­
­

Bridget Jones: W pogoni za rozumem - Helen Fielding

Znacie już moją opinię o Dzienniku Bridget Jones, a także poznaliście kilka słów dotyczących książki Szalejąc za Facetem. Jak sądzicie? Co powiem Wam na temat drugiego tomu powieści, pt. W pogodni za rozumem?  Na początku chciałabym znaczyć, że czytanie książek w absurdalnej kolejności nie wpływa na sympatię do głównej bohaterki, ponieważ nadal poznajemy jej charakter, a także przeżywamy przytrafiające się jej perypetie.

W pogoni za rozumem to kolejny rok z życia Bridget. Kartki pamiętnika nadal ociekają frustracją, spowodowaną lekką nadwagą, bohaterka nadal marzy o miłości – bo przecież Mark Darcey wygląda na porządnego – ale i narzeka na niezmiennego pecha, który towarzyszy jej przez całe życie. Prawda jest jednak taka, że my, kobiety, lubimy literaturę, która pokazuje, że nasze „dziwactwa” są czymś normalnym. Że nikt wokoło nie wytknie ich palcami, ponieważ wiele kobiet zachowuje się w identyczny sposób. Świetnym przykładem jest Bridget Jones, wraz z wyliczaniem kalorii czy ciągłym odchudzaniem. Nieraz trwamy przy diecie, by potem z braku czasu, złego nastroju czy rozczarowania zjeść coś słodkiego, albo skorzystać z restauracji Fast food. Ewentualnie – zawsze smutek można zapić winem, a pozostałe nałogi zostawić na uboczu.  To właśnie kobiety są o niebo bardziej emocjonalne i to właśnie one postępują w skrajny sposób. Wydawać by się mogło, że Bridget Jones jest absurdalnym odzwierciedleniem wszystkich nieszczęść, jakie mogą przytrafić się szaremu zjadaczowi chleba, jednak wydaje mi się, że Helen Fielding zastosowała ten zabieg celowo. Perypetie Jonesey są momentami żałosne, czasem nużą i sprawiają, że mamy dość czytania tej książki, ale wśród tych wszystkich tragedii czy dramatów, znalazła się choć jedna kobieta, która to przeżyła. Może właśnie dlatego warto zatrzymać się na chwilę i zastanowić, czy po kilku stronicach nie odnajdziemy siebie na kartach tej powieści…

Fabuła W pogoni za rozumem to kontynuacja losów Bridget Jones. Historię rozpoczynamy w Nowy Rok, rok, który zapowiada się wielkimi planami i mrzonkami. Jak doskonale pamiętacie, nasza bohaterka poznała już Marka i to on zdaje się być tym „odpowiedzialnym mężczyzną”, z którym chciałaby się związać. Miłość przypadków zna wiele, a więc szczegóły tej historii poznacie, gdy tylko sięgnięcie po tę książkę. Napomknę Wam tylko, że Bridget postanowiła wyruszyć na wycieczkę do Tajlandii. Wraz z przyjaciółką marzą o odnowie duchowej, jednak… kończy się ona za więziennymi kratami.  Dlaczego? Koniecznie sprawdźcie sami.


Jeżeli przyszłoby mi ocenić tę książkę, dałabym jej 6/10 punktów. Uważam, że Dziennik jest najlepszą częścią serii. Niemniej jednak W pogoni za rozumem to lektura bardzo lekka, przyjemna – nadal idealna na jesienny wypoczynek po pracy. Czytanie nas nie nuży, czasem możemy się zaśmiewać do łez, ale zawsze chętnie będziemy wracać do lektury. Mało tego, wielokrotnie wystarczy zamknąć książkę, pomyśleć o swoim życiu i wyciągnąć stosowne dla siebie wnioski. To nieprawda, że seria Bridget Jones jest płytką literaturą o głupiutkiej „starej pannie”. Mimo wszystko są to ludzkie historie i, tak jak pisałam, wiele kobiet przeżyło je na własnej skórze. Książkę polecam - szczególnie na majówkę! :)



A na Wielkanoc - "Dziennik Bridget Jones"!

Dziennik Bridget Jones to książka, którą pokochały miliony na całym świecie. Nie sposób się dziwić, skoro główną bohaterką jest zakręcona, chaotyczna i przezabawna kobieta, pragnąca ciepła i miłości. Książka niewątpliwie jest lekturą obowiązkową dla wszystkich pań, które uwielbiają lekkie książki na wiosenno-wakacyjne popołudnia, pełne błogiego lenistwa. Wielokrotnie możemy uosabiać się z Bridget, często też śledzimy jej poczynania i łapiemy się, że popełniamy te same, absurdalne błędy. Może to dzięki temu przyjmujemy pannę Jones do naszego życia, nie wahając się, czy ta decyzja jest słuszna.

Opowiadałam Wam już o najnowszej książce Helen Fielding Szalejąc za facetem, ale stawiając na głowie kolejność, postanowiłam dzisiaj napisać recenzję Dziennika Bridget Jones. Propozycję otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa ZYSK i S-ka, za co serdecznie dziękuję, przeczytałam ją już kilka dni temu, ale nadal ciepło uśmiecham się do stojącej na półce publikacji.

Kilka słów o fabule książki. Gdy poznajemy Bridget Jones ma ona już 30 lat i jest samotną kobietą. Posiada oczywiście dwójkę przyjaciół – homoseksualistę Toma oraz zagorzałą feministkę o imieniu Sharon. Nie trudno się dziwić, że rady osób, które dość ostentacyjnie reprezentują swoje poglądy mogą być stosunkowo mało przyjemne w skutkach… Niemniej, lada dzień zbliżają się Święta oraz Nowy Rok. Panna Jones, jak co roku, dostaje zaproszenie na indyka curry i spędza ten dzień z matką i jej znajomymi. Tam jednak spotyka Marka Darcy’ego. Pytanie, czy próby zeswatania Bridget z nieznajomym będą skuteczne? Co zmienił Nowy Rok w życiu Panny Jones? Ile frustracji dotyczących diety, rzucania picia czy palenia zostanie przelanych na papier w Dzienniku naszej bohaterki? Jeśli nie wiecie, przekonajcie się sami!

Najnowsze wydanie książki jest proste i naprawdę piękne. Wszystkie trzy tomy prezentują się świetnie, a moja własne Bridget z 1998 roku została ukryta w głębinach szafki. Helen Fielding świetnie napisała tę książkę. Publikacja jest lekka, przyjemna, choć wymaga poświęcenia jej kilkunastu godzin, bądź kilku dni. Elementem, na który warto zwrócić uwagę jest fakt, że chętnie wracamy do lektury. Publikacja nie nuży, nie męczy ani umysłu, ani oczu. Przewracamy stronę za stroną i ciepło komentujemy perypetie bohaterki.

Wielu z Was pisze, że filmowa adaptacja jest o niebo lepsza od swojego książkowego pierwowzoru. Wydaje mi się, że tutaj w grę wchodzi ludzka wyobraźnia. Jeżeli wykreujecie w ciekawy sposób zdarzenia w Waszej głowie, żaden film nie okaże się być lepszy od papierowego tomu w dłoniach. Ja, jako miłośniczka literatury, zawsze będę polecała Wam książki, bowiem są one zwykle dużo bardziej intrygujące niż sztuczna realizacja czyjejś wizji. Tak będzie w przypadku Bridget Jones, Pet Sematary, a nawet Potopu. Wasz umysł jest miejscem, gdzie powstaje Wasza i tylko Wasza wizja. Pamiętajcie o tym. Filmy są za to lekką, przyjemną rozrywką. Nigdy jednak nie zastąpią literatury… ;)
Za kultowy Dziennik Bridget Jones dziękuję Wydawnictwu ZYSK i S-ka:


"Pewnego dnia obudzimy się, nie przeczuwając, że będzie to ostatni dzień w naszym życiu" - Max Bentow "Ptaszydło"


Wyobraźmy sobie prostą sytuację. Jest wieczór, jesteśmy sami w mieszkaniu. Z pomieszczenia oddzielonego od nas ścianą dobiega nieznany szmer, huk, stukot przyprawiający nas o dreszcze. Pozwalamy wodzom naszej wyobraźni zwieść nas na manowce. Włos jeży się na głowie, a bezsilność i strach nie pozwalają nam przekroczyć progu pomieszczenia, w którym właśnie się znajdujemy. Kiedy jednak zbierzemy się na odwagę, postanawiamy wejść do pokoju, z którego dobiegają tajemnicze dźwięki i zauważamy niesfornego, maleńkiego ptaka, który za wszelką cenę próbuje wydostać się z pomieszczenia. Oddychamy z ulgą. Przerażone zwierzę walczy o życie, stara się uciec z betonowej klatki, więc litościwie pomagamy mu, wybaczając nawet fakt, że zranił nas ostrym pazurem podczas chaotycznego lotu. Kiedy ptak ucieka, siadamy wygodnie w fotelu, nabieramy powierza do płuc i gdy emocje już opadną zastanawiamy się, jak zwierzę to dostało się do środka. Przecież okna były zatrzaśnięte. Przecież nikt inny nie miał dostępu do mieszkania. Przecież drzwi na pewno zamykaliśmy jeszcze chwilę temu… W jaki więc sposób ptak wleciał do pokoju...?


"Seryjni mordercy dają nam znaki, porozumiewają się z nami za pomocą swoich czynów.
 Chcą się zwierzyć..."

Zaczęłam w dość niekonwencjonalny sposób, jednak wszystko za sprawą książki Ptaszydło Maxa Bentowa. Doskonale wiecie, że od pewnego czasu zaczytuję się w kryminałach. Śledzę karty powieści, wertuję każdą ze stron i próbuję, wraz z detektywem, odgadnąć, kto stoi za sprawą makabrycznej zbrodni. Czasem ofiara jest jedna i to tajemnica jej śmierci absorbuje nas w stu procentach. Czasem jednak na naszych oczach giną kolejne postaci, sprawa nabiera tempa, lekturę pochłaniamy z zapartym tchem ciekawi tego, co spotka nas na kolejnej stronie. Tak właśnie było z książką Ptaszydło. Powieścią, będącą pierwszym tomem cyklu o komisarzu Nilsie Trojanie.

Książkę liczącą blisko 300 stron pochłonęłam w przeciągu dwóch wieczorów. Nigdy wcześniej nie słyszałam o twórczości Maxa Bentowa, a warto zaznaczyć, że Ptaszydło to debiut literacki autora. Mamy tu do czynienia z wyjątkowo dobrą, diablo fascynującą powieścią kryminalną, która wciąga  i intryguje. Warsztat pisarza jest bardzo dopracowany. Bentow świetnie lawiruje w naszej podświadomości. Nasuwa pozorne wnioski, zdaje się obnażać przed nami zabójcę, po czym pozostawia nas oniemiałych  na zakończenie historii. Co więcej, świetnie buduje napięcie. Emocjonalnie i brutalnie przedstawia zbrodnię, przez co nasza wyobraźnia pracuje bez przerwy, a dzięki temu wchodzimy w tę historię jako naoczni świadkowie zdarzeń. O  czym jednak mówi fabuła?

Gdy rozpoczynamy lekturę tradycyjnie poznajemy komisarza – typowego mężczyznę, rozwiedzionego z żoną pracoholika, potrzebującego czyjegoś ciepła i zrozumienia. Autor postanowił wpleść do fabuły niewielką historię rodzinną, jak i wątek miłosny. Ten ostatni oczywiście odgrywa kluczową rolę w powieści, jednak nie jest przesadnie oklepanym motywem. Nils Trojan prowadzi śledztwo w sprawie brutalnych morderstw w centrum miasta. Okaleczone kobiety o blond włosach atakowane są przez tajemniczego potwora o dziobie i ostrych pazurach. Jak odnaleźć sprawcę, kiedy życie kolejnych osób jest zagrożone? Czy istnieje pewien schemat, klucz do rozwiązania tej zagadki? Przekonacie się sami.

Chciałabym jeszcze zwrócić Waszą uwagę na umiejętne zarysowanie głównego przesłania – motywu książki. Zbrodnie popełnia osoba skrzywdzona przez los, cierpiąca, na co dzień pomijana i niezauważana. Usilnie gra na emocjach i w kulminacyjnej scenie pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Jest to bardzo istotny element publikacji, bowiem w życiu codziennym spotykamy wiele takich osób. Są one wśród nas, zawsze były i zawsze będą. Pytanie, ilu z nich jest w stanie posunąć się na tle daleko, by w końcu zwrócić na siebie uwagę? Aby zrozumieć, co dokładnie mam na myśli koniecznie sięgnijcie po tę książkę. Nie chciałabym tutaj zarysować Wam portretu psychologicznego głównego bohatera, bowiem stracicie całą przyjemność z lektury, świadomie pozbawiając się analizy kolejnych zwrotów akcji.



Książkę oczywiście gorąco polecam. Jest to świetna lektura na wakacyjne popołudnie, a nawet zimowe wieczory. Jak już wspomniałam, Ptaszydło to nie tylko debiut autora, ale i pierwsza część przygód komisarza Nilsa Trojana. W księgarniach dostępna jest już kolejna książka z serii, pt. Lalkarka. Mam szczerą nadzieję, książka będzie równie porywająca, a warsztat autora jeszcze bardziej dopracowany.

Za książkę Maxa Bentowa – Ptaszydło serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat S.A. 


"Rook" Grahama Mastertona

Jim Rook nie pozbywa się trupów, ale wieczorami poprawia prace uczniów, chodzi na koncerty lun spotyka się z przyjaciółmi. strona  116, „Rook”


Niektóre książki się czyta, a inne połyka w całości. Nie, nie żartuję. Siedząc w autobusie ZTM , notabene wracając z zajęć, zabrałam się za Rook  i w przeciągu 25 minut przeczytałam 100 stron. Najnowszą książkę Wydawnictwa Replika, która wyszła spod pióra mistrza literatury grozy – Grahama Mastertona.

Przyznam, że horror, thriller, sensacja to gatunki odległe od mojej codziennej biblioteczki. O ile nieraz wracałam do książek Kinga, o tyle Mastertona unikałam jak ognia. Sama nie rozumiem dlaczego. Może powodem jest fakt, że spodziewałam się trudnej, brutalnej i naprawdę przerażającej publikacji? Nie mam pojęcia. „Rook” przeczytałam w przeciągu dwóch godzin. Przewracałam stronę za stroną i zasmucił mnie fakt, że pierwsza część cyklu już za mną.

Fabuła książki rozpoczyna się na pozór banalnie. Przecież bójki nastolatków są czymś normalnym i mają rozmaite podłoże, a nie oszukujmy się – w szkołach specjalnych nikogo one nie dziwią, ani nie zaskakują. Problem jednak rodzi się w momencie, w którym jeden z uczestników batalii zostaje zabity. Umiera w niewyjaśnionych okolicznościach, skatowany na śmierć. W książce „Rook” ofiarą okazuje się Elvin, a kto jest jedyną osobą, której policja może postawić zarzuty? Oczywiście Tee Jay, chłopiec, który wcześniej groził koledze. Sęk w tym, że historia bójki to jedynie tło całego opowiadania. Głównym bohaterem książki jest Jim Rook, nauczyciel drugiej klasy specjalnej, który odnalazł zwłoki chłopca. Widział też mistyczną, czarną postać, która mogła być sprawcą tej brutalnej zbrodni. Rook postanawia odkryć prawdę, zagłębić się w świat magii i voodoo, by za wszelką cenę chronić swoich podopiecznych. Pytanie tylko, czy spokojny, stateczny nauczyciel jest w stanie pokonać Monstrum o nadprzyrodzonych mocach? Dlaczego „Wuj Umber” tak bardzo chce zaprzyjaźnić się z belfrem? Dlaczego śledzi go i prześladuje? Koniecznie sięgnijcie po tę książkę.

„Poszedł do drugiego pokoju i przez dłuższy czas stał tam, nie zapalając świtała. Nie chciał jednak widzieć tego,  co leżało pod łóżkiem Nagle jednak przyszło mu do głowy, że szczątki pani Vaizey mogą zacząć wychodzić spod łóżka, kołysząc się na boki w krwiście czerwonej narzucie jak gigantyczna dżdżownica, i natychmiast zapalił światło.” Strona 122

Pióro Mastertona jest lekkie, przyjemne, zachęcające do kontynuowania lektury. Książka momentami sprawia, że przechodzą nas dreszcze, czujemy się skonfundowani, czasem zniesmaczeni, ale nie możemy oderwać się od czytania. Jest to moje pierwsze spotkanie z autorem i już zaznaczam, że bardzo udane. Rook jest pierwszą częścią cyklu, który liczy aż osiem publikacji. Mam szczerą nadzieję, że Wydawnictwo Replika wydana pełną serię i lada dzień na półkach pojawi się kolejna część przygód Jima.

Jeżeli jednak obawiacie się powieści grozy - Rook wcale nie jest taki straszny jak go malują. Owszem, mamy tu kałużę krwi, ciało, które samo się zjada, a także niebezpiecznego i nieobliczalnego kapłana voodoo, którego "przyjaźń" jest wyjątkowo stronnicza. Książka jednak zachęca do lektury. Dzięki niej spędziłam naprawdę miły wieczór, a to zdarza się naprawdę rzadko. 

Pewnego dnia, przyjacielu, znajdę inną laskę loa i wtedy wrócę po ciebie. Obiecuję ci to. Strona 273


Książkę gorąco polecam, ponieważ naprawdę warto po nią sięgnąć. Za mój egzemplarz z kolei serdecznie dziękuję Księgarni Matras.


Wszechświat w skorupce orzecha - Stephen Hawking

 
Wszechświat w skorupce orzecha - Stephen Hawking
Wydawnictwo: Zysk i S-ka , Wrzesień 2014
Liczba stron: 216
Wymiary: 190 x 250 mm
Tłumaczenie: Piotr Amsterdamski

*

Są książki, których nie da się ocenić.
Są publikacje, których bez pewnej wiedzy, doświadczenia czy umiejętności nie da się w pełni pojąć. 
Są postaci, o których każdy niejednokrotnie słyszał.
 Są przede wszystkim ludzie, którzy pomimo przeciwności losu walczą o swoje, nigdy nie planują się poddać i przekazują innym swoją wiedzę. 
Mam tutaj na myśli oczywiście Stephena Hawkinga, profesora matematyki i fizyki teoretycznej, astrofizyka.

Wszechświat w skorupce orzecha to kontynuacja Krótkiej historii czasu, w której Hawking przedstawiał nowe odkrycia z zakresu fizyki teoretycznej i kosmologii. Jednak, co zaznaczone zostało już na pierwszych kartach książki,  najważniejsze są dwa rozdziały:  Krótka historia teorii względności oraz Kształt czasu. Zawierają one zbiór wiedzy niezbędny do zrozumienia całej reszty naukowych zagwozdek i nie jest to zabieg przypadkowy! Mając na uwadze trudności w przyswojeniu tak olbrzymiej pigułki wiedzy przez potencjalnych czytelników, Hawking postanowił umożliwić lawirowanie pomiędzy stronicami Wszechświata Co mam na myśli? Ano fakt, że kiedy zagłębicie się w lekturze, zrozumiecie podstawowe definicje, fizyczne prawa i zasady panujące w kosmologii – nie musicie czytać książki „po kolei”.  Nieważne, czy poświęcicie uwagę ostatnim stronom, czy powrócicie pełni entuzjazmu do Ochrony przyszłości. Ta książka umożliwia swoim czytelnikom selekcjonowanie informacji.

Tematyka książki jest mi bardzo bliska, głównie ze względu na to, że jestem studentką Chemii, a więc fizyczny, naukowy żargon nie sprawia mi trudności. Obawiam się jednak, że osoba uznająca się za współczesnego humanistę (bo jak wiadomo, niegdyś humanista był osobą wszechstronną), będzie kompletnie zagubiona wśród teorii kwantowych, determinizmu Laplace'a, równaniu Schrodingera czy zasad termodynamiki w odniesieniu do czarnych dziur.  Wszechświat w skorupce orzecha to niezwykle trudna książka, skierowana do wyjątkowo wąskiego grona odbiorców, ale na pewno godna uwagi. Nie ma co się łudzić, nie każdy zdoła wziąć tę publikację w dłonie i przekartkować ją w mgnieniu oka. Nawet ja tego nie potrafiłam. Czytałam zaintrygowana naukowymi odkryciami, ogromem wiedzy, jaki z dnia na dzień napływa z laboratoriów badawczych i obserwacji, ale… wszystko to jest nam niesamowicie obce i odległe. Nie mamy świadomości, że za błękitnym niebem gasną gwiazdy, następują eksplozje, a galaktyki zapadają się pod wpływem własnego pola grawitacyjnego.

Książkę niewątpliwie będę polecała osobom… zainteresowanym tematem. Jak zaznaczyłam, Hawking dba o to, aby w przystępny sposób przekazać swoją wiedzę osobom kompletnie niezwiązanym z naukami ścisłymi. Jest to niesamowicie trudne zadanie, ale przyznam, że moje wątpliwości w trakcie lektury zawsze zostały rozwiewane. Nie da się jednak przekonać miłośnika literatury kobiecej, aby poświęcił uwagę książce popularnonaukowej, nawet dla bogatych fotografii, które znajdują się w jej wnętrzu.

Jeżeli miałabym powiedzieć kilka słów o oprawie – jest fenomenalna, idealna dla tej publikacji. Czarna obwoluta, a pod nią? Klasyczna, złota okładka, która świetnie prezentuje się wśród encyklopedii i klasyków literatury światowej, sygnowanych złotymi napisami. Jak z kolei jednym zdaniem mogłabym opisać wnętrze tej publikacji? Wszechświat w skorupce orzecha to „połączenie ogólnej teorii względności Einsteina z ideą Feynmana (…), tak by otrzymać jednolitą teorię opisującą wszystkie zdarzenia we wszechświecie".



 Gorąco polecam! :)

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu ZYSK i S-ka:

"Cała nadzieja w Paryżu" Deborah Mckinlay - zapraszam!

Piękna okładka i znajdujący się na niej opis to zapowiedź lekkiej, przyjemnej książki na samotny, jesienny wieczór pod ciepłym kocem. Nic bardziej mylnego. Okazuje się bowiem, że Cała nadzieja w Paryżu to lektura niesamowicie wymagająca, zmuszająca tym samym do refleksji i głębokich przemyśleń nad własnym życiem. Główni bohaterowie powieści do osoby pełne doświadczenia, po przejściach. Eve marzy o szczęśliwym związku. Jej córka lada dzień bierze ślub, a ona sama czuje się samotna i zagubiona. Jackson z kolei po raz drugi jest ostał się rozwodnikiem, zdaje się być rozchwiany emocjonalnie, a jego twórczość literacka zatrzyma się w martwym punkcie. Jego życie także nie poukładało się tak, jakby o tym marzył. Chociaż wydał już kilka powieści, jest sławnym pisarzem, posiadającym wiernych czytelników, to brakuje mu iskierki nadziei i przyjaciela „od serca”, z którym mógłby wymienić kilka słów. Jak to więc możliwe, że losy Angielki i Amerykanina  splotły się w przepysznym Paryżu? Czemu to właśnie pasja, jaką jest gotowanie, połączyła tych dwoje, pomimo dzielącego ich oceanu? Jak trudno przekroczyć pewne bariery i zbliżyć się do kogoś wyłącznie dzięki epistolarnej korespondencji? Aby uzyskać odpowiedź na te i inne pytania, koniecznie sięgnijcie po lekturę!

Zdawać by się mogło, że tych dwoje więcej dzieli niż łączy. Ona – prowincjonalna, odrobinę już zgorzkniała kobieta przepełniona autokrytyką i niską samooceną. On – znany pisarz z wielkiego świata. Zagubiony w życiu i nieco nieszczęśliwy miłośnik kuchni, poszukujący własnego przepisu na szczęście.

Deborah Mckinlay postanowiła osadzić fabułę  skupioną na korespondencji listowej. Każda kolejna wiadomość budzi emocje, pozwala wejść do świata naszych bohaterów. Dzięki nim poznajemy ich troski, przemyślenia, wątpliwości, a wszystko to zostaje ubarwione wskazówkami i niebiańskimi kulinariami. Iście przepyszna książka pozwala nam oddać się pasji, oczarować smakami,  a banalnie zawartą znajomość przerodzić w przyjaźń zbudowaną na trwałym fundamencie.

Komu poleciłabym tę propozycję? na pewno miłośnikom gotowania – każdej płci – którzy wierzą jeszcze w szczerość i dobre intencje innych ludzi. Jak doskonale wiemy, korespondencja na odległość, czy będzie to wymiana listów, czat internetowy czy zwykły sms, pozwala na ukrycie siebie. Możemy pewne elementy ubarwić, inne zniwelować, poskromić nastroje czy humory, bagatelizować wady… To, czy pozostaniemy szczerzy zależy od nas samych, ale druga osoba będzie wiedziała tylko tyle, ile sami jej powiemy. Nie odkryje niczego samodzielnie, nie wyczyta pomiędzy wierszami, nie zweryfikuje naocznie. Początkowo listy które czytamy są dla nas potraktowane z dozą niepewności, ale bariera ta szybko zostaje przełamana. Lektura zajmuje kilka chwil. Całość wciąga i pociąga, zdaje się być idealną propozycją na jesienny wieczór. 

Jaką rolę w tej całej historii odgrywa malowniczy Paryż? Tego Wam nie zdradzę. Sprawdźcie sami! :) 


Za egzemplarz książki Cała nadzieja w Paryżu dziękuję Wydawnictwu Feeria 

"Kobiety" podczas II Wojny Światowej, czyli Stanisława Kuszelewska-Rayska i jej fenomenalna książka. Zapraszam!

Kobieta o Kobietach silnych psychicznie, odpornych na ból, honorowych i bitewnych w walce o niepodległość Polski, czyli niesamowity zbiór opowiadań Stanisławy Kuszelewskiej-Rayskiej, będący debiutem literackim autorki. Długo zastanawiałam się, od czego zacząć swoją recenzję. Czy ta książka jest dobra? Nie, ona jest bardzo dobra. Czy zaskakuje? Owszem, nawet budzi kontrowersje. Czy jest głęboka? Pewnie, wywiera niesamowite wrażenie na czytelniku. Czy można ją tak po prostu zignorować i ominąć? Nie, nie można. Kobiety to publikacja, która idealnie wpasuje się do biblioteczki miłośników II Wojny Światowej. To książka dla nauczycieli, którzy chcieliby przekazać swoim podopiecznym garść realnych faktów i przeżyć z perspektywy uczestnika zdarzeń. To lektura obowiązkowa dla kobiet w pewnym sensie zagubionych w życiu. To nieprawdopodobna historia niesamowitych kobiet, które być może odegrały kluczową rolę w walce z okupantem.

Kto jeśli nie kobiety-łączniczki, kobiety-sanitariuszki, kobiety-matki-żony-córki wpłynął na bieg zdarzeń? Kto jeśli nie silna wola i wiara w to, co tak odległe pozwoliło nam zwyciężyć? Stanisława Kuszelewska przedstawia nam historie, które wydarzyły się naprawdę podczas zbrojnej walki z hitlerowskimi Niemcami. Wraz z bohaterami opowiadań wędrujemy ulicami Warszawy, widzimy śmierć oraz głód panoszące się na każdym kroku, obserwujemy ból rodzin, cichą rozpacz i stratę najbliższych.

Kiedy czytałam tę historię, podziwiałam Kobiety, które opisała Pani Stanisława. Należy zaznaczyć jednak, że była ona jedną z „tych” pań, które brały czynny udział w walce z okupantem. Priorytetem było opatrywanie rannych, ukrywanie Żydów, przekazywanie rozkazów, szmuglowanie broni, a nawet długie wędrówki kanałami, ratując niewidomych, słowem pomoc „swoim” na każdej z możliwych płaszczyzn.  To oczywiście tylko kilka wątków, na które składa się całą książka. Kiedy zagłębicie się w lekturę, na pewno nie wyjdziecie z podziwu dla kobiet przenoszących Hostię chorym w każdy piątek, czy odważnej bohaterce, która chcąc uratować łącznika odebrała od niego broń i poleciła ukryć się w gmachu jej żeńskiej szkoły.

Publikacja została bardzo przystępnie napisana – język książki jest bardzo plastyczny, dialogi nadto realne. Autorka za wszelką cenę starała się oddać atmosferę tamtych czasów i muszę przyznać, że tak trudna sztuka, niesamowicie się jej powiodła. Do lektury zachęcała będę na pewno każdego z Was, bowiem sądzę, że pewne historyczne wątki znać powinniśmy wszyscy. Książka Stanisławy Kuszelewskiej-Rayskiej jest według mnie swego rodzaju autobiografią. Na kartach pozornie niewielkiej książki przeżywamy głęboką historię, która dotyczy naszych dziadków i pradziadków. Autorka przedstawiła heroiczną walkę o warszawę, niesamowitą bitwę o wolną Polskę, za którą ginęły tysiące ludzi. Wydaje mi się, że niewiele książek budzi tak skrajne emocje, a więc Kobiety polecam dodać do kanonu lektur obowiązkowych w swojej biblioteczce.


Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu ZYSK i S-ka


"Wierność w stereo" - Nick Hornby

Na mojej liście pięciu najbardziej godnych zapamiętania rozstań wszech czasów (z dziewczynami, które chętnie zabrałbym na bezludną wyspę) znajdują się z porządku chronologicznym:
1.      Alison Ashworth
2.      Penny Hardwick
3.      Jackie Allen
4.      Charcie Nicholson
5.      Sarah Kendrew
Rozstania  z nimi naprawdę bolały. Lauro, czy widzisz wśród nich swoje imię? Moim zdaniem mogłabyś wślizgnąć się do pierwszej dziesiątki, ale nie ma dla Ciebie miejsca w górnej piątce. Górna piątka jest zarezerwowana dla rozstań prawdziwie bolesnych i poniżających na jakie ciebie nie stać.

Zakończenie związku, a więc i odejście kobiety na pewno wiąże się z wieloma emocjami. Czasem są to skrajne przeżycia, histerie, depresje, przeraźliwa rozpacz i kontrowersyjne wspomnienia. Innym razem postanawiamy obopólnie zakończyć wspólną drogę. Rozchodzimy się i każdy wędruje własną ścieżką. Zastanówmy się jednak, czy książka rozpoczynająca się od powyższych słów może być subtelnym, pobłażliwym zakończeniem pożycia? Czy związek zwykły, mało spontaniczny, pozbawiony pożądania i namiętności to coś, za czym się tęskni? To coś, czego będzie nam brakowało? Autor książki Wierność w stereo stara się przestawić nam wyjątkowo realną historię, która na pewno przytrafiła się niejednej osobie na tym świecie.

Początek lektury to opis pięciu różnych kobiet. To upływ wielu lat. To przezabawna opowiastka o dorastaniu – w otoczeniu przedstawicielek płci pięknej – poznawanie swoich ciał, osobowości, zmian światopoglądu. To jak zaznaczyłam już na początku, rozstania, te najbardziej bolesne. Zakładanie własnych rodzin i garść suchych wspomnień… wspomnień, których nieodzownym elementem jest muzyka.

Czy warto planować swoje życie z kimś, czyja kolekcja płyt jest nieporównywalna z naszą? Takie pytanie zadaje nam sam Nick Hornby, a odpowiedź pozwala nam uzyskać w drugiej części publikacji, części poświęconej Laurze. Tak, tej, do której skierowane były pierwsze słowa. Kolejne rozdziały zajmują więcej niż połowę książki, a opowiadają nam krótką historię ich związku – przebijamy się przez stosunki rodzinne, dzień rozstania, przeprowadzkę, nowy związek, śmierć ojca dziewczyny i pewien punkt, będący meritum całej historii. Bez przerwy towarzyszą nam znane na całym świecie utwory, popularne single i albumy, ale co w tym dziwnego? Rob, główny bohater książki, ma własny sklep z rozmaitymi płytami i wydaniami muzycznymi. Czy warto więc przyjaźnić się z kimś, kto słucha tandetnej muzyki?


Wierność w stereo to przezabawna książka. Język publikacji jest lekki, bardzo plastyczny i ciśnie się na usta proste stwierdzenie – swojski. Hornby nie szczędzi nam wulgaryzmów oraz krótkich, acz głębokich zwrotów. Zdecydowana większość książki to swego rodzaju monolog, który w trakcie czytania daje wrażenie, że siedzimy w pubie z najlepszym kumplem, który właśnie postanowił odpowiedzieć nam historię swojego życia. Brakuje tu stoicyzmu i powagi, bowiem nawet z pogrzebu wychodzimy trzaskając drzwiami, wraz z Robertem rzecz jasna. Taki jednak urok tej publikacji. Jeżeli oczekujecie patetycznej scenerii i liczycie, że ta książka jest pewnego rodzaju poradnikiem – omijajcie ją z daleka. Jeśli jednak potrzebujecie swobodnej, stosunkowo pociesznej lektury na strapione serce, gorąco polecam Wierność w stereo


Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu ZYSK i S-ka:


"Lalkarka" czyli drugi tom cyklu "Nikt Trojan" Maxa Bentowa - zapraszam! :)

Chodź do Karliego. No, chodź, nie bądź taka. Karli na Ciebie czeka.

Tym razem tytułowym bohaterem książki Baxa Bentowa nie jest morderca, a ofiara. Josephin Maurer, lalkarka. Kobieta przed rokiem przeżyła pewną traumę, a mianowicie cudem ocalała z próby morderstwa, którą opisuje nam prolog, jednak jej oprawca znowu daje o sobie znać. Nikt nie wie czy sprawcą makabrycznych zbrodni, które właśnie opanowały miasto jest Karl Junker, który wg dokumentacji policji zginął w wypadku samochodowych, czy też jego wyjątkowo brutalny naśladowca. Komisarz Nils Trojan za wszelką cenę stara się rozwiązać berlińską zagadkę. Podnosi alarm, otacza opieką Josie, analizuje śledztwo, ale tym samym ponownie zaniedbuje rodzinę…
 
Mówi się, że policjanta z długoletnim stażem w Wydziale Zabójstw nic nie zdoła zaskoczyć. Pozory jednak są bardzo mylące, komisarz czy nie – to także człowiek, osoba pełna emocji, wątpliwości i uczuć. Kiedy w ciemnej piwnicy odnalezione zostają zwłoki młodej kobiety uwiezionej w poliuretanowym sarkofagu, Trojana ogarnia niepewność. Powracają wspomnienia, a silnego mężczyznę opanowuje przerażenie. Prowadzi on jednak śledztwo, robi dobrą minę do złej gry kontynuując terapię  u Janay Michels, psycholog znanej nam już z debiutanckiej książki Bentowa.

(…) Nagle wstała bez słowa, wyszła z kuchni i wróciła z pudełkiem po butach. Podała je Trojanowi. Na wieczku był namalowany czarny krzyż. Otworzył pudełko.
Mała szydełkowa lalka, która się w nim znajdowała, miała ludzką postać, i tak jak Josephin Maurer nosiła wełnianą czapkę nasuniętą głęboko na czoło. Twarzy zabawki nie było widać – ktoś posmarował ją pianką montażową.

Lalkarka to drugi tom cyklu Nils Trojan od Grupy Wydawniczej Publicat S.A. Książka intrygująca, brutalna, diablo przebiegła. Lektura niesamowicie wciąga, bowiem zabrałam się do czytania naprawdę zmęczona, po wyjątkowo ciężkim dniu, i przekartkowałam, uwaga, 200 stro. Co i rusz ciekawił mnie kolejny rozdział. Łaknęłam rozwiązania zagadki, poszukiwałam śladów zbrodni, dedukowałam, czy na pewno nic nie zostało przeoczone przez policjantów, snułam własne wnioski, poszukiwałam Milana, wspierałam Josie... śledziłam tę historię z zapartym tchem.

 Pióro Bentowa w tej publikacji jest dużo bardziej dopracowane. Język Lalkarki jest plastyczny, akcja wartka – mamy jej szybkie zawiązanie, a później galopujemy przez cała historię otaczani nowymi scenariuszami, kolejnymi ofiarami i myślami psychopatycznego mordercy. Zaskoczył mnie jednak pomysł na fabułę. Otóż Karli, bądź jego naśladowca (spokojnie, nie zdradzę Wam rozwiązania zagadki), zabija swoje ofiary pianką do montażu okien, która w niesamowitym tempie twardnieje, jednoczesne doprowadzając je do uduszenia. Co maluje się w oczach ofiar? Strach! Strach, którym naprawa się nasz zbrodniarz…

Skoro jednak na początku zaznaczyłam, że to kontynuacja serii, czy warto sięgnąć po tę publikację nie zachowując chronologii? Otóż można, ale według mnie rozsądniej byłoby najpierw przekartkować Ptaszydło. W pierwszym tomie poznajemy Niasa Trojana, jego problemy, rodzinę i relacje w domu. Budujemy w głowie pewien wizerunek komisarza i na pewno prościej nam zrozumieć jego kontakty z córką czy panią psycholog. Poza tym – w Lalkarce co i rusz powraca nam postać Ptaszydła, bo… co jeśli Ptaszydło żyje? Druga część została jednak napisana z uwzględnieniem nowych fanów i czytelników Bentowa. Większość retrospekcji jest wyjaśniona tak, by rozwiać wszelkie wątpliwości, ale wierzcie mi – pełne zrozumienie  pozwala delektować się lekturą. Takie przynajmniej jest moje zdanie. Niemniej, gorąco zachęcam Was do lektury, bowiem naprawdę warto! Książka świetnie sprawdzi się podczas jesiennych wieczorów przy kubku gorącej herbaty. Jeśli lubicie dreszczyk emocji, szybko budowane napięcie i wielowątkowe historie - Lalkarka jest idealną propozycją. Miłej lektury! 

Za egzemplarz dziękuje Grupie Wydawniczej Publicat S.A. 


"Jest jeszcze coś, o czym mężczyźni nie mają pojęcia: Kobieta nigdy nie zmienia poglądów - nie musi, gdyż ma wszystkie naraz" - zapraszam na "Wyspę na Prerii"

Wakacje to niejednokrotnie czas podróży. Kochamy długie eskapady, słoneczną spiekotę i błogie lenistwo. 
Co jednak zrobić, kiedy pogoda nie dopisuje, na żadne prace nie mamy ochoty, albo najzwyczajniej w świecie męczmy się w środkach lokomocyjnych, by przemieścić się z punktu A do punktu B? Jak zawsze mam dla Was idealne rozwiązanie problemu, a mianowicie lekturę najnowszej książki Wojciecha Cejrowskiego pt. Wyspa na Prerii. Czy warto? TAK!

Gorąco polecam czytanie w podróży, sprawdziłam sama! :D

Przy okazji recenzji książki Rio Anaconda wspominałam, że nienawidzę programów telewizyjnych z serii Boso przez świat, ale literatura to zupełnie inna bajka. Nie ukrywajmy, Cejrowski jest mistrzem słowa. Bawi się naszym językiem, wodzi za nos Czytelników i w przezabawny sposób opowiada o wszystkim, co go otacza. Nieważne, czy w grę wchodzi termit „zżerający niebieskie krzesło”, czy ostra jatka dotycząca „zjadania węża (niegrzechotnika)” – zawsze jest zabawnie, zawsze jest pogodnie i zawsze z niecierpliwością przewracamy kartki.  Przyznaję, że dawno nie czytałam tak świetnej książki! :D

Autor opowiada nam o swoich preriowych przeżyciach. O tym, jak 22 lata temu dostał, wygrał, a w zasadzie kupił drewniany dom wraz z rancho „na końcu druta” i jak po powrocie w to miejsce wygląda jego codzienności. To Ameryka! Tu wszystko można wziąć, tu ulicę można samodzielnie nazwać i nikogo nie dziwi, że tu nawet tzw. wychodek  nie ma zabudowy w tylnej ścianie. Cejrowski opowiada nam o przyrodzie – dzikiej, trawiastej i wietrznej. O zwierzętach, o łowach, nawet o swoim niebieskim krześle. Zaznacza jednak, że „preriowa codzienność to kurz, gwoździe i rdza”, przy czym bawi nas nieziemsko swoimi rozprawami, przeczytajcie sami: Skoro wiesz już, że najważniejsza na prerii jest blacha, musisz doceniać także znaczenie gwoździ – bez nich Twoja blacha byłaby teraz gdzie indziej, prawda? I skoro jesteś tu „odpowiednio długo”, na pewno wiesz, że na prerii nic nie jest Cię w stanie uchronić od kurzu – ani blacha, ani najciaśniejsze majtki, ani skafander astronauty. Zawsze się jakoś przeciśnie. Choćbyś nie wiem jak zakręcał, uszczelniał, zawijał, pakował w słoiki i oklejał srebrną taśmą. Wszędzie, gdzie chciałbyś go nie dopuścić, on już tam jest – preriowy kurz, wraz z tym jego chrupiącym chrzęstem.

 Zachęciłam? Mam szczerą nadzieję, że tak. Autor nie szczędzi nam przezabawnych wątków, jak próby zmierzenia się z niewykonalnym zadaniem przez lokalnych mieszkańców, mianowicie wymówieniem jego imienia. Jak uchodzi za kryminalistę, kupując dwie choinki (i każąc obcinać ich korzenie) w sklepie z sadzonkami, a nawet kiedy biorą go za dziwaka, kiedy to codziennie rano rzuca swoim niebieskim krzesłem. Na prerii wieści roznoszą się w mgnieniu oka. Na prerii każdy wie wszystko. Na prerii jest dziko, rdzawo i egzotycznie!

Jeżeli miałabym powiedzieć jeszcze kilka słów o wydaniu Wyspy na Prerii to warto zaznaczyć, że książka została świetnie dopracowana. Otrzymujemy publikację liczącą blisko 300 stron, wydaną w twardej, ciężkiej oprawie, która pięknie prezentuje się na półce. Karty powieści są subtelnie zdobione, a wnętrze ubarwiają liczne fotografie preriowego krajobrazu, który to autor musiał codziennie oglądać w trakcie swojego pobytu. Wielokrotnie stopkę poszczególnych stron zdobią przypisy. Są one w zdecydowanej większości bardzo niekonwencjonalne, bowiem… nie pochodzą od Wojciecha Cejrowskiego, a Korekty! :D Mnóstwo cynicznych, bezpośrednich docinek ze strony Wydawcy to jest to, co Czytelnika bawi najbardziej. 

Zaintrygowani? Gotowi na lekturę? Bawcie się dobrze! :D

Za Wyspę na Prerii dziękuje Wydawnictwu ZYSK i S-ka:


Superfacet nie istnieje. No i co z tego?

Każda z nas, kobiet, szuka ideału. Nie ukrywajmy, marzymy o wysokim, przystojnym, czarującym mężczyźnie z bogatą osobowością, który nie będzie narzekał podczas kilkugodzinnych zakupów, ani nie śmie wytknąć nam nowej zmarszczki na czole. Tak, takiego mężczyzny szukamy. Później życie się komplikuje, bowiem nie chcemy ani pantoflarza, ani mami synka, ani sknery, ani Faceta Duże Dziecko a tym bardziej Faceta o Kamiennym Sercu. Jak więc w tym gąszczu rozmaitych „męskich typów” znaleźć tego jedynego? Jak odszukać swojego Superfaceta? Jeśli nie wiecie, kilka dobrych (a na pewno cennych) rad udzielą Wam… Boginie Seksu.

Zadawanie sobie mnóstwa pytań na temat wpajanego nam od kołyski pojęcia "superfacet", to oznaka równowagi umysłowej. Przecież nie wymagasz zbyt wiele, tylko żeby był zdrowy na ciele i umyśle, dość przystojny, dający poczucie bezpieczeństwa, miękki w dzień, a twardy w nocy, wyrozumiały dla ciebie, ale bezwzględny dla wrogów, nie za biedny, super wierny, ale pociągający. (...) Wymagane minimum to nieosiągalne maksimum. To marzenie ściętej głowy, mit.

Książkę pochłonęłam w przeciągu kilku godzin. Kilkakrotnie uśmiechnęłam się do zapisanych kartek po pierwsze dlatego, że przypomniały mi sytuacje z mojego życia, a po drugie dlatego, że Cathereine Grey możemy nazwać mistrzynią słowa. Nie mamy do czynienia z nudnym, „rozlazłym” poradnikiem a książką, która od razu przywodzi nam na myśl plotki przy kawie z najlepszą przyjaciółką. Wszystko jest aż nadto bezpośrednie, subiektywne i wyjątkowo prosto napisane. Każdy rozdział zakończony jest testem osobowości (na wszelki wypadek, by zdiagnozować naszego partnera), z kolei niektóre typy męskiej osobowości opatrzone zostały „okresem używalności”. Rozbijamy się więc o różne płaszczyzny, m.in. Faceci i seks, Faceci i związki, Faceci i zdrada, Faceci i zaburzenia psychiczne, Faceci i wygląd, słowem wszystko, co dotyczy nas w życiu codziennym i wywołuje często niejednoznaczne kontrowersje.

Superfacet nie istnieje. No i co z tego? To lektura utrzymana w przezabawnym tonie. Pełna dobrego humoru, bezpośrednich zwrotów i niekonwencjonalnych spostrzeżeń. Zdecydowanie skierowana do kobiet (zarówno tych, które są samotne, jak i tych, które mają jeszcze szansę na zerwanie znajomości). Z kolei czy mężczyzna powinien sięgnąć po tę lekturę? Uważam, że tak. Wiele zawartych w publikacji spostrzeżeń wyjęto z życia codziennego i wielu z nas to dotyczy. Sądzę, że żaden z  Panów nie powinien czuć się urażony, a winien zmusić się do refleksji i drobnych zmian swojego życia/wizerunku/osobowości.

Do lektury gorąco zachęcam wszystkich ciekawskich Czytelników. Może okładka nie jest przekonująca, bo żaden z załączonych Panów nie ujął mnie za serce, ale książka na pewno jest godna uwagi. Wakacje są często okresem poszukiwań drugiej połowy, kto więc, jeśli nie Boginie Seksu, mogą poczęstować nas najtrafniejszymi spostrzeżeniami i udzielić cennych rad?  Wniosek z lektury jest jednak jeden – nie szukajmy księcia z bajki, wiedząc, że on tak naprawdę nie istnieje. Skoro „miłość potrafi zdziałać cuda” i nawet największa maszkara może kogoś sobą zauroczyć, warto skupić się przede wszystkim na wnętrzu drugiej osoby zwłaszcza, kiedy nam do księżniczek wyjątkowo daleko. Prawda jest jednak taka, że to wygląd pełni kluczową rolę w zawieraniu nowych to relacji, i to samo podkreśla autorka. Masz Ci los…  To tylko jedna z konfrontacji, jakie spotkacie na kartach tego poradnika. Zachęciłam? Zapraszam do lektury! J

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Amber:



Imperium zła. Reaktywacja - Tadeusz Święchowicz

Dziwnie się czuję, kiedy przychodzi mi recenzować książkę, której właściwie nie mam przed oczami. Dlaczego nie mam? Ano zabrał mi ją mój brat, krzycząc wkoło, że „musi ją mieć” wymiennie na „koniecznie muszę ją przeczytać”. Widać rozmaicie ludzie reagują na Imperium zła. Reaktywacja – nowość od Wydawnictwa Fronda, jednak niewątpliwie warto zagłębić się w lekturę i poświęcić jej kilka chwil. 

Do recenzji zabierałam się już kilkakrotnie, bowiem nawet bałam się samej książki. Wszyscy znamy aktualną sytuację na Ukrainie, gdzie wojska rosyjskie wcale nie planują zakończyć konfliktu, a sytuacja na wszystkich frontach staje się coraz to bardziej napięta. Nie chciałabym opisywać tego, co mówią media, bowiem przesyt tej wiedzy zagłusza nas na co dzień, ale jest on świetnym wprowadzeniem do lektury. Autor książki, Tadeusz Święchowicz, stara się opowiedzieć czytelnikom jak właściwie do tego doszło. Co sprawiło, że Władimir Putin (nieoficjalnie) dąży do ekspansji terytorialnej i przywrócenia starych granic swojego mocarstwa? Do jakiego stopnia zaplanowane zostały wszelkie działania militarne, gospodarcze i psychologiczne? Co wymknęło się spod kontroli? Albo jak bardzo skorumpowana jest Rosja? 

Przyznaję, że książka była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Sam fakt, że rozmawiając z autorami zawsze słyszymy, że proces twórczy trwa miesiącami, to ta publikacja nie mogła być pisana zbyt długo. Jest aż nadto aktualna! Tadeusz Święchowicz zadbał o to, byśmy jak najszerzej poznali historię wielkiej Rosji, abyśmy prześledzili bieg zdań i wyciągnęli logiczne wnioski. Dzisiaj zdaje się nam, że zdobycie Krymu nastąpiło tak nagle, a okazuje się, że to bardzo przemyślana akcja militarna, która odrobinę wymknęła się spod kontroli. Nikt nie spodziewał się tak silnego oporu Ukrainy. Media z kolei nigdy głośno nie mówiły o „ćwiczebnym” ataku na statek amerykańskiej floty, ani o pieniądzach, które gdzieś „zniknęły” podczas Igrzysk Olimpijskich w Soczi. Święchowicz obnaża rosyjskie władze, odkrywa przed nami mroczną prawdę pod jakże trafnym tytułem Imperium zła.

„Putin jako gorliwy strażnik marksistowsko-leninowskiego ustroju powinien pamiętać słowa Karola Marksa: historia lubi się powtarzać – raz jawi się jako tragedia, a kolejnym razem jako farsa. Imperium zła, które próbuje budować gospodarz Kremla, jest tylko karykaturą tego pierwszego, jakie zeszło, dzięki Bogu, z tego świata bezpowrotnie ćwierć wieku temu”

Książkę gorąco polecam. Może jej treść jest niepokojąca dla czytelników, którzy obawiają się militarnego zagrożenia ze strony Rosji. Takie zagrożenie istnieje, nie ukrywajmy. Jednak wszyscy wierzą, że współczesna Europa zna konsekwencje wojen i nigdy więcej nie dopuści do światowej ekspansji poszczególnych mocarstw. Problemem jest niestety chwilowa „zimna wojna”, czyli sankcje, które w efekcie nieznacznie uderzą w rosyjską gospodarkę, a skomplikują życie społeczeństwu. Autor szeroko opisuje sytuację finansową kraju, porównuje eksport i import surowców na przełomie lat, zaznacza, że Rosja czerpie kapitał przede wszystkim z handlu ropą naftową (a nie, jak powszechnie kojarzymy, z wydobycia gazu ziemnego), co pozwala na prowadzenie szerokiej polityki i wzbogacanie portfela władz, zwykle bez poprawy życia społeczeństwa.  Święchowicz odkrywa przed nami brutalną prawdę, otwiera nam oczy i zmusza do refleksji. Całość została wykonana bardzo dbale i przemyślanie. Imperium zła. Reaktywacja to publikacja podzielona na wiele rozdziałów, które opowiadają nam o Władimirze Putinie, jego współpracownikach, finansach kraju, ekonomii, gospodarce, zbrojeniu czyli o wszystkim, co miało kluczową rolę w zaostrzeniu tegoż konfliktu. Jeżeli więc chcecie skonfrontować własne przekonania zachęcam Was do lektury.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu FRONDA




Co dzisiaj ugotujemy? Zapraszam na "Miłość jest jak toskański deser"


Barwna, subtelna, iście wakacyjna nowość od Wydawnictwa Amber to książka pt. Miłość jest jak toskański deser. Co jednak łączy pasję i pożądanie z miłością do gotowania? Jak wybrnąć z opresji, gdy nasze danie główne ląduje z impetem na marynarce aroganckiego, acz wyjątkowo przystojnego mężczyzny? Jak udowodnić, że kobieta także może zostać świetnym kucharzem, albo czy da się stworzyć  z ruiny (dosłownie) dobrze prosperująca restaurację? O spełnianiu marzeń, zmienianiu swojego życia i trwałym odcięciu od przeszłości opowiedzą Wam Elisabetta Flumeri i Gabriella Giacometti.

Historia Margherity rozpoczyna się dość tuzinkowo. Najpierw poznajemy jej egoistycznego męża i futrzasto-pierzaste plemię, żyjących wspólnie w niewielkim mieszkanku w Rzymie. Sama bohaterka zdaje się być ofiarą losu, która nie tylko nie potrafi samodzielnie znaleźć dobrze płatnej pracy, ale i nie potrafi ugryźć się w język w najbardziej wymagających tego sytuacjach. Przyznaję, że w pewnym momencie zrobiło mi się jej żal. Kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, w jak trudnej sytuacji finansowej się znajduje i ma świadomość tego, że bez dodatkowej gotówki ani rusz – przemilczy wszelkie niedogodności i przyjmie każdą ofertę. Margherita, idąc na rozmowę kwalifikacyjną, która miała okazać się czystą formalnością, nie zdołała się powstrzymać przed subiektywnym zdaniem na temat produktów, a tym samym – kłótnią z rekruterem. Opowiadając historię swojemu mężowi nie mogła liczyć na zrozumienie, a kolejne zdarzenia były już tylko zwieńczeniem ich codziennych relacji. Bywa w życiu tak, że często jesteśmy znużeni codziennością, szukamy nowych doznań, brakuje nam inspiracji, a dotychczasowa miłość po prostu wygasa. Nikt nie pielęgnuje uczucia, nie ratuje sytuacji, pozwala mu zejść na drugi plan, by pod błahym przykryciem bagatelizować potrzeby i uczucia drugiej osoby. Pytanie, ile jest w stanie znieść człowiek dla kogoś, kogo pozornie kocha? Jak wielka musi zostać wyrządzona mu krzywda, by odejść bez chwili zawahania?


"...zamknęłam pewien rozdział i chcę zacząć od nowa. Nie wiem jak, ale zacznę właśnie tutaj."


Miłość jest jak toskański deser to bardzo lekka propozycja. Fabuła co prawda nie może nas niczym zaskoczyć, bowiem tak jak pisała Anna Mucha „Ta książka jest jak czekoladowe ciastko. Niby doskonale wiesz, jak smakuje, a jednak nieustająco cię zachwyca”. To typowa historia o miłości poznawanej od kuchni. O pięknie Toskanii, o kwintesencji ziół i przypraw zebranych w cudowne dania główne i desery. To historia o tym, że warto zmienić dotychczasowe życie, jeśli nie daje nam ono szczęścia. O tym, że należy walczyć o swoje marzenia i o tym, jak ważna w życiu każdego z nas jest  rodzina. Całość oczywiście ubrana jest w przezabawne anegdoty i dialogi, a więc rokuje miło spędzonym wieczorem.


Fantastycznie. Mam halucynacje w biały dzień.
(…)
Zasadniczo halucynacje nie mówią.
(…)
I nie robią propozycji.
(…)
I nie jeżdżą samochodami!



Czy książkę polecam? Oczywiście. Jeśli lubicie typowo kobiecą literaturę, pełną przemyśleń, emocji i retrospekcji na pewno znajdziecie tutaj coś dla siebie. Miłość jest jak toskański deser to lektura, której nie wręczyłabym wymagającym Czytelnikom, ponieważ to książka mająca zapewnić mile spędzone popołudnie w cieniu drzew bez siatki intryg i przemyśleń. Włoski duet Flumeri-Giacometti zadbał o to, by lektura stała się przyjemnością, pełną uśmiechu i pogodnego nastawienia.  


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Amber:


„Vietato Fumare, czyli reszta z bloga i coś jeszcze” - Artur Andrus, part 2.

Artur Andrus to jedna z najbardziej rozpoznawalnych i najpopularniejszych postaci polskiej sceny kabaretowej. Po kultowej serii wywiadów z Marią Czubaszek i Tomaszem Karolakiem, Andrus postanowił wydać kolejna własną książkę, pt. „Vietato Fumare, czyli reszta z bloga i coś jeszcze”, będącą zbiorem wcześniej opublikowanych (mniej lub bardziej) żartobliwych felietonów. Czy warto po nią sięgnąć? Musicie przekonać się sami. Czy ja bawiłam się dobrze podczas lektury? Niewątpliwie. :)

Nie od dziś wiadomo, że Artur Andrus uwielbia zabawę słowem. Dlaczego? Ano dlatego, że język polski niesie za sobą tyle dwuznaczności i nieporozumień, że aż żal tego nie wykorzystać, by rozbawić publiczność. Książka „Vietato Fumare” to istny galimatias, tematyczne „pomieszanie z poplątaniem” utrzymane w konwencji ironicznej satyry. Tak naprawdę mamy do czynienia ze zbiorem felietonów napisanych m.in. dla Gazety Lekarskiej, bądź wolnych przemyśleń samego artysty. Cytując słowa Małgorzaty Wiśniewskiej, Andrus posiada „niebanalną umiejętność łączenia słów i znaczeń, których pozornie połączyć się nie da, oraz zdolność dorabiania idei do tego, co – często przypadkowo – powstało”. Świetnym tego przykładem jest tytuł książki, który swój początek miał we włoskim hotelu podczas nieudanej wyprawy narciarskiej, a oznacza on nie więcej niż „Zakaz palenia”.

Wspomniałam już, że „Reszta bloga i coś jeszcze” w gruncie rzeczy nie ma żadnego tematu głównego, bo jak określić coś, co jest o wszystkim i o niczym? Mamy tu pana posła i czosnkową emeryturę

Najpierw się zachłysnął, | Potem się zakrztusił, |I teraz za niego |Już ktoś inny musi.

Mamy też kilka „złotych porad” na krępującą ciszę w towarzystwie, dowiadujemy się nawet, że gdy taka niezręczna cisza zapada –  na świecie głupi się rodzi. Weryfikujemy też, że w restauracjach wcale nie jest tanio jak u mamy, a odpisywanie na SPAM przynosi mierny skutek.

Jeżeli ktoś z Was poszukuje lekkiej (bo pomimo swoich gabarytów książka nie jest ciężka), bardzo wakacyjnej publikacji na pochmurne (bo i takie się zdarzają) wieczory – odsyłam Was do lektury. Na pewno nikt z Was się nie zawiedzie, a być może uśmiechniecie się do zapisanych kartek. Całość ubarwiona jest fotografiami, oczywiście z Arturem Andrusem w roli głównej, a na kartach książki znajdziecie mnóstwo anegdot i przezabawnych opowiastek. Polecam :)

Kiedy będąc powoli dorastającym młodzieńcem, prosiłem mamę o opinię na temat mojej szkolnej miłości, wprost domagając się odpowiedzi na pytanie:
- Czy ona nie jest piękna?,
często słyszałem wymijające:
- Sympatyczna.



Za książkę serdecznie dziękuję Księgarniom MATRAS

"Pewnego dnia obudzimy się, nie przeczuwając, że będzie to ostatni dzień w naszym życiu" - Max Bentow "Ptaszydło"

Wyobraźmy sobie prostą sytuację. Jest wieczór, jesteśmy sami w mieszkaniu. Z pomieszczenia oddzielonego od nas ścianą dobiega nieznany szmer, huk, stukot przyprawiający nas o dreszcze. Pozwalamy wodzom naszej wyobraźni zwieść nas na manowce. Włos jeży się na głowie, a bezsilność i strach nie pozwalają nam przekroczyć progu pomieszczenia, w którym właśnie się znajdujemy. Kiedy jednak zbierzemy się na odwagę, postanawiamy wejść do pokoju, z którego dobiegają tajemnicze dźwięki i zauważamy niesfornego, maleńkiego ptaka, który za wszelką cenę próbuje wydostać się z pomieszczenia. Oddychamy z ulgą. Przerażone zwierzę walczy o życie, stara się uciec z betonowej klatki, więc litościwie pomagamy mu, wybaczając nawet fakt, że zranił nas ostrym pazurem podczas chaotycznego lotu. Kiedy ptak ucieka, siadamy wygodnie w fotelu, nabieramy powierza do płuc i gdy emocje już opadną zastanawiamy się, jak zwierzę to dostało się do środka. Przecież okna były zatrzaśnięte. Przecież nikt inny nie miał dostępu do mieszkania. Przecież drzwi na pewno zamykaliśmy jeszcze chwilę temu… W jaki więc sposób ptak wleciał do pokoju...?


"Seryjni mordercy dają nam znaki, porozumiewają się z nami za pomocą swoich czynów.
 Chcą się zwierzyć..."

Zaczęłam w dość niekonwencjonalny sposób, jednak wszystko za sprawą książki Ptaszydło Maxa Bentowa. Doskonale wiecie, że od pewnego czasu zaczytuję się w kryminałach. Śledzę karty powieści, wertuję każdą ze stron i próbuję, wraz z detektywem, odgadnąć, kto stoi za sprawą makabrycznej zbrodni. Czasem ofiara jest jedna i to tajemnica jej śmierci absorbuje nas w stu procentach. Czasem jednak na naszych oczach giną kolejne postaci, sprawa nabiera tempa, lekturę pochłaniamy z zapartym tchem ciekawi tego, co spotka nas na kolejnej stronie. Tak właśnie było z książką Ptaszydło. Powieścią, będącą pierwszym tomem cyklu o komisarzu Nilsie Trojanie.

Książkę liczącą blisko 300 stron pochłonęłam w przeciągu dwóch wieczorów. Nigdy wcześniej nie słyszałam o twórczości Maxa Bentowa, a warto zaznaczyć, że Ptaszydło to debiut literacki autora. Mamy tu do czynienia z wyjątkowo dobrą, diablo fascynującą powieścią kryminalną, która wciąga  i intryguje. Warsztat pisarza jest bardzo dopracowany. Bentow świetnie lawiruje w naszej podświadomości. Nasuwa pozorne wnioski, zdaje się obnażać przed nami zabójcę, po czym pozostawia nas oniemiałych  na zakończenie historii. Co więcej, świetnie buduje napięcie. Emocjonalnie i brutalnie przedstawia zbrodnię, przez co nasza wyobraźnia pracuje bez przerwy, a dzięki temu wchodzimy w tę historię jako naoczni świadkowie zdarzeń. O  czym jednak mówi fabuła?

Gdy rozpoczynamy lekturę tradycyjnie poznajemy komisarza – typowego mężczyznę, rozwiedzionego z żoną pracoholika, potrzebującego czyjegoś ciepła i zrozumienia. Autor postanowił wpleść do fabuły niewielką historię rodzinną, jak i wątek miłosny. Ten ostatni oczywiście odgrywa kluczową rolę w powieści, jednak nie jest przesadnie oklepanym motywem. Nils Trojan prowadzi śledztwo w sprawie brutalnych morderstw w centrum miasta. Okaleczone kobiety o blond włosach atakowane są przez tajemniczego potwora o dziobie i ostrych pazurach. Jak odnaleźć sprawcę, kiedy życie kolejnych osób jest zagrożone? Czy istnieje pewien schemat, klucz do rozwiązania tej zagadki? Przekonacie się sami.

Chciałabym jeszcze zwrócić Waszą uwagę na umiejętne zarysowanie głównego przesłania – motywu książki. Zbrodnie popełnia osoba skrzywdzona przez los, cierpiąca, na co dzień pomijana i niezauważana. Usilnie gra na emocjach i w kulminacyjnej scenie pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Jest to bardzo istotny element publikacji, bowiem w życiu codziennym spotykamy wiele takich osób. Są one wśród nas, zawsze były i zawsze będą. Pytanie, ilu z nich jest w stanie posunąć się na tle daleko, by w końcu zwrócić na siebie uwagę? Aby zrozumieć, co dokładnie mam na myśli koniecznie sięgnijcie po tę książkę. Nie chciałabym tutaj zarysować Wam portretu psychologicznego głównego bohatera, bowiem stracicie całą przyjemność z lektury, świadomie pozbawiając się analizy kolejnych zwrotów akcji.



Książkę oczywiście gorąco polecam. Jest to świetna lektura na wakacyjne popołudnie, a nawet zimowe wieczory. Jak już wspomniałam, Ptaszydło to nie tylko debiut autora, ale i pierwsza część przygód komisarza Nilsa Trojana. W księgarniach dostępna jest już kolejna książka z serii, pt. Lalkarka. Mam szczerą nadzieję, książka będzie równie porywająca, a warsztat autora jeszcze bardziej dopracowany.


Za książkę Maxa Bentowa – Ptaszydło serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat S.A. 


"Jeśli człowiek chce żyć wyprostowany, zawsze istnieje ryzyko, że upadnie na gębę..." - czyli Jo Nesbø - "Syn"

Jo Nesbø uzależnia – to pewne. Swoją przygodę z autorem rozpoczęłam od książki Łowcy Głów i ani przez chwilę nie żałowałam tej decyzji. Ostatnie wieczory spędziłam jednak z najnowszą powieścią pt. Syn. Intrygującym kryminałem, będącym świetną odskocznią od przygód Harry’ego Hole!

Zanim zabrałam się za lekturę od razu sprawdziłam, czy wydanie wpasuje się do mojej kolekcji na półce. Jest idealne! Książki z serii Ślady Zbrodni naprawdę cudnie się prezentują i jak już zauważyłam – przyciągają uwagę gości. Pewnie wielu z Was kompletuje różne cykle wydawnicze na swoich regałach, ale tym, którzy jeszcze nie  mają pięknie zastawionej półeczki polecam książki Wydawnictwa Dolnośląskiego. Mnie oczarowały.

Przechodząc do fabuły książki – tym razem odbiegamy od standardowego pióra Jo Nesbø. Autor wyraźnie lawiruje pomiędzy wątkami, bowiem mamy tu więźnia, życie rodzinne, mafijne potyczki, a nawet romans! Wszystko szczegółowo dopracowane i składające się na bardzo klarowną całość. Historię rozpoczynamy za murami jednego z najpilniej strzeżonych więzień w Oslo, tzw. Państwa. Miejsca, w którym nad bezpieczeństwem czuwa rzesza policjantów, architektura budynku wyklucza możliwość ucieczki, a identyfikacja pracowników odbywa się z wykorzystaniem linii papilarnych. Okazuje się jednak, że każde zabezpieczenie można ominąć jeśli prośbę skieruje się do osoby, mającej kolosalny dług wdzięczności, łaknącej wybaczenia. Johannes Halden, pomocnik więzienny, skrywał latami tajemnicę śmierci ojca Sonny’ego Lofthousa, głównego bohatera. Dotychczas oczywiste samobójstwo Lofthousa seniora zmieniło swoje oblicze, a zarazem monotonny bieg naszej historii…


Co decyduje o kształcie czyjegoś życia? Szereg przypadkowych zdarzeń, nad którymi nie ma się władzy czy raczej kosmiczna siła ciążenia, która automatycznie ciągnie człowieka tam, gdzie musi? 

Przyznam, że bardzo spodobał mi się pomysł na książkę. Nie zaczynamy przygody w statecznej familii, którą nagle spotyka wielka tragedia, kiedy w niewyjaśnionych okolicznościach ginie jeden z członków rodziny. Tu na miejsce zdarzenia nie przyjeżdża detektyw, a kryminalna zagadka nie zostaje podana nam na tacy. W tej powieści mamy do czynienia z osadzonym narkomanem, którego ojciec, policjant, został zabity przez bezwzględnych mężczyzn w czarnych garniturach. W niewyjaśnionych okolicznościach ginie też Per Vollan, więzienny kapelan, nakłaniający osadzonych do brania odpowiedzialności za zbrodnie innych w zamian za działkę heroiny, a postrzelona zostaje Agnete Iversen.  W którym miejscu jednak te historie zaczynają się łączyć? Gdzie szukać rozwiązania zagadki? Jak poradzi sobie samotny mężczyzna w walce z norweską mafią i skorumpowaną policją? Przekonajcie się sami. Aby jednak kryminał mógł się dopełnić – nie zabrakło (prawie)emerytowanego policjanta Wydziału Zabójstw i jego młodej, wyjątkowo spostrzegawczej partnerki.


Podczas lektury miałam czasem wrażenie, jakby wszyscy bohaterowie toczyli jakaś prywatną wojnę – Sonny chce pomścić śmierć ojca, Kari łaknie ukończenia studiów  i kolejnych awansów, sidła Nestora nie pozwalają nikomu, by mafijne zbrodnie ujrzały światło dzienne, a policja pragnie tylko… bezpieczeństwa. Własnego bezpieczeństwa. Nie ma się co oszukiwać, Nesbo przedstawił realia, o których nikt głośno nie mówi. Osadził je w niekonwencjonalnej historii  i świetnie zobrazował. Odnoszę wrażanie, że z Jo Nesbø jest tak samo jak z J.K.Rowling, pamiętacie? Trudno nie zauważyć, że każda kolejna książka jest lepsza od poprzedniej. Gdybym miała porównać Syna do Karaluchów, zauważylibyśmy kolosalną różnicę w piórze autora. Najnowsza publikacja jest bardzo sprawnie napisana. Każda część została świetnie dopracowana, a poszczególne wątki szczegółowo opisane. Dzięki temu wchodzimy w fabułę, nie stajemy z boku, nie obserwujemy zdarzeń, a wędrujemy razem z Kefasem i jego partnerką, wraz z Sonnym przeżywamy kolejne przygody…  

Najnowszą powieść Nesbø gorąco polecam. Sądzę, że świetnie sprawdzi się na wakacyjne wieczory,  bowiem przyniesie Wam dreszczyk emocji, a zarazem umili popołudnia. Mi lektura zajęła 3-4 dni, głównie dlatego, że czytałam nocą. Jeśli jednak zabierzcie Syna ze sobą na huśtawkę czy błogie lenistwo w cieniu drzew, przeczytacie ją w mgnieniu oka. Chciałabym niestety zwrócić uwagę na drobny mankament, głównie skierowany do tłumacza, ponieważ musicie uzbroić siew cierpliwość. Włos na głowie zjeżył mi się niesamowicie, widząc spolszczone słówka,  np. lancz. Wydaje mi się, że jesteśmy już na tyle chłonnym językowo krajem, że pewne zwroty budziłyby mniej kontrowersji, jeśli pozostałyby w swojej podstawowej wersji. Poza tym – nie  mam żadnych zastrzeżeń. Życzę wszystkim miłej lektury! :)

Za książkę Jo Nesbø - Syn, dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat S.A.


Recenzja "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje
Wywiad: Portal Warszawa i Okolice

Recenzja książki: Sodoma

Recenzja książki: Sodoma
Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie