­
­

BlackMonday = BlackProtest

Demonstracje na ulicach Warszawy, medialny szum i gwar to chyba nic dobrego. Czuję dozę przerażenia, obserwując poczynania nowego rządu RP. Projekty ustaw, zmiany, plany, obietnice… ale co dalej? Co z szarymi ludźmi, którzy pragną człowieczeństwa? Dziś kilka przemyśleń dotyczących ustawy antyaborcyjnej.


Ogólnopolski strajk kobiet

Jestem dojrzałą kobietą. Każdego dnia wychodząc z domu zdaję sobie sprawę z zagrożeń, jakie czyhają na mnie w wielkim mieście. Pracuję zmianowo, wykonuję rozmaite projekty, udzielam korepetycji w mieszkaniach swoich uczniów, jeżdżę na rowerze i często wracam w środku nocy do domu.  Nie czuję się bezpiecznie. Wiem, że mrożące krew w żyłach historie z „dzienników kryminalnych” dzieją się wokół mnie. Ja jednak mam słuchawki w uszach i z lekkimi palpitacjami serca wracam do mieszkania na drugim końcu miasta. Dlaczego? Z jednej strony ufam ludziom. Z drugiej – nie pozwolę się stłamsić i ograniczać, zwłaszcza, że przez tyle lat nic się nie stało… Komuś jednak w tym samym czasie zadziała się krzywda. Wypadek, gwałt, przypadek! Nieodpowiednie miejsce, nieodpowiedni czas. Ciąża – niechciane dziecko. Depresja. Każdy pyta, każdy udaje troskę i współczucie. Każdy stygmatyzuje. Czy trzeba więcej słów, tak prostych, błahych i banalnych?

Nowa ustawa nakazuje kobiecie urodzić dziecko. Z obrzydzeniem do siebie, swojego ciała i z nienawiścią do nienarodzonego każę poświęcić najpiękniejsze 9 miesięcy swojego życia na żałość, płacz i ciągłe pytanie, „dlaczego ja?”. Jaki będzie tego skutek? Samobójstwo? Poród? Porzucone dziecko? Trauma matki, która zostawiła swoją pociechę, i która przez całe życie będzie wracała myślami do tego, że ma gdzieś swojego potomka? Czy w takiej sytuacji jeszcze kiedyś zdecyduje się świadomie zajść w ciążę? Wątpię. Bez względu na to, czy jest dojrzałą, dorosłą kobietą czy też niewinną nastolatką.

Na niedomiar złego, pary świadomie (mniej lub bardziej) decydując się na dziecko znają nie tylko swoją osobowość, charaktery, ale przekazują pewien materiał genetyczny, który w większości przepadków da się zweryfikować - znają choroby swoich krewnych i przodków, a także ich obciążenia genetyczne. Często czytamy o mutacjach genomów przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Połowa chromosomów zawsze pochodzi od matki, połowa od ojca, a świadome ograniczanie badań prenatalnych nie wróży nic dobrego.

Zapytacie jednak, „czym zawiniło to dziecko?”. Dziecko spłodzone bez uczuć, bez minimalnej stabilizacji emocjonalnej czy rodzinnej, niechciane, niekochane, wyszydzone i często znienawidzone przez najbliższych. Kto zadba o jego zdrowie i rozwój? Czy rodziny i domy dziecka są na to gotowe? Czy będzie dla nich miejsce? Co z matką, która urodzi i w końcu pokocha swoją pociechę, ale każde spojrzenie na syna/córkę będzie przypominało jej o najtragiczniejszym zdarzeniu jej życia? Kościół? Modlitwą?

A co z dziećmi niepełnosprawnymi, wadami płodu, których nie da się wyeliminować, deformacjami i mutacjami? Każdy ma prawo do życia? Owszem, każdy. Ale do godnego życia. Wiem, że ludzie bez rąk, nóg, małżowiny usznej, z dziurą w sercu czy pasożytniczym bliźniakiem żyją i mają się świetnie, ale nikt nie mówi o tych, którzy zmarli na stole operacyjnym po kilkunastogodzinnej operacji „naprawczej”. Nikt nie mówi o kosztach leczenia i utrzymania tych osób w przypadku ubogich rodzin. Każdy chce walczyć o ludzkie życie, ale nikt nie będzie wspierał tych, którym ta pomoc naprawdę jest potrzebna. A co jeśli wada płodu w wyniku pewnych mutacji jest tak dużą, że od razu wiadomo, że dziecko po przyjściu na świat i tak nie przeżyje?

#czarnyprotest #odsłońKulturę #backMonday

Dlaczego lekarze i przede wszystkim politycy zmuszają niewinną kobietę do 9 miesięcznej rozpaczy i utulenia w ramionach martwego niemowlęcia? Kto wtedy zadba o jej zdrowie psychiczne i o nią samą? Cuda się zdarzają? Być może. Każdy popełnia błędy, a wyniki badań zawsze można odczytać w rozmaity sposób. Dlaczego jednak współczesny świat inteligentnych ludzi zatrzymuje się w miejscu? Dlaczego zamiast zakazywać aborcji, nie stworzy obowiązku przeprowadzenia kilku konsultacji u profesjonalistów? Twarda granica i narzucanie komuś swojego stanowiska niczego nie zmieni.

Obserwując medialny szum i demonstracje zwolenników ustawy zauważyłam dwie rzeczy - pierwsza, wszyscy mówią o zakazie aborcji na skutek nieprzemyślanych "skoków na bok", albo „nieodpowiedzialnych nastolatków”. Druga - fanatyzm kościoła, slogany dotyczące "ochrony życia", poparte populizmem i garścią suchych faktów o życiu prenatalnym.

Jakie jest moje, mam nadzieję, rozsądne, stanowisko? Każda kobieta powinna mieć możliwość podjęcia świadomej decyzji o swoim życiu. Rząd nie jest sędzią ani ludzkim sumieniem, by mógł decydować o czyimś istnieniu. Kościół także nie ma prawa nikogo oceniać, a tym bardziej osądzać. Pełni jedynie funkcję pasterza, doradcy, a niestety znacząco przekracza swoje kompetencje. Osoby, które będą chciały przerwać ciążę i tak to zrobią - w prywatnych przychodniach, za granicą kraju, a będą jedynie narażone na niebezpieczeństwa związane z „partactwem" medyka.  Z drugiej strony, Państwo chyba nieświadomie weryfikuje koszty wprowadzenia ustawy, m.in.: zasiłek dla kobiety w ciąży, stanowiący 100 lub 80% pensji, 500+, świadczenia pielęgnacyjne i opiekuńcze, renty, utrzymanie domów dziecka, hospicjów i szpitali, aż w końcu fundusz pogrzebowy.

Czy osoby manifestujące prawa nienarodzonych, choć raz samodzielnie próbowały rozważyć wszystkie „za” i „przeciw”? Mówi się, że w Polsce znajdują się „Okna Życia”, ośrodki opiekuńcze, czy chociażby rodziny zastępcze. Zastanówmy się jednak, po pierwsze, kto weźmie na swoje barki opiekę nad niepełnosprawnym dzieckiem?  A po drugie – dlaczego traktujemy kobiety dość przedmiotowo. Dlaczego ustawa, zwykła kartka papieru, ma decydować o tym, że życie nienarodzonego dziecka stawiane jest ponad życiem dojrzałej kobiety? Czym ono jest lepsze i bardziej wartościowe od świadomej Polki? Ciągłe konflikty i kolizje interesów niszczą nas samych. Zapominamy również o dzieciach z rodzin patologicznych, które latami noszą piętno związane ze swoim pochodzeniem. Nikt z dorosłych nie wytyka ich palcami, bo jakim prawem? Ale ich rówieśnicy nie znają empatii. Często wspominamy o krajach afrykańskich, gdzie współczynnik urodzeń jest wysoki, ale ludzie nie mają humanitarnych warunków do życia. Czy w naszym kraju, w domach, gdzie alkoholizm i przemoc są na porządku dziennym ktokolwiek myśli o antykoncepcji? Co w takim miejscu stanie się z chorym czy upośledzonym dzieckiem? Kto udzieli mu pomocy? Opieka społeczna, która przyjedzie na „kontrolę” raz w roku? Wydaje mi się, że nasz rząd zaczął rewolucje ze złej strony. Mamy wiele ważniejszych, wręcz fundamentalnych spraw i potrzeb na świeczniku, ale nie można ich rozwiązać za pomocą jednej kartki papieru, podpisanej po kilkugodzinnych obradach.

Czarny protest w Warszawie pokazał, że potrafimy łączyć się w słusznej sprawie. Nie możemy pozwolić, by decydowano za nas. Jesteś przeciwnikiem aborcji? Nie musisz jej robić. Nie decyduj za innych! 

Powyborcze BUM ;)

Odnoszę wrażenie, że Polska lubi być krajem niezadowolonym. Tablica na moim prywatnym Facebooku aż wrze od stosunkowo kolokwialnych zwrotów pod adresem Pana Dudy, część osób publikuje niefrasobliwe aluzje „Czas wyjeżdżać – najtaniej na Modlinie”. Ale tak naprawdę, gdyby wygrał Bronisław Komorowski, większość fraz zostałaby oficjalnie powielona.

Źródło: Internet

Prywatnie nie zgadzam się z poglądami Pana Andrzeja Dudy. Został prezydentem? Trudno. Czas pokaże, na ile „obietnice” zostaną spełnione i ku zaskoczeniu większości Polaków – mam szczerą nadzieję, że  Pan prezydent z większości z nich się nie wywiąże. Osobiście popieram invitro, prawa kobiet, zmniejszenie mandatów i finansowania partii z budżetu Państwa (Zauważyliście? Kampanie wyborze to nie tylko spoty, ulotki, wiece, debaty, ale na jednym dwudziestometrowym murze przyklejanych jest dziesięć gigantycznych plakatów jednego kandydata. Po co? Jeden zauważyłam wystarczająco). Mało tego, nie chcę wiedzieć, co wydarzyło się w Smoleńsku. Minęło tyle lat, że jest to kompletnie oderwane od rzeczywistości i będąc stronnicza w wyborach – uważam, że Pan Komorowski ma rację – z Rosją należy budować dobre, stabilne relacje. Wyciąganie brudów, wymuszanie przeprosin i wprowadzanie chaosu w niczym nam nie pomoże. Poza tym, może i Polska chce zmian, ale prawda jest taka, że póki co wpada z deszczu pod rynnę. Ani Duda, ani Kukiz, ani Ogórek niczego nowego nie wnieśliby do naszego ustroju. Irytuje mnie jedynie fakt wykorzystania symbolu Solidarności. To nie powinno być przypisywane tej kampanii. Wyciąganie córki przed obiektywy także...

W tym całym zamieszaniu wydaje mi się, że powinniśmy dążyć do rozdzielenia kościoła od państwa. We współczesnym świecie księża sami są temu winni, bowiem już dawno przekroczyli swoje kompetencje. Służba stała się nieopodatkowanym przedsiębiorstwem usługowym. Osobiście pamiętam, jak ksiądz proboszcz mojej rodzinnej parafii zmierzył mnie wzrokiem i powiedział, że jestem „diabłem wcielonym” (miałam 12 lat). Dlaczego? Dlatego, że nie chciałam, aby podpisywał się (gryzdał) w moim (ładnie prowadzonym) zeszycie do religii. Absurd. Kiedy z kolei poszłam z prośbą o zaświadczenie, pozwalające mi zostać matką chrzestną, usłyszałam, że nie nadaję się do pełnienia tej funkcji. Ahhh, piękny czas, a to podobno Bóg nas ocenia i nie w gestii ludzi takie prawa? Sami sobie zaprzeczają, a więc jawnie chciałabym zniesienia tej funkcji. Nie chcę,  by ktoś mnie karał za to, że chcę mieć dzieci. Nie chcę, by ktoś kamienował mnie za to, że nie urodzę niepełnosprawnego dziecka. Nie chcę, by ktoś reagował obruszeniem na to, że mieszkam ze swoim partnerem i jestem szczęśliwa. A ślubu kościelnego nie chcę  dlatego, że za ową posługę duszpasterską musiałabym zapłacić ok. 1000 zł, i mało tego – pewnie znowu nie dostanę zaświadczenia z byle powodu. Generalizuję? Być może. Oceniam jednak wszystko na podstawie własnych doświadczeń.

Nie podoba mi się wybór większości Polaków. Nie mam jednak zamiaru nikogo oczerniać, bowiem inteligencja nakazuje przejść obok, bez zbędnych komentarzy. Boję się o siebie, nie o resztę ludzi i cały świat dookoła. Pieniądze w budżecie Państwa nie pojawią się znikąd. Nikt nie podwyższy mi pensji, nikt nie zapewni pracy, nikt nie opłaci za mnie rachunków i nie pomoże mi zdobyć własnego mieszkania, a w tym wszystkim albo zwiększone zostaną mi podatki odprowadzane od comiesięcznej skromnej pensji, albo niezmiennie przyjdzie pracować mi aż po grobową deskę.


Pamiętajmy jednak, że dziś jest lepiej niż przed wieloma laty. Polska zaczyna istnieć gospodarczo, staje się godnym kompanem na rynku światowym. Polscy specjaliści uważani są za jednych z najlepszych, chwalone są nasze produkty i usługi, a pomimo rosnącego długu, pojawiają się drogi, pociągi, inwestycje lokalne. Nie jest tak źle, jak na pierwszy rzut oka. Kolejne pięć lat pokaże, co zostanie zmienione. 

…bo ludzie po przejściach, maja silniejszą osobowość. Co jednak zrobić ze świętami?


 Kilkukrotnie usłyszałam od swoich znajomych, przyjaciół, że musiałam mieć ciężko w życiu, skoro wyrosłam na tak dojrzałą i „ogarniętą” osobę. Zaczęłam jednak obserwować innych, a wierzcie mi, Święta to najlepszy okres, by wyciągnąć nieco abstrakcyjne wnioski, i doszukiwać się realiów współczesnego świata.

Śniadanie Wielkanocne. Moje? Spędzone z sałatką, kubkiem kawy i ofertą tworzoną w Photoshopie. Nic zaskakującego, jak zawsze. Dlaczego? Dlatego, że siostra jeszcze śpi. Dlatego, że mama ma milion innych zajęć o poranku. Dlatego, że za chwilę przestanie działać Internet i nie zdążę wysłać maila. Praca - absurdalny motywator młodego człowieka.

Sęk w tym, że w między czasie wpadają wszelkie rozmowy ze znajomymi. Fantastyczne osobowości, ciepłe, otwarte, życzliwe, a znoszą pijanego rodzica, dosadny i wyjątkowo bolesny brak świątecznej atmosfery. Skąd się on bierze? Przyczyna jest bardzo prosta – inni cieszą  się, radują, spędzają czas z bliskimi, a oni skazani są na samotność kompletnie abstrahującą od tego, o czym huczą media. Odizolowanie, święty spokój, cisza, a wokół społeczna presja ŚWIĄT.

Z jednej strony należy myśleć o przyszłości. Warto skupić się na tym, jak będzie wyglądało nasze przyszłe życie, z kim będziemy spędzać ten okres w przyszłości i co podarujemy swoim bliskim. Proste? Niekoniecznie. Póki co trzeba zagryźć zęby, znieść mało kolorową rzeczywistość i zaakceptować fakt, że miły okres dla nas, nie jest wymarzonym dla innych lub odwrotnie.

Ja jednak nie wiem, co w takich sytuacjach powiedzieć swoim znajomym, przyjaciołom, kiedy to spada na mnie ogrom przykrych faktów związanych z ich życiem. Nie ma tutaj pocieszenia, nie ma tutaj nadziei. Pojawia się jedynie smutne, błahe zgorzknienie, brak życzliwości i pałająca nienawiść „gdyby ich nie było”. Jestem zbyt mała, by walczyć w tak silnymi emocjami, a jednocześnie nie mogę pozostawić ich bez oparcia. „To tylko kilka dni, spokojnie, we wtorek wszystko wróci do normy.” Oby.


Znacie jakiś złoty środek? Skuteczne lekarstwo? Wydaje mi się, że dobrym motywatorem jest przyszłość. Sama to przerabiałam, przerabiam.. Skoro mój dom to życie w biegu. Skoro mój dom to nieustanny harmider. A w końcu skoro mój dom to fantastyczne relacje z bliskimi, dlaczego nie wyłuskać z tego jedynie pozytywów? Smęcenie niczego nie zmieni, niczego nie wniesie. Warto się uśmiechnąć. Dać trochę ciepła. Mimo wszystko.

Dziecko ma być zdrowe czy urodzone naturalnie?

Wiem, że nagłośnienie pewnych spraw może graniczyć z absurdem. Media jednak huczą o tym, że cesarskie cięcie to nie poród. Trudno się oprzeć. Nie skomentować. Pozostawić tak po prostu, bez słowa…

Kiedy zobaczyłam nagłówki – nie ukrywam, przypomniały mi się licealne lekcje języka polskiego, gdzie pani profesor tłumaczyła (nie mogę niestety skojarzyć, w ramach której z lektur), że każda kobieta winna urodzić dziecko siłami natury, bowiem tylko wtedy nawiąże z nim silną więź (w końcu pomimo bólu jest najszczęśliwszą osobą na świecie), a jednocześnie pozna coś, co łączy kobiety przez wszystkie lata, pokolenia i epoki. Wydaje mi się jednak, że rozwój medycyny (nie tylko estetycznej) powinien obligować do wykorzystywania jej w życiu codziennym. Wracając jednak do zajęć języka polskiego, pani profesor postanowiła dodać sobie skillsów w teorii, że znieczulenia także nie są w porządku (prawdopodobnie w stosunku do naszych poprzedniczek ze średniowiecza czy kobiet rodzących np. w obozach koncentracyjnych), ponieważ kobieta powinna to "przeżyć". Może to ze mną jest coś nie tak. Może za szybko absorbuję postęp i naprawdę widzę jego zastosowanie w życiu codziennym, ale moim zdaniem stwarzanie problemów na siłę kompletnie mija się tu z celem.

Winne są jednak media.
Jak powszechnie wiadomo, grupa o której mowa prosi, aby oddano szacunek matkom, które poczęły dzieci siłami natury. Należy się im, prawda? Może zbyt brutalnie traktuje panie po cesarskim cięciu (trudno wizytę w szpitalu, zwłaszcza na oddziale przepełnionym wrzeszczącymi noworodkami, nazwać przerwą w pracy), ale niekoniecznie  karci ich decyzje. Zwłaszcza, że w wielu przypadkach cesarskie cięcie nie wynika z woli kobiety, a decyzja zapada z powodu rozmaitych wskazań medycznych. Szkoda tylko, że cała ta akcja jest propagowaniem skrajnego masochizmu i bardzo efektownym brandingiem.

Osobiście nie wyobrażam sobie porodu. Podziwiam moją mamę, babcię, kuzynkę czy koleżankę, które urodziły maleństwa i świadomie decydowały o kolejnych ciążach. Dla mnie jednak kwestia ta jest zbyt odległa. Kilka, kilkanaście godzin bólu, krzyku i olbrzymie, jak na kobiece warunki, dziecko rozrywające ścianki naprawdę do mnie nie przemawia. Sęk w tym, że społeczne obruszenie dotyczące „toksyn”, czyli znieczulenia podawanego kobietom w trakcie porodu, nie jest na miejscu. To, że sto lat temu nasze babki musiały rodzić w absurdalnych, często niesterylnych warunkach, bez dostępu do jakichkolwiek medykamentów nie oznacza, że współczesne kobiety nadal mają cierpieć pomimo rozwoju medycyny. W końcu z jakiegoś powodu to powstaje, ciągle coś się zmienia, a preparaty stają się coraz to bezpieczniejsze. Szanujmy same siebie. Nie zajmy się zwariować opinii publicznej, która jawnie parafrazuje i modyfikuje słowa innych. Nic więcej.

Czy mój mąż będzie mnie kochał ze szramą po cesarskim cięciu w dole brzucha? Tak! Czy będzie równie szczęśliwy, kiedy urodzi mu się dziecko bez wizyty smutnych panów pytających, czyje życie wybiera? Tak! Czy ja będę szczęśliwsza, rodząc w 3 godziny, zamiast 15? Tak! Ojej, ale nie mam męża. Nie jestem w ciąży. Czy to jednak powód by przestać racjonalnie myśleć?

Sęk w tym, że dziecko, które przychodzi na świat powinno być przede wszystkim zdrowe. Ne dajmy się zwariować, nie ulegajmy presji i opinii ludzi, którzy chcą decydować o naszym życiu. Przecież rodząc dziecko kilkanaście, kilkadziesiąt godzin pojawia się ryzyko, że urodzi się ono z różnymi wadami i defektami. Owszem, każdy ma prawo do życia, jednak każdy winien mieć też prawo do godnego życia i naszym zadaniem jest zrobić wszystko, by tak się stało. 

Jakie jest Wasze zdanie?

Krótki wstęp do wojennych czasów...

Lista Schindlera, Chłopiec w Pasiastej Piżamie, Pianista, Czas Honoru czy Opowiadania Tadeusza Borowskiego  rozbijają się o jedną i tę samą kwestię – los ludzi podczas II Wojny Światowej. Jak prosto zauważyć, temat ten jest wyjątkowo popularny, a zarazem pożądany na rynku kinematograficznym. Widzowie XXI wieku poszukują brutalności i sadyzmu w projekcjach, a zarazem ekranizacji prawdziwych wspomnień i faktów z zamierzchłych (bo po upływie pięćdziesięciu lat) czasów.  

Moje pokolenie, urodzone w latach ’90 dwudziestego wieku, nie wie czym jest utrata najbliższych, głód, tyfus, nieposkromiony ból fizyczny, albo nieustanna walka o przetrwanie jeszcze jednego dnia w obozie zagłady. Trudno więc o godną uwagi projekcję, poruszającą serce nawet najbardziej zatwardziałego widza.

Miasto ruin, krótki film wykonany w technice trójwymiarowej na potrzeby Muzeum Powstania Warszawskiego ukazuje, jak wielkich zniszczeń dokonała hitlerowska dywizja w przeciągu sześciu lat. Jak to możliwe, że z 1300000 mieszkańców Warszawy, niespełna 1000 pozostało przy życiu? Dlaczego bezbronni ludzie, nie mając żadnych szans z wojskiem niemieckim, doprowadzili do wybuchu tego Powstania? Dlaczego getto walczyło o swój honor, idąc na pewną śmierć? Jakim cudem garstka ludzi pozostała przy życiu w ruinach Warszawy? Odpowiedzi na te pytania tak naprawdę nie istnieją. Możemy jedynie przypuszczać, podciągać wspomnienia osób, które przeżyły, pod zdanie ogółu jednak pamiętajmy, nie jest to obiektywna opinia.

Historia nakazuje nam uważać II Wojnę Światową za największą zbrodnię hitlerowców, która wywarła nieodwracalne piętno na wszystkich mieszkańcach kraju. Warszawskie podziemie, cichociemni i rzesze aliantów wspierały polską armię, jednak flota wroga okazała się zbyt silna, by odeprzeć atak. „Wojna przyniosła za sobą szereg zniszczeń i śmierć milionów ludzi” – zdanie, niczym mantra powtarzane wszystkim żakom, jednak dlaczego nikt nie stara się opisać tego, co przeżywały poszczególne osoby? Dlaczego nie mówimy o prawdziwym życiu toczącym się w getcie bez bonifikat, czy znajomości? Z jakiego powodu nie opisujemy stosowanych tortur, eksperymentów i masowych mordów na zwykłych ludziach? Czemu temat ten staje się tabu?  

Otóż, Gestapo uznawało jeden, niezastąpiony sposób pozyskiwania informacji – tortury, zarówno psychiczne, jak i fizyczne. Powszechnie uważano, że im bardziej skatowany człowiek, tym rzetelniejszych informacji udziela swojemu oprawcy, jednak Polacy, jako nieugięty, silny naród  wyznawali całkowicie inną zasadę - im bardziej boli, tym mniej „wiedzą”. Nie zniechęcało to jednak zwyrodniałych, niemieckich oficerów. Rozwijali oni swoją wiedzę medyczną, testując jej efektowność w praktyce. Jak bardzo boli wysunięcie gałek ocznych z oczodołów, a następnie mozolne umieszczanie ich na swoim miejscu? Nie wiecie? Jedna z łączniczek z polskiego podziemia przeżyła to na własnej skórze! Popularne było też wyrywanie paznokci, podtapianie, rażenie prądem, miażdżenie kończyn czy wbijanie igieł w ciało przesłuchiwanego, gdy został podwieszony na tzw. słupku. Fakty są przerażające, a ekranizacji powstało tak niewiele. Dlaczego większość produkcji opowiada historię ludzi z wyższych sfer? Ludzi, którzy mają mnóstwo znajomych i przyjaciół ratujących ich z opresji? Weźmy na przykład Czas Honoru, polski serial emitowany w telewizyjnej Dwójce. Główni bohaterowie: Władek, Bronek, Janek i Michał notorycznie pomagają swoim bliskim. Władek, wraz z bratem, ukrywa matkę, Bronek wielokrotnie odbija swoją narzeczoną, a Janek, jako wyrafinowany fałszerz, podrabia przepustkę do getta, by regularnie odwiedzać swoją kobietę. Czy tyle profitów miałby szary człowiek?

Kolejnym, świetnym przykładem jest Pianista, tytułowy bohater, Władysław Szpilman, znany i ceniony muzyk prowadzący własną audycję w Polskim Radiu, trafia do getta. Dzięki swoim znajomościom wydostaje brata z więzienia, a sam daje koncerty w kawiarenkach obozu. Czy to także zasługa jego rozpoznawalności w towarzystwie, a zarazem statusu społecznego?

W takim razie, jak naprawdę wyglądało życie w getcie? Otóż, w 1940 roku, hitlerowska idea eksterminacji Żydów zabrnęła tak daleko, że do wydzielonego obszaru Warszawy przeniesiono wszystkich, sygnujących się Gwiazdą Dawida. Osoby, które posiadały już mieszkanie w centrum miasta, były w o tyle komfortowej sytuacji, że nie gnieździły się w molochach, przypominających bardziej zagrodę, niż ludzką kwaterę. Mężczyźni podejmowali ogrom prac fizycznych przy budowie, a czasem konserwacji muru, wznoszeniu nowych osiedli mieszkalnych, czy  katorżniczej pracy rzemieślniczej. Zarabiali w ten sposób na miskę strawy i kilka siniaków. Mogli także zatrudnić się w Żydowskiej Służbie Porządkowej, którego organizacja przypominała mały oddział SS, jednak i tu należało mieć stosowne znajomości. Kobiety z kolei, trudniły się rozpakowywaniem walizek zamordowanych już kompanów, bądź pracowały w zakładach produkcyjnych, gdzie wielokrotnie je bito, a nawet gwałcono. Wśród starszych mieszkańców szerzyła się wszawica, oraz tyfus, jednak nie to było przyczyną największej ilości zgonów. Osoby, które nie były w stanie pracować – umierały z głodu, o ile wcześniej nie zostały przewiezione do obozu zagłady.

Żydzi byli poniżani na każdym kroku. Nie wolno było im chodzić po chodniku, a po krawężnikowym „akwedukcie” – bez względu na pogodę. Strzelano do nich na oślep i policzkowano bez powodu. Nikt nie przejmował się ich losem, bo przecież kogo interesują podludzie?

Obozy koncentracyjnie z kolei, miały na celu wyzyskanie ostatków sił i energii ze zdrowego człowieka, a później zabicie go w niewyobrażalnych katuszach. Ludzi wykorzystywano do prac budowlanych, rzemieślniczych czy produkcyjnych, w zamian za wodnistą zupę z pokrzywy i liczne baty za niesubordynację.  Obozom zagłady zawdzięczamy jednak rozwój medycyny. Dzisiejszą wiedzę na temat ludzkiego organizmu, rozwoju chorób, ekstrakcji kończyn, czy przeszczepów to właśnie zasługa Niemców i ich eksperymentów na osobach, które i tak zostałyby zabite.

Więzienie Pawiak oraz siedziba Gestapo przy Alei Szucha to dwie największe, warszawskie mordownie. Tutaj przesłuchiwano i katowano więźniów politycznych, potocznie zwanych bandytami. W ciemnym, piwnicznym pomieszczeniu, w akompaniamencie głośnej, niemieckiej muzyki toczyła się walka o przetrwanie. Pałki, pejcze, baty, lagi, kastety, igły, śruby… wszystko, co sprawia ból. Wszystko, co może zabić. Przed brutalnym śledztwem nie zdołał uchronić się nikt, kto współpracował z polskim podziemiem i co ważne, zwykle osoba przesłuchiwana, zaraz po odzyskaniu sił, ponownie trafiała do ciemnego pomieszczenia i cała historia toczyła się na nowo. Metody tortur nie były określone w żadnym przepisie, czy regulaminie, stąd wszystko zależało od kreatywności, a może humoru oprawcy. Uważano jednak, by nie przekroczyć wytrzymałości fizycznej przesłuchiwanego – przecież martwy już na nic się nie zda.

Tak właśnie toczyły się losy szarych ludzi, o których dzisiaj już nikt nie wspomina. Historia ich została zakończona w masowym, bezimiennym grobie, a stoickie opowiastki krążą w rodzinnym domu. Na piedestale pozostają artyści, przedstawiciele władz państwowych oraz żołnierze. Jednak wojna zrównała ich wszystkich. Nieważne, chłop, generał, czy profesor – każdy z nich przeżył to samo. Każdy z nich wie, czym jest wojna.  

Słowniki w dłoń! Czyli "małe Conieco" o językach obcych....

Angielski, niemiecki, francuski, włoski, hiszpański, japoński…  a wszystkich ok. 7 tysięcy. Dużo? Owszem! Emil Krebs, Polak władający największą ilością języków obcych znał ich 68 w mowie i piśmie, a zmarł… na udar mózgu. Czy choroba niedokrwienna ma coś wspólnego z wyjątkowo rozległą wiedzą? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na te pytanie, jednak badania przeprowadzone w 2004 roku na mózgu Krebsa wykazały, iż jego lewa półkula (odpowiadająca m.in. za mowę i zapamiętywanie) była niezwykle przerośnięta. Czy to samo dzieje się w naszych głowach, gdy zabieramy się za naukę? Owszem! Dlatego ważne jest, aby każdy z ośrodków rozwijać równomiernie – wzmaga to zdolności analitycznego myślenia, a tym samym pobudza wyobraźnię. 

Wróćmy jednak do języków obcych i tego, czy warto się ich uczyć. Otóż, wstąpienie Polski do Unii Europejskiej przyniosło nam nieoczekiwany napływ obcokrajowców do większych aglomeracji kraju, a świadomość, że my także możemy swobodnie zwiedzać Europę, napawa nas nie lada optymizmem – wystarczy przygotować odpowiedni fundusz wakacyjny, ubezpieczyć się na wszystko, co może zniweczyć nasze plany, kupić olejek do opalania, przypomnieć sobie podstawy języka angielskiego, i w drogę!  
Wyruszamy do Paryża, nie znamy języka francuskiego, a chcemy zamówić posiłek w 58 Tour Eiffel – jak to zrobić? Możemy wskazać palcem na losową potrawę w Menu i przywodząc na myśl losy Jasia Fasoli – otrzymać porcję surowego mięsa. Jeśli jednak chcielibyśmy tego uniknąć, ponownie, z pomocą przychodzi nam język angielski.
Dlaczego to właśnie brytyjski native language stał się językiem międzynarodowym? Każdy, kto choć odrobinę liznął historii wie, że to właśnie Wielka Brytania wiodła prym ekspansji kolonialnej. Mieszkańcy tamtejszych rejonów wiedzieli, że osłuchanie z językiem i próba przedostania się wraz z flotą morską na Zielone Wyspy da im możliwość poznania nowego, lepszego życia. Chłonęli więc poszczególne słowa i zwroty mając nadzieję na realizację utopijnych mrzonek.

Ponadto, okres powojenny także jest świetnym przykładem popularyzacji języka angielskiego – moment, w którym Europa zaczynała stawać na nogi, a każdy z krajów odbudowywał swoje mury – zarówno Stany Zjednoczone, jak i Wielka Brytania miały możliwość, czas, na rozwój anglojęzycznej kultury, która ogarnęła cały świat. W 1923r. powstała wytwórnia filmowa Warner Bross, której współzałożycielami byli trzej bracia Samuel, Harry i Abraham Warner, Polacy, którym udało się wyemigrować do Los Angeles przed „czystkami” w Krasnosielcu. Skąd o tym wiem? Nie trudno o dziadkowe opowiastki przy kubku kakao o tym „jak to się kradło jabłka z sadu Warnerów”. Tak, miejscowość ta liczyła  61,6%  Żydów, którzy zgodnie twierdzili, iż była dla nich „wrogim światem”. 5 IX 1939r. doszło do Masakry Żydów w miejscowej Synagodze (notabene, dzisiejszym magazynie), a 28 IX 1939r. niemiecka Dywizja Pancerna „Kempf” przepędziła pozostałych judaistów z miasteczka. Niemniej jednak, bracia Warner będąc w kraju - znali już podstawy gramatyki i słownictwa „lądu zza oceanu”, a dzięki rodzimym korzeniom, środkom finansowym i kreatywności – podbili świat.

W dzisiejszych czasach trudno obyć się bez języka angielskiego. Jako osoba zajmująca się grafiką komputerową – na co dzień obsługuję anglojęzyczne programy, jako programista – opieram się na skrótach i wyrażeniach zaczerpniętych z Brytanii, a jako chemik – dziękuję za setki raportów i protokołów, które poszerzają moją wiedzę.  Ponadto, ok. 90% ludzi korzysta z systemu Windows opartego na języku angielskim, a czemu właśnie na nim? Bo tam został stworzony! Dlaczego więc wielkie fabryki Chin i Japonii nie pozostawiają użytkowników wyprodukowanego przez nich sprzętu na „łasce losu” i instrukcje obsługi tłumaczone są, przede wszystkim, na język angielski? Sprawa jest oczywista – języki azjatyckie dopiero od kilku lat ogarniają zachodnią część globu.  

Mentalność naszych czasów, a tym samym amerykanizacja społeczeństwa dążąca do wprowadzenia uniwersalnego środka komunikacji, z góry nakłada nam obowiązek biegłego posługiwania się językiem angielskim. Duże przedsiębiorstwa i korporacje wymagają od swoich pracowników konwersacji w obcym języku, jak  i coraz częściej, rozmowy kwalifikacyjne przeprowadzane są po angielsku. Studentom z kolei, grozi brak absolutorium, a gimnazjaliści piszą test sprawdzający wiedzę z wybranego języka. Trudno więc zaprzeczyć, że nauka języków obcych powinna stać się naszym priorytetem.
Jednak co z resztą dialektów? Dlaczego nie są tak popularne? Nasz, rodzimy język, do którego zapał podsycał sam Mikołaj Rej słowami „Polacy nie gęsi, swój język mają” próbował sprawić, by naród nie zatracił swojej autonomii, aby nie dał się złapać w kłącza uniwersalności i za wszelką cenę, budował swoją, własną tradycję. Język polski należy do jednego z najtrudniejszych języków - liczne głoski miękkie, twarde, końcówki nosowe, a nawet sama intonacja, wywołują zawrót głowy u obcokrajowców. Idealną parodią związaną z trudnością polskiego dialektu jest film z serii „Jak rozpętałem II Wojnę Światową”, gdzie główny bohater złamał niemiecką wyobraźnię, a tym samym język: Grzegorzem Brzęczyszczykiewiczem. Dla nas, sytuacja ta wydawała się być zabawna, gdyż posługujemy się tak dźwięcznymi wyrażeniami w życiu codziennym, jednak rodowity Niemiec, cóż, nie potrafi bezbłędnie powtórzyć polskich „łamaczy języka”.

My z kolei popełniamy szereg błędów przy nauce języka norweskiego, wynikają one z nieprawdopodobnych zabiegów fonetycznych, wobec napisanego na kartce szeregu liter. Warto jednak pamiętać, że każdy dialekt jesteśmy w stanie wyćwiczyć sędziwą ilością godzin  poświęconych nauce.  

Warto jednak zaznaczyć, że płynność w posługiwaniu się językiem obcym zyskujemy, jedynie, przez codzienne obycie wśród rodowitych mieszkańców danego rejonu. To dzięki nim, nabieramy pewności w znajomości danego języka, a także poprawnego formułowania poszczególnych zdań i zwrotów.

Wracając jednak do głównego tematu – warto rozpocząć naukę języka rosyjskiego, który ze względu na to, że należy do słowiańskiego dialektu,  a i przez poczynania ZSRR po II Wojnie Światowej na stałe wdarł się do polskich szkół - nie sprawia nam żadnych trudności w okresie nauki. Oczywiście, zarówno polski, jak i rosyjski różnią się odmianą, wymową, akcentem i znaczeniem poszczególnych słów, jednak  są one bardzo do siebie zbliżone i wielokrotnie osoba, która dotychczas nie miała styczności z Rosjanami – potrafi się porozumieć. Jedyną trudnością staje się cyrylica, która raz opanowana – będzie nam wiernie służyła przez całe życie.

Powinniśmy zwrócić uwagę także na język francuski. Potocznie nazywamy go językiem kochanków – a to dzięki subtelnym, frywolnym frazom, które pieszczotliwie smagają nasze błony bębenkowe. Francuski staje się, z roku na rok, coraz to popularniejszy, a to dzięki rosnącemu znaczeniu Luksemburga na arenie międzynarodowej. Ponad to – możliwość swobodnych migracji turystycznych mieszkańców Unii Europejskiej sprawia, że chcemy zwiedzić wszystkie, osławione miasta, a w tym Paryż. ;-)

Świetnym przykładem antagonistycznego dialektu, jest język hiszpański. Penelope Cruz w czwartej części Piratów z Karaibów „Na nieznanych wodach”, idealnie odzwierciedliła stereotypową opinię na temat tego języka. Otóż, kojarzony jest on z wieczną pretensjonalnością, wyrzutami, niechęcią... Trudno zaprzeczyć, że akcentowany jest właśnie w takim tonie, choć przekazywana treść, zwykle, oznaczać coś zupełnie innego.

Włosi z kolei, opierają swój język na łacińskich podstawach, gdyż to właśnie oni zaczerpnęli najwięcej z kultury antycznej. Łacina jest powszechnie uważana za język martwy (i choć to nieprawda), jest niezbędna, gdy chcemy poprawnie posługiwać się, nawet, językiem polskim.

Jak więc radzić sobie z natłokiem języków obcych? Jak wybrać te, godne uwagi? Otóż, każdy z nas powinien biegle posługiwać się językiem angielskim - wymaga tego rozwój literatury, nauki, czy choćby kinematografii. Ponad to, ważne jest abyśmy znali podstawy języka rosyjskiego i niemieckiego (przywodząc na myśl historię naszego kraju – powód jest oczywisty), a w formie rekreacji – warto zagłębić się w kulturę Wschodu i rozpocząć naukę języka japońskiego, bądź chińskiego.


Powodzenia! J

Przeprosiny i tęcza, czyli warszawskie paranoje

Jestem znużona, zmęczona i brak mi niekolokwialnych słów w słoniku. Pomijając obowiązki związane z pracą czy życiem prywatnym – studia postanowiły pochłonąć mój czas wolny, wycisnąć niczym cytrynę i wrzucić otchłań czeluści, nie brakuje mi jednak „resztek energii”, które zapragnęłam spożytkować na przejrzenie ostatnich wydarzeń ze Stolicy i muszę przyznać, że moje opadające powieki rozszerzyły się w niebywałym zdziwieniu.


Media pokazały Marsz Niepodległości jako jeden wielki bajzel. Burdę, która nie miała końca, totalne zniszczenia stolicy i namiastkę apokalipsy. Rosjanom z kolei zniszczono budkę stojącą przed płotem, ale przecież „był do atak na ambasadę”. Wybaczcie, bawią mnie już nagłówki poszczególnych tabloidów z serii Rosja domaga się przeprosin. Najlepszym komentarzem na ten postulat była odpowiedź SuperStacji (patrz rysunek). Niemniej jednak, ludzie robią z Marszu międzynarodowe pośmiewisko, które jest wyraźną ujmą dla jego uczestników. Smutne. Osoby zainteresowane niech poproszą o relacje ze strony uczestników i organizatorów projektu. Media zwykły wszystko wyolbrzymiać... 


Historia tęczy także jest fenomenalna. To nic, że osiemdziesiąt procent osób, które biorą udział w dyskusjach nigdy nie widziało jej na własne oczy… Bywa. Niemniej, co komu przeszkadza stojący na środku skrzyżowania kawałek blachy? Jeśli już komuś zamarzyło się ubarwiać Warszawę, zapłacić projektantom i wydać majątek na jej liczne renowacje, czy nie prościej dać sobie już spokój? Sęk w tym, że wszystkie problemy zaczęły się, gdy to nasze (swego czasu popularyzowane) środowisko homoseksualistów przywłaszczyło sobie ów stelaż uznając go za symbol tolerancji…

Żyjemy w świecie, w którym homoseksualizm tak naprawdę nigdy nie zostanie zaakceptowany. Co z tego, że inteligentne osoby uznają, że dopóki ktoś nie obnosi się ze swoją orientacją w każdy możliwy sposób, niech sobie będzie i nadal nikomu nie wadzi, skoro i tak znajdzie się chore środowisko, które rzuci się z łapami na kogoś tylko dlatego, że ma długą grzywkę… Absurd.

Nie rozumiem ludzi. Nie rozumiem mediów. Nie lubię niedoinformowanych dziennikarzy. 

*
Wybaczcie mi tak krótki wywód... Chciałabym znaleźć nieco więcej czasu, ażeby opowiedzieć Wam o mniej lub bardziej ciekawych wydarzeniach, jednak poziom mojego zmęczenia mówi sam za siebie. Obiecuję powrócić w pełni sił (za dwa tygodnie). Najbliższe dni będą dla mnie jednak serią kolokwiów i egzaminów, a co za tym idzie niewyspania i przemęczenia. Mam też całkiem pokaźną ilość literatury. Nie wiem, jak ja się uporam z tym wszystkim... 

Trzymajcie kciuki! :)

"Tu się kończy wielkość świata… Doczesnych trudów zapłata”


Każda nekropolia posiada swoje „motto” u bram. Każdy cmentarz „ożywa” 01 listopada. Dzień ten zwany jest dniem Wszystkich Świętych… Muszę przyznać, że uwielbiam święto to za swoją enigmatyczność. Możliwość swobodnej przechadzki wśród cmentarnych zgliszczy oświetlonych przytulnymi lampionami. To piękne miejsce! Szczególnie w ciemnościach.

Z roku na rok odwiedzam „cmentarz nocą”. Chadzając pomiędzy poszczególnymi grobowcami i pomnikami mijam zarówno opuszczone mogiły, jak i wystawne (porównywalnie do kaplic w dniu pochówku) kwatery. Serce kraje mi się na miejscu, gdy przechodzę obok tych samotnych, niczym nie przyozdobionych płyt, a czasem i gromadek piasku, wokół których spróchniały krzyż chwieje się na wietrze. Nawykłam więc do obłamywania jednej, zakupionej chryzantemy. Spacerując więc pozostawiam na każdej, opuszczonej mogile jedną gałązkę. Aby ktoś o nich pamiętał…Wiem, nie jest to normalne. Jest to wręcz dziwne i absurdalne. Ja jednak tak mam. Chcę tak mieć. Tak mnie wychowano i nauczono. Zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że lada dzień mój grób pozostanie zapomniany i nikt już nie będzie chciał go odwiedzać. Liczę wtedy, że znajdzie się kolejny samotny wędrowiec z jedną, jedyną gałązką chryzantemy.

Nie wiem, jak wygląda dzień Wszystkich  Świętych w dużych miastach, jakie aspiracje kierują poszczególnymi mieszkańcami i czy z pustymi rękami odwiedzają swoich bliskich. Wiem jednak, że małe miejscowości mają do siebie barokowy przepych, usilne pokazanie sąsiadom – i przede wszystkim zawistnej rodzinie – „Zobacz! Ja mam więcej! Moje było droższe!”. To naprawdę smutne… Doskonale widzę, co dzieje się w moim domu „Mam 46 zniczy… muszę jednak kupić jeszcze z dziesięć wkładów. Co będzie, jeśli okaże się to zbyt mało?”. Tak to właśnie wygląda. Niestety. Według mnie można postawić dwie, cztery świeczki, ale nie czternaście na jednym grobie. Przecież to oznaka „pamięci”, a nie „nastawiania ile wlezie”. Podobnie jest z kwiatami. „Kupiłam dwie chryzantemy, ale w sumie jest jeszcze trochę miejsca – idę po trzecią…trzy razy większą od poprzednich”. Mógłby ktoś wyjaśnić mi… po co?

Całe szczęście, że w moim domu obyło się bez tak horrendalnych zakupów w tym roku. Gdyby nie to – budżet ucierpiałby znacznie, a i niejeden lokalny złodziej zacierałby już ręce ochoczo. Tak. Ludzie kradną. Szczególnie te ładne i rzadko spotykane rzeczy, które osobiście wyszukuję tygodniami. Zabawny jest też plagiat. Nie wiedzieliście? Ach, już wyjaśniam. Od blisko dwóch, a może trzech lat zajmuję się układaniem kompozycji do wieńców i wiązanek. Nieważne, czy mówimy tu o bukietach pogrzebowych czy zwykłych  kwiatkach podarowanych bez okazji. Niemniej, jako osoba uzdolniona manualnie – uwielbiam konfekcjonować przeróżne konstelacje i przyznam, sprawia mi to mnóstwo radości. Problem polega na tym, że kiedy uda mi się wykombinować jakąś zawiłą strukturę – nie mija tydzień, a „sąsiad z naprzeciwka” ustawia bez mała identyczną u swoich bliskich. To zabawne.

Spodziewaliście się zapewne głębokich przemyśleń dotyczących samego Święta Zmarłych, Zaduszek, bądź jakiegokolwiek wątku związanego z kościołem czy religią. Postanowiłam jednak zająć się techniczną stroną 01 listopada, a więc pomarudzeniem i ponarzekaniem na ludzi. Przepraszam osoby, które poczuły się zawiedzione. Nie chciałam nikogo rozczarować, ani zasmucić. Teraz jednak wybaczcie, Drodzy Państwo, czas zacząć przygotowania do wieczornej przechadzki... 

Akcja EMPATIA, czyli co z tym fantem zrobić?

Zarząd Warszawskiej Komunikacji Miejskiej wprowadził w życie nową akcję Empatia – Zobacz Człowieka. Z tej okazji przygotowano projekt, zawierający w sobie listę „dobrych zasad”, które każdy pasażer winien przestrzegać:

1. Staraj się ustępować miejsca osobom starszym, niepełnosprawnym, kobietom w ciąży i osobom, które źle się poczuły.
2. Nie blokuj drzwi, dzięki czemu będzie łatwiej wsiąść i wysiąść z pojazdu.
3. Trzymaj bagaż przed sobą. Z jednej strony będziesz miał go „na oku”, a z drugiej nie będzie przeszkadzał współpasażerom. Jeżeli siedzisz, a miejsce obok jest wolne – nie stawiaj na nim bagażu. Być może ktoś będzie chciał usiąść.
4.  Nie słuchaj głośno muzyki.
5. Staraj się nie jeść i nie pić w pojazdach komunikacji miejskiej. Inni pasażerowie na pewno nie ucieszą się z plamy z ketchupu, kawy albo tłustego sosu z kebaba.
6. Pamiętaj, że palenie papierosów – w tym także e-papierosów jest zakazane w pojazdach komunikacji miejskiej oraz na przystankach.  

Jeśli miałabym przyczepić się samych postulatów, zabrakło mi tutaj zapisanej w Regulaminie Zarządu Komunikacji Miejskiej adnotacji, o zakazie mącenia spokoju pasażerów przez żebrzących grajków… Może to dziwne, jednak ja nienawidzę dźwięku akordeonu (jak się jednak okazuje, to ich ulubiony instrument), a zazwyczaj, gdy dane mi poruszać się tramwajem - takowy „muzyk” wpada do przedziału i hałasuje do tego stopnia, że zastanawiam się nad wezwaniem służb porządkowych. Kiedyś go w końcu znajdą… Co jednak można zrobić komuś, kto być tu nie powinno?

Do napisania tego artykułu skłoniła mnie ostatnia sytuacja w ZTM. Gwoli wyjaśnienia – jestem osobą, która chętnie ustępuje miejsca osobom starszym (np. pani, która mogłaby spokojnie być moją babcią), osobom poruszającym się o kulach czy lasce, a także kobietom w ciąży. Dla mnie, jest to oczywiste, normalne i bezapelacyjne. Jednak gdy sobie grzecznie siedziałam w tramwaju, mając trzy ciężkie torby (duża torebka, laptop, torba z segregatorem, notatkami i książkami), będąc niewyspana, zmęczona po wieczornej pracy i po ośmiu godzinach zajęć na uczelni – nie widziało mi się sterczeć w tłumie „bez celu”. Co się jednak wydarzyło? Pewna pani mająca może 50-55 lat, stojąca w szpilkach i markowym odzieniu zaczęła „chrząkać” nad moją głową. Popatrzyłam tylko na nią, po czym beznamiętnie skierowałam wzrok w szybę. Jakim prawem ktoś mający ładnie ułożone, spokojne życie ma zająć miejsce osobie, która nieco słania się na nogach? Owszem, jest starsza, ale nie aż tak bardzo. Ubiorem, makijażem, zachowaniem emanuje z niej "młodość", taka... usilna próba obniżenia swojego wieku. Może i jestem potworem, jednak nikt nie powinien tak mnie nazywać. Oczywiście po chwili zaczęły się wielkie komentarze na mój temat, bowiem „jak śmiałam nie ustąpić miejsca/jak to młodzież jest teraz niewychowana”.

Ludzie stwarzają kampanie promujące słuszne akcje, świetnie! Sama je popieram. Jednak po nagłośnieniu tychże działań – ludzie stają się o niebo bardziej upierdliwi (tak, upierdliwi). Doskonale rozumiem to, że i ja będę kiedyś stara. Rozumiem też to, że i mi dane będzie psioczyć na młodzież. Problem polega na tym, że ja zrozumiem te „zarobione” pokolenie, bowiem utrzymanie się w tym świecie wymaga wiele pracy, wysiłku i zarwania licznych nocy. Osoby starszej daty tego nie ogarną. Im, poza odbudową Warszawy, pracy po znajomości, bądź utrzymywanie się z garnuszka męża i chwilowo kiepską emeryturą nic nie pozostaje. Jednak wedle zasady „Czy się stoi, czy się leży – 1500 się należy”, trudno spodziewać się kokosów. Smutne jest jednak to, że to właśnie my, młode pokolenie mamy pod górkę. Nikt nam niczego nie da, nie zapewni, a jeszcze po 17 godzinach na nogach – zabierają nam ostatnie miejsce siedzące, bo jakąś pani pracująca w szklanym biurowcu także wraca z pracy. Ok. Do emerytów nic nie mam, jednak ta notoryczna „chrząkanina” naprawdę jest niesympatyczna. 

Przypomniała mi się też podróż z moją przyjaciółką. Ciężarną przyjaciółką. Zajęła miejsce, także w tramwaju pełnym ludzi. Podałam jej swoją torebkę, by położyła sobie na kolanach, a więc i mnie odciążyła (wszyscy wiedzą, jaką wagę osiąga kobieca torba :D). Niemniej, nasunęła ją tak, że brzuszek umknął gdzieś w zgliszczach cieni… Co się wydarzyło? Ano pojawiła się jedna, druga, trzecia… dziesiąta „pani starsza”, których „chrząkania” nie miały końca. Matko Święta! Jeszcze rozumiem, można poprosić kogoś o miejsce – wtedy każdy i tak ustąpi. Powiedziałabym, że to działa w ten sam sposób, jak „z góry dziękuję za odpowiedź” w mailach. Przecież nie powiesz (nawet) nieco starszej pani w autobusie „nie”. Jakby nie patrzeć… Jednak co ma to na celu te pojękiwanie zza pleców? Prawdę mówiąc uznałabym to za brak kultury. Osobiście nigdy nie zrobiłabym czegoś podobnego – ani teraz, ani za czterdzieści lat. Ludzie mają swój rozum, swoje zasady i swoje widzimisie. Kłócić dane się wyłącznie paranoikom, sceny bowiem także w niczym nie pomogą. Obawiam się jednak, że w naszym kraju udzielenie aprobaty w jakiejkolwiek sprawie – daje przyzwolenie na wszystkie, tego i innego typu historie. Rzeczywistość jest smutna. Wypowiedź moją zrozumieją z kolei wyłącznie ludzie młodzi. Taki już nas los, Moi Drodzy Państwo. J

Był sobie ksiądz... a gdy zrobił źle, uciekł na Dominikanę.

Wiele tych molestowań udałoby się uniknąć, gdyby relacje między rodzicami były zdrowe. Słyszymy nieraz, że to często wyzwala się ta niewłaściwa postawa, czy nadużycie, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga...

Głośno było w mediach o tej wypowiedzi abp Michalika. Oczywiście, dotyczyła ona pedofilii w kościele. Co o tym sądzicie? Jakie jest Wasze stanowisko w tej sprawie? Bowiem ja, uważam to za absurdalną i karygodną postawę! Na nic nie zdadzą się już korekty, poprawki, przeprosiny czy tłumaczenia. Kości zostały rzucone, a treść rozmów zapisana…

W wolnym tłumaczeniu, wypowiedź pana księdza brzmi (jak dla mnie) „Nie dbacie o swoje pociechy? Nie macie prawa mieć pretensji o to, że ksiądz nie opanował swojej chuci i zaczął macać dziecko, kiedy ono poszukiwało ciepła i zrozumienia”. Przecież to chore! Od dawna, a dokładniej wielkiej afery związanej z aborcją i eutanazją przestałam uznawać Kościół, jako instytucję. Wierzyć można w Boga, czytać i interpretować Pismo Święte, jednak nie da się słuchać nowych dogmatów watykańskich intelektualistów. Absurd… Co wspólnego ma Biblia z Harrym Potterem? Pomijam już przepowiedziany na lekcji religii „koniec świata” (z tego miejsca, pozdrawiam siostrę Renatę).

O aferze z pedofilami jest głośno. Cieszy mnie fakt, że księża przestają być chronieni jakimś wyimaginowanym prawem, a ofiara walczy o swoje prawa. Została skrzywdzona, zniszczona przez osobę, którą każdy kreował na godną zaufania... Nasze czasy brną zbyt daleko. Zauważyliście, że od razu kościół ratuje swoją skórę mówiąc o tym, że odpowiedzialnością powinno obarczyć się tylko jedną osobę, a nie cała instytucję? Muszę przyznać, że bardzo zabawną wypowiedź zasłyszałam podczas wywiadu jednego z biskupów (mniej więcej, nie pamiętam dokładnie) „Chciałbym, aby ksiądz został traktowany jak osoba świecka w tym procesie, ponieważ robienie medialnego szumu nie dotyczyłby zwykłego człowieka i jest bardzo krzywdzące”. Według mnie z kolei, warto robić ten „medialny szum”, aby księża nie czuli się bezkarnie. To tak samo, jak z panią prezydent Warszawy – ludzie chcą pokazać, że w kraju demokratycznym mogą dokonać zmian, pokazać, że coś im się nie podoba i chcą za wszelką cenę wywlec to na światło dzienne. (Jednak Polska ma do siebie pewien schemat - fiask każdej, z takowych prób) Decyzja, oczywiście, jest słuszna, jednak kościół broni się jak może. Co więcej, dla mnie cała historia z tą Dominikaną wygląda, jak jawne ukrywanie danej jednostki. Skoro został wydany nakaz zatrzymania, to jakim prawem ktoś każe pozostać poszukiwanemu w miejscu, w którym jest bezkarny, zamiast zmuszenia go do powrotu? Dla mnie to niesprawiedliwe. Dlaczego inne osoby, świeckie, byłyby ścigane, a historia „wiemy, gdzie on jest, ale go nie zatrzymamy” nie miałaby miejsca? To absurd! Smutne w tym wszystkim jest to, że każdy na wysokim stanowisku, osoba zaufania publicznego – nagle znika w zgliszczu wielkiej afery, po której następuje równie wielka cisza. Tak właśnie zostaje maskowane niestosowne, niefrasobliwe zachowanie. Ludzie zapomną? Tak! Ludzie zapomną. Powrócą do tego, gdy powielona historia będzie miała miejsce. Jej schemat będzie identyczny, czyli znów nikt nie poniesie konsekwencji za swoje postępowanie… Polska. Kraj Absurdów. 

Aborcja? W tych przypadkach... jestem na tak!

Zasypane media i głośne demonstracje… o ustawę AntyAborcyjną! Po której stronie się opowiedzieć? Komu przyznać rację? Co zrobić i na co mieć nadzieję? Trudna sprawa…


Gwoli ścisłości, jestem wychowana w duchu kościoła Chrześcijańskiego, rodzice moi są wierzący i w miarę swoich możliwości – praktykujący. Dla mnie jednak wiara w Boga nie ma nic wspólnego z odgrywaniem, dosłownie, szopek na arenie publicznej. Wiara zakorzeniona jest w sercu, w duchu i nie należy jej manifestować… Jednak jak zauważyłam to, że znam o niebo lepiej Pismo Święte od krzyczących  na ulicach kobiet, z zawieszonym różańcem na szyi, zmawiam pacierz i chadzam do kościoła, nie czyni mnie osobą religijną w XXI wieku. Powiedzcie mi więc, co takiego jest w staniu z krzyżem pod pałacem prezydenckim? Obnoszeniu ze swoja wiara i ciche psioczenie na "tych bezbożników, co nie postoją, nie pomodlą się". Czemu kultem objęty został Tadeusz Rydzyk? Może to on jest „bożkiem”, przed którym straszyli mnie na lekcjach religii? Ma przecież tak wielu wyznawców… Co wspólnego mają księża z  pożyciem małżeńskim? Prosto wypowiadać jest się komuś, kto pojęcia nie ma o wspólnocie dwojga ludzi. Takiej osobie wolno głosić puste slogany mając spokojną posadę, pełną miskę i ciepłą kwaterę, a skoro na jej barkach nie spoczywa odpowiedzialność za mieszkańców domostwa – gdzież są jej problemy?


Nie ukrywam, że nawrót chaosu sprzed kilku miesięcy wyjątkowo mnie zbulwersował. Jakim prawem dojrzałe, a zwykle i pozbawione już możliwości prokreacji kobiety decydują o życiu innych? Muszę przyznać, że naprawdę ładnie brzmi idea „Chrońmy ludzkie życie!”, „Płód do też człowiek”. Ekstra! Szkoda tylko, że nikt nie pomyślał o kobietach, których ciąża  ta dotyczy…

Wychowałam się w domu, w którym poznałam jak trudne jest życie z niepełnosprawnym dzieckiem. Obserwowałam, jak mimo upływu lat dziecko to, a później i dojrzała kobieta nadal jest niemowlakiem tyle, że coraz to większych gabarytów. Ile czasu należy jej poświęcić, jak trudne jest to wyzwanie i przede wszystkim – na własne oczy ujrzałam, że dla pracującej, prowadzącej normalny tryb życia rodziny pogodzenie tych obowiązków jest niemożliwe. Jeśli rząd chciałby zaakceptować proponowane zmiany, kto zapewni tym rodzinom godziwe warunki życia? Jeden z domowników zwykle musi zrezygnować z pracy i pół biedy, jeżeli dziecko to jest sprawne umysłowo, a skąd pewność, że nie będzie ono w pełni nieprzystosowane do życia? Kto im pomoże? Rząd? Czym? Zaproponuje zasiłek? Rentę socjalną? Powiedzcie mi, proszę, kto jest w stanie utrzymać rodzinę za mniej niż 1000 złotych miesięcznie mając na uwadze wydatki na leki i chociażby podstawowe środki do życia, czy higieny osobistej? Pomijam już utrzymanie domu… No kto?

            Osoby popierające Zakaz Aborcji manifestują ograniczenie wolności kobiet. Manifestują chęć ich ubezwłasnowolnienia i zniszczenia im życia…

Podobna sprawa dotyczy kobiet, które musiałyby urodzić dziecko poczęte w czasie gwałtu. Również pięknie dźwięczy powtarzane pytanie: „Czemu winne jest dziecko?”. Szkoda, że te pytanie jest bez żadnego pokrycia. Jakie dziecko? Przecież to zarodek. Zygota powstała bez miłości, bez minimalnej stabilizacji rodzinnej… A więc dziecko, które przyjdzie na świat nie będzie kochane, nie będzie szanowane i całe jego życie zostanie doszczętnie zniszczone… Zniszczone chociażby przez matkę, której każde spojrzenie będzie przypominało o felernym dniu, jak i rówieśników, wypominających mu jego przeszłość...

Czy osoby manifestujące prawa zarodków choć raz przemyślały swoje postępowanie? Czy kiedykolwiek zastanowiły się, co stanie się z tym Bogu Ducha winnym maleństwem po urodzeniu? Mówi się, że w Polsce znajdują się „Okna Życia”, ośrodki opiekuńcze, czy chociażby rodziny zastępcze. Zastanówmy się jednak, po pierwsze, kto weźmie na swoje barki opiekę nad niepełnosprawnym maleństwem?  A po drugie – dlaczego kobieta musi cierpieć za swoją niewinność? Znalezienie się w złym miejscu, o złej porze… Nie wmówi mi nikt, że ciąża to nie jest obciążenie dla organizmu, bowiem to okres potężnych zmian zarówno fizycznych jak i psychicznych, a przede wszystkim – burza hormonalna. Czy niewinna kobieta właśnie na to zasłużyła? Czy to jest humanitarne? Wielkie słowa mogą mówić bogaci wielcy ludzie, których wieki temu dopadła menopauza. Zostali sami i dali się omamić wizji kleru o idealnym świecie. Życie jednak to nie bajka. Nie ma na świecie sprawiedliwości, a więc kobiety winny walczyć o swoje prawa. Czas pokaże, ile rozsądnych osób pozostało na tym świecie…


Recenzja "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje
Wywiad: Portal Warszawa i Okolice

Recenzja książki: Sodoma

Recenzja książki: Sodoma
Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie