- 21:22
- 0 Comments
Księżniczka z Burundi – wyjątkowo
piękna rybka, będąca cennym okazem dla niejednego miłośnika akwarystyki. Hodować
można ją jedynie w dużych zbiornikach wodnych, a taki miał właśnie John
Jonsson, główny „nieżywy” bohater książki Kjella Erikssona.
"Życie było zbiorem przypadkowych okoliczności i zawiedzionych nadziei…"
Grudzień. Czas ciemności. Ciągle osypujący Uppsalę śnieg nikogo nie
dziwi. Czego oczekiwać w środku zimy, zwłaszcza na kilka dni przed Świętami
Bożego Narodzenia? Wbrew pozorom wyglądająca za mężem kobieta, czekająca na
niego z kolacją także pozostawia nas bez emocji, bo która z nas tego nie robi? Sytuacja
jednak się komplikuje, kiedy mężczyzna nie powraca na noc, a jego zwłoki – i to
brutalnie ugodzone nożem – zostają odnalezione kolejnego dnia w nieopodal
leżącym Libroback. Z powodu braku poszlak i narastających trudności z odkryciem
mordercy do śledztwa zostaje wciągnięta komisarz Ann Lindell, policjantka przebywająca
obecnie na urlopie macierzyńskim.
Kjell Eriksson bardzo sprawnie
lawiruje pomiędzy wątkami. Raz śledzimy pracę wydziału kryminalnego, innym
razem pijemy kawę podczas świątecznych zakupów, a następnym zasypiamy wtuleni
pod ciepłym kocem. Każda z postaci jest dość wyraźnie zarysowana, choć zabrakło
mi ich portretów psychologicznych. Niby mamy garstkę emocji, niby wtapiamy się
w realność tej historii, ale nie identyfikujemy się z bohaterami. Śledzimy jednak
kolejne wątki z zapartym tchem już od pierwszych stron książki. Kiedy Berit
wygląda męża, dostrzega cień pomiędzy śmietnikami przed domem. Ubrana w ciemnozieloną
kurtkę postać nas nie odstępuje, bowiem co i rusz przewija się w tej historii. Podobnie zagadkowy
staje się dla nas motyw ukrycia przez Justusa kartonu należącego do ojca. Przywodzi
to na myśl nie tylko fakt, że Mały John obawiał się swojej śmierci czy
aresztowania, ale i wtajemniczył w intrygę swojego syna…
Jestem zafascynowana. Sądzę, że
to dobre stwierdzenie kończące tę recenzję. Księżniczka
Burundi to książka, która zdecydowanie przekonała mnie do autora, a jednocześnie została
uznana za Najlepszą Powieść Roku wg Szwedzkiej Akademii Literatury Kryminalnej.
Brzmi dumnie, prawda? Wcale jednak mnie to nie dziwi. Szczegółowo spleciona
fabuła, dobrze dopracowane wątki, i co i rusz pojawiająca się niepewność. Wierzcie
mi, że dawno nie czytałam tak świetnie stworzonej powieści. Lektura zabrała mi
dwa wieczory. Leżałam w łóżku kartkując tę publikację i wcale nie miałam ochoty
pójść spać. Każdy rozdział zaskakuje, w każdym pojawia się kolejny element
układanki, ale do zakończenia historii jeszcze bardzo długa droga, bo… kto
zabił Małego Johna? Ile odkryje Lennart, a ile zdoła obnażyć
policja? Reasumując – naprawdę zauroczyło mnie pióro nauczyciela Stiega Larssona. Mam szczerą nadzieję, że będzie mi dane zagłębić się w
lekturę całego cyklu Komisarz Ann Lindell, bowiem Księżniczka Burundi do 4 tom
serii. Jeżeli udało mi się choć odrobinę Was zaintrygować – zachęcam do
lektury! :D
Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu
Amber:
Kiedy brakuje nam leśniczego, babci, wilka i czerwonego kapturka –
postaci osadzonych w leśnej, ale bajkowej scenerii - przenosimy się do współczesnych czasów w
poszukiwaniu nowego zakończenia wszystkim znanej baśni braci Grimm. Na piedestale
stawiamy więc lekarkę, nauczycielkę i uczennicę, kobiety tworzące fabułę Czerwonych kapturków: numer 1, numer 2,
numer 3 autorstwa Johna Katzenbacha.
O autorze wiem niewiele. Nigdy dotychczas
nie spotkałam się z jego twórczością, choć nazwisko nie raz przeplatało się
pomiędzy księgarnianymi półkami, kiedy to poszukiwałam nowych zdobyczy. Okazuje
się jednak, że w Polsce wydał już blisko 14 książek, a każda z nich cieszy się
pochlebną opinią. John Katzenbach to były reporter sądowy najsławniejszych amerykańskich
magazynów, kontrowersyjny twórca psychologicznych książek i kryminałów. Prawdopodobnie
to praca zawodowa wpłynęła na jego pióro. Wielokrotnie osadzał fabułę swoich
powieści w zasłyszanych na salach rozpraw sceneriach, bowiem to one stawały się
jego największą inspiracją.
Czerwone kapturki: numer 1,
numer 2, numer 3 swoją premierę miały 21 października 2014 roku i pomimo
bardzo jesiennej daty – świetnie sprawdzą się w roli świątecznych prezentów,
ponieważ są to niezwykłą gratką dla miłośników kryminałów. Może i książka liczy zaledwie 400 stron, ale trzyma
w napięciu, zaskakuje, i co rusz wodzi czytelnika
za nos. Już na początku lektury poznajemy trzy bohaterki, każda z nich ma inny status
społeczny, dzieli je ogromna różnica
wieku i zdaje się, że nie mają ze sobą nic wspólnego. Łączy ich jednak jedno –
kasztanowy kolor włosów. Co jednak może się wydarzyć, kiedy pewnego dnia każda
z pań otrzymuje list? List, który diametralnie zmienia ich życie.
Doskonale wiemy, że każda bajka
musi zawierać morał, a przy tym posiadać szczęśliwe zakończenie. Nie czytamy
jednak „Czerwonego Kapturka” z lat
swojej młodości. Mamy w ręku świetnie skonstruowany thriller psychologiczny,
szczegółowo dopracowaną i uknutą intrygę, która na zawsze zmieni nasze pogląd
na bajkową historię z dzieciństwa. Katzenbach stworzył książkę o… powstawaniu
powieści. Wielki Zły Wilk, autor listów, to sześćdziesięcioletni pisarz. Jego historie
poruszają czytelników, ponieważ są bardzo przyziemne, osadzone w realiach życia
codziennego, a opisują aż nadto prawdziwe historie. Nic w tym dziwnego. Najnowsza
ksiązka ma opisywać… polowanie na Czerwone Kapturki. Nie trudno więc się domyśleć, że będzie ona
personalną historią trzech poznanych kobiet.
Książkę gorąco polecam. Jestem mile
zaskoczona samym pomysłem na fabułę książki oraz jego realizacją. Pióro Katzenbacha
jest bardzo lekkie. Język plastyczny, a całość niesamowicie wciągająca. Nie zauważycie
nawet, kiedy zdołacie dobrnąć do ostatniej strony. Historia Czerwonych
Kapturków i Wielkiego Złego Wilka trzyma w napięciu. Jeżeli więc poszukujecie
książki abstrahującej od swojej codzienności i pogodni za Bożym Narodzeniem –
gorąco zachęcam do lektury.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu AMBER
- 21:38
- 0 Comments
Kiedy brakuje nam leśniczego, babci, wilka i czerwonego kapturka –
postaci osadzonych w leśnej, ale bajkowej scenerii - przenosimy się do współczesnych czasów w
poszukiwaniu nowego zakończenia wszystkim znanej baśni braci Grimm. Na piedestale
stawiamy więc lekarkę, nauczycielkę i uczennicę, kobiety tworzące fabułę Czerwonych kapturków: numer 1, numer 2,
numer 3 autorstwa Johna Katzenbacha.
O autorze wiem niewiele. Nigdy dotychczas
nie spotkałam się z jego twórczością, choć nazwisko nie raz przeplatało się
pomiędzy księgarnianymi półkami, kiedy to poszukiwałam nowych zdobyczy. Okazuje
się jednak, że w Polsce wydał już blisko 14 książek, a każda z nich cieszy się
pochlebną opinią. John Katzenbach to były reporter sądowy najsławniejszych amerykańskich
magazynów, kontrowersyjny twórca psychologicznych książek i kryminałów. Prawdopodobnie
to praca zawodowa wpłynęła na jego pióro. Wielokrotnie osadzał fabułę swoich
powieści w zasłyszanych na salach rozpraw sceneriach, bowiem to one stawały się
jego największą inspiracją.
Czerwone kapturki: numer 1,
numer 2, numer 3 swoją premierę miały 21 października 2014 roku i pomimo
bardzo jesiennej daty – świetnie sprawdzą się w roli świątecznych prezentów,
ponieważ są to niezwykłą gratką dla miłośników kryminałów. Może i książka liczy zaledwie 400 stron, ale trzyma
w napięciu, zaskakuje, i co rusz wodzi czytelnika
za nos. Już na początku lektury poznajemy trzy bohaterki, każda z nich ma inny status
społeczny, dzieli je ogromna różnica
wieku i zdaje się, że nie mają ze sobą nic wspólnego. Łączy ich jednak jedno –
kasztanowy kolor włosów. Co jednak może się wydarzyć, kiedy pewnego dnia każda
z pań otrzymuje list? List, który diametralnie zmienia ich życie.
Doskonale wiemy, że każda bajka
musi zawierać morał, a przy tym posiadać szczęśliwe zakończenie. Nie czytamy
jednak „Czerwonego Kapturka” z lat
swojej młodości. Mamy w ręku świetnie skonstruowany thriller psychologiczny,
szczegółowo dopracowaną i uknutą intrygę, która na zawsze zmieni nasze pogląd
na bajkową historię z dzieciństwa. Katzenbach stworzył książkę o… powstawaniu
powieści. Wielki Zły Wilk, autor listów, to sześćdziesięcioletni pisarz. Jego historie
poruszają czytelników, ponieważ są bardzo przyziemne, osadzone w realiach życia
codziennego, a opisują aż nadto prawdziwe historie. Nic w tym dziwnego. Najnowsza
ksiązka ma opisywać… polowanie na Czerwone Kapturki. Nie trudno więc się domyśleć, że będzie ona
personalną historią trzech poznanych kobiet.
Książkę gorąco polecam. Jestem mile
zaskoczona samym pomysłem na fabułę książki oraz jego realizacją. Pióro Katzenbacha
jest bardzo lekkie. Język plastyczny, a całość niesamowicie wciągająca. Nie zauważycie
nawet, kiedy zdołacie dobrnąć do ostatniej strony. Historia Czerwonych
Kapturków i Wielkiego Złego Wilka trzyma w napięciu. Jeżeli więc poszukujecie
książki abstrahującej od swojej codzienności i pogodni za Bożym Narodzeniem –
gorąco zachęcam do lektury.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu AMBER
- 15:23
- 1 Comments
Księżniczka z Burundi – wyjątkowo
piękna rybka, będąca cennym okazem dla niejednego miłośnika akwarystyki. Hodować
można ją jedynie w dużych zbiornikach wodnych, a taki miał właśnie John
Jonsson, główny „nieżywy” bohater książki Kjella Erikssona.
"Życie było zbiorem przypadkowych okoliczności i zawiedzionych nadziei…"
Grudzień. Czas ciemności. Ciągle osypujący Uppsalę śnieg nikogo nie
dziwi. Czego oczekiwać w środku zimy, zwłaszcza na kilka dni przed Świętami
Bożego Narodzenia? Wbrew pozorom wyglądająca za mężem kobieta, czekająca na
niego z kolacją także pozostawia nas bez emocji, bo która z nas tego nie robi? Sytuacja
jednak się komplikuje, kiedy mężczyzna nie powraca na noc, a jego zwłoki – i to
brutalnie ugodzone nożem – zostają odnalezione kolejnego dnia w nieopodal
leżącym Libroback. Z powodu braku poszlak i narastających trudności z odkryciem
mordercy do śledztwa zostaje wciągnięta komisarz Ann Lindell, policjantka przebywająca
obecnie na urlopie macierzyńskim.
Kjell Eriksson bardzo sprawnie
lawiruje pomiędzy wątkami. Raz śledzimy pracę wydziału kryminalnego, innym
razem pijemy kawę podczas świątecznych zakupów, a następnym zasypiamy wtuleni
pod ciepłym kocem. Każda z postaci jest dość wyraźnie zarysowana, choć zabrakło
mi ich portretów psychologicznych. Niby mamy garstkę emocji, niby wtapiamy się
w realność tej historii, ale nie identyfikujemy się z bohaterami. Śledzimy jednak
kolejne wątki z zapartym tchem już od pierwszych stron książki. Kiedy Berit
wygląda męża, dostrzega cień pomiędzy śmietnikami przed domem. Ubrana w ciemnozieloną
kurtkę postać nas nie odstępuje, bowiem co i rusz przewija się w tej historii. Podobnie zagadkowy
staje się dla nas motyw ukrycia przez Justusa kartonu należącego do ojca. Przywodzi
to na myśl nie tylko fakt, że Mały John obawiał się swojej śmierci czy
aresztowania, ale i wtajemniczył w intrygę swojego syna…
Jestem zafascynowana. Sądzę, że
to dobre stwierdzenie kończące tę recenzję. Księżniczka
Burundi to książka, która zdecydowanie przekonała mnie do autora, a jednocześnie została
uznana za Najlepszą Powieść Roku wg Szwedzkiej Akademii Literatury Kryminalnej.
Brzmi dumnie, prawda? Wcale jednak mnie to nie dziwi. Szczegółowo spleciona
fabuła, dobrze dopracowane wątki, i co i rusz pojawiająca się niepewność. Wierzcie
mi, że dawno nie czytałam tak świetnie stworzonej powieści. Lektura zabrała mi
dwa wieczory. Leżałam w łóżku kartkując tę publikację i wcale nie miałam ochoty
pójść spać. Każdy rozdział zaskakuje, w każdym pojawia się kolejny element
układanki, ale do zakończenia historii jeszcze bardzo długa droga, bo… kto
zabił Małego Johna? Ile odkryje Lennart, a ile zdoła obnażyć
policja? Reasumując – naprawdę zauroczyło mnie pióro nauczyciela Stiega Larssona. Mam szczerą nadzieję, że będzie mi dane zagłębić się w
lekturę całego cyklu Komisarz Ann Lindell, bowiem Księżniczka Burundi do 4 tom
serii. Jeżeli udało mi się choć odrobinę Was zaintrygować – zachęcam do
lektury! :D
Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu
Amber:
- 11:09
- 7 Comments

Zadawanie sobie mnóstwa
pytań na temat wpajanego nam od kołyski pojęcia "superfacet", to
oznaka równowagi umysłowej. Przecież nie wymagasz zbyt wiele, tylko żeby był
zdrowy na ciele i umyśle, dość przystojny, dający poczucie bezpieczeństwa, miękki
w dzień, a twardy w nocy, wyrozumiały dla ciebie, ale bezwzględny dla wrogów,
nie za biedny, super wierny, ale pociągający. (...) Wymagane minimum to
nieosiągalne maksimum. To marzenie ściętej głowy, mit.
Książkę pochłonęłam w przeciągu kilku
godzin. Kilkakrotnie uśmiechnęłam się do zapisanych kartek po pierwsze dlatego,
że przypomniały mi sytuacje z mojego życia, a po drugie dlatego, że Cathereine
Grey możemy nazwać mistrzynią słowa. Nie mamy do czynienia z nudnym, „rozlazłym”
poradnikiem a książką, która od razu przywodzi nam na myśl plotki przy kawie z
najlepszą przyjaciółką. Wszystko jest aż nadto bezpośrednie, subiektywne i
wyjątkowo prosto napisane. Każdy rozdział zakończony jest testem osobowości (na
wszelki wypadek, by zdiagnozować naszego partnera), z kolei niektóre typy
męskiej osobowości opatrzone zostały „okresem używalności”. Rozbijamy się więc
o różne płaszczyzny, m.in. Faceci i seks, Faceci i związki, Faceci i zdrada, Faceci
i zaburzenia psychiczne, Faceci i wygląd, słowem wszystko, co dotyczy nas w
życiu codziennym i wywołuje często niejednoznaczne kontrowersje.
Superfacet nie istnieje. No i co z tego? To lektura utrzymana w
przezabawnym tonie. Pełna dobrego humoru, bezpośrednich zwrotów i
niekonwencjonalnych spostrzeżeń. Zdecydowanie skierowana do kobiet (zarówno
tych, które są samotne, jak i tych, które mają jeszcze szansę na zerwanie
znajomości). Z kolei czy mężczyzna powinien sięgnąć po tę lekturę? Uważam, że
tak. Wiele zawartych w publikacji spostrzeżeń wyjęto z życia codziennego i
wielu z nas to dotyczy. Sądzę, że żaden z
Panów nie powinien czuć się urażony, a winien zmusić się do refleksji i
drobnych zmian swojego życia/wizerunku/osobowości.
Do lektury gorąco zachęcam
wszystkich ciekawskich Czytelników. Może okładka nie jest przekonująca, bo
żaden z załączonych Panów nie ujął mnie za serce, ale książka na pewno jest godna
uwagi. Wakacje są często okresem poszukiwań drugiej połowy, kto więc, jeśli nie
Boginie Seksu, mogą poczęstować nas najtrafniejszymi spostrzeżeniami i udzielić
cennych rad? Wniosek z lektury jest jednak
jeden – nie szukajmy księcia z bajki, wiedząc, że on tak naprawdę nie istnieje.
Skoro „miłość potrafi zdziałać cuda” i nawet największa maszkara może kogoś
sobą zauroczyć, warto skupić się przede wszystkim na wnętrzu drugiej osoby
zwłaszcza, kiedy nam do księżniczek wyjątkowo daleko. Prawda jest jednak taka,
że to wygląd pełni kluczową rolę w zawieraniu nowych to relacji, i to samo
podkreśla autorka. Masz Ci los… To tylko
jedna z konfrontacji, jakie spotkacie na kartach tego poradnika. Zachęciłam? Zapraszam do
lektury! J
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Amber:
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Amber:
- 13:23
- 6 Comments
Barwna, subtelna, iście wakacyjna
nowość od Wydawnictwa Amber to książka pt. Miłość
jest jak toskański deser. Co jednak łączy pasję i pożądanie z miłością do
gotowania? Jak wybrnąć z opresji, gdy nasze danie główne ląduje z impetem na
marynarce aroganckiego, acz wyjątkowo przystojnego mężczyzny? Jak udowodnić, że
kobieta także może zostać świetnym kucharzem, albo czy da się stworzyć z ruiny (dosłownie) dobrze prosperująca
restaurację? O spełnianiu marzeń, zmienianiu swojego życia i trwałym odcięciu od
przeszłości opowiedzą Wam Elisabetta Flumeri i Gabriella Giacometti.
Historia Margherity rozpoczyna
się dość tuzinkowo. Najpierw poznajemy jej egoistycznego męża i
futrzasto-pierzaste plemię, żyjących wspólnie w niewielkim mieszkanku w Rzymie.
Sama bohaterka zdaje się być ofiarą losu, która nie tylko nie potrafi
samodzielnie znaleźć dobrze płatnej pracy, ale i nie potrafi ugryźć się w język
w najbardziej wymagających tego sytuacjach. Przyznaję, że w pewnym momencie
zrobiło mi się jej żal. Kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, w jak trudnej
sytuacji finansowej się znajduje i ma świadomość tego, że bez dodatkowej
gotówki ani rusz – przemilczy wszelkie niedogodności i przyjmie każdą ofertę.
Margherita, idąc na rozmowę kwalifikacyjną, która miała okazać się czystą
formalnością, nie zdołała się powstrzymać przed subiektywnym zdaniem na temat
produktów, a tym samym – kłótnią z rekruterem. Opowiadając historię swojemu
mężowi nie mogła liczyć na zrozumienie, a kolejne zdarzenia były już tylko
zwieńczeniem ich codziennych relacji. Bywa w życiu tak, że często jesteśmy
znużeni codziennością, szukamy nowych doznań, brakuje nam inspiracji, a
dotychczasowa miłość po prostu wygasa. Nikt nie pielęgnuje uczucia, nie ratuje
sytuacji, pozwala mu zejść na drugi plan, by pod błahym przykryciem
bagatelizować potrzeby i uczucia drugiej osoby. Pytanie, ile jest w stanie
znieść człowiek dla kogoś, kogo pozornie kocha? Jak wielka musi zostać
wyrządzona mu krzywda, by odejść bez chwili zawahania?
"...zamknęłam pewien rozdział i chcę zacząć od nowa. Nie wiem jak, ale zacznę
właśnie tutaj."

Fantastycznie. Mam halucynacje w biały dzień.
(…)
Zasadniczo halucynacje nie mówią.
(…)
I nie robią propozycji.
(…)
I nie jeżdżą samochodami!
Czy książkę polecam? Oczywiście. Jeśli
lubicie typowo kobiecą literaturę, pełną przemyśleń, emocji i retrospekcji na
pewno znajdziecie tutaj coś dla siebie. Miłość jest jak toskański deser to lektura, której nie wręczyłabym wymagającym
Czytelnikom, ponieważ to książka mająca zapewnić mile spędzone popołudnie w
cieniu drzew bez siatki intryg i przemyśleń. Włoski duet Flumeri-Giacometti zadbał
o to, by lektura stała się przyjemnością, pełną uśmiechu i pogodnego
nastawienia.
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Amber:
- 11:20
- 4 Comments