­
­

#13 Levi Henriksen - Śnieg przykryje śnieg

Czytanie książek w hotelowym pokoju u podnóża górskich, osypanych śniegiem szczytów to czysta przyjemność. Powieść Leviego Henriksena miałam przyjemność przekartkować niemalże rok temu, tuż przed sylwestrem, na chwilę po powrocie ze szlaku. Przyznam jednak, że kryminał w takim otoczeniu budzi pewien niepokój podczas spacerów, przecież wszystko może się zdarzyć i hasło „śnieg”, potrafi przyprawić o gęsią skórkę. Jednak biały puch przykrywający zalegający brud i stwardniałe bryły niczego nie zmieni. On również stanie się szary, on tylko pozornie odmieni rzeczywistość na jeden moment…

Dan Kaspersen, główny bohater książki, powraca w rodzinne strony zmuszony nagłym pogrzebem swojego brata.   Mężczyzna, pomimo młodego wieku, odsiadywał już dwuletni wyrok za przemyt narkotyków, jednakże łaknie powrotu do normalności. Śmierć bata niestety nie jest najlepszym akompaniamentem resocjalizacji, a tym bardziej śmierć w mało oczywistych i niekoniecznie jednoznacznych okolicznościach. W końcu znalezienie zwłok w samochodzie zaparkowanym na własnym podwórku nie brzmi przekonująco. Daniel stara się rozwikłać zagadkę, próbuje odnaleźć motyw samobójstwa swojego brata, jednakże każdy nowo odkryty wątek pozbawia go stabilizacji. Nic przecież nie wskazywało, aby Jakob cierpiał na depresję. Owszem, przeżywali obaj śmierć swoich rodziców, ale bieg czasu winien choć zaleczyć niewielkie rany. Dan decyduje się sprzedać gospodarstwo, zapomnieć, porzucić wspomnienia i wyjechać ze Skogli.

Mistycznym połączeniem kryminału z powieścią obyczajową jest wątek pewnej miłości, a przynajmniej zauroczenia. Tuż przed podjęciem ostatecznej decyzji, dotyczącej opuszczenia rodzinnego miasteczka, pojawia się tajemnicza Mona Steinmyra. Kobieta o najpiękniejszym uśmiechu i cudownych oczach.

Powiedzcie mi więc, gdzie zaprowadzić może nas zima, kobieta, tajemnicze samobójstwo i zagubiony 37-latek, który obnaża wiele skrzętnie skrywanych sekretów? Musicie przekonać się sami, bowiem rozwiązania zagadki nie pozwolę zdradzić. Śnieg przykryje śnieg nie jest tradycyjnym kryminałem, nie należy więc do norweskich lektur, do których współcześnie zostaliśmy przyzwyczajeni. Levi Henriksen to nie Jo Nesbo, to również nie Stieg Larsson, ale osoba o nowym spojrzeniu na skandynawską prozę. To zarazem osoba, która fenomenalnie zabarwiła tę historię wątkami psychologicznymi i stworzyła niesamowity obraz całej scenerii.

Spodziewałam się zimowego kryminału, a dostałam dobrą powieść obyczajową. Czy jestem zawiedziona? Skąd! Śnieg przykryje śnieg to lekka lektura, bardzo dobrze zorganizowana i przystępnie napisana. Całość ozdobiona została zakładkami, które na pierwszy rzut oka są niemałym zaskoczeniem. W trakcie lektury okazuje się jednak, że zdobiąca je grafika została idealnie wpasowana do treści tej publikacji.
Czy warto sięgnąć po tę książkę? Oczywiście! Gorąco polecam!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Smak Słowa:


Norweskie noce - Derek B. Miller - Recenzja akcji #odSłońKulturę! :D


Jest wiele książek, które intrygują, wciągają i nie pozwalają oderwać się od lektury. Część z nich nas bawi, część pociąga, a inne z impetem zniechęcają do dalszych konwenansów z tytułem. W moje ręce wpadła jedna z najnowszych publikacji wydanych przez Wydawnictwo Feeria pt. Norweskie Noce. Czy było warto poświęcić książce kilkanaście godzin? Czy rozsądnym było spędzić kilka wieczorów w fotelu z kubkiem kawy? Tak! Dawno nie bawiłam się tak świetnie podczas lektury.

Nic nie trwa, dopóki się nie zacznie. Zrób pierwszy krok, a dopiero potem będziesz się martwić, jak daleko zajdziesz.

Kiedy rozpoczęłam pierwszy rozdział nieco się wahałam. Kryminał, kolejna opowieść o zbrodni w niewyjaśnionych okolicznościach, obskurny komisarz i wodzenie za nos czytelnika w kompletnie oderwany od rzeczywistości i absurdalny sposób – to były moje myśli i przekonania, które nijak nie odniosły się do książki Millera. Publikacja jest fenomenalna, bawi, sprawia, że łakniemy kontynuacji lektury, zaciekawieni przewracamy strony i poszukujemy splecionych wątków, drobnych szczegółów i poznania oblicza „potwora”.

Zapytacie pewnie, jak to możliwe, że kryminał bawi. Ano możliwe, bowiem autor skupił się na niesamowitej grze słów, pełnych optymizmu, czasem czarnego humoru dialogach dziadka, wnuczki i jej męża. Miller przedstawia nam naszego głównego bohatera, Sheldona Horwitza, jako 82 letniego mężczyznę powoli wpadającego w demencję. Sheldon oczywiście nie jest w stanie pogodzić się z chorobą, głównie ze względu na swoją przeszłość, ponieważ  należy do byłych żołnierzy Marines i weteranów wojennych.

Kto pierwszy ten lepszy. Wygrywają najsilniejsi. Prawo dżungli. Jestem stamtąd, gdzie konkurencja rodzi kreatywność, a z konfliktu rodzi się geniusz.

Fabuła książki tak naprawdę rozbija się wokół jednego wątku. Sheldon, aby być pod opieką wnuczki, przeprowadził się z Nowego Jorku do Oslo. Nie zna języka, nie odpowiadają mu ani kultura, ani obyczaje panujące w nowym mieście. Pewnego dnia, kiedy zostaje sam w domu, dochodzi do nietypowego zdarzenia. Z mieszkania znajdującego się pięto wyżej dobiegają hałasy, które nie mają miejsca po raz pierwszy od osiedlenia się Horwitza. Z schodów zbiega przerażona kobieta, ukrywająca małego chłopca, wzrokiem błagająca o pomoc. Sheldon niewiele myśląc ukrywa dziecko. Kobieta zostaje zamordowana… Od tego momentu nasza historia się rozwidla. Poznajemy fabułę z perspektywy Sheldona i policji. Autor przywołuje niesamowita retrospekcji i pozwala nam snuć rozmaite domysły o „potworze”.

Czy książkę warto przeczytać? Owszem, zwłaszcza podczas jesiennych wieczorów. Ja spędziłam z lekturą kilka dni. Przyznam, że nieraz uśmiechnęłam się do barwnych komentarzy i docinek Horwitza. Miller miał naprawdę świetny pomysł na fabułę, ale niestety nie zrealizował go w 100% tak, jakby wymagał tego oczytany miłośnik literatury. Zabrakło mi tutaj tempa akcji, skupienia się na zdarzeniach „tu i teraz”, a pominięcia pobocznych elementów, jak np. poronienie Rhei. Nie uważam jednak, że te mankamenty powinny implikować odsunięcie tej prepozycji na boczny plan. Jak dla mnie naprawdę warto sięgnąć po Norweskie noce. Pióro jest niesamowicie lekkie, fabuła dość płynna, a całość zamknięta w blisko 400 stronach. Gorąco zachęcam do lektury! Polecam!


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Feeria!

I niech "Śnieg przykryje śnieg"...

Czytanie książek w hotelowym pokoju u podnóża górskich, osypanych śniegiem szczytów to czysta przyjemność. Powieść Leviego Henriksena miałam przyjemność przekartkować niemalże rok temu, tuż przed sylwestrem, na chwilę po powrocie ze szlaku. Przyznam jednak, że kryminał w takim otoczeniu budzi pewien niepokój podczas spacerów, przecież wszystko może się zdarzyć i hasło „śnieg”, potrafi przyprawić o gęsią skórkę. Jednak biały puch przykrywający zalegający brud i stwardniałe bryły niczego nie zmieni. On również stanie się szary, on tylko pozornie odmieni rzeczywistość na jeden moment…

Dan Kaspersen, główny bohater książki, powraca w rodzinne strony zmuszony nagłym pogrzebem swojego brata.   Mężczyzna, pomimo młodego wieku, odsiadywał już dwuletni wyrok za przemyt narkotyków, jednakże łaknie powrotu do normalności. Śmierć bata niestety nie jest najlepszym akompaniamentem resocjalizacji, a tym bardziej śmierć w mało oczywistych i niekoniecznie jednoznacznych okolicznościach. W końcu znalezienie zwłok w samochodzie zaparkowanym na własnym podwórku nie brzmi przekonująco. Daniel stara się rozwikłać zagadkę, próbuje odnaleźć motyw samobójstwa swojego brata, jednakże każdy nowo odkryty wątek pozbawia go stabilizacji. Nic przecież nie wskazywało, aby Jakob cierpiał na depresję. Owszem, przeżywali obaj śmierć swoich rodziców, ale bieg czasu winien choć zaleczyć niewielkie rany. Dan decyduje się sprzedać gospodarstwo, zapomnieć, porzucić wspomnienia i wyjechać ze Skogli.

Mistycznym połączeniem kryminału z powieścią obyczajową jest wątek pewnej miłości, a przynajmniej zauroczenia. Tuż przed podjęciem ostatecznej decyzji, dotyczącej opuszczenia rodzinnego miasteczka, pojawia się tajemnicza Mona Steinmyra. Kobieta o najpiękniejszym uśmiechu i cudownych oczach.

Powiedzcie mi więc, gdzie zaprowadzić może nas zima, kobieta, tajemnicze samobójstwo i zagubiony 37-latek, który obnaża wiele skrzętnie skrywanych sekretów? Musicie przekonać się sami, bowiem rozwiązania zagadki nie pozwolę zdradzić. Śnieg przykryje śnieg nie jest tradycyjnym kryminałem, nie należy więc do norweskich lektur, do których współcześnie zostaliśmy przyzwyczajeni. Levi Henriksen to nie Jo Nesbo, to również nie Stieg Larsson, ale osoba o nowym spojrzeniu na skandynawską prozę. To zarazem osoba, która fenomenalnie zabarwiła tę historię wątkami psychologicznymi i stworzyła niesamowity obraz całej scenerii.

Spodziewałam się zimowego kryminału, a dostałam dobrą powieść obyczajową. Czy jestem zawiedziona? Skąd! Śnieg przykryje śnieg to lekka lektura, bardzo dobrze zorganizowana i przystępnie napisana. Całość ozdobiona została zakładkami, które na pierwszy rzut oka są niemałym zaskoczeniem. W trakcie lektury okazuje się jednak, że zdobiąca je grafika została idealnie wpasowana do treści tej publikacji.
Czy warto sięgnąć po tę książkę? Oczywiście! Gorąco polecam!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Smak Słowa:


I niech "Śnieg przykryje śnieg"...

Czytanie książek w hotelowym pokoju u podnóża górskich, osypanych śniegiem szczytów to czysta przyjemność. Najnowszą powieść Leviego Henriksena miałam przyjemność przekartkować w noworocznej scenerii, tuż po powrocie ze szlaku. Przyznam jednak, że kryminał w takim otoczeniu budzi pewien niepokój podczas spacerów, przecież wszystko może się zdarzyć i hasło „śnieg”, potrafi przyprawić o gęsią skórkę. Jednak biały puch przykrywający zalegający brud i stwardniałe bryły niczego nie zmieni. On również stanie się szary, on tylko pozornie odmieni rzeczywistość na jeden moment…

Dan Kaspersen, główny bohater książki, powraca w rodzinne strony zmuszony nagłym pogrzebem swojego brata.   Mężczyzna, pomimo młodego wieku, odsiadywał już dwuletni wyrok za przemyt narkotyków, jednakże łaknie powrotu do normalności. Śmierć bata niestety nie jest najlepszym akompaniamentem resocjalizacji, a tym bardziej śmierć w mało oczywistych i niekoniecznie jednoznacznych okolicznościach. W końcu znalezienie zwłok w samochodzie zaparkowanym na własnym podwórku nie brzmi przekonująco. Daniel stara się rozwikłać zagadkę, próbuje odnaleźć motyw samobójstwa swojego brata, jednakże każdy nowo odkryty wątek pozbawia go stabilizacji. Nic przecież nie wskazywało, aby Jakob cierpiał na depresję. Owszem, przeżywali obaj śmierć swoich rodziców, ale bieg czasu winien choć zaleczyć niewielkie rany. Dan decyduje się sprzedać gospodarstwo, zapomnieć, porzucić wspomnienia i wyjechać ze Skogli.

Mistycznym połączeniem kryminału z powieścią obyczajową jest wątek pewnej miłości, a przynajmniej zauroczenia. Tuż przed podjęciem ostatecznej decyzji, dotyczącej opuszczenia rodzinnego miasteczka, pojawia się tajemnicza Mona Steinmyra. Kobieta o najpiękniejszym uśmiechu i cudownych oczach.

Powiedzcie mi więc, gdzie zaprowadzić może nas zima, kobieta, tajemnicze samobójstwo i zagubiony 37-latek, który obnaża wiele skrzętnie skrywanych sekretów? Musicie przekonać się sami, bowiem rozwiązania zagadki nie pozwolę zdradzić. Śnieg przykryje śnieg nie jest tradycyjnym kryminałem, nie należy więc do norweskich lektur, do których współcześnie zostaliśmy przyzwyczajeni. Levi Henriksen to nie Jo Nesbo, to również nie Stieg Larsson, ale osoba o nowym spojrzeniu na skandynawską prozę. To zarazem osoba, która fenomenalnie zabarwiła tę historię wątkami psychologicznymi i stworzyła niesamowity obraz całej scenerii.

Spodziewałam się zimowego kryminału, a dostałam dobrą powieść obyczajową. Czy jestem zawiedziona? Skąd! Śnieg przykryje śnieg to lekka lektura, bardzo dobrze zorganizowana i przystępnie napisana. Całość ozdobiona została zakładkami, które na pierwszy rzut oka są niemałym zaskoczeniem. W trakcie lektury okazuje się jednak, że zdobiąca je grafika została idealnie wpasowana do treści tej publikacji.

Czy warto sięgnąć po tę książkę? Oczywiście! Gorąco polecam!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Smak Słowa:


Norweskie noce - Derek B. Miller

Jest wiele książek, które intrygują, wciągają i nie pozwalają oderwać się od lektury. Część z nich nas bawi, część pociąga, a inne z impetem zniechęcają do dalszych konwenansów z tytułem. W moje ręce wpadła jedna z najnowszych publikacji wydanych przez Wydawnictwo Feeria pt. Norweskie Noce. Czy było warto poświęcić książce kilkanaście godzin? Czy rozsądnym było spędzić kilka wieczorów w fotelu z kubkiem kawy? Tak! Dawno nie bawiłam się tak świetnie podczas lektury.

Nic nie trwa, dopóki się nie zacznie. Zrób pierwszy krok, a dopiero potem będziesz się martwić, jak daleko zajdziesz.

Kiedy rozpoczęłam pierwszy rozdział nieco się wahałam. Kryminał, kolejna opowieść o zbrodni w niewyjaśnionych okolicznościach, obskurny komisarz i wodzenie za nos czytelnika w kompletnie oderwany od rzeczywistości i absurdalny sposób – to były moje myśli i przekonania, które nijak nie odniosły się do książki Millera. Publikacja jest fenomenalna, bawi, sprawia, że łakniemy kontynuacji lektury, zaciekawieni przewracamy strony i poszukujemy splecionych wątków, drobnych szczegółów i poznania oblicza „potwora”.

Zapytacie pewnie, jak to możliwe, że kryminał bawi. Ano możliwe, bowiem autor skupił się na niesamowitej grze słów, pełnych optymizmu, czasem czarnego humoru dialogach dziadka, wnuczki i jej męża. Miller przedstawia nam naszego głównego bohatera, Sheldona Horwitza, jako 82 letniego mężczyznę powoli wpadającego w demencję. Sheldon oczywiście nie jest w stanie pogodzić się z chorobą, głównie ze względu na swoją przeszłość, ponieważ  należy do byłych żołnierzy Marines i weteranów wojennych.

Kto pierwszy ten lepszy. Wygrywają najsilniejsi. Prawo dżungli. Jestem stamtąd, gdzie konkurencja rodzi kreatywność, a z konfliktu rodzi się geniusz.

Fabuła książki tak naprawdę rozbija się wokół jednego wątku. Sheldon, aby być pod opieką wnuczki, przeprowadził się z Nowego Jorku do Oslo. Nie zna języka, nie odpowiadają mu ani kultura, ani obyczaje panujące w nowym mieście. Pewnego dnia, kiedy zostaje sam w domu, dochodzi do nietypowego zdarzenia. Z mieszkania znajdującego się pięto wyżej dobiegają hałasy, które nie mają miejsca po raz pierwszy od osiedlenia się Horwitza. Z schodów zbiega przerażona kobieta, ukrywająca małego chłopca, wzrokiem błagająca o pomoc. Sheldon niewiele myśląc ukrywa dziecko. Kobieta zostaje zamordowana… Od tego momentu nasza historia się rozwidla. Poznajemy fabułę z perspektywy Sheldona i policji. Autor przywołuje niesamowita retrospekcji i pozwala nam snuć rozmaite domysły o „potworze”.

Czy książkę warto przeczytać? Owszem, zwłaszcza podczas jesiennych wieczorów. Ja spędziłam z lekturą kilka dni. Przyznam, że nieraz uśmiechnęłam się do barwnych komentarzy i docinek Horwitza. Miller miał naprawdę świetny pomysł na fabułę, ale niestety nie zrealizował go w 100% tak, jakby wymagał tego oczytany miłośnik literatury. Zabrakło mi tutaj tempa akcji, skupienia się na zdarzeniach „tu i teraz”, a pominięcia pobocznych elementów, jak np. poronienie Rhei. Nie uważam jednak, że te mankamenty powinny implikować odsunięcie tej prepozycji na boczny plan. Jak dla mnie naprawdę warto sięgnąć po Norweskie noce. Pióro jest niesamowicie lekkie, fabuła dość płynna, a całość zamknięta w blisko 400 stronach. Gorąco zachęcam do lektury! Polecam! 



Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Feeria:

"Jaskiniowiec" czyli najnowszy kryminał skandynawski! :D

Odnalezienie zwłok samotnego mężczyzny po kilku miesiącach od śmierci nie powinno nikogo zaskakiwać. Miewamy przecież takie przypadki i w życiu codziennym, a więc nei sposób uniknąć medialnej famy. Osoby wyalienowane wiodą odosobnione życie, a kiedy ich „sympatyczność” podlega wątpliwości, sprawy komplikują się nieco bardziej. Jedni, po śmierci delikwenta, rzucą wymowne „nareszcie”, inni zaczną wędrować pomiędzy serią zdarzeń i możliwych zbiegów okoliczności, aby te traumatyczne wydarzenie wyjaśnić. Co jednak zrobić, kiedy denat „spoczywa” wygodnie w fotelu przed włączonym telewizorem, a jego ciało zostało już nieco zmumifikowane przez klimat i panujące za oknem warunki atmosferyczne? Dlaczego nikt wcześniej nie zainteresował się jego zaginięciem, i co więcej, dlaczego urzędy postanowiły windykować zaległości po upływie tak wielu miesięcy? Tak, ciało  Viggo Hansena odnajduje pracownik energetyki. Całkowicie przypadkiem.

"To chyba najstraszniejszy rodzaj samotności (…) Nie być obecnym nawet w myślach choćby jednej osoby na świecie."

Przyznaję, pierwsze strony lektury zdołały mnie zaintrygować. Najpierw Hansen, później NN odnaleziony na plantacji drzewek choinkowych. Zaledwie kilka stron, a już komplet leciwych zwłok, które (jak na kryminał przystało) pomimo baku innych przesłanek, nie mogą wiązać się z naturalną śmiercią organizmu. Później było nieco gorzej. Może i sama fabuła nie ma sobie nic do zarzucenia, o tyle tempo akcji nieco mnie zawiodło. Sam przebieg historii śledzimy z dwóch perspektyw. Jedną opisuje nam policyjne śledztwo Williama Wistinga,  zbiegające się z FBI, drugie z kolei prowadzi córka policjanta pracującego w Larviku, Line, będąca dziennikarką. Akurat fakt, że te dwie ścieżki w pewnym momencie zaczynają się splatać nie powinien nikogo dziwić, aczkolwiek mozolna wędrówka do tego „wspólnego” punktu ciągnie się w nieskończoność. Line za wszelką cenę próbuje dotrzeć do jak największej ilości informacji. Hansen był starszym mężczyzną, a więc myśl, że jego ciało przez cztery miesiące spoczywało w odosobnionym pokoju w sąsiedztwie nie daje kobiecie spokoju. Próbuje więc znaleźć odpowiedź, dlaczego nikt nie zainteresował się mężczyzną. Czemu nikt z sąsiadów nie zaniepokoił się jego nieobecnością i dlaczego umarł w kompletnej samotności…

Przedpremierowa obwoluta oraz wszelkie zapowiedzi donośnie głoszą, że Jørn Lier Horst jest następcą Jo Nesbø. Muszę jednak Wam zdradzić, że to nieprawa. Po przeczytaniu „Jaskiniowca” stwierdzam, że Horst będzie poważnym konkurentem skandynawskiego autora ostatnich bestsellerów. Może to chłód Norwegii, może jakaś północna magia wyciągnięta z legend i mitów, ale zakochałam się w skandynawskich powieściach. Nie sposób się nadziwić, że po każdą kolejną książkę sięgam coraz to chętniej. Wertuję strony i nie mogę doczekać się następnych tomów. Ubolewam, że „Jaskiniowiec” jest dziewiątym tomem cyklu „William Wisting”, mam szczerą nadzieję, że Wydawnictwo Smak Słowa po sukcesie książki (a wertując oceny lektury można nazwać premierę sukcesem)  zdecyduje się na wydanie pełnej serii. Obawiam się tylko jednego, otóż zakładam, że Horst podobnie jak J.K.Rowling czy nawet wspomniany Jo Nesbo, boryka się z faktem, iż najnowsze powieści są o niebo lepsze od debiutanckich podrygów. To normalne wśród pisarzy, aczkolwiek wierzę, że kluczową rolę odegra tutaj tłumacz, a my, czytelnicy, spędzimy równie udany wieczór.

Czy polecam Wam tę książkę? Oczywiście, że tak. Wspomniałam o powolnym rozwoju akcji, który może budzić kontrowersje i nieco zniechęcać do lektury. Niemniej, ma to też swoje plusy. Poznajemy krok po kroku szczegóły śledztwa, zbliżamy się do Williama i Line, wędrujemy po Norwegii i dajemy możliwość Horstowi do obnażenia przed nami pracy i codzienności policji kryminalnej. Autor bowiem do września 2013 pracował jako szef wydziału śledczego Okręgu Policji Vestfold, studiował niegdyś kryminologię, filozofię i psychologię, a efekt jego długoletnich doświadczeń możemy śledzić na kartach powieści. Sądzę, że pod tym względem należy zwrócić uwagę na tę publikację. To dość empiryczna propozycja. Daleko jej do wyimaginowanych wątków i zdarzeń i z iście „fantastycznej” literatury. Według mnie warto poświęcić jej jeden wieczór, może dwa. A nuż zaprzyjaźnicie się z kolejnym „twórcą z północy”. :D


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Smak Słowa:


Recenzja "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje
Wywiad: Portal Warszawa i Okolice

Recenzja książki: Sodoma

Recenzja książki: Sodoma
Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie