­
­

Polowanie na czarownice czas zacząć!

Niedawno oglądałam program, w którym ukazano badania historyczne mówiące, że III Rzesza była przesiąknięta wiarą w mity i legendy. Nie raz działy się tam pogańskie obrządki, a okultystyczne talizmany towarzyszyły im na co dzień. Dzisiaj mam dla Was książkę, która nieco wchodzi w sferę wszystkich tych niecodziennych zjawisk. Zapraszam!


Dla wielu pisarzy, zarówno polskich jak i zagranicznych, historia jest niewyczerpanym źródłem inspiracji. Temat II Wojny Światowej pojawia się często, jednak w takiej odsłonie jeszcze nie miałam okazji go poznać. Katarzyna Marciszewska obnaża karty dowódców i żołnierzy SS. Opowiada o tym, co często jest w głowie ludzi i pomijane w książkach historycznych. Sekty, ukryte obsesje i seanse okultystyczne, które miały być siłą i potęga III Rzeszy. Świat zawiły, skomplikowany, obcy.

Na dachu jednego z poznańskich budynków zostaje zamordowana badaczka największego zbioru dokumentów Masońskich w Europie. Śmierć kobiety nie byłaby aż takim zaskoczeniem, gdyby nie fakt, że mord odbył się zgodnie z obrządkiem starożytnych wierzeń. Policja pozostaje bezradna, rozpoczyna nierówną walkę z mrocznymi tajemnicami, skrywanymi przez esesmanów podczas II Wojny Światowej.

Lektura z pewnością zaciekawi wszystkich miłośników dobrego kryminału, a także osoby, interesujące się masonerią, religią i filozofią. Nieodkryte zagadki i nowe światło na tajemnice XX wieku to klucz tej książki. Całość jest fikcją literacką, jednakże opowiedzianą w niezwykle przystępnej formie. Czytając opis Wiedźm Himmlera, nie do końca wiemy, co skrywają karty powieści. Jaką zagadkę przyjdzie nam rozwiązywać wraz z Rogerem Kalitą? Tego niestety nie mogę Wam zdradzić, dowiecie się podczas lektury. 
Sprawdź na stronie Wydawnictwa
Polecam Wam Wiedźmy Himmlera. Autorka swoim debiutem zdecydowanie zawojowała polski rynek wydawniczy i z pewnością niebawem zaprezentuje nam kolejną odsłonę powieści. Ogromnym atutem w tej książce jest trzymanie się szablonu klasycznego kryminału. Powiecie, że nie ma nic odkrywczego w śledczym, prowadzącym kryminalną zagadkę, który jest zagubionym w życiu alkoholikiem. Otóż okazuje się, że jest. Te książki czyta się zdecydowanie lepiej. Bohaterów, którzy wiodą szczęśliwe, utopijne życie powinniśmy zostawić klasycznym obyczajówkom. 

Mam szczerą nadzieję, że zmierzycie się z najnowszą powieścią Katarzyny Marciszewskiej i samodzielnie będziecie mogli ocenić jej debiut na polskim rynku. Ja książce dałbym mocne 6/10, a co za tym idzie, zachęciła Was do lektury. Bez wątpienia wszyscy, którzy kiedykolwiek interesowali się , z pewnością uzyskają wiele odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Akcja dzieje się szybko, ale płynnie przechodzi kolejne etapy śledztwa. Z pewnością nie będziecie się nudzić!

Wiktor Orzeł - I tak dalej

Z debiutami bywa różnie. Z życiem młodych ludzi również. Czy da się więc stworzyć ich socjopsychologiczny portret wybranej grupy?  Przekonajmy się!

Karol, główny bohater do ewidentnie dążący do autodestrukcji człowiek, dla którego wartości zdają się zanikać, a jego mroczny, płytki świat staje się kluczem naszego opowiadania. Podczas lektury odniosłam wrażenie, że autor próbuje pokazać wielowymiarowość popularnego zdania “Sex, drugs, Rock&roll”, które w pewnych sytuacjach może stać się wyniszczające zarówno dla bohatera, jak i jego towarzyszy. Tak było w przypadku Karola. Zarówno on, jak i wszyscy bohaterowie powieści, którzy każdorazowo odgrywają pewną rolę w tej historii, są uzależnieni od alkoholu, papierosów, narkotyków i przypadkowego seksu. Brak w nich emocji, chęci zamiany, walki o lepszą codzienność. Z pewnością, gdy przyjdzie Wam czytać I tak dalej, zaczniecie analizować postępowanie bohaterów. Jako ludzie uwielbiamy schematy, pogrążanie się w utartym już szablonie, bez chęci wprowadzania nawet najdrobniejszych zmian. Brak planów i ambicji ma jedną konsekwencję - brak rozczarowań, co dla wielu współczesnych ludzi może być zbawienne, a z kolei możliwość (lub umiejętność) prześlizgiwania się przez życie to sposób na bezstresowe, nieinwazyjne egzystowanie. W końcu małe sukcesy i drobne radości zdarzają się każdemu. Niemniej, książka rozbija się o życie w trudnej grupie społecznej. Mroczne bary, obskurne speluny to miejsca, w których diabeł mówi dobranoc, wśród unoszących się kłębów papierosowego dymu i woni coraz to większej ilości alkoholu. 

Gdybym miała podsumować książkę, z pewnością porównałabym Wiktora Orła do kultowego Piotra C., znanego m.in. z bestsellerowej książki Pokolenie Ikea. Jeśli jednak przyjdzie mi podsumować zaserwowane mi opowiadanie, przestrzegałabym czytelników wrażliwych, którzy nie są fanami wulgarnych, momentami brutalnych książek. Wydaje mi się również, że autor zbyt zero-jedynkowo potraktował swoją misję. Ogromnym walorem jest przedstawienie historii i zdarzeń w sposób umożliwiający wcielenie się w główne postaci, ale nie sądzę, że wśród moich rówieśników jest tak wiele destrukcyjnych jednostek. Dodatkowo, nie zgodzę się z hasłem, że mamy do czynienia ze szkicem “socjologicznym młodych Polaków” - Orzeł ma wiele  wyjątkowo trafnych spostrzeżeń, ale w wielu przypadkach brakuje mu wielowątkowości i szerszego kontekstu. Zbyt mocno postanowił generalizować pewne aspekty, a napisana przez niego książka nie jest ani dokumentem, ani najprostszej konstrukcji groteską. Co więcej, przeczytają ją tylko wybrani, bo w końcu przyjdzie zmierzyć się z dość trudną propozycją.

Sami musicie ocenić opowiadanie. Lektura z pewnością jest pasjonująca, ale co i rusz budzi w czytelniku ogromne zniesmaczenie (biorąc pod uwagę sytuacje, w której aktualnie znajdują się bohaterowie). Dodatkowo w wielu miejscach brakuje rozszerzenia, szerszego opisania danego wątku. Zbyt szybko przeskakujemy pomiędzy scenami, ale to jedynie wskazówka dla autora, bowiem sam pisarz rokuje bardzo dobrze. Czy sięgnę po kolejną książkę Orła? Nie wiem. Moja wyobraźnia jest dość wybujała, a więc nadal odczuwam pewien dyskomfort związany z tym, co przeczytałam. Obawiam się, że wolałabym albo dokumentalną propozycję, albo tytuł z naciskiem na obyczajowość czy kryminalną intrygę w kolejnym wydaniu. Dywagacje, uzupełnione o fabułę niestety nie należą do moich ulubionych, ale z pewnością znajdą wielu zwolenników. Jedno jest pewne - książkę warto poznać, by móc skonfrontować jego socjopsychologiczny portret młodych ludzi z tym, co dotyka nas każdego dnia.

Gałęziste - Artur Urbanowicz

Jak doskonale wiecie, do polskich autorów podchodzę zwykle niczym  pies do jeża. Nie przemawia do mnie ich twórczość, często będąca odwzorowaniem książek zagranicznych pisarzy. W przypadku debiutu Artura Urbanowicza było jednak inaczej… Co czeka Was w thrillerze Gałęziste?


 Powieść na swój sposób potrafi zaintrygować czytelnika. Z ogromnym zaangażowaniem śledzimy losy dwójki młodych warszawiaków – Karoliny i Tomka, którzy chcąc poprawić swoje relacje wybierają się w podróż, zabierając nas tym samym na Suwalszczyznę, do malowniczej wsi Białodęby. Wydawać by się mogło, że wioska stanie się dla bohaterów pewnego rodzaju ostoją i pomoże im odbudować związek, jednak nic bardziej mylnego. Już pierwsze chwile dają się we znaki młodej parze. W domu gospodarzy znajduje się nieboszczyk. Bliżej niezidentyfikowane dźwięki, cienie, poruszające się pod drzwiami, i omamy to zmora młodych turystów. Owiane legendą jezioro Gałęziste pośrodku lasu, tajemniczy ludzie i drzewa, których siła splata się ze starosłowiańską mitologią to motyw przewodni naszej powieści. Czy nadnaturalne zjawiska wezmą górę nad emocjami? Jak wstyd, ignorancja i samotność pokierują losami głównych bohaterów? Dlaczego autor przedstawił nam zderzenie dwóch światopoglądów – religijną dziewczynę, przygotowującą się do Świąt Wielkanocnych i ateistę, który nie dopuszcza do siebie niczego, co może wiązać się z wiarą? Urbanowicz w świetny sposób opisuje również uczucia głównych bohaterów. Lawiruje pomiędzy myślami, a czarnym lasem, który nie chce wypuścić ich ze swoich sideł.

Opis książki naprawdę mnie zaciekawił. Chciałam sięgnąć po ten tytuł, choć odczuwałam pewne obawy. Niestety jednak nie zdołałam doczytać tej powieści do końca, ale wierzę, że nikt z Was nie odgadnie zakończenia tej historii i w mgnieniu oka dotrzecie do ostatniej karty książki. Choć Gałeziste prezentuje naprawdę wysoki poziom, pewne elementy wyrwane z mrocznego horroru stały się dla mnie barierą nie do przekroczenia. Kocham lasy, pochodzę z resztą z Mazur, a więc dramaturgia, świst wiatru i dźwięk łamanych gałęzi nie powinny nigdy wprawiać mnie w osłupienie. Na wszelki wypadek jednak zarówno ja, jak i moja wybujała wyobraźnia postanowiłyśmy zrezygnować z lektury.
Książkę znajdziecie na stronie Wydawnictwa

Książkę gorąco polecam. Oczywiście znalazłam pewne niedociągnięcia (na tyle, na ile zapoznałam się z powieścią), ale oklaski dla autora, który prezentuje ciekawy sposób prowadzenia fabuły. Lektura momentami nuży, wielowątkowość i liczne retrospekcje mogły w wielu miejscach zostać pomięte, ale każdy z tych elementów jest niewielkim fragmentem układanki i zbliża nas do zakończenia historii. Sam sposób opowiedzenia historii Karoliny i Tomka nie jest odkrywczy – mamy mitologię i legendy, dom w głębi lasu, posępnych mieszkańców wioski i tajemnicę, którą musimy doprowadzić do końca. Artur Urbanowicz zasługuje jednak na uznanie. Muszę przyznać, że Gałęziste to jeden z lepszych debiutów, które miałam w swoich rękach. Skusicie się na tę powieść?  

Piotr C. - Brud

Pokolenie Ikea okazało się bestsellerem. Prosta książka, obnażająca otaczającą nas rzeczywistość i jednocześnie naigrywająca się z ludzkich zachowań, doczekała się kolejnego tomu. Po Kobietach z Pokolenia Ikea, czas na Brud.



Bohaterem najnowszej książki Piotra C. jest Relu – szanowany adwokat, mieszkający w Wilanowie, szczęśliwy mąż i ojciec. Relu nie musi martwić się o pracę, kolejne sprawy i zlecenia pojawiają się w mgnieniu oka, a bogata klientela utrzymuje z nim również pozasłużbowe relacje. Relu pije, słucha i obserwuje, a z pozoru szczęśliwi biznesmeni, mający świat u stóp, okazują się ludźmi bardzo samotnymi. Epatujący sukces, kariera, pieniądze to tylko nałożona maska na ich prawdziwe oblicze, bowiem… każdy skrywa pewien brud. Brud pokazuje nam świat hedonistów, przepełniony przygodnym seksem, alkoholem i narkotykami. Wyuzdane i nieobliczalne kobiety, niebezpieczni i nieuczciwi mężczyźni.

Brud wbrew pozorom jest książką, która ma zmusić nas do myślenia i analizy otaczającego świata. Pełna ironii i cynizmu opowieść o Relu to historia bogaczy, którzy poszukują zrozumienia i nie potrafią budować trwałych relacji z bliskimi. Piotr C. pokazuje, że nasze społeczeństwo brnie w złym kierunku, a wszystko tak naprawdę zależy od nas samych. Jeśli nie zdołamy wzbudzić w ludziach poczucia własnej wartości, a moralność na dobre z niknie z naszego kanonu cnót – wszyscy jesteśmy skazani na tułaczkę, poszukiwanie miłości, żyjąc w ciągłym strachu przed śmiercią.

Sprawdź na stronie Wydawnictwa

Piotr C. posługuje się lekkim, plastycznym, czasem wulgarnym językiem. Pomysł na fabułę okazał się strzałem w dziesiątkę, bowiem Brud z pewnością trafi na listę bestsellerów 2016 roku. Jednak… czytanie książki o ludziach, których być może nikt z nas nie chciałby spotkać na swojej drodze w pewnym momencie staje się nużące. Filozoficzne dogmaty zaczynają być męczące, bowiem nie odkrywają przed nami nic nowego. Warto jednak sięgnąć po tę książkę z prostego powodu – Piotr C. podsumowuje myśli nas wszystkich. Stopniową degrengoladę społeczeństwa. Macie inne zdanie? Czekam na Wasze komentarze! :) 

Zbigniew Berent – Sprzedaż, Marketing, Biznes. Reguły i realia.

 


Specjaliści uważają słowo „biznes” za dziennikarski żargon. Nie trudno się dziwić, że skwitowane błahym słowem ponoszenie odpowiedzialności za prowadzenie i utrzymywanie działalności gospodarczej może nie przypaść komuś do gustu. Niestety. Jak jednak wygląda to z punktu widzenia doświadczonego przedsiębiorcy?

Zbigniew Berent, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu i przedsiębiorca przełomu gospodarczego w Polsce to niewątpliwie autorytet, który dzieli się z nami swoimi cennymi doświadczeniami. Prawdę mówiąc po książkę nie sięgnęłam jednak ze względu na nazwisko, a zawód, który wykonuję w życiu codziennym. Tak, marketing.

Wertując kartki szukałam ciekawostek, tajników, pomysłów na zrealizowanie chociażby skutecznych i kreatywnych kampanii. Co jednaj otrzymałam? Niesamowity zbiór analiz i przykładów działań biznesowych i rozwoju firmy. Zamiast suchych reguł i masy teorii autor serwuje nam zastrzyk praktycznej wiedzy, którą możemy przestudiować, a wnioski, do których doszliśmy wykorzystać w życiu codziennym bądź swojej pracy.

Co jest podstawą funkcjonowania każdego przedsiębiorstwa? Ludzie. Ich praca, zaangażowanie i chęć podejmowania wyzwań. Berent mówi bardzo jasno o konieczności szanowania pracownika, motywowania go do działania i szukaniu chęci jego rozwoju. Dlaczego? Zobaczcie, ostatnio jestem na etapie narzekania na swoją pracę. Awans, podwyżka, nowe obowiązki – super! Jednak moment, w którym osoba w moim wieku zaczyna uświadamiać sobie, że monotonia zaczyna zabijać całą radość, pora na zmianę firmy. Młodzi ludzie poszukują wyzwań, a jak się okazuje atmosfera pracy jest jednym z najważniejszych elementów szczęśliwej współpracy. Autor odnosi się wielokrotnie do mało popularnego modelu współpracy z podwładnymi. Niewielu „szefów” zdaje sobie sprawę, że to zgrany team, doceniony, zaangażowany i zmotywowany wróży sukces firmy. Nie mamy tu narzekania, nie mamy konfliktów i walki nawet o niewielkie sumy. Mamy stuprocentowe okazanie szacunku.

Ta propozycja jest skierowana zarówno do wszystkich „szefów”, jak i wszystkich „podwładnych”. Dzięki lekturze możemy sięgnąć po więcej, nauczyć się nie tylko budować kulturę współodpowiedzialności, ale i tworzyć skuteczne działania marketingowe czy PiRowe. Cytując słowa doktora Stanisława Rakowicza „w porównaniu z innymi książkami o tej tematyce pozycja ta jest wyjątkowa, bo wyjątkowa jest też osobowość autora. Autor podaje konkretne metody i narzędzia do uprawiania pięknego zawodu sprzedawcy/handlowca. Polecam jako ciekawą lekturę dla każdego przedsiębiorcy, handlowca, sprzedawcy, absolwenta szkoły wyższej czy średniej. Dla każdego okaże się na pewno pomocna w rozwijaniu swoich umiejętności”. Polecam!


 


Za egzemplarz dziękuję 
Wydawnictwu Novae Res!b

"Mur" ludzkiej osobowości... - Czyli debiut Piotra Mańkowskiego


W ostatnim miesiącu przeczytałam wiele książek. Były to relacje podróżnicze, niekonwencjonalne poradniki, sztampowe felietony oraz historie, które na pozór mogą dotyczyć każdego z nas. Taką opowieścią okazał się „Mur”, który przypomniał mi ile przyjemności może przynieść kilkaset zadrukowanych kartek papieru. Losy głównego bohatera, choć  będące czystą fikcją literacką, to tak naprawdę szara codzienność wielu z nas. Jeśli odrzucimy tutaj dosłowność, każdy cierpi na jakąś przypadłość, każdy ma własne życie rodzinne i każdy musi wykonywać pewne prace i obowiązki, które nie opuszczają nas nawet na chwilę.  Każdy ma też wzloty i upadki, a słabości wpisane są w nasze jestestwo.

Główny bohater książki, Marek Kohun, pracuje w Wydziale ds. Przestępczości Zorganizowanej. Staż jego pracy jest na tyle duży, że obiektywnie obserwuje zdarzenia i wyciąga, na pozór ekscentryczne, wnioski, które ze względu na długoletnie doświadczenie zawodowe komisarza są zazwyczaj wcielane w życie. Czym jednak zajmuje się stołeczny Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej, kiedy poznajemy pozostałych bohaterów książki? Otóż, jak się okazuje, dotychczas nieuchwytny gangster, Brytan, zostaje wsypany przez swojego współpracownika. Oczywiście, Marek maczał w tym palce, ale szczegóły „uświadamiania” Cienkiego poznacie podczas lektury. Niemniej jednak, policja nie jest w stanie zabezpieczyć mieszkania oraz samochodu podejrzanego z braku czasu, wynikającego z odbicia więźnia podczas próby przewiezienia go na przesłuchanie. W trakcie tego zdarzenia giną przyjaciele Kohuna, a to co całkowicie odmienia bieg zdarzeń. Stołeczna za wszelką cenę stara się rozwiązać sprawę Brytana, ponieważ, przed całym zajściem, w jego domu znaleziono woreczek brylantów, sfałszowane dokumenty, które mogą pozwolić na międzynarodowe machlojki, a także broń, którą zabito jednego z dealerów. Szkopuł tkwi jednak w szczegółach, bowiem Marek przejmuje śledztwo zmarłego kolegi, stara się odszukać „kreta” w zespole oraz zweryfikować powiązania Krzysztofa z gangiem Brytana.

Życie prywatne Marka cieszy się jednak mniejszym powodzeniem niż praca zawodowa. Mężczyzna od lat ma problemy z alkoholem, jednak postanawia rozpocząć abstynencję i terapię w ośrodku dla osób uzależnionych. Uczęszcza nawet na spotkania Anonimowych Alkoholików, a wszystko to pozwala mu przeżyć swoją młodość oraz małżeńskie życie „na nowo”.

Książka Mańkowskiego pokazuje nam podwójne dno ludzkiej natury. Z jednej strony widzimy oficera służb specjalnych, którego poczynania na każdym kroku nas zaskakują. Zmysł psychologicznej obserwacji, kojarzenia i scalania faktów, analizy poszczególnych danych i informacji, a zarazem stanowczość sprawiają, że Marek wykreowany jest na postać silną i nieposkromioną. Z drugiej strony jednak poznajemy kruchość osobowości szarego człowieka, dylematy moralne, radości związane z życiem codziennym, potrzeby seksualne, bezsenność czy proste gesty, które „trzeźwy umysł” odbiera w zupełnie inny sposób. Sposób, którego emocjonalność, w namacalny sposób, została opisana na kartach powieści.

Zakończenie historii przeszło moje oczekiwania. Kompletnie nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy podczas lektury, a więc czytając koniecznie zwróćcie uwagę na pióro autora. „Mur”, jak się okazuje, jest debiutancką książką Piotra Mańkowskiego, a więc pozostaje mi wyłącznie pogratulować erudycji i naturalnego sposobu przedstawienia zdarzeń, faktów czy dialogów. Jestem bardzo mile zaskoczona, ponieważ grono polskich, godnych uwagi pisarzy z roku na rok się kurczy, a „Mur” jest dowodem na to, że zawsze można odszukać „perełkę” wśród sztampowej literatury. Oczarował mnie przede wszystkim sposób, w jaki autor opisywał poszczególne sytuacje, ciągi zdarzeń, które nie pozwalały mi oderwać się od lektury nawet na chwilę, bowiem ciekawość brała górę nad rozsądkiem. Chciałam wiedzieć, co zrobi Marek, czy uda mu się schwytać Brytana, kto korzystał zakupionego w Krakowie numeru telefonu, czy wypuścili już na rynek quick’a, albo co kombinuje Brygida… Słowem - wszystko!

Uważam, że książka jest dopracowana pod każdym względem, a więc okładkowa cena nie powinna być nikomu straszna. Warto przeczytać tę publikację, ponieważ każdy, kto zaczytuje się w literaturze sensacyjnej znajdzie tu „coś dla siebie”.  Na dobrą sprawę podczas lektury nie raz przechodziły mi przez myśl sceny zawarte w filmie oraz serialu „Pitbull”, który także opowiada o działaniu służb specjalnych.  Jeśli więc Wasza ciekawość jest równa mojej, nie przerażają Was sześćsetstronicowe książki i lubicie śledzić ciągi zdarzeń z zapartym tchem  - gorąco zachęcam do lektury.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Novae Res:






PS. Czytałam prawie całą noc, a później bladym świtem poszłam na egzamin… Nie bierzcie ze mnie przykładu. :D 

Znamy laureatów IV edycji konkursu Literacki Debiut Roku. Fragmenty zwycięskiego utworu odczytała Ewa Kasprzyk

5 września zakończyła się IV edycja konkursu „Literacki Debiut Roku” organizowanego przez wydawnictwo Novae Res pod honorowym patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Podobnie jak w poprzednich trzech edycjach do konkursu zgłoszono ponad 300 utworów literackich, z których Kapituła Konkursu wyłoniła 3 najlepsze. Laureatami zostali:
1. miejsce: Agnieszka Opolska za utwór „Anna May”.
2. miejsce: Michał Chmielewski za utwór „Horyzont zdarzeń”.
3. miejsce: Agnieszka Kmiotek za utwór „Komplikacje”.
W ubiegłą sobotę odbyło się uroczyste wręczenie dyplomów oraz nagród laureatom konkursu. Przybyli do Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego goście wysłuchali prelekcjiprofesora Zenona Licy pt.: „Niezwykłą literaturę tworzą zwykli ludzie” oraz odsłuchali fragmentu zwycięskiej powieści w interpretacji aktorki Ewy Kasprzyk. Na koniec prowadzący imprezę – redaktor Tomasz Olszewski z Radia Gdańsk – przeprowadził wywiad z laureatką pierwszego miejsca – Agnieszką Opolską.
Pani Agnieszka jest młodą osobą mieszkająca w Coventry, gdzie pracuje jako childminder w grupie „Little Heroes”. Jej nagrodzona powieść przybliża nam sylwetkę studentki historii sztuki - Anny May.

Opis książki

Anna May, studentka historii sztuki, będąc w tarapatach finansowych postanawia ponownie spróbować swoich sił jako modelka. Zamiast na casting trafia jednak do pracowni malarskiej intrygującego obcokrajowca - Adama Northona.
Niespodziewana paczka z rzeczami zmarłej matki przywołuje demony przeszłości. Anna mimo wielu obaw decyduje się na odszukanie ojca, którego nigdy nie poznała – tym samym zmierzyć się musi nie tylko ze swoimi koszmarami, ale i z mroczną historią własnej rodziny. Pomagają jej w tym między innymi tajemniczy Adam, homoseksualny przyjaciel Lukas oraz irytująca, obsesyjnie szukająca sensacji przyszła dziennikarka Ida.
Przygnieciona rozterkami nie tylko swoimi, ale i swoich przyjaciół Anna nie wie, iż wpadła w misternie przygotowaną pułapkę. Wplątując się coraz bardziej w sieć intryg, nie zdaje sobie sprawy z grożącego jej niebezpieczeństwa.

Jury konkursu wskazywało na różnorodne zalety zwycięskiego utworu:
Historia Anny May rozgrywa się w Krakowie, w środowisku akademickim i należy do książek z rodzaju czytanych jednym tchem, które nie pozwalają czytelnikowi odejść, dopóki nie pozna zakończenia. Gatunkowo najbliższa romansu, podszyta tajemnicą, która nurtuje czytelnika od pierwszych stronic książki. Stylistycznie wyjątkowo atrakcyjna, intrygująca pod względem porównań i trafnych przenośni.
(dr Anna Ryłko-Kurpiewska, Uniwersytet Gdański)
To opowieść o miłości w różnych relacjach: matka – córka, mężczyzna – kobieta, mężczyzna – mężczyzna [...]Umiejętnie dorzucane wątki łączą się z poprzednimi i stawiają akcję w coraz to nowym świetle.
(red. Marzena Bakowska, Radio Gdańsk)
Powieść ta, zawierająca w sobie pierwiastki psychologiczne, sensacyjne, oniryczne,a nawet elementy thrillera, podejmuje wiele trudnych tematów (artysta i jego dzieło, homoseksualizm, mroczne kulisy show biznesu, kondycja współczesnego człowieka, kontrasty życia w mieście i na wsi) w sposób nienarzucający się czytelnikowi. Humor, erotyzm i nieprzyzwoitości istnieją tu na takich samych prawach co ludzkie tragedie, a proza życia przeplata się z bogatym światem wewnętrznym postaci.
(Wojciech Gustowski, Przewodniczący Kapituły Konkursu „Literacki Debiut Roku”)

Lubieżna częstotliwość — Krzysztof Mielewczyk

„Lubieżna częstotliwość” to wyjątkowo specyficzna książka. Na samym początku warto zwrócić na uwagę na składnię i sposób zapisu poszczególnych formuł, choć właściwie całej treści. A później przestrzec, że osoby wrażliwe na wulgarność i ostentacyjność autora nie powinny czytać tej propozycji. Dlaczego piszę o tym już na samym początku mojej recenzji? Ano dlatego, że przy książce Krzysztofa Mielewczyka można się świetnie bawić pod warunkiem, że zachowamy niemały dystans i pełnię entuzjazmu podczas lektury.

„Lubieżna częstotliwość” to 21 opowieści z przaśnych czasów komuny i przaśnej teraźniejszości. Figle harcerzy na obozie, pochlanki młodzieży wiejskiej w akademiku, hotelowe wywczasy w Egipcie i podróż pociągiem stanu wojennego. Wszystko to obserwuje lubieżne oko, wyłapując najbrudniejsze szczególiki. Oto codzienny realizm badziewiackich ziomków, których swawole cielesne i konsumpcyjne nierzadko kończą się pawiem. Każda opowieść to perełka ciężka do strawienia, a zatem: niesmacznego! – to opis z okładki książki i przyznaję, nie potrafiłabym ubrać go lepiej w słowa. Zawarte w publikacji opowiastki to pełne absurdów, i rzecz jasna trunków alkoholowych, historyjki z czasów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.

„Słońce promienie na Bałtyku jaśniały, morze martwe niczym trup Posejdona o poranku było. W plażowym piasku lipcowym i obok na wydmach między miast molami kochankowie w różnym wieku i menele z rozliczni smacznie jeszcze spali. Mewom srać w locie za bardzo nawet się nie chciało, choć dzień wstawał rześki i rybak na kacu w morze wychodził.”

To fragment jednej z opowiastek pt. Piąta gwiazdka rowerzysty. Jak widzicie, wspomniana już przeze mnie forma zapisu jest bardzo charakterystyczna dla autora. Niemniej, momentami przywodziło mi to namyśl fragmenty „Gwiezdnych wojen” i krótkie wywody Mistrza Yoda. Wiele opowiadań bawi nas też naigrywaniem się z życia wojskowego, mamy na przykład herbatkę zaparzoną nie na wodzie kranowej, a moczu podwładnego. Takich historii jest całe mnóstwo. Lektura zajmuje zaledwie kilkadziesiąt minut, a jeśli odpowiada Wam poczucie humor autora – gorąco polecam Wam tę książkę.


Czy „Lubieżna częstotliwość” przypadła mi do gustu? Trudno powiedzieć. Wydaje mi się, że wyrosłam już ze śmiania się z tego typu tematów. Uśmiechnęłam się nie raz podczas lektury, nie ukrywam, ale do „zabawy z książką” potrzebowałabym czegoś więcej. Nie jestem jednak zawiedziona. Sądząc po opisie, dokładnie takiej propozycji należało się spodziewać, aczkolwiek okładka kompletnie wybiła mnie z pantałyku. Według mnie zupełnie nie pasuje do treści książki. Wam jednak gorąco polecam tę propozycję. To bardzo przystępnie napisana publikacja, nieco chaotyczna, ale ciesząca oko. 

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Novae Res:

Dzisiaj narysuję... Rozwój plastyczny dziecka - Anna Drewecka

Nie od dziś wiadomo, że dzieci pragną być w czymś dobre. Czasem nawet lepsze w porównaniu do rówieśników. Jak jednak wśród tylu rozmaitych dziedzin znaleźć tę jedną, która nie tylko przypadnie im do gustu, ale i zaintryguje, sprawiając, że nie zaniechają jej w przyszłości? Zawsze sądziłam, że pierwsze podejście zacząć należy od rysowania. Przecież każde dziecko ma blok, stosy kredek, farb i flamastrów. Każde dziecko bazgra po kartce i przynosi swoje dzieło rodzicom, chwali się przepełnione dumą i tłumaczy ze szczegółami, co zdołało zilustrować. Aby jednak zadbać o rozwój plastyczny swoich pociech, możemy sięgnąć po poradnik Anny Dreweckiej, będący nowością Wydawnictwa Novae Res pt. Dzisiaj narysuję…

Książka, według informacji zmieszczonych na okładce, skierowana jest przede wszystkim do nauczycieli przedszkolnych  i szkolnych oraz rodziców, którzy kładą nacisk na rozwijanie i pielęgnowanie zdolności plastycznych u swoich podopiecznych. Trzeba przyznać, że kiedy książka trafi w ręce wspomnianych osób – stanie się cennym poradnikiem, który dobrze wykorzystany pozytywnie wpłynie na małych artystów. Autorka porusza wiele kwestii, które opiera na własnym doświadczeniu. Z obserwacji daje nam cenne wskazówki, takie jak rodzaj kreski (oznaczający pewność siebie dziecka), używanie ciepłych barw (gdy maluch ma dobry humor) czy kolejność tworzenia postaci (będący odzwierciedleniem emocjonalnej hierarchii w życiu dziecka). W publikacji znajdziemy też ankietę dla rodziców wraz z symulacją odpowiedzi, zorganizowaną w taki sposób, by wyciągnąć stosowne dla siebie wnioski.

Dzisiaj narysuję… Rozwój plastyczny dziecka to bardzo sprawnie napisana książka. Widać, że autorka naprawdę miała doświadczenie w pracy z maluchami, a także poświęcała się swojej pasji. Całość jest zapisem nietypowych obserwacji, analizą poszczególnych rysunków i zbiorek sugestii dla rodziców. Książka na pewno jest cennym zasobem, a głównie mówi o tym, że nie należy krytykować dzieci. Powinniśmy je wspierać, chwalić i mobilizować, by ich prace były jeszcze estetyczniejsze i jeszcze bardziej rozwijające. Przecież każde dziecko chce być zauważone, każde wkłada serce w swoją prace i każde pragnie pokazać się z jak najlepszej strony. To, że niektóre rysunki są dla nas zamazaną kartką papieru z milionem barw nie oznacza, że dla dziecka wyglądają tak samo. Pozwólcie czasem dzieciom na ekspresję emocji, a sami przekonacie się, jak wiele dzięki temu możecie zyskać.

Dzisiaj jednak gorąco polecam Wam książkę Anny Dreweckiej. To naprawdę ciekawy poradnik. Ja z kolei wierzę, że znajdziecie w  nim coś dla siebie i wyciągniecie mnóstwo stosownych wniosków. Trzeba jednak przyznać, że publikacja jest bardzo krótka. Autorka oczywiście wyjaśnia nam kolejne etapy pracy z dziećmi i pokazuje, jak obserwować postępy naszych milusińskich. Przedstawia  też szczegółową interpretację wyników badania, ale czy na pewno wszyscy zdołają przeanalizować ich treść? Publikację skierowałabym głównie do nauczycieli wychowania wczesnoszkolnego, bowiem wspominane w książce konspekty warto zrealizować w dużych grupach, które chętnie wykonają poszczególne prace. Niemniej, warto sięgnąć po tę książkę.

Za Dzisiaj narysuję… Rozwój plastyczny dziecka dziękuję Wydawnictwu Novae Res:




"Będąc w niewoli seksu, najczęściej samemu daje się dupy." - czyli kilka słów o książce Rutkowskiego

Z debiutantem do czynienia nie mamy. K.S.Rutkowski ma już na swoim koncie Kryminał tango, Brudne historie  oraz książkę Chiński ekspres, która niegdyś wpadła nawet w moje ręce. Pytanie tylko, dlaczego powróciłam do twórczości autora? Skłonił mnie tytuł czy nietuzinkowe podejście do tematu? Przyznam, że nadal nie zdołałam rozwiązać tej zagadki, ale Was serdecznie zachęcam do lektury W niewoli seksu, najnowszej publikacji od Novae Res!
Książka to zbiór dwunastu opowiadań napisanych sprawnym, bezpośrednim, typowo męskim piórem. Nie jest to jednak opowieść o seksualnych dewiacjach czy łóżkowych historiach starych małżonków. Głównym tematem publikacji nie jest poruszanie seksualności samej w sobie, a okazanie, uwydatnienie cech męskiej psychiki. Każdy z panów boryka się z własnymi problemami, szarą codziennością, smętnym życiem. W takich momentach żądza bierze górę nad rozsądkiem, za wszelką cenę próbuje się ściągnąć obrączkę z palca, by wykorzystać  okazję czekającą tuż za rogiem. Książka jednak pokazuje też pewien afront. Współczesne kobiety często same inicjują stosunek. Autor świetnie przedstawił dialogi, w których to z pozoru „oporny mężczyzna”, daje się nakłonić na seks oralny w pociągu, a później z uśmiechem wita swoją dziewczynę, albo pozwala sobie wmówić absurdalną historyjkę, by tylko skorzystać z okazji. Nie zawsze jednak historie te kończą się szczęśliwie… Pytanie, czy warto?

Przyznam, że po przeczytaniu tego zbioru naszła mnie refleksja. Nie rozumiem, dlaczego mężczyźni kierują się tak prostymi mechanizmami - Jest mi źle, żona nie spełnia moich oczekiwań, ale mam możliwość zaspokojenia swoich potrzeb. Dlaczego nie skorzystać z okazji?  - przecież to absurd. Punkt widzenia został oczywiście świetnie przedstawiony, jednak brakuje mi pewności, że historie te są wyrwane z realnego życia. Mamy tu, mimo wszystko, losy mężczyzn wykorzystanych przez kobiety. Przyznam nawet, że gdy przeczytałam pierwsze opowiadanie byłam zdumiona. Kompletnie nie spodziewałam się tak obranego kierunku zakończenia tej historii, a zarazem tak charyzmatycznej kobiety, która w jednej chwili potrafiła zrujnować męską psychikę.  

Książkę oczywiście gorąco polecam. Pióro autora jest sprawne, bardzo bezpośrednie, czasem wulgarne – ale tego wymagała fabuła. Rutkowski starał się najrealniej przedstawić historie i zdarzenia, a więc emocje nie powinny nikogo zaskakiwać. W niewoli seksu to publikacja na jeden wieczór. Całość przeczytacie w przeciągu kilkudziesięciu minut, a w zależności od płci obierzecie różne stanowiska. Nie oznacza to jednak, że książka jest zła – wręcz przeciwnie. Warto poddać ją dyskusji na forum publicznym, gdzie zderzyć ze sobą może się „biedny i pokrzywdzony mężczyzna”, oraz typowa kobieta, która nigdy nie dopuściłaby do świadomości zdrady ukochanego…

Na zakończenie pewien cytat z książki. Jest on nieco odbiegający od głównego motywu, czyli seksualności, ale oddaje treść tej publikacji:

Życie to nieustanny ból. Ciągła walka z cieniami. Pogoń za marzeniami i ucieczka przed rozczarowaniem. Nawet jeśli ma się w życiu jakiś osiągalny cel, nie ma do niego żadnych skrótów. Najczęściej i tak okazuje się, że wszystkie drogi prowadzą donikąd. Pesymizm jest królem nastrojów, bo optymizm odwalił kitę na krzyżu wraz z Jezusem, zajebiście rozczarowanym tym wszystkim, co zobaczył przez trzydzieści trzy lata życia

Za egzemplarz książki W niewoli seksu, dziękuję Wydawnictwu Novae Res:


"Leśnego Zwierza Morskie Opowieści", czyli w kilku słowach o prawdziwie morskiej przygodzie!

Ahoj przygodo!
Co może być piękniejszego od morskich opowieści? Długich wycieczek, wojaży w towarzystwie nieposkromionej natury, pełnej krasy, wdzięku i… bezwzględności? Wydaje mi się, że nie zdołamy odszukać substytutu. Wielu z nas ciągnie do morza, lodowatego oceanu, który zachwyca swoim pięknem. Jak jednak wygląda życie na statku? Czy każdy marynarz naprawdę ma kobietę w innym porcie, a ilość rumu to tylko mit? Co opowie nam Leśny Zwierz? Czy morskie opowieści mogą bawić i onieśmielać? Gorąco zachęcam Was do przeczytania książki Leśnego Zwierza Morskie Opowieści, wydanej przez Wydawnictwo Novae Res. 

Rozpoczynając lekturę natrafiamy na wstęp książki, napisany przez Marka Szymańskiego, redaktora gazetki dla marynarzy "Dzień Dobry – tu Polska". Przyznam, że zwykle omijam szerokim łukiem dopiski autorskie, bowiem rzadko kiedy możemy wyciągnąć z nich ciekawe wnioski. W przypadku Leśnego Zwierza Morskich Opowieści było zupełnie inaczej. To dzięki tej wstawce poznajemy historię książki. Dowiadujemy się, że to właśnie „Gargamel” miał kluczowy wpływ na wydanie publikacji, a autorem dzienników pokładowych jest Waldemar Szwoch, absolwent gdyńskiej Szkoły Morskiej.

Czytając książkę poznajemy historię jednej osoby, a także społeczności i środowiska, które co i rusz urzeka nas coraz bardziej. To właśnie z Panem Waldemarem wspominamy „szkolne czasy”, młodzieńcze mrzonki, a nawet kradzież statku. Momentami zaśmiewamy się do łez, ale i przeżywamy traumatyczne zdarzenia, które są nieodzownym kompanem morskich przygód. W książce nie zabrakło przezabawnych anegdot, historii prawdziwych, realnych, a także zasłyszanych w trakcie rejsów opowieści. Książka ta jest naprawdę świetnie zorganizowana, a przyznam, ze obawiałam się lektury. Kompletnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Sądziłam, że spadnie na mnie marynarski żargon, specyficzne słownictwo i ostentacyjne podejście do czytelnika – nic z tych rzeczy! Język, którym napisane zostały Leśnego Zwierza Morskie Opowieści jest bardzo swobodny, lekki i przyjemny. Lektura nie nuży a sprawia, że chcemy przeczytać tę historię jednym tchem. To naprawdę piękna, prawdziwa opowieść, do której pewnie nie raz jeszcze powrócę. Pozwoliłam sobie jednak sfotografować jedną ze stron książki, gdzie znajduje się krótki rozdział „Mesje”, a pięknie odnosi się do mojego ostatniego kolokwium…


Jak widzicie, książka przepełniona jest sporą dawką pozytywnego nastroju. W końcu to Morskie Opowieści! Gorąco zachęcam Was do lektury, ponieważ naprawdę warto sięgnąć po tę publikację. Według mnie jest idealna na wiosenno-letnie popołudnia szczególnie, jeśli marzy Wam się wakacyjny wypad pod żagle! :)

Za Leśnego Zwierza Morskie Opowieści dziękuję Wydawnictwu Novae Res:


„Dociekanki małej Janki” Ireny Szafrańskiej–Nowakowej

O tym, że dzieci muszą zbadać wszystko empirycznie wiedzą wszyscy. W pewnych sferach jednak istotne jest ukształtowanie ich światopoglądów za sprawą rodziców, którzy powinni cierpliwie tłumaczyć im podstawowe elementy dobrego zachowania, odpowiadać na liczne pytania „dlaczego”, albo po prostu zapewniać je o swojej miłości. Najlepiej jednak uczyć się przez zabawę. Wspierać poznawanie świata w jak najprzyjemniejszy sposób, a wiadomo, że czytanie dzieciom jest sprawą priorytetową.

W książeczce „Dociekanki małej Janki” Ireny Szafrańskiej–Nowakowej poznajemy elementarne zasady, do których zbliżyć powinno się każde dziecko. Czasem w grę wchodzi oswojenie podopiecznych ze śmiercią, a czasem budowanie relacji interpersonalnych. Dzieci nie rozumieją, dopóki ktoś jasno i rzeczowo nie wyjaśni im powodów takiego, a nie innego zachowania. Autorka m.in. opowiada nam historię Boba, kolegi Janki z piaskownicy, który z dnia na dzień przestał pojawiać się na podwórku. Dlaczego? Ano dlatego, że dwóch łysych panów przezywało i przeganiało Boba oraz jego czarnoskórą mamę. Janka widziała te zdarzenie, ale kompletnie nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ktoś nie toleruje rodziny kolegi, kiedy każde dziecko może i ma prawo bawić się w piaskownicy na równi z innymi maluchami. Gdy Janka zadaje pytania, z odsieczą przychodzi jej mama, która stara się spokojnie przekazać mnóstwo skompresowanych wiadomości do głowy swojej córki. Jeżeli tak zachowywałaby się większość rodziców, nieważne czy opowiadając o azjatyckich korzeniach, czy o przykrych incydentach spotykanych w życiu codziennym, wiele dzieci miałoby poprawnie ukształtowany światopogląd. Ich wrażliwość wzięłaby górę nad środowiskiem, które nie zawsze nasiąknięte jest pozytywnymi emocjami.

Książka „Dociekanki małej Janki” skierowana jest dla dzieci od piątego roku życia. Sądzę, że to idealna kategoria wiekowa, bowiem mamy wtedy do czynienia z okresem, w którym każdy maluch zaczyna przyswajać sobie pewne wartości, które mogą okazać się kluczowe w przyszłym życiu. Oczywiście cała historia rozpoczyna się, gdy to na świecie pojawia się mała Janka, a to także pozwoli innym dzieciom wyjść spoza oklepanego dzisiaj sloganu „przyniósł Cię bocian/znaleźliśmy Cię w kapuście”. Wraz z upływem lat, dzieci rozwijają się coraz szybciej, a więc i coraz wcześniej trzeba wyjaśnić im skąd się biorą małe szkraby w naszym otoczeniu.

Lekturę polecam i dzieciom i rodzicom. Książeczka zawiera nie tylko mądrości dla naszych milusińskich, ale i rady dla rodziców, jak powinni odpowiadać na trudne pytania swoich podopiecznych, czy bezpiecznie podejść do tematu. Sądzę, że książeczkę warto dopisać do „lektur obowiązkowych”. Zawiera ona mnóstwo cennych rad i wskazówek, a jak zawsze została wydana w cudownej formie. Wydawnictwo Novae Res wydało publikację w twardej oprawie, a na dodatek zadbało o wysokiej jakości papier, który przetrzyma nawet dziecięce próby podjęcia lektury. Całość z kolei podzielono na 19, czasem krótszych, czasem dłuższych rozdziałów, pięknie ujętych na 83 stronach.


Gorąco polecam „Dociekanki małej Janki", a za książkę dziękuję Wydawnictwu Novae Res:


"Homeopatia" Beaty Moksa-Kwodzińskiej, czyli nowy sposób na leczenie popularnych chorób

Jestem absolwentką klasy biologiczno – medycznej, a więc wiedza z zakresu homeopatii czy skuteczności/działania konkretnych kompleksów nie jest mi obca. Sięgając jednak po książkę pani Beaty Moksa-Kwodzińskiej miałam szczerą nadzieję, że rozszerzę swoje horyzonty, poznam ciekawe, dotąd skrywane przede mną ciekawostki z zakresu stosowania leków homeopatycznych, albo chociaż uda mi się przypomnieć postawy związane z medycyną niekonwencjonalną. Okazuje się jednak, ze książka pt. Homeopatia jest tylko „troszkę” ciekawą propozycją. Dlaczego tak uważam? Już Wam opowiadam.

Poprosiłam o egzemplarz recenzencki książki z czystej ciekawości. Miałam nadzieję, że otrzymam maleńki wielkością, ale bogaty treścią poradnik o stosowaniu, tworzeniu, działaniu poszczególnych kompleksów na rozmaite przypadłości. Okazało się jednak, że otrzymałam książeczkę, w której ulubionym sformułowaniem stosowanym przez autorkę jest zdanie: „[zastosowałam] kompleksy opracowane przeze mnie”. Może i jestem staroświecka, ale gdy powtórzyło się to dwu-, trzykrotnie to miałam wrażenie, że oglądam reklamę telewizyjną, choć stosowniej – autoreklamę.

Słowem wstępu, w homeopatii chodzi o to, żeby zastosować od pokoleń  znaną zasadę „podobne leczy podobne”. Leczymy się więc rozcieńczonymi roztworami substancji, które wywołują symptomy u osób zdrowych. Ma to na celu pobudzenie układu immunologicznego do intensywniejszej pracy, a co za tym idzie - ma wesprzeć organizm w samodzielnym zwalczaniu choroby, bez konieczności przyjmowania środków farmakologicznych o chemicznym składzie. Takim przykładem może zdawać się szczepionka ochronna, bardzo popularna w środowiskach medycyny konwencjonalnej, jednak homeopatia bierze nad nią górę. Dlaczego? Ano dlatego, że zapewnia brak skutków ubocznych i wszelkich niepożądanych następstw choroby – zaznacza autorka.

Po leki homeopatyczne sięgają zwykle osoby, które wielokrotnie sparzyły się na stosowaniu chemicznych środków i substytutów, będących często mało wydajnymi i kompletnie nieskutecznymi. Autorka wprowadza nas do swojego świata, a wie o czym mówi, skoro opracowała 213 stosowane kompleksy. Od 11 lat związana jest homeopatią, a od 7 tworzy własne leki.

Publikacja składa się z sześciu rozdziałów. Pozwolę sobie omówić je jednak od końca, bowiem dwa ostatnie zajmują aż czterdzieści dwie strony. Jeden nosi tytuł „Leki homeopatyczne, które polecam”, a drugi „Rodzaje opracowanych przeze mnie kompleksów”. Jest to więc element, który mógłby zostać zastąpiony adresem strony internetowej, a zająłby wtedy wyłącznie jeden wers. Prawdopodobieństwo, że ktoś skorzysta z wymienionych przez autorkę kompleksów jest wyjątkowo małe. Każdy z nas, kiedy ma zapalenie zęba, albo pasożyty pobiegnie bezpośrednio do lekarza, bądź farmaceuty, zamiast wertować poradnik, który „gdzieś leży” szczególnie, jeśli jego wnętrze jest wyjątkowo chaotyczne. Mamy tutaj na jednej stronie wypisane preparaty na ból zęba, nadciśnienie, ale i nagłą, szybką utratę wagi. Sugerowane leki powinny być nieco bardziej dbale pogrupowane, bowiem żaden czytelnik nie lubi kartkować całej książki, by znaleźć konkretny kompleks. Inną sprawą jest wydanie. Brakuje tutaj pogrubionej czcionki, sugerującej kolejny rozdział, albo wyszczególnienia danych preparatów, bądź ich kategorii. Sądzę, że należy zadbać o to przy realizacji II wydania książeczki. Wstęp oraz pierwsze cztery rozdziały to podstawowe informacje dotyczące homeopatii, stosowane przez autorkę substancje w życiu codziennym oraz nieco budzące kontrowersje sposoby leczenia m.in. zawału serca u własnej matki. Uważam, że w tej części stosowniejsze byłoby zamieszczenie przykładu obcej, niezwiązanej koligacjami rodzinnymi osoby, ponieważ przedstawianie historii znajomych nie rujnuje, ale i nie wzbudza zaufania czytelników.

Homeopatia, jako dziedzina nauki, ma swoich zwolenników oraz przeciwników. Pisze o tym autorka, ale i wiemy o tym sami. Co w tym dziwnego? Niewiele osób wierzy w sukces, i co istotne nieinwazyjność takiego sposobu leczenia. Autorka zachwala tę metodę leczenia, ale co sądzi o niej XXI wiek?


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Nova Res:


A kto zwiedza Twój pokój, gdy nie ma Cię w domu? Zapraszam na "Mikrulki" Asi Olejarczyk

Dzieciom należy czytać i każdy rodzic doskonale powinien zdawać sobie z tego sprawę. Po jakie książki jednak sięgnąć, gdy baśnie Andersena nasz maluch zna na pamięć, Kubusia Puchatka fragmentarycznie recytuje, a utworów Tuwima nie lubi? Proponuję wtedy prześledzić propozycje polskich autorów, gdzie możemy odszukać mnóstwo ciekawych i pouczających historyjek dla wszystkich milusińskich. 

Kilka tygodni temu pisałam Wam o Imperium Wielkiego Kota, dzisiaj jednak padło na książeczkę Asi Olejarczyk o tytule. Mikrulki. Publikacja liczy sobie 67 stron, gdzie co druga zawiera śliczny obrazek Kamili Strzeszewskiej. Okładka z kolei jest bardzo solida, wytrzyma więc niejedną dziecięcą batalię oraz typowo szkolne warunki życia. ;)

 Mikrulki to przezabawna historia opowiadająca o losach maleńkich istot mieszkających pod podłogą, które pewnego dnia postanawiają, śladami swojego przyjaciela Nabrdalika, wyruszyć w niesamowitą podróż – ku jasnemu światłu wpadającemu przez niewielką szparę! Ilość perypetii, jakie przytrafiają się naszym małym bohaterom są świetną lekcją dla niejednego dziecka. Autorka skierowała tę książkę dla młodzieży w wieku wczesnoszkolnym, a co za tym idzie starała się zaprezentować dobre maniery i wartościowe cechy relacji interpersonalnych. Wszystkie zdarzenia i przygody Mikrulków śledzi i komentuje Ludzik Chodzący Po Suficie, relacjonując je Fufiaczkowi.
Mikrulki to książka, która bawi małych i dużych. Przyznam się Wam,  że momentami uśmiechałam się do przewracanej kartki na przykład w momencie, w którym Zazdrosia potknęła się o włos leżący na podłodze, albo kiedy wszystkie Mikrulki zaintrygowały się Super-Kolcem. Dla nas gwóźdź czy kłębek kłębek kurzu zebrany w kącie to ledwo widoczne wady każdego mieszkania. Dla maleńkich Mikrulków to olbrzymi problem szczególnie, kiedy staje im on na drodze... 

Jedynym mankamentem, jaki dostrzegłam w tej publikacji jest dobranie imion niektórym bohaterom. Większości z nich nie wymówi 80% przedszkolaków, a dzieci przecież lubią zapamiętywać i powtarzać trudne słowa. Moja siostra nie poradziła sobie ani z Nabrdalikiem, ani z Perpetuą i to niestety bardzo ją zniechęciło. Kiedy zapytałam, czy ma ochotę na kontynuację bajki kolejnego dnia, od razu poprosiła o zupełnie inną książeczkę. Sądzę, że warto zwrócić na to uwagę w przypadku kolejnych części Mikrulków

Książeczkę jednak gorąco polecam. Jeśli poszukujecie miłej, przyjemnej lektury, której fabuła może dziać się w domu każdego z nas - Mikrulki są idealną propozycją. Za publikację dziękuję Wydawnictwu Novae Res: 


"Wyraźnie… Dokładnie… Precyzyjnie…" - czyli jak ćwiczyć swoją dykcję i dobrze prezentować się podczas wystąpień publicznych


Czasem pytacie mnie o ulubione książki, a ja wymieniam Wam liczne tytuły godne polecania. Sytuacja jednak ulega zmianie, gdy tematem dyskusji jest gatunek literacki czy sam rodzaj publikacji, które czytam najchętniej. Wśród powieści obyczajowych, fantasy czy romansów szacowne miejsce zajmują poradniki, które pochłaniam w ciągu jednego popołudnia.  Taką właśnie książkę otrzymałam od Wydawnictwa Novae Res pt. Wyraźnie… Dokładnie… Precyzyjnie… Recytacja i wystąpienia publiczne.

Nigdy nie uczęszczałam na zajęcia logopedyczne, ale doskonale wiem, że kaleczę nasz piękny język. Mój problem jednak nie wynika z fizycznej budowy, a braku ćwiczeń związanych m.in. z modulacją głosu, bądź artykulacją. Sęk w tym, że nigdy dotąd nie wpadłam na to by zorganizować sobie jakieś zajęcia, a więc bardzo się cieszę, że mogłam przeczytać właśnie tę publikację.

Książka skierowana jest do młodzieży uczącej się w klasach artystyczno-teatralnych, a także wszystkich osób występujących publicznie, gdzie zarówno dykcja, jak i prezencja odgrywają kluczową rolę. Na dobrą sprawę byłabym skłonna rozszerzyć grono odbiorców, bowiem współczesna młodzież ma mnóstwo problemów nie tylko z elokwencją, a także posługiwaniem się poprawną polszczyzną. Umiejętność zaprezentowania swojej osoby, wyrażania się w zgodny z regułami językowymi sposób, a zarazem klarowna, wyraźna wymowa może być często istotnym elementem m.in. podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Wydawać by się mogło, że bagatelizowanie tak niewielkich i być może błahych umiejętności nie może mieć wpływu na nasze życie czy karierę zawodową, ale wiele firm poszukuje „pracownika idealnego”, a więc warto mieć to na uwadze.

Poradnik ten przeczytałam podczas jednego popołudnia, jednak kilka ćwiczeń jest jeszcze przede mną. Chciałabym „na spokojnie” przećwiczyć artykulację, zweryfikować swój poziom oraz popracować nad wyrazistością mowy.  Uważam, że ćwiczenia te są nie tylko bardzo dopracowane, ale i wyjątkowo pomocne. Mam szczerą nadzieję, że po kilku tygodniach moja dykcja będzie nie do poznania, a co za tym idzie zmieni się na lepsze.

Swoją przygodę z Wyraźnie... Dokładnie…Precyzyjnie... rozpoczynamy od poznania istoty technik i umiejętności wypowiedzi, po czym przez rozgrzewkę przechodzimy do kolejnych ćwiczeń. Muszę Was przestrzec, że konieczne jest skupienie uwagi na wykonywaniu poszczególnych elementów i bardzo dokładne czytanie poleceń. Musicie odłożyć na bok swoje obowiązki czy zajęcia, i świadomie poświęcić uwagę tej maleńkiej książeczce. Bez tego ani rusz. Pamiętajcie jednak, że robicie „coś dla siebie”, a więc potraktujcie lekturę jako wpisany do planu dnia trening, który możecie przerwać dopiero po zakończeniu pewnej partii materiału. Ja tak naprawdę podzieliłabym tę publikację na dwie części. Pierwszą z nich byłyby ćwiczenia związane z artykulacją głosek, dzięki którym pracujemy nad dbałością wymowy i odruchowo zaczynamy zwracać uwagę na naszą dykcję. Druga z kolei opierałaby się na naszej demagogii – uczylibyśmy się wykorzystywać nabyte już umiejętności, by płynnie recytować zapisane fragmenty utworów. Publikacja jednak została podzielona na cztery rozdziały, a każdy z nich zawiera mnóstwo podrozdziałów, dzięki czemu możemy poświecić czas na dane ćwiczenie bez obawy, że jest ono znacznie powiązane z poprzednimi/kolejnymi podpunktami.

Autor zadbał też o swoich kursantów (pozwolę nazwać sobie tak czytelników). Każde ćwiczenie zostało opatrzone instrukcją „krok po kroku” oraz cennymi uwagami i wskazówkami, na które warto wrócić uwagę…

Czy książkę Przemysława Kani polecam? Oczywiście, że tak! Wyraźnie… Dokładnie… Precyzyjnie... trafia na półkę „Moje ulubione” i pozostanie tam przez najbliższych kilka tygodni, kiedy to regularnie będę ćwiczyła swoją dykcję. Mam szczerą nadzieję, że przyniesie ona planowe efekty i lada dzień będę mogła pochwalić się nimi na łamach Pastelowego Niecodziennika. Kto wie? Może zapiszę się na dodatkowy kurs i spełnię swoje maleńkie marzenia?

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Novae Res:


Chaotyczna powieść, masa retrospekcji, oto "Krwawy umysł"

Pamiętam, kiedy Internet rozbrzmiał na wieść „najbardziej odjechanej okładki polskiej książki”. Tytuł ten otrzymał oczywiście Krwawy Umysł Adriana Zawadzkiego, przywodząc potencjalnym czytelnikom na myśl drastyczny, mrożący krew w żyłach horror, a nie powieść gatunku Science Fiction. Zapytacie pewnie, czy i ja złapałam się na ten graficzny zabieg Pauliny Radomskiej – muszę przyznać, że tak, i to za jego sprawą przeczytałam tę propozycję.
 
SF nie jest gatunkiem literackim, który należy do moich ulubionych. Nigdy nie przepadałam za światem Stanisława Lema, a więc dlaczego miałabym zachwycać się książką Zawadzkiego? Przyznam jednak, że to kawałek dobrej, jeśli nie bardzo dobrej literatury pod względem technicznym. Krwawy umysł wymaga od nas myślenia, śledzenia wydarzeń i skupiania się wyłącznie na zapisanych kartach powieści. Nie jest to książka prosta, łatwa w odbiorze, ani skierowana do młodocianego czytelnika, któremu obcy jest „wielki świat” i bezmyślne zatracanie się w swoich aspiracjach.

Kiedy przeczytałam wstęp do książki poczułam mdłości. Okres, którym oglądałam Saw i pozostawałam niewzruszona już minął, a moja wyobraźnia (rozbudowana na literaturze baśniowo-fantastycznej)  zabrnęła zbyt daleko. Tutaj należy docenić pióro autora książki, bowiem pracując przez lata nad powieścią dopracował tekst na tyle, że wraz z narratorem wchodzimy do obskurnego pomieszczenia i czujemy unoszący się zapach śmierci. Podobna sytuacja nie opuszcza nas w kolejnych rozdziałach, gdzie spotykamy np. przykutego do ściany mężczyznę przez którego bok – lędźwie zostaje przeciągnięty łańcuch, a czerwień krwi zaszywa się w naszym umyśle. Brutalność tych scen sprawiła, że książkę przekartkowałam z przymusu a nie chęci, wiążącej się z przyjemnością z lektury. Zraziło mnie też wykorzystywanie znaków i symboli religijnych np. utożsamienie, opisanie głównego bohatera (wizualnie), Georgy’ego, z wykorzystaniem Kazania o Maryi Pannie Czystej. Należę do osób, które nie aprobują tak ostentacyjnych zachowań i wykorzystywania ich w literaturze, w celu wykreowania wizerunku swoich bohaterów. Wychowano mnie w domu, w którym wiara to jedno, a przyzwoitość to zupełnie inna sprawa. Nie wiem, czy takie poczynania należy piętnować, jednak nie widzę  też sensu w tzw. przymykaniu oka. 

- Podnieś ręce jak papież. Zrób, jak mówię! - rzekł do mnie Oliwer Macali w kilka, może kilkanaście dni po tym, jak o książce zrobiło sie głośno.
- Co?! - spytałem zdziwiony, ale podniosłem je.
Tłum zawył. Szał. Nie wiedziałem, co o tym sądzić. Widziałem uśmiechnięte buzie, zapłakane, wrzeszczące. 
- Sława jest w eXst eXiste. Nie tylko ona. Mamy władzę. W modlitwach będą wspominać twoje imię. Będziesz większy niż Jezus. To jest tutaj. Spójrz na nich, pożarliby cię żywcem. Tak cię kochają - zapewnił. 
- Kochają moją książkę.
- Daj im więcej... miłości. Oni dadzą ci sławę i władzę nad sobą. Chcesz tego.
- Chcę...
//* Fragment powieści Krwawy umysł, strona 44 //

Książka ma nam przekazać, że czasem nie warto gonić za wszelką cenę i stawiać sobie zbyt wysoko poprzeczki, a przynajmniej ja tak odebrałam jej fabułę. Przez pewne zachowania niszczymy siebie, swoje otoczenie – zatracamy się w rzeczach i sprawunkach nabytych, a nie trwałych relacjach. Bohaterowie, których losy śledzimy na kartach powieści, zakładają rozmaite maski, chcą zbudować własny świat na własnych zasadach, a wszystko tworzyć pod szyldem eXst eXiste. Gregory początkowo jest wyalienowany, całkowicie abstrahuje od otaczającego go społeczeństwa. Na dobrą sprawę nie mogłam zrozumieć, jak to możliwe, ponieważ praca modela wymaga kontaktów międzyludzkich, szerokich relacji społecznych i ich ugruntowania. Z czasem jednak zdałam sobie sprawę, że może być to analogia do współczesnej młodzieży, która krok po kroku musi wyjść z cienia, pokazać się innym i zrobić to najlepiej, jak tylko potrafi. Z drugiej strony może to trauma wynikająca ze straty matki. Przecież jedyne, co mu po niej pozostało to ojcowskie wspomnienia rugające kobietę, oraz pamiętniki, które pozostawiła. Oliviera i Tristana z kolei wiąże toksyczna przyjaźń, która nie może przynieść niczego dobrego…

Czy książkę polecam? Nie wiem. Osoby, które mają podobny do mojego światopogląd niewątpliwie zrażą się lekturą. Ja na kolejną część powieści czekała nie będę, bowiem książka nie przypadła mi do gustu, ale ciekawskich recenzentów i uważnych miłośników SF gorąco zachęcam do lektury. 

Za Krwawy umysł dziękuję Wydawnictwu Novae Res:


Recenzja "Imperium Wielkiego Kota" z okazja Międzynarodowego Dnia Kota!

Wszyscy wiemy, że koty to bardzo intrygujące zwierzęta. Można je lubić, bądź nienawidzić za liczne rany i zadrapania podczas swawolnych zabaw, ale nikt pewnie nie wpadłby na pomysł, że mogą istnieć najprawdziwsze w świecie kocie Gangi, które toczą między sobą walki o terytorium. Książka „Imperium Wielkiego Kota” opowiada nam historię zwaśnionych kocich  społeczności, a mamy tu do czynienia z Imperium oraz potężnym Gangiem, którego przywódca, Birbant, zawarł układ z bardzo chytrym i przebiegłym kocurem – Dżemem. Oba „światy” rozdziela wielki mur, po którym regularnie spaceruje Księżniczka – obiekt westchnień niejednego sierściucha. 


Naszymi głównymi bohaterami są dwa grube, osiedlowe koty. Jeden z nich wabi się Filip, któremu kocie Imperium nadało przydomek „Zbój”, a drugi nosi imię Gawron i jest leniwym, wygodnym kocurem, lubiącym najeść się do syta, wszczynając obserwacje zdarzeń z parapetu na drugim piętrze. Wydawać by się mogło, że puszysty, czarny kot nie miesza się w sprawy polityki i kompletnie nie interesuje go bieg zdarzeń pomiędzy jedną, a drugą stroną muru – nic bardziej mylnego! Punkt obserwacyjny Gawrona jest jedynym miejscem, z którego widać krzaki, płoty i garaże intryg Gangu Birbanta oraz poczynania – odpowiedzi – ze strony Imperium Wielkiego Kota. Niestety jego losy są najsmutniejsze w całej książce, ponieważ Gawron musi wyjechać wraz z Panią, a przygody, jakie spotkają go w „nowym domu” są bardzo przykre i bolesne. Zdradzę Wam tylko, że zostanie zaatakowany jednocześnie przez szczura oraz Karmelka, psa z sąsiedztwa, a co wydarzy się później – musicie sami przeczytać.

Gdy zaczęłam wertować książkę zastanawiałam się, czy to oby na pewno dobra historia dla przedziału wiekowego, dla jakiego jest przeznaczona. Na okładce bowiem widnieje poniższy  zapis „Bajka przeznaczona jest dla dzieci w wieku 7-12 lat”. Na dobrą sprawę jestem nieco starsza i naprawdę zostałam wchłonięta do kociego świata. Wraz z bohaterami odwiedzałam brudne śmietniki, śledziłam próbę porwania Księżniczki czy przeżywałam losy Wielkiego Kota i jego przyszywanej matki, Limby.

Książka jest tak naprawdę historią wielu kocich społeczności i wielu kocich jednostek, bowiem każdy z nich miał jakąś przeszłość – raz lepszą, raz gorszą – a i tak wielu z nich stała się bezdomną bandą, która w zimie nie ma, co włożyć do pyszczka, ani gdzie skryć się przez chłodem. Przestawienie, w tak namacalny sposób kociego świata sprawia, że książka jest idealną propozycją dla dzieci w wieku, w którym kształtują swoją osobowość. Wielokrotnie spotykamy sytuację, w której  dziecko ze Szkoły Podstawowej bierze za nic los zwierząt, bije je i kopie tylko dlatego, że stanęły mu na drodze, by otrzymać jakiś smakołyk do pustego brzuszka. Ja jestem osobą bardzo wrażliwą i troszczę się o los każdego, puszystego stwora, a więc mam szczerą nadzieję, że podobne zachowanie uda się wyklarować w kolejnych pokoleniach XXI wieku. Książka Teresy Kulik powinna stać się lekturą obowiązkową, ale nie realizowaną podczas nudnych zajęć języka polskiego, a czytaną przez rodziców z wyselekcjonowaniem  i opisaniem rzeczy dobrych oraz rzeczy złych. Tylko tak zdołamy wyklarować wrażliwość u swoich pociech, i tylko tak zadbamy o los zwierząt.

Cóż mogę powiedzieć, na koniec? „Imperium Wielkiego Kota” gorąco polecam wszystkim, ponieważ jest to świetna lektura dla dużych i małych. Książkę czyta się bardzo przyjemnie, język jest plastyczny, a kocie postaci wyraźnie zarysowane. Autorka miała naprawdę interesujący pomysł na fabułę powieści i przyznam, że nadal jestem ciekawa, skąd Pani Teresa czerpała inspirację, szczególnie jeśli w grę wchodzi śledzenie Dżema, albo kończąca powieść „Akcja Kolor”. 


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Novae Res: 


------------------------------------------------------


Korzystając jednak z bardzo nietypowej i niekonwencjonalnej okazji, chciałabym wszystkim Kotom złożyć najserdeczniejsze życzenia mnóstwa łakoci i smakołyków, wygodnych legowisk i tuzina pluszowych zabawek z kocimiętką! 
Pogłaszczcie, proszę, ode mnie swoich milusińskich podopiecznych! :D


Kruchy "Mur" ludzkiej osobowości... - Czyli debiut Piotra Mańkowskiego


W ostatnim miesiącu przeczytałam wiele książek. Były to relacje podróżnicze, niekonwencjonalne poradniki, sztampowe felietony oraz historie, które na pozór mogą dotyczyć każdego z nas. Taką opowieścią okazał się „Mur”, który przypomniał mi ile przyjemności może przynieść kilkaset zadrukowanych kartek papieru. Losy głównego bohatera, choć  będące czystą fikcją literacką, to tak naprawdę szara codzienność wielu z nas. Jeśli odrzucimy tutaj dosłowność, każdy cierpi na jakąś przypadłość, każdy ma własne życie rodzinne i każdy musi wykonywać pewne prace i obowiązki, które nie opuszczają nas nawet na chwilę.  Każdy ma też wzloty i upadki, a słabości wpisane są w nasze jestestwo.

Główny bohater książki, Marek Kohun, pracuje w Wydziale ds. Przestępczości Zorganizowanej. Staż jego pracy jest na tyle duży, że obiektywnie obserwuje zdarzenia i wyciąga, na pozór ekscentryczne, wnioski, które ze względu na długoletnie doświadczenie zawodowe komisarza są zazwyczaj wcielane w życie. Czym jednak zajmuje się stołeczny Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej, kiedy poznajemy pozostałych bohaterów książki? Otóż, jak się okazuje, dotychczas nieuchwytny gangster, Brytan, zostaje wsypany przez swojego współpracownika. Oczywiście, Marek maczał w tym palce, ale szczegóły „uświadamiania” Cienkiego poznacie podczas lektury. Niemniej jednak, policja nie jest w stanie zabezpieczyć mieszkania oraz samochodu podejrzanego z braku czasu, wynikającego z odbicia więźnia podczas próby przewiezienia go na przesłuchanie. W trakcie tego zdarzenia giną przyjaciele Kohuna, a to co całkowicie odmienia bieg zdarzeń. Stołeczna za wszelką cenę stara się rozwiązać sprawę Brytana, ponieważ, przed całym zajściem, w jego domu znaleziono woreczek brylantów, sfałszowane dokumenty, które mogą pozwolić na międzynarodowe machlojki, a także broń, którą zabito jednego z dealerów. Szkopuł tkwi jednak w szczegółach, bowiem Marek przejmuje śledztwo zmarłego kolegi, stara się odszukać „kreta” w zespole oraz zweryfikować powiązania Krzysztofa z gangiem Brytana.

Życie prywatne Marka cieszy się jednak mniejszym powodzeniem niż praca zawodowa. Mężczyzna od lat ma problemy z alkoholem, jednak postanawia rozpocząć abstynencję i terapię w ośrodku dla osób uzależnionych. Uczęszcza nawet na spotkania Anonimowych Alkoholików, a wszystko to pozwala mu przeżyć swoją młodość oraz małżeńskie życie „na nowo”.

Książka Mańkowskiego pokazuje nam podwójne dno ludzkiej natury. Z jednej strony widzimy oficera służb specjalnych, którego poczynania na każdym kroku nas zaskakują. Zmysł psychologicznej obserwacji, kojarzenia i scalania faktów, analizy poszczególnych danych i informacji, a zarazem stanowczość sprawiają, że Marek wykreowany jest na postać silną i nieposkromioną. Z drugiej strony jednak poznajemy kruchość osobowości szarego człowieka, dylematy moralne, radości związane z życiem codziennym, potrzeby seksualne, bezsenność czy proste gesty, które „trzeźwy umysł” odbiera w zupełnie inny sposób. Sposób, którego emocjonalność, w namacalny sposób, została opisana na kartach powieści.

Zakończenie historii przeszło moje oczekiwania. Kompletnie nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy podczas lektury, a więc czytając koniecznie zwróćcie uwagę na pióro autora. „Mur”, jak się okazuje, jest debiutancką książką Piotra Mańkowskiego, a więc pozostaje mi wyłącznie pogratulować erudycji i naturalnego sposobu przedstawienia zdarzeń, faktów czy dialogów. Jestem bardzo mile zaskoczona, ponieważ grono polskich, godnych uwagi pisarzy z roku na rok się kurczy, a „Mur” jest dowodem na to, że zawsze można odszukać „perełkę” wśród sztampowej literatury. Oczarował mnie przede wszystkim sposób, w jaki autor opisywał poszczególne sytuacje, ciągi zdarzeń, które nie pozwalały mi oderwać się od lektury nawet na chwilę, bowiem ciekawość brała górę nad rozsądkiem. Chciałam wiedzieć, co zrobi Marek, czy uda mu się schwytać Brytana, kto korzystał zakupionego w Krakowie numeru telefonu, czy wypuścili już na rynek quick’a, albo co kombinuje Brygida… Słowem - wszystko!

Uważam, że książka jest dopracowana pod każdym względem, a więc okładkowa cena nie powinna być nikomu straszna. Warto przeczytać tę publikację, ponieważ każdy, kto zaczytuje się w literaturze sensacyjnej znajdzie tu „coś dla siebie”.  Na dobrą sprawę podczas lektury nie raz przechodziły mi przez myśl sceny zawarte w filmie oraz serialu „Pitbull”, który także opowiada o działaniu służb specjalnych.  Jeśli więc Wasza ciekawość jest równa mojej, nie przerażają Was sześćsetstronicowe książki i lubicie śledzić ciągi zdarzeń z zapartym tchem  - gorąco zachęcam do lektury.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Novae Res:






PS. Czytałam prawie całą noc, a później bladym świtem poszłam na egzamin… Nie bierzcie ze mnie przykładu. :D 

Recenzja "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje
Wywiad: Portal Warszawa i Okolice

Recenzja książki: Sodoma

Recenzja książki: Sodoma
Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie