­
­

Rycerz Siedmiu Królestw - George R.R. Martin

Mam nieodparte wrażenie, że fani Gry o tron tylko wyczekują nowych smaczków, nawiązujących do kultowej serii. Czas płynie nieubłaganie, a w księgarniach nie pojawia się nawet plotka, zwiastująca premierę Wichrów Zimy. Czekając jednak na kontynuację, warto spojrzeć wstecz, bowiem wydawnictwo Zysk i S-ka przygotowało dla Was świetną propozycję, a mianowicie książkę Georga R.R.Martina Rycerz siedmiu królestw. Co Was czeka?


Publikacja pochodzi z nakładów Wydawnictwa ZYSK i S-ka i choć wielu z Was spodziewa się kontynuacji Pieśni Lodu i Ognia, bądź choć ciągłości zdarzeń, które mogą występować równolegle do przedstawionych sytuacji w Tańcu ze smokami, to Rycerz Siedmiu Królestw jest jedynie wprowadzeniem do całej historii.

Książka zawiera opowiadania, których fabuła została osadzona około stu lat przed  wydarzeniami mającymi miejsce w Grze o Tron. Głównym bohaterem powieści jest ciapowaty, ale honorowy rycerz, Dunk, zwany ser Duncanem Wysokim, który wraz ze swoim stosunkowo bystrym i inteligentnym giermkiem o imieniu Jajo, wpada w nie lada tarapaty. Każde opowiadanie dzieli pewien okres czasu, a więc czytelnik nie czuje się zagubiony w poszczególnych wątkach. Ma prawo zamknąć książkę, ukończywszy pierwszy rozdział, by spokojnie wyciągnąć z niego wnioski i z zapartym tchem śledzić kolejne przygody bohaterów. Nasi bohaterowie przeżywają typowo rycerskie perypetie, a zakończenie każdej z historii dla wielu może być ciekawym zwrotem akcji. Jesteście ciekawi, w co wplącze się Dunk? Komu będzie służył? Albo jak wyglądało Westeros, zanim serial zmodyfikował nasze wyobrażenia? Koniecznie sięgnijcie po tę propozycję. 


Sprawdź na stronie Wydawnictwa
Opowiadania zawarte w książce napisane są bardzo przyjemnym, plastycznym językiem. Sądzę, że żaden z fanów Pieśni Lodu i Ognia nie oderwie się od lektury, zanim nie zamknie książki, ale przyznam, że martwi mnie perspektywa osób, które nie potrafią zafascynować się opisami zbrojenia czy obyczajów, które królują w książce. Dla takich czytelników, Rycerz Siedmiu Królestw będzie nudną i mało ciekawą propozycją. Ja jednak przyznam, że nie zawiodłam się na tej książce i  uważam, że miłośnicy Martina powinni sięgnąć po tę propozycję. Niestety nie ma co się oszukiwać – nie znajdziecie tu idealnie uknutych intryg, nie zaznaczycie kart powieści z uśmierconymi bohaterami, ale spędzicie miły wieczór w doborowym towarzystwie. 

Jeśli więc jesteście zafascynowani piórem Georga Martina i jego fantastyczną krainą ta książka spełni Wasze oczekiwania. Najnowsza powieść to przepiękna, ilustrowana historia, która urzeknie każdego. Osobiście mogę polecić Rycerza Siedmiu Królestw obiecując, że powrócę do niej jeszcze kiedyś i opowiem Wam, czy nadal mi się podoba.

Wirus Wild Card nadciąga! Zapraszam na recenzję "Dzikich Kart" napisanych pod redakcją G.R.R.Martina

Wyimaginowany świat Superbohaterów nie był nigdy moją mocną stroną. Ani Batman, ani Superman, ani Spiderman to nie są postaci, które kiedykolwiek zdołały ująć mnie za serce. Nie lubiłam i nadal nie lubię komiksów. Postanowiłam jednak nieco zmodyfikować swoją postawę, sięgając po Dzikie karty G.R.R. Martina. Antologię, którą swobodnie można przenieść w obrazkową scenerię. Książkę, która przenosi Czytelnika w fantastyczny świat wyobraźni wśród zgliszczy II wojny światowej, znanej nam z podręczników historii. Nie spodziewajcie się jednak tęczowych kucyków, jednorożców i krainy czarów. To opowieści dla dorosłych Czytelników, stanowczo.

Do czego nawiązuje fabuła książki? Otóż po zakończeniu II wojny światowej nic nie zostaje rozstrzygnięte. Nad  ludzkością czyha kolejne niebezpieczeństwo, tajemniczy wirus, który w mgnieniu oka budzi panikę i popłoch. Zarażanie nim prowadzi do nieodwracalnych zmian w ludzkim DNA, a to implikuje powstanie dwóch „ras”. Jedną z nich stanowią Asy – osoby, które otrzymały niesamowite zdolności i umiejętności. Są błyskotliwe, pewne siebie, posiadają nie tylko wiedzę, ale i witalność, która dotychczas każdego dnia powoli z nich umykała. Z kolei drugą rasą jest grupa Dżokerów – okaleczonych fizycznie, wyrzuconych na margines społeczny istot, które poprzez uciśnienie i poczucie niesprawiedliwości zaczynają opowiadać się po stronie zła. Pieczę nad rozwojem wirusa sprawuje Tachion, jedyny specjalista, który za wszelką cenę stara się leczyć zakażonych. Niestety jednak i on staje się celem, bowiem  nie dość, że jest przedstawicielem obcej rasy, to przybył na Ziemię statkiem kosmicznym.

Martin bardzo metaforycznie potraktował tytuł książki. Atak tajemniczego i nikomu nieznanego wirusa zebrał potężne żniwo śmierci, a wydawać by się mogło „szczęśliwców” nie zawsze nagrodził. Jokerami są postaci, które, owszem, ocalały, ale ich życie uległo diametralnej zmianie. Niektóre osoby godzą się z losem, wykorzystując swoje piętno to pomocy innym. Pozostali jednak czują się zawiedzeni, odsunięci i skrzywdzeni, bowiem z dnia na dzień przeistoczyli się w potwory. Dzikie karty to wielka niewiadoma. Gra losowa, loteria, w której panujący wirus pozwala przetrwać jedynie dwóm kartom: Asom i Jokerom.

Warto jednak zaznaczyć, że to nie do końca jest książka autorstwa pisarza znanego znam z Pieśni lodu i ognia. Martin, owszem, sprawował pieczę nad publikacją, nawet dorzucił swoje jedno opowiadanie, ale na 652 stronicową całość składają się historie rozmaitych twórców. Dlaczego więc książka podpisana została nazwiskiem popularnego pisarza, skoro w jej wnętrzu spotykamy mało znane, albo kompletnie obce nam osobistości? Kwestią sporną może być tylko marketing. Pamiętacie książkę Jest legendą: Antologia w hołdzie Richardowi Mathesonowi? Tam pierwszym z wymienionych nazwisk twórców był Stephen King, któremu również zawdzięczamy tylko jedną historię. Należy zwrócić jednak uwagę, że całość jest bardzo spójna i stosunkowo prosto się czyta. Ja co prawda miałam niemałe problemy by przebrnąć przez dwie, może trzy opowiadania, ale lektura jest w znacznej mierze ciekawa i wciągająca.

Dzikie karty polecam czytelnikom fantasy. Ta historia, choć osadzona w pewnej mierze realistycznym świecie i znanej nam z podręczników scenerii, jest książką wyrwaną z półki science-fiction. Sądzę więc, że pomimo szerokiej promocji, powinna być skierowana przede wszystkim do miłośników wyimaginowanego świata i zdarzeń, które tak naprawdę nigdy nie będą miały miejsca.  Lektura jednak  została bardzo dobrze przemyślana przez autora, wyraźnie skonstruowana i napisana z należytą uwagą. Nikt jednak nie powiedział, że ma być łatwa w odbiorze. Ale... strzeżcie się, Kochani, Wirus Wild Card w każdej chwili może opanować Ziemię!


Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu ZYSK i S-ka

Nadchodzi mrok, jednak czy na pewno mowa o Słońcu? Zapraszam na "Światło się Mroczy"


Georga Martina wszyscy kojarzą z Pieśnią Lodu i Ognia oraz kultowym serialem Gra o tron. Kto by pomyślał, że wśród oręża i batalii znajdzie się miejsce na fantastyczną opowieść w międzygwiezdnej otchłani.

Naszym głównym bohaterem jest Dirk t’Larien, który po siedmiu latach spotyka ukochaną Jenny (takie nadał jej niegdyś imię). Historia jednak nie wyróżniałaby się zupełnie niczym na tle pozostałych produkcji popularnonaukowych, gdyby nie fakt, że nasz bohater zostaje sprowadzony z powodu misji, a dokładniej pewnego rodzaju przysługi...

Gdy tylko trafia na Worlorn – do powoli ginącego świata – czeka na niego wiele niespodzianek. Dirka nie zaskakują wyłącznie konserwatywne zwyczaje Kavalarów, jakimi m.in. jest noszenie broni, ale i przykry fakt, iż jego jedyna wielka miłość jest… zamężna. Informacja ta nurtuje mężczyznę, peszy obecnością Jaana i wprawia w niemałe zakłopotanie. Dirk jednak należy do starożytnych herosów – wiernych i lojalnych, którzy cierpią, gdy składane im obietnice zostają łamane. Nie waha się jednak, gdy jego wybranka potrzebuje pomocy. Wiążąc się z Jaanem wpadła w pewnego rodzaju pułapkę, a oswobodzenie jej nie jest tak proste, jak mogłoby się pozornie wydawać.

Niestety literatura  klasy science fiction nigdy nie należała do moich ulubionych. Gdy zaczęłam czytać – a we wstępie odszukałam całą etymologię powstawania „tego” świata – przychodziły mi na myśl książki z cyklu Star Wars. Za to kiedy już wyobrażałam sobie autolot z laserami, głównym motywem był John Carter. Ot, takie fanaberie. Niemniej, książka daje mnóstwo satysfakcji czytelnikom (nawet tym, którzy uważają Martina za twórcę fantasy). Jest napisana bardzo sprawnie, możemy przekartkować ją w przeciągu dwóch wieczorów bez obawy, że zagubimy wątek. Na dobrą sprawę ja zamieszkałam w krainie niknącego słońca, wraz z bohaterami przeżywałam ich historię i wraz z nimi ją tworzyłam. Mam szczerą nadzieję, że i Wam uda się wkraść do odległych światów... :) 

Przyznam Wam jednak, że momentami czułam się znudzona lekturą. Książka zawiera mnóstwo kompletnie niczego nie wnoszących mitów czy opowieści, które nijak nie odnoszą się do współczesnego Kavalaanu. Wiele elementów i epizodów staje się dla nas oczywistych już po piątym rozdziale, a wzbogaca je tylko nagła wizyta Kavalarovów, mających za nic kodeksy i reguły. Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć, czy książka mi się podobała. Lektura sama w sobie była bardzo przyjemna, jednak przyznaję się bez bicia – ominęłam kilka stron z opisami i wspomnianymi już filozoficznymi wywodami Martina. Gdybyśmy wycieli te „zbędne” fragmenty, książka uszczupliłaby się do 230-260 stron, a grono zadowolonych czytelników niewątpliwie wzrosłoby o 40%.

Niemniej, jeśli macie wolny wieczór i poszukujecie lekkiej, przyjemnej lektury – zachęcam Was do przeczytania książki Światło się mroczy. Pomimo wspomnianych wad, Martin już intrygował swoim piórem (pierwsze wydanie powstało w 1977 roku). Uważam, że warto przeczytać tę publikację choćby dla samego porównania współczesnej twórczości pisarza, z jego artystycznymi początkami.

Za Światło się mroczy dziękuję Wydawnictwu ZYSK i S-ka


"Sen jest dobry, ale książki są lepsze" czyli "Aforyzmy i Mądrości Tyriona Lannistera"

Czy w 2014 roku jest jeszcze choć jedna osoba, której tytuł Gra o tron jest obcy? Książki Martina, a zarazem fenomenalny serial dotarły już do najodludniejszych zakątków naszego globu, a liczba Facebookowych fanów jest bliska dziewięciu milionom! Nieprawdopodobny sukces na wielu ojców, ponieważ gdyby nie pomysł i pióro autora sagi,  ekranizacja za sprawą Davida Benioff’a i  Daniela Weiss’a (wraz z pełną obsadą techniczną) oraz plejada gwiazd  - nie wyczekiwalibyśmy 06.04.2014 z zapartym tchem.


Ja jednak mam dla Was drobne ukojenie przy zrywaniu kartek z kalendarza, czyli recenzję książki Aforyzmy i Mądrości Tyriona Lannistera. Bohatera, jak sądzę, zna każdy, nawet ten, który nie czytał lektury, a obejrzał choć jeden odcinek Gry o tron. W postać wciela się fenomenalny aktor, który pomimo niskiego wzrostu (135 cm) świetnie sprawdza się w swoim fachu. Jest nim oczywiście nie kto inny, niż Peter Dinklage. I wierzcie mi, gdy kartkowałam książkę w głowie słyszałam jego głos, przypominając sobie momenty wypowiadanych słów przez bohatera. To, że „Lannisterowie zawsze spłacają swoje długi” wie każdy, ale chuć ich pokolenia, inteligencja i intrygi to kompletnie inna bajka. Jaką taktykę obrać może bogato urodzony karzeł wśród militarnej batalii, skoro „złoto nieraz się przydaje, ale wojnę wygrywa się żelazem”?

Autorem The Wit & Wisdom of Tyrion Lannister jest George Raymond Richard Martin, ponieważ cytaty są bezpośrednio zaczerpnięte z Pieśni lodu i ogania. Ilustracjami z kolei zajął się Jonty Clark, który karykaturalnie odniósł się do tematu. Jeśli więc nie zachwyci Was okładka i patrząc na nią nie poczujecie wewnętrznej potrzeby sięgnięcia po tę książkę – zostawcie ją w księgarni. Niech spokojnie zaczeka na wiernego fana, któremu humor artysty nie jest straszny.

Jeśli miałabym opowiedzieć Wam o wnętrzu publikacji, to chciałabym jedynie przestrzec przed niewielką ilością tytułowych „aforyzmów i mądrości”. Na dobrą sprawę te 160 stron, które zostały zadrukowane zawierają po jednym zabawnym (bądź głębokim), czasem kilkuwersowym, cytacie. Uważam jednak, że książka jest idealnym prezentem dla osoby, która w Casterly Rock odnalazła cząstkę siebie i planuje nie raz powrócić do tego fantastycznego świata. Całość z kolei podzielona jest na rozdziały, klarujące nam osobowość Tyriona Lannistera, jego niekonwencjonalne poczucie humoru, frywolne swawole czy bezradność podczas batalii. Na dobrą sprawę uważam, że nasz główny bohater jest bardzo pozytywną postacią w sadze Martina. On jeden okazuje "serce" i bezceremonialnie potrafi zrugać bezwzględnego Joffrey'a... 

Na zakończenie, korzystając z minionych Walentynek, chciałabym przywołać jeden z cytatów, który, mam nadzieję,  zachęci Was do lektury:


„Szczery pocałunek, odrobina czułości…
Wszyscy na to zasługują, duzi i mali.”



Za książkę dziękuję Wydawnictwo ZYSK i S-ka:


Recenzja "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje
Wywiad: Portal Warszawa i Okolice

Recenzja książki: Sodoma

Recenzja książki: Sodoma
Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie