sztuki.

Na kolejny spektakl Upadłe Anioły przyjdzie zaczekać Wam aż miesiąc. Sądzę jednak, że 22-25 października to daty, które powinniście zarezerwować w swoim kalendarzu. Bilety dostępne są już na stronie Och-Teatru. Pamiętajcie jednak, że przedstawienie powstało w 1925 roku – wyśmienita komedia spod pióra Noela Cowarda, która w ciągu 90 lat była wystawiana na deskach teatrów na całym świecie i nigdy nie straciła na wartości.
Kup Bilet na Spektakl


Po spektaklu pojawiła się chwila refleksji. Wracając do domu zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem i myślami powędrowałam do tego, „co by było gdyby?”. Gdyby nie stabilizacja. Gdyby nie stały związek. Gdyby nie plany na przyszłość. Gdyby w drzwiach mojego domu stanęła moja „miłość” sprzed lat – pozorne, błahe zauroczenie, które każda nastolatka przeżywa tak mocno. Z drugiej strony, co gdyby ktoś taki pojawił się teraz? Przelotny romans? Kolejne motyle w brzuchu, eutrofia… koniec. Gdybać jednak możemy, ale nigdy nie zapominając, co jest w naszym życiu najważniejsze. Upadłe anioły to sztuka, która pokazuje, że choć skrycie pragniemy wielu rzeczy, boimy się utraty gruntu pod nogami. Szukamy bezpieczeństwa i potrzebujemy bliskiej osoby na co dzień. Przedstawienie to z kolei bawi nas sytuacyjnym absurdem, angielskim poczuciem humoru, wyolbrzymionymi emocjami i licznymi kontrastami – całość rozbija się o to, że fabuła została osadzona w latach 20-30 ubiegłego wieku, a moralność brytyjskiego społeczeństwa nie przyzwalała na przelotne romanse. Ten przypadkowy epizod stanowił nie lada problem dla głównych bohaterek. 

Gorąco polecam Wam wieczór w Och-Teatrze. 

Teatr Polonia: Na czworakach

Infantylny, podstarzały dziwak na kolanach… ot, widok, jaki wita nas w Teatrze Polonia. Kto by pomyślał, że zasłużony artysta, wyjątkowa postać polskiej sceny, Jerzy Stuhr, padnie Na czworaka za sprawą Tadeusza Różewicza. 


Sztukę pisaną w latach 1965-1971 po raz pierwszy mogliśmy ujrzeć na deskach Teatru Dramatycznego w 1972 roku, a blisko 30 lat później, bo w 2001 roku, wyreżyserował ją znakomity i znany z wielu przedstawień zrealizowanych dla Teatru Telewizji, Kazimierz Kutz. Temat jednak okazał się niełatwy. Różewicz wymaga od odbiorcy analizy tekstów i dialogów, nawiązuje do symboliki i to ona odgrywa kluczową rolę w każdym z jego dramatów.

Na czworakach to spektakl opowiadający o ekscentrycznym, zdziecinniałym pisarzu, który lata świetności ma już za sobą, a choć nadal cieszy się sympatią i zainteresowaniem dziennikarzy, większą wagę przywiązuje do zabawy niż profesji swojego fachu. Nie bez powodu głównego bohatera, Laurentego, poznajemy, gdy bawi się elektryczną kolejką w swoim gabinecie. Przeszkadza mu w tym nadopiekuńcza Pelasia, gospodyni, co i rusz podająca ciepłą zupę do stołu oraz natrętni miłośnicy jego sztuki. Laurenty nie kryje zmęczenia i znużenia całą sytuacją. Nie chce rozmawiać. Nie chce przyjmować gości. Jednakże jedną z wizytujących go postaci jest młoda, piękna dziennikarka, którą Laurenty szybko sprowadza do parteru i wprawia w zakłopotanie. Dziewczyna od miesięcy przygotowywała się do wywiadu z mistrzem, nie szczędzi jednak sił, by oczarować Laurentego i zostać jego żoną.

Na deskach Teatru Polonia pojawiają się rozmaite postaci, m.in. ksiądz, pies, będący wcieleniem diabła, straż porządkowa czy wspomniana Pelasia. Ona, jako jedyna mocno stąpa po ziemi. Ma przyziemne potrzeby i w przyziemny sposób traktuje mistrza. Dba o dom, muzeum, o ład i porządek. Za życia Laurentego przynosi zupę, a po jego śmierci nakazuje „turystom” nałożyć papcie, bez których nie mogą przekroczyć progu muzeum. Pelasia budzi mnóstwo pozytywnych emocji, ironia w jej głosie i inteligentne odpowiedzi to clue tej postaci.

Na czworakach to sztuka niezwykle trudna, a jak mówi Jerzy Stuhr, reżyser i odtwórca głównej roli: „Idea sztuki Różewicza zbiega się z moją sytuacją życiową, a zawsze taka zbieżność jest pociągająca twórczo, zwłaszcza, jeśli stawia tę realną moją sytuację w świetle autoironii. Wielki Różewicz daje mi swą sztuką zakpić z siebie samego”.

Informacje o spektaklu.

Gorąco polecam spektakl. Sztuka zmusza do refleksji, wiele myśli w tym przedstawieniu jest niedopowiedzianych, a jeszcze więcej wątków nigdzie nie znajduje końca. Każdy, kto chciałby obejrzeć te przedstawienie musi przygotować się na dwugodzinne skupienie i analizę tego, co dzieje się na scenie. Niewątpliwym atutem jest nie tylko świetnie dopracowana gra świateł, ale i wycieczka po muzeum, przybliżająca widzów do tego, co dane nam obejrzeć.




Teatr Polonia "Matki i synowie"

Na deskach Teatru Polonia zadziała się rzecz zdumiewająca. Mieliśmy do czynienia z kwintesencją teatru, z kunsztem aktorów i niesamowitą atmosferą, którą wytworzyli główni bohaterowie.

www.tratrpolonia.pl
Fabuła spektaklu Matki i synowie to historia niezwykle trudna. Katharine Gerard pojawia się w domu byłego partnera swojego zmarłego syna. W patetycznej atmosferze przywraca z demony przeszłości, przywołuje wspomnienia, które sama chciałaby pogrzebać wraz z ukochanym Andre. Nieustannie pyta, czemu po śmierci syna jej życie stało się gorsze? Poszukuje odpowiedzi wśród milczenia mężczyzny, który ułożył sobie życie na nowo z kimś innym.

Rola, która odegrała Krystyna Janda w tym przedstawieniu sprawia, że cenimy tę artystkę jeszcze bardziej. Matka, wdowa, rozczarowana, zgorzkniała, samotna kobieta, która szuka odpowiedzi i zrozumienia. Jej ból i cierpienie piętrzy się i wzmaga, przyjmując formę agresji i ataku. 

Nieszablonowa w swych odpowiedziach, inteligentna i błyskotliwa, ma świadomość, że niczego nie zdoła już zmienić, niczego nie może naprawić. Najpiękniejszy okres w jej życiu minął i odszedł w zapomnienie. Pozostała rozpacz. Rozpacz głęboka, silna, przeszywająca do szpiku kości. Katherine ma świadomość, że odtrąciła swojego syna, gdy zawiódł wszystkich, że on także potrzebował matczynej opieki i ciepła… Obwinia siebie, Michaela, a także swojego męża, który nigdy nie był ojcem stającym na wysokości zadania. Czy to przez niego Andre potrzebował mężczyzny w swoim życiu?  

Sam spektakl każe nam stąpać po niezwykle cienkiej linii, poruszając niezwykle trudną, ale do dziś aktualną tematykę – homoseksualizm, AIDS, nietolerancję społeczną i wyszydzenie, brak akceptacji, śmierć oraz coś, co nie było możliwe przed laty – adopcję dziecka przez małżeństwa homoseksualne. W rolach głównych: Krystyna Janda, Paweł Ciołkosz, Antoni Pawlicki, Adam Tomaszewski/Antoni Zakowicz.

Idąc na spektakl nie wiedziałam, czego się spodziewać. Bałam się, że tak trudna i niepopularna tematyka okaże się zbyt dużym wyzwaniem nawet dla tak znakomitych artystów, jednak kolejka przed salą rozwiała wszystkie moje wątpliwości. Widzów było mnóstwo! Bilety zostały wykupione co do ostatniego miejsca, a ci, którzy mieli wejściówki siedzieli na schodkach, śledząc bieg zdarzeń. Na spektakl poszłam ze swoim partnerem, realizatorem, który swoje pierwsze artystyczne kroki stawiał właśnie w teatrze. To jeden z niewielu spektakli, po których zdecydowanie był pod wrażeniem. Krystyna Janda, choć dla nas obojga po raz pierwszy na deskach teatru, pokazała majstersztyk aktorstwa. Antoni Pawlicki oraz Paweł Ciołkosz to także świetne postaci, jednakże to przede wszystkim ona zasługuje na gromkie brawa. Zakończenie spektaklu z wręczeniem kwiatów i owacją na stojącą to tylko potwierdzenie tego, co zaparło dech w naszych piersiach. 

Trudna, głęboka, poruszająca historia na deskach przepięknej sceny w Teatrze Polonia. Gorąco polecam!


Och-Teatr „Truciciel"

Z uśmiechem o śmierci? Z ironią o zabijaniu? O samobójstwie inaczej?  Wypijmy toast za śmierć, za życie, za miłość! I… za brytyjski czarny humor na deskach Och-Teatru.


www.ochteatr.com.pl
Do pięknej willi z ogrodem, rozmaitym środkami komunikacji, przyjeżdża Vincent (Cezary Żak). Ironiczny, obruszony koniecznością dotarcia na miejsce i ponaglający swojego klienta przedstawiciel firmy Exodus, zawodowy Truciciel.

Vincent służy pomocną dłonią tym, którzy chcieliby pożegnać się z życiem, w barwny i przezabawny sposób traktuje śmierć, która jest jego codziennością od najmłodszych lat. Nie przychodzi w mitologicznej czarnej podomce z kosą, poznajemy go, jako postawnego mężczyznę w garniturze i rękawiczkach, zacierających ślady. Vincent nie traktuje życia serio. Daje czas na zastanowienie, przemyślenie, rozmowę. Pokazuje świat w innych barwach, przysłoniętych jednak ciemnymi okularami – kto w końcu zrezygnuje z dodatkowego zarobku, mieszkając w pokoju na chińczykiem? 

Truciciel to przezabawna komedia pomyłek, w której nic nie jest oczywiste. Opowieść o śmierci inaczej, o zdradzie i miłości aż po grobową deskę, gdzie każde słowo jest dwuznaczne, a każda kolejna minuta budzi więcej niepokoju.

Kiedy w domu Celii i Waltera Bryce’ów pojawia się Vincent, historia nabiera tempa. Kto właściwie chce popełnić samobójstwo? Z czyjej ręki? Dlaczego pogrążona w depresji kobieta od wielu lat chce pożegnać się ze światem? Kto jest autorem niedopisanych listów pożegnalnych?  Kim jest młoda sekretarka, Angie, i jaką rolę odegra w życiu małżeństwa?

Z teatru wyszłam z niesamowitym uśmiechem. Adaptacja w przezabawny sposób traktuje śmierć, która nie towarzyszy nam w życiu codziennym. Wplecione w dialogi frazeologizmy nabierają zupełnie innego znaczenia, gdy wypowiada je ktoś, kto staje się panem życia i śmierci, a świadomość, że rozmowa z przedstawicielem firmy Exodus jest naszą ostatnią…

Sztuka Chappella ma jeszcze jeden atut, który wyróżnia ją spośród innych spektakli. Autor pozwala nam skonfrontować dwa podejścia. Jednym jest ścieżka śmierci, pokazana przez Vicenta, uśmiechającego się do zwłok Truciciela. Drugim radosna fraza „Świat jest piękny!”, co i rusz wypowiadana z ust samarytanina z telefonu zaufania.

Fantastyczna gra aktorska Cezarego Żaka – mimika i intonacja jedynie potwierdzają kunszt tak wybitnej postaci polskiej sceny. Na wyróżnienie zasługuje również odtwórca roli Waltera, fenomenalny w swojej postaci Mirosław Kropielnicki.

Prapremiera spektaklu miała miejsce 28 maja 2015 roku, a dziś po raz 50. możecie obejrzeć Truciciela w najlepszej odsłonie! Przed Wami fantastyczni artyści - Małgorzata Foremniak/Karolina Gorczyca, Dorota Pomykała/Dorota Segda, Mirosław Kropielnicki, Henryk Niebudek/Andrzej Pieczyński, Cezary Żak - którzy pokażą Wam, jak wielkim uczuciem jest miłość i jak wiele jesteśmy dla niej poświęcić.


Na zakończenie słowa, które o spektaklu powiedział sam Cezary Żak: 
Truciciel to klasyczna czarna komedia omyłek. Zawsze lubiłem ten gatunek w teatrze. To nie tylko czysta rozrywka, ale też dreszczyk emocji i zazwyczaj wciągająca intryga. Eric Chappell to mistrz gatunku. My, aktorzy, kochamy takich autorów, bo dają nam świetną partyturę do grania - w postaci dialogów - i krwiste charaktery. W tym przypadku będą to: literat znoszący napady depresji u żony (oraz jej fanaberie dotyczące odejścia z tego świata), jego sekretarka (będąca jednocześnie jego kochanką, z którą zaplanował morderstwo), znudzona życiem żona, samarytanin (poświęcający się dla innych, ale z problemem we własnej rodzinie) i w końcu Vincent, pracownik Exodusu (wynajęty do otrucia klienta, co jednak okaże się nowym etapem w jego życiu). Dobrej zabawy! (źródło: aict.art.pl)

Królowa Śniegu Teatru PW

Źródło: https://www.facebook.com/TeatrPW/

Zima powoli opuszcza stolicę. Jednak choć śniegi topnieją, a dni stają się coraz dłuższe, do Warszawy zawitała Królowa Śniegu. Zimna, bezlitosna i mroczna wystąpiła na deskach Teatru Politechniki Warszawskiej.

Młodzi aktorzy przed młodą publicznością. Czy trudno występować wśród rówieśników? Jak poradzić sobie z presją i czy ciężko jest wrócić wspomnieniami do dzieciństwa? Sądzę, że artyści zdali egzamin na piątkę.

Historię o Królowej Śniegu znamy wszyscy.  Fabuła tej historii mówi, że Gerda i Kaj żyli w przyjaźni aż do pewnego dnia wiosny. Kiedy to do oka chłopca wpadł odłamek zaczarowanego szkiełka, powodującego, że wszystko, co piękne i dobre, widział w ciemnych barwach. Stał się bezlitosny i okrutny dla swoich bliskich i pomimo ostrzeżeń, udał się do pałacu Królowej Śniegu. Opuszczona Gerda pomimo przykrości, jakie sprawił jej Kaj, postanowiła odszukać chłopca. Czy uda jej się ocalić jego zziębnięte serce i czy zdoła odgadnąć zagadkę lodowej pani? Przekonajcie się sami!


Trudno ocenić cokolwiek poza grą aktorską. Zarówno sala, jak i technika pozostawiały wiele do życzenia dla wymagających widzów, jednak z mojej perspektywy miało to też swój urok. Starania, godziny pracy i zaangażowanie aktorów w pełni mogą wynagrodzić zwyczajne krzesła i aulę wykładową. Gorąco polecam, bowiem naprawdę warto wrócić do dawnych czasów i przypomnieć sobie swoją własną miłość do baśni Andersena. Kto wie? Może i dla Was znajdzie się w nich morał, który zapamiętacie przez kolejne lata?

Dziękuję za zaproszenie na spektakl:) 

Chwila refleksji po narodowym czytaniu "Lalki". Zapraszam na recenzję książki! :)

Jak doskonale wiecie Wydawnictwo MG co i rusz zaskakuje nas pięknie wydanymi klasykami polskiej i światowej literatury. Kanon lektur szkolnych, ozdobiony fenomenalnymi rysunkami, zachęca do chwili refleksji i powrotu do dawnych, pięknych czasów.
 
Dziś padło na Lalkę Bolesława Prusa, książkę znaną wszystkich, głównie przez uplasowanie sobie największej frekwencji podczas egzaminów maturalnych. Propozycja ta teoretycznie nie zdoła niczym zaskoczyć potencjalnego czytelnika. Historia ta jest prosta, klarowna, i w zasadzie dziś nie budzi żadnych kontrowersji. Czaruje jednak piśmiennością Prusa. Dialogami, zabawą słowem, jak i pamiętnikami starego subiekta, które ubarwiają tę propozycję. Nie chciałabym przyznawać się ile lat temu pisałam egzamin maturalny, ale zdradzę Wam, że czytałam wtedy tę  książkę z niechęcią i przymusem. Dziś, zasiadając do lektury, szeroko się uśmiecham, wertuję stronę po stronie i zagłębiam historię tak odległą i tak popularną we współczesnym świecie.

Nie wiem czy wiecie, ale Lalka początkowo była wydawana fragmentarycznie, poszczególne jej części i rozdziały publikowano w Kurierze Codziennym,  a cała historia toczyła się blisko 2 lata. Pierwsze wydanie powieści miało miejsce dopiero w 1890 roku. Dzisiaj jednak możemy do woli kompletować egzemplarze, poświęcając chwilę refleksji nad treścią owej książki.

Niemałym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że do pewnych książek należy dorosnąć. Pozornie błaha, prosta i przyznaję, nudna historia stałą się ciekawą inspiracją i kluczem do spędzenie naprawdę udanego weekendu. Historia Łęckiej tak naprawdę jest ponadczasowa, a jej los podziela wiele kobiet. Niby osadzenie scenerii wśród arystokratycznych progów jest niebywałą odskocznią od współczesności, jednakże potraktujmy bohaterów jako zwykłych ludzi i dopiero w tym momencie wysnuwajmy wnioski.

Wiecie przecież, że lata 50 XIX wieku to naprawdę piękny okres, zwłaszcza w stolicy. Warto więc poświęcić kilka chwil, by podziwiać scenerię, środowisko panów i dżentelmenów, a w tym wszystkim pochylić się nad flirtem i fascynacją pewną kobietą. Bogaty kupiec, Stanisław Wokulski, zakochuje się bowiem w enigmatycznej postaci, Izabeli Łęckiej. Jednak nie jest to zwykły romans! To barwna historia ludzkiego losu, wewnętrznych rozterek i bolączek, trudności, głębokich uczuć oraz przemian bohatera.

Lalka jest nie tylko piękną, ale bardzo wartościową książką. Nie sposób się nawet dziwić, że kładziemy dziś tak ogromny nacisk na jej znajomość. Obawiam się tylko, że zmuszanie młodzieży do lektury może skutecznie zniechęcić przyszłych czytelników prozy Prusa (zwłaszcza Panów), jednak nie ma i nie będzie idealnej metody na przekazanie nastolatkom pewnych wartości. Szkoda. Pewnie gdyby nie barwna okładka i fenomenalne wydanie tej powieści, sama z siebie nie powróciłabym do tej propozycji. Szkoda. Wam jednak gorąco polecam tę książkę. Nie sięgajcie po nią z przymusu. Zorganizujcie dla siebie spokojny wieczór, ciepły koc i kubek gorącego kakao, a wierzcie mi, że dźwięk katarynki czy tętent koni jest na wyciągnięcie ręki.




Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu MG



Recenzja "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje
Wywiad: Portal Warszawa i Okolice

Recenzja książki: Sodoma

Recenzja książki: Sodoma
Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie