­
­

Co wiecie o Lucii Joyce? Niezwykłą historia córki Jamesa Joyce'a

Joyce Girl. Pasja i upadek to niezwykła, literacka opowieść o córce Jamesa Joyce'a, jednego z najwybitniejszych pisarzy XX wieku, autora książki Ulisses.


Lucia Anna Joyce. Córka Jamesa Joyce’a, kochanka Samuela Becketa i pacjentka Carla Gustava Junga w awangardowym Paryżu, sprzeciwiającym się tradycjom i regułom estetyki. Z pozoru silna i niezależna, wewnątrz krucha i wrażliwa. Kobieta o wielkich planach i marzeniach, szukająca własnego miejsca z dala od warunków, które na każdym kroku dyktowali jej rodzice. Ciągle wymagała od siebie więcej, dążyła do perfekcji i ideału, aż zatraciła się w świecie obłudy i pozorów. Miała przyszłość, talent i najlepszych nauczycieli., ale czy ta historia mogła zakończyć się inaczej?

Lucia Joyce studiowała taniec. W 1928 roku dołączyła do grupy sześciu tancerek Les Six de rythme et couleur, występując na kilku scenach w Europie, a rok później znalazła się w finale pierwszego międzynarodowego konkursu tańca w paryskim Bal Bullier. To jednak zbyt mało. Ojciec uważał ją za swoją muzę, najwspanialsze dziecko, które chciał wychować pod swoim skrzydłami. Była jego natchnieniem i inspiracją, a jednocześnie ograniczoną i zagubioną, otoczoną wielkimi ambicjami małą dziewczynką, która tylko w tańcu mogła znaleźć swoje miejsce. 

Jak to jest  żyć na drugim planie? Wykonywać ciężką pracę i przez cały czas pozostawać w tyle? Zwłaszcza, gdy matka oczekuje więcej, podświadomie toczy z Tobą rywalizację, ojciec ubóstwia cię najbardziej na świecie, idealizuje i próbujesz spełnić jego oczekiwania, a twoja największa miłość okazuje się nieodwzajemniona? Ciąg zdarzeń doprowadził Lucię na skraj. Egoistyczny świat magicznego Paryża rozszarpał serce i umysł dziewczyny. Diagnoza była jednoznaczna - schizofrenia. 

Joyce girl to książka o skrywanych uczuciach, kruchości ludzkiego jestestwa, poszukiwaniu siebie i potrzebie niezależności. Choć Annabell Abbs zaznacza, że książka ta nie jest biografią, mamy do czynienia z powieścią faktograficzną, opartą na prawdziwej historii Lucii Joyce. W historii też towarzyszy nam niezwykle barwnie nakreślony awangardowy Paryż, początek XX wieku to piękna epoka dla każdego miłośnika sztuki i architektury. Gorąco polecam.

Do ostatnich dni Julie Yip-Williams - niesamowita historia niewidomej dziewczyny z Wietnamu

Błękitny kolor to barwa przyjaźni, bliskości, oddania. Motywuje, buduje, wspiera. Pozwala śnić i marzyć. Ile przypadku ma w sobie oprawa książki Do ostatnich dni, której recenzję dziś dla Was przygotowałam?


Gatunki literackie, po które sięgam najczęściej, zawsze dotyczą reportażu, biografii i literatury faktu. Lubię poznawać ludzkie historie. Zagłębiać się w losy głównych bohaterów i odkrywać poszczególne karty, które tak naprawdę napisało życie. Dzięki takim książkom lepiej poznaję samą siebie. Śledzę, analizuję, szukam odpowiedzi. Dlaczego zwróciłam uwagę na książkę Do ostatnich dni? Zapraszam do lektury.

Do ostatnich dni to niezwykła, głęboka historia Julie Yip-Williams, urodzonej pół roku po zakończeniu wojny w Wietnamie. Upadek Sajgonu (dawnej stolicy kraju) oznaczał dla mieszkańców niezwykłą radość, koniec karkołomnej walki o każdy dzień życia, bowiem podczas wojny zginęło co najmniej trzy miliony Wietnamczyków i ponad 58 tysięcy żołnierzy amerykańskich. To ogromna tragedia dla kraju, ale udało się. Komuniści zdobyli władzę. Od tego dnia życie milionów Wietnamczyków miało zmienić się na lepsze. Również dla rodziny Julie, jednak 6 stycznia 1976 roku na świat przyszła niewidoma dziewczynka. 

Rodzina Julie nie czekała długo, by wyemigrować do Stanów i odciąć się od sytuacji w Wietnamie. Tam żyli, planowali przyszłość, wspierali dziewczynkę, aż ta dojrzała, skończyła studia prawnicze na Harvardzie, znalazła pracę w jednej z najlepiej prosperujących kancelarii na świecie, wyszła za mąż i urodziła dwie córki. Nic nie zdawało się zniszczyć marzeń Julię, która chwytała życie za rogi i walczyła, pomimo przeciwności losu. Jednak gdy wszystko zaczęło się naprawdę układać, Julie usłyszała diagnozę - IV stadium nowotworu jelita grubego. Jak zmieniło się jej życie? Co dzieje się w głowie młodej kobiety, postawionej przed obliczem nieuchronnej śmierci? Co chciała pozostawić córkom, Belle i Mii, gdy jej już zabraknie? Koniecznie przeczytajcie.
Więcej na stronie Wydawnictwa
Książka Do ostatnich dni była dla mnie niezwykłą lekturą. Sama ciągle borykam się z myślami „Co jeśli…” i potwornie boję się dnia, w którym moje życie mogłoby się zmienić. Podziwiam Julie za spokój, siłę i wolę walki o każdy dzień w obliczu nieuchronnego. Życie Julie Yip-Williams to historia, której nie da się powtórzyć. 

Na marginesie życia - Stanisław Grzesiuk

Na marginesie życia to piękna, autobiograficzna historia niesamowitego człowieka. Poznajcie kolejną, a zarazem ostatnią część przygód Stanisława Grzesiuka nowym wydaniu.


Czy da się stworzyć fenomenalne dzieło na temat gruźlicy? Uciekając od bólu i trudności, które niesie za sobą ta choroba, stworzyć fraszkę, doprowadzającą do łez? Na marginesie życia, książka wydana rok po śmierci autora, swoją premierę miała w 1964 roku i choć nie dotyczy już życia w obozach koncentracyjnych, skupia naszą uwagę na konsekwencjach, które zostały przez nie wyrządzone. Ale jak myślicie? Czy pomimo upływu lat coś się zmieniło? 

Stanisław Grzesiuk, gruźlik, nadal jest cwaniakiem z krwi i kości. Do swojego schorzenia przyznać się nie może, bowiem straciłby pracę, jak wielu jego kolegów mniej lub bardziej dotkniętych chorobą. Okazuje się jednak, że w powojennym świecie to właśnie problemy zdrowotne spychały ocalałych na tytułowy margines życia, gdzie służba zdrowia i władza PRL uciekały się do nieludzkich rozwiązań.

Książka na stronie wydawnictwa
Książkę bez wątpienia mogę Wam polecić. Lektura, tak jak i w poprzednich przypadkach wywarła na mnie ogromne wrażenie, a choć poznałam już całą historię Stanisława Grzesiuka, czuję niedosyt. Autor przeżył naprawdę wiele, jego losy choć dramatyczne, czyta się z zapartym tchem nie raz zastanawiając, czy wszystkie te przygody zapisane w książce są aktem odwagi, bohaterstwa czy głupoty. Wiele historii z pewnością jest wyrazem rozpaczy i desperacji autora, poszukiwania własnego miejsca na ziemi po tym, co wydarzyło się w obozach zagłady. 

Nie oszukujmy się, autor nie miał łatwego życia, jeśli skupicie swoją uwagę, naprawdę wiele będziecie mogli wyczytać między wierszami, a co za tym idzie, odnajdziecie drugie dno tej opowieści. Stanisław Grzesiuk to niesamowita osoba! Pełen energii, siły, woli walki może być przykładem dla nas, borykających się z trudnościami XXI wieku. Nie sposób porównać ówczesnych czasów z tym, co przytrafia się nam dzisiaj, ale motywacja i pozytywne nastawienie jak widać są w stanie przenosić góry. Gorąco polecam, zarówno książkę Na marginesie życia, jak i dwa poprzednie tomy serii. 

Skazany na góry - Denis Urubko

Denis Urubko były żołnierz armii Kazachstanu, rosyjski instruktor wspinaczki i himalaista, zdobywca tytułu Śnieżnej Pantery, uczestnik polskiej wyprawy na K2, a także akcji ratunkowej Elisabeth Revol i Tomasza Mackiewicza na Nanga Parbat. Niesamowita postać, której biografię przybliży Wam książka Skazany na góry
Denis Urubko to bez wątpienia jeden z najlepszych, najsilniejszych i najbardziej zdeterminowanych himalaistów na świecie. 

Książkę tworzy obszerny zbiór opowiadań. Każda z historii jest zupełnie nową osłoną życia Denisa, a także dążenia do osiągania wyznaczonych celów. Długie i nużące treningi, ciągłe poszukiwanie finansowego wsparcia każdej z wypraw, konsultacje z mediami czy godziny spędzone na studiowaniu wspinaczek kolegów są najlepszym dowodem determinacji i siły woli, która prowadziła go do sukcesu. W książce znajdziecie wszystko, co sam Urubko chciał przekazać, bowiem jest jej jedynym autorem. Opowiada o życiu prywatnym, związkach i relacjach z bliskimi. Przybliża życie w wojsku i to, w jaki sposób wyglądała codzienność w komunistycznym kraju. Każdy rozdział jest jednak podstawą do wyciągania kolejnych wniosków. Każda z opisywanych rzeczy kreowała jego charakter, a dziś bezpośrednio wpływa na wszystkie osiągnięcia. 

Przed rozpoczęciem lektury długo zastanawiałam się ile pracy i wysiłku musi kosztować wspinaczka na Koronę Ziemi. Nie rozumiałam również, dlaczego himalaiści bez mrugnięcia okiem stawiają pasję ponad swoich bliskich i decydują się ryzykować własnym życiem, by sięgnąć po więcej. Skazany na góry to książka, która i w tych aspektach tłumaczy czytelnikowi wszystkie zależności. Bez gór, jak bez tlenu. A mając predyspozycje i umiejętności, grzechem jest nie dokonywać tego, o czym inni mogą tylko marzyć. 

Jako obserwatorzy, którzy na co dzień nie angażują się w tę dyscyplinę sportu (w Rosji są nawet prowadzone konkursy i zawody), słyszymy jedynie o sukcesach wypraw komercyjnych lub nieszczęśliwych wypadkach. Każde wejście jest jednak związane z miesiącami, a nawet latami przygotowań, zwłaszcza jeśli celem jest pierwsza, zimowa wspinaczka lub wyznaczenie  nowej drogi na szczyt. 

Skazany na Góry to książka, która z pewnością przypadnie do gustu wszystkim miłośnikom gór i wspinaczki, a także będzie idealnym prezentem dla tych, którzy czytają biografie nieszablonowych osób. Denis Urubko wykazał się niemałym talentem pisarskim, książkę czyta się oczywiście nieco dłużej niż propozycję Adama Bieleckiego Spod zamarzniętych powiek, jednakże należy docenić fakt, że była ona przygotowana w pełni przez jej autora. Urubko bez pomocy dziennikarzy zaserwował czytelnikom kawał dobrej literatury, która z pewnością przypadnie Wam do gustu. Gorąco polecam ten tytuł i jednocześnie zachęcam do sprawdzenia innych propozycji, które możecie nabyć np. w serwisie Allegro: w kategorii Biografie i wspomnienia.

Boso, ale w ostrogach - Stanisław Grzesiuk


II wojna światowa dla wielu, jak i dla mnie, jest niezwykle ważnym okresem historycznym oraz bardzo ciekawym źródłem wiedzy z psychologii, socjologii czy polityki. W zaledwie sześć lat przewinęło się wiele nazwisk, które na zawsze zostaną zapisane na kartach historii, a kolejne pokolenia będą poznawały ich biografie. Nowe wydanie książki Boso, ale w ostrogach to historia Stanisława Grzesiuka, będąca wyjątkową autobiografią człowieka, który przeszedł przez piekło obozów koncentracyjnych.

Książkę rozpoczyna historia piętnastoletniego Stasia, którego dni mijają na harcach w przedwojennej Warszawie. Wraz z upływem lat jednak czas spędzany z kolegami na podwórku, zmienia się w pierwsze miłości, rozterki i rozstania, a Czerniaków, czyli jeden z najbiedniejszych zakątków stolicy, zmusza młodych do kombinatorstwa na najwyższym poziomie. Dzięki temu jednak w bardzo szybki sposób poznacie mechanizmy zachowań i schematy, którymi kierują się główni bohaterowie książki. Na każdym etapie będą ważne również relacje z bliskimi i trudności, którym każdego dnia należy stawić czoło.

Boso, ale w ostrogach to kawał naprawdę dobrej literatury, przepełnionej świetnym humorem, sentencjami, które powinny pozostać w głowie każdego czytelnika oraz niebywałą dawką wiedzy o przedwojennej Warszawie. Książkę polecam nie tylko miłośnikom literatury, ale i każdemu, kto chciałby poznać świat Stanisława Grzesiuka w zupełnie nowym wydaniu. Tym razem zamiast życia w obozie i ciągłej walki o kolejny dzień, poznacie losy chłopca, wychowanego w skromnych warunkach przy ulicy Tatrzańskiej, który dzięki swojej pomysłowości i umiejętnościom zawsze wychodził z patowych sytuacji obronną ręka i szedł przez życie obronną ręką. 

Sprawdź na stronie Wydawnictwa
Mam szczerą nadzieję, że zdołałam zachęcić Was do poznania książki Stanisława Grzesiuka Boso, ale w ostrogach. Wierzę, że lektura przypadnie Wam do gustu, a przewrotne losy bohaterów staną się dla Was nie tylko źródłem wiedzy i obiektywizmu, ale i pozwolą wyciągnąć wnioski. Książki Grzesiuka są ponadczasowe, ale aby się o tym przekonać, musicie po nie sięgnąć. Zapraszam Was również do przeczytania recenzji książki Pięć lat kacetu. 

Z cyklu biografie - Leopold Tyrmand

Nie wiem, jak Wy, ale ja jestem wielką fanką "Złego" Leopolda Tyrmanda. Dlatego z ciekawością sięgnęłam po biografię autora tej niezwykłej książki.
Zobacz, gdzie kupić
Fascynowały Was kiedyś biografie? Mnie nie za bardzo. Do tej pory przeczytałam jedną, jedyną biografię, która skradła moje serce - historia mojej ukochanej Edith Piaf, napisana przez jej siostrę. Dlatego też dość sceptycznie zabrałam się za historię życia Tyrmanda. "Biografia Leopolda Tyrmanda. Moja śmierć będzie taka, jak moje życie" była całkiem niezła. A przede wszystkim jestem w szoku - jak jeden człowiek mógł przeżyć aż tyle w ciągu swojego życia?!

Historia życia Tyrmanda od zawsze owiana jest tajemnicą. W jego biografii można znaleźć wiele niedopowiedzeń, dwuznacznych sytuacji, niebezpiecznych przygód. Czy wszystkie opowieści są prawdziwe? A może niektóre z nich to fikcja literacka stworzona do wybudowania Tyrmandowi "pomnika trwalszego niż ze spiżu"? Dlaczego Leopold jest bohaterem swoich książek? Czy naprawdę lubował się w kolorowych skarpetkach i dlaczego takowe nosił? Co takiego łączyło go z Warszawą, że ciągle powracał do niej myślami? Na te i inne pytania z wielką dociekliwością odpowie Woźniak, oczywiście przy pomocy syna Leopolda - Matthew Tyrmanda.

Leopold, Poldek, Lolek, Polak, Żyd, Warszawiak z urodzenia,  Amerykanin z wyboru, obywatel świata, pisarz, reportażysta... takie twarze twórcy przedstawia autor książki. Jaki był naprawdę? Co wiemy na pewno? Za moment uchylę rąbka tajemnicy.

Cała historia zaczyna się w miejscu urodzenia Tyrmanda - w pięknej, przedwojennej Warszawie. Z resztą autor to miasto kochał z całego serca, był bardzo z nim związany, znał jak "własną kieszeń". Na to uczucie do miasta na pewno wpłynęła matka, która bardzo często zabierała małego Poldka do Saskiego czy na herbatę do jednej ze stołecznych kawiarni. Warszawa kojarzyła mu się z sielanką młodości, zabawami z najlepszymi przyjaciółmi, z bezpiecznym uściskiem matki. Dlatego też opisy stolicy, ulubionych ulic oraz miejsc autora stanowią jeden z ważniejszych elementów jego twórczości. Czytając "Złego" szłam ulicami mojego miasta na nowo, czasem nawet z lekkim niepokojem. Czytając biografię Tyrmanda, spacerowałam po Warszawie Tyrmanda raz jeszcze, z perspektywy wspomnień samego autora.

Ważnym momentem w życiu przyszłego pisarza był wyjazd do stolicy Francji, który otworzył Lolkowi oczy na kulturę zachodnią. To dzięki nowym znajomościom w Paryżu, Leopold pokochał jazz, zaczął też (pomimo niskiego wzrostu :) ) grywać z wielkim zapałem w koszykówkę. Architektury we Francji nie skończył, po roku zrezygnował ze studiów, jednakże wyjazd bardzo go zmienił i wpłynął na postrzeganie świata.

Kolejne sytuacje, które szczególnie odmieniły jego życie to początek Drugiej Wojny Światowej, wyjazd do Wilna, praca w komunistycznym piśmie, współpraca z konspiracją, aresztowanie przez NKWD...i wiele, wiele innych. Niewiarygodne? Też trudno mi uwierzyć, że jeden człowiek mógł przeżyć aż tyle w ciągu jednego, krótkiego życia. A jednak! Życie Tyrmanda było niemalże ciekawe, co jego książki.

A co do tytułu książki, nie intryguje Was, dlaczego "jego śmierć będzie taka, jak jego życie"? Ta historia również owiana jest tajemnicą. Aby ją poznać, warto sięgnąć po książkę...nie tylko dlatego warto :) Miłej lektury!

---------------
Karolina

Paweł Zagumny - Życie to mecz

Urodzony 18 października 39-letni mistrz świata w piłce siatkowej, zdobywca wielu medali, reprezentant kraju – Paweł Zagumny powraca w wielkim stylu. Tym razem jego boiskiem nie jest prostokąt o wymiarach 18x9m, a gra nie toczy się na punkty. Dziś pokazał Wam siebie, swoje prawdziwe oblicze w książce Życie to mecz.

Kto by pomyślał, że takim porównaniem możemy opisać swoje losy? Skąd wziąć siłę by sprostać oczekiwaniom tak wielu osób i dać z siebie wszystko, kiedy kibice patrzą ci na ręce?  Po 18 latach musieliśmy pożegnać Pawła Zagumnego, dziś występuje w barwach AZS Politechniki Warszawskiej i z pewnością trzyma kciuki za swoich kolegów podczas Ligi Światowej.
Autobiografia najbardziej utytułowanego zawodnika w historii polskiej siatkówki: złotego i srebrnego medalisty Mistrzostw Świata, złotego medalisty Mistrzostw Europy, złotego medalisty Ligi Światowej, srebrnego medalisty Pucharu Świata. W trakcie trwającej już ponad 20 lat kariery Zagumny wraz z klubowymi kolegami wielokrotnie zdobywał medale Mistrzostw Polski, był też wicemistrzem i zdobywcą Pucharu Grecji. Grał z największymi siatkarskimi sławami, wiele razy uznawany najlepszym rozgrywającym najważniejszych światowych turniejów, łącznie z Igrzyskami Olimpijskimi, Mistrzostwami Świata i Mistrzostwami Europy. Uczestniczył w czterech Igrzyskach Olimpijskich. 

Szczera opowieść o gigantycznym wysiłku, niezliczonych wyrzeczeniach, bólu i zwątpieniu, ale też o wielkiej radości i satysfakcji, jaką daje uprawianie sportu na najwyższym światowym poziomie. Barwne wspomnienia o ludziach i wydarzeniach z pierwszych stron gazet, kulisy ważnych sportowych wydarzeń, anegdoty i nieznane do tej pory fakty z najnowszej historii polskiej i światowej siatkówki.

Fascynująca lektura dla kibiców jedynej drużynowej dyscypliny, w której od lat Polska utrzymuje się w światowej czołówce, dla wszystkich osób interesujących się sportem, dla każdego, kto lubi czytać o nieprzeciętnych ludziach dokonujących nieprzeciętnych rzeczy. (źródło: muza.com.pl)

Książka to przede wszystkim opis kariery Zagumnego. Wola walki, mobilizacja i ciągłe dążenie do perfekcji. Mamy do przeczytania ponad 400 stron, a wśród nich ciekawostki o życiu rodzinnym, klubowym i w barwach reprezentacji. Wiele rzeczy jest dla nas zupełnie obcych, ponieważ nawet będąc wiernym fanem piłki siatkowej, nie znamy przeżyć naszych bohaterów – to oni, z perspektywy gracza – dają nam niesamowite show na boisku. Nikt jednak nie wie co czują, co myślą, albo jak są traktowani. Czasem pojawiają się medialne kwiatki i wybuchy, albo absurdy takie jak „skarpetki Wlazłego’.

Książka zdecydowanie przybliża nam tę historię „od kuchni”. Polska Siatkówka to niewątpliwie sport, zasługujący na uwagę i zainteresowanie mediów. Osobiście śmiało mogę powiedzieć, że uwielbiam oglądać mecze naszej reprezentacji i mało tego, nigdy nie rozumiałam fanów piłki nożnej. Ten sport jest dla mnie nudny, nic się nie dzieje, ilość bramek i dobrych akcji jest jak na lekarstwo. W siatkówce ciągle coś się dzieje, zawsze pada inne uderzenie, a gracze co i rusz potęgują nasze emocje. Polska reprezentacja także staje na wysokości zadania – może i aktualna kadra, będąca połączeniem ówczesnej ławki rezerwowych i nowych graczy to nie jest to, czego oczekujemy, ale wierzę, że podołają podczas eliminacji.


Wspomnienia naszego rozgrywającego to lektura obowiązkowa dla każdego fana siatkówki i nie tylko. Jeżeli chcecie dawkę emocji i ciekawa autobiografię - polecam. 


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Muza

Oczko się odlepiło temu misiu - Maciej Replewicz

Czy ktoś na sali nie zna Stanisława Barei? Czy komuś umknęło nazwisko największej postaci polskiej kinematografii? Miś? Nie lubię poniedziałków? Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz? A może Alternatywy 4? Klasyka polskiego kina! Nie trudno więc podziwiać śmiałka, który odważył się napisać biografię ów człowieka. Zapraszam do lektury kilku słów o książce Oczko się odlepiło temu misiu Macieja Replewicza.


Fascynująca książka nie tylko dla osób związanych z polskim kinem! Na blisko 500 stronach dowiadujemy się, jak to mały Staś chadzał do kina na czeskie filmy i realizował swoje największe marzenia. Postać, która odkryła własną „drogą do gwiazd” i nie zawahała się nigdy na swojej ścieżce, nawet, gdy przedmioty ścisłe w czasie nauki okazywały się ponad możliwości przeciętnego ucznia. Okazuje się jednak, że Stanisław Bareja posiadał niezwykły dar obserwacji. Oglądając firmy, analizował pracę reżyserów, konfrontował grę aktorską z emocjami postrzeganymi przez widza i wyciągał własne wnioski. Skąd jednak na odważny humor czasów PRL? I co tak naprawdę kryje się pod symbolem kultowego Misia?

W książce Replewicza poznajemy Stanisława Bareję jako silnego opozycjonistę, ale jednocześnie małego Stasia, urodzonego w położonej na południu Polski Jeleniej Górze. Na całość składa się 27 ujęć, rozdziałów opisujących historię Barei i szereg kroków, dzięki którym odważnie dziś nazywamy go „Królem krainy śmiechu, Mistrzem Krzywego Zwierciadła”.


Książkę gorąco polecam, zwłaszcza, że jej cena naprawdę nie jest wygórowana. Okaże się ona świetnym prezentem, nie tylko na gwiazdkę! Czerwona okładka i słomiany miś na pierwszej stronie – to jest to! Całość oprawiona licznymi fotografiami reżysera, jak i osobami z jego otoczenia. Poznajcie z bliska kultową postać polskiego kina. Za książkę dziękuję Wydawnictwu Fronda. 

Historia, jakich mało na polskim rynku. "Jan Kulczyk. Biografia niezwykła"


Na początku powinnam zaznaczyć, że jestem pełna podziwu niebywałej odwagi, jaką wykazał się duet pisarzy/dziennikarzy, podejmujący stosunkowo trudny projekt – stworzenie jedynej i niepowtarzalnej biografii najbogatszego Polaka, Jana Kulczyka.

Cezary Bielakowski były szef działu politycznego Polskiej Agencji Prasowej, zastępca szefa działu politycznego Rzeczpospolitej, szef działu krajowego tygodnika Newsweek Polska, zastępca redaktora naczelnego działu Politycznego w Dziennik Polska-Europa-Świat, a obecnie dziennikarz działu śledczego w tygodniku Wprost.  

Piotr Nisztor znany wszystkim z Życia Warszawy, Dziennika czy Rzeczpospolitej. Były redaktor naczelny tygodnika 7 Dni Puls Tygodnia, gospodarz programu Rozmowa Ściśle Jawna. Laureat Grand Press w kategorii News, współautor książek o katastrofie Smoleńskiej i autor publikacji Jak rozpętałem aferę taśmową.  

Niebywałe osobowości. Jak sądzicie, czy nie przypadkowo podjęły się tego tematu?

Jan Kulczyk. Biografia niezwykła, to książka, która na swój sposób wyróżnia się spośród innych. Nie jest sztampową opowieścią o tym, co zostało zasłyszane, dopowiedziane, a może wymyślone. Nie odnosi się też do błahych historii i zdarzeń, które nie miały wpływu na losy polskiej polityki czy gospodarki. Autorzy sięgają w głąb ludzkiej ciekawości. Sugerują poszlaki i każą samodzielnie zastanowić się nad lekturą. Całość to tak naprawdę opowieść samego Jana Kulczyka. To on jest główną postacią, wokół której toczy się akcja, to on przedstawia kilka historii swojego życia, a nasi twórcy pełnią rolę narratorów, przekazujących nam jego myśli i opowiadających kolejne zdarzenia.

Przyznam, że książka nie tyle otworzyła mi oczy na polską politykę (właściwie większości zdarzeń nie zarejestrowałam z młodości, gdyż jeszcze 5 czy 10 lat temu uciekałam od „poważnych” tematów), ale uświadomiła, jak wielki wpływ może mieć wysoko postawiona osoba. Jak wyglądają batalie „wyższych szczebli”, albo jak wiele problemów rodzi spotkanie z „nieodpowiednią” osobą. Mało tego, uważam, że to świetna lektura dla tych, którzy kiedykolwiek interesowali, bądź interesują się politologią i naukami społecznymi. 

Zdecydowanie większa część książki to osobiste wspomnienia Jana Kulczyka. Opowieść o tym, jak doszedł do bogactwa, o tym, co w jego życiu zmienił pierwszy milion na realizację pomysłów oraz zdarzeniach, dzięki którym mógł osiągnąć tak wiele. Poza ważnymi dla nas, Polaków, zdarzeniami, Kulczyk, choć szanował życie prywatne i chronił je przed światem mediów, wielokrotnie wspominał o relacjach z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, jak się poznali i jak często pili wspólnie herbatę. W książce też co i rusz przebijają się znane nam nazwiska, rzadko jednak powiązane ze zdarzeniami, opisywanymi przez Bielakowskiego i Nisztora.  Kto nie zna Jerzego Buzka, Romana Giertycha czy Leszka Millera? A kto jest w stanie wymienić więcej niż jedną historię z nimi powiązaną? Takich postaci mamy tu niezliczoną ilość. Każda odegrała mniej lub bardziej ważną rolę, ale nawet ta niepozorna, skryta przed upublicznieniem zdarzeń, została w końcu obnażona.

Losy Jana Kulczyka, zamknięte w 20 rozdziałach to gratka dla wszystkich osób interesujących się polską polityką i gospodarką, a także dla osób, które tak jak ja, podziwiają tę niebywałą postać, na długie lata zapisaną w historii naszego kraju. Gorąco polecam i zachęcam Was do lektury.

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu FRONDA
PS Byliście na premierze książki 9.11 w Warszawie?





Między światami - Roxana Saberi

Wszyscy, bez względu na wiek, kraj zamieszkania czy wyznanie obawiamy się i czujemy respekt wobec irańskiego wymiaru sprawiedliwości. Wiemy,  że magiczne hasło "współpraca" ma wiele imion i nie zawsze jest jednoznaczne. Co jednak zrobić, gdy trafia się do "przeklętego" miejsca. Takiego, o którym nie śnimy w najgorszych koszmarach, a betonowa posadzka i lichy koc stają się naszymi jedynymi przyjaciółmi? Czas podjąć współpracę. Taką, jakiej życzą sobie inni, ONI.



Porywająca, a jednocześnie poruszająca książka Roxany Saberi to historia prawdziwa. Czy ma więc postaci i zdarzenia fikcyjne? Oczywiście, jednakże tylko dla dobra i bezpieczeństwa prawdziwych bohaterów.

Między światami to pozornie zatarta granica pomiędzy naszą rzeczywistością a olbrzymim murem, stworzonym przez irański totalitaryzm. Główną bohaterka powieści jest jej autorka, amerykańska dziennikarka, oskarżona o szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych. Jak sądzicie, czy prosto jest udowodnić swoją niewinność trzem rosłym mężczyznom? A może da się zyskać wiarę w siebie wśród betonowych ścian najpotworniejszego więzienia na ziemi, Evin.

Zawiązanie fabuły, a mianowicie wstęp do książki to realizacja dość irracjonalnego z mojego punktu widzenia, planu. Jak ktoś, kto spędził tak wiele lat w Iranie, znający jego codzienność, obyczaje i przykre realia inwigilacji, może zostać w tym państwie nawet po wygaśnięciu wizy. Mało tego, natura ludzka nakazuje nam "dmuchać na zimne", a więc przeprowadzanie wywiadów z mieszkańcami, którzy w danym środowisku mogli mieć konflikt z prawem wydaje się być tzw. strzałem w kolana. Cóż, Saberi postanowiła zaryzykować, przez co rok 2006 niewątpliwie zapamięta jako początek swojego koszmaru.

Książkę gorąco poleciłabym każdemu miłośnikowi książek biograficznych ze względu na świetne pióro autorki. Akcja jest bardzo płynna, a dialogi czy szczegółowe opisy żywo odwzorowane. Między światami to także propozycja dla osób szukających mocnych wrażeń. Mamy tu do czynienia z osamotnioną, bezradną kobieta zmuszoną do kłamstw dla własnego życia i bezpieczeństwa. Pokazany został bardzo bezpośrednio okrutny totalitaryzm, a jednocześnie wplątano mnóstwo ciekawostek dotyczących samej kultury irańskiej - piękno i brutalność przewijają się na kolejnych stronach. Intryguje, ciekawi, przeraża. 

Gorąco polecam!



Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu SQN.

"Noc zielona była..." czyli "Baczyński" i kilka słów o KKB

W poniedziałek, 4 sierpnia, obchodziliśmy 70 rocznicę śmierci jednego z najpoczytniejszych poetów w XXI wieku. Mam tutaj na myśli mistrza słowa, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, żołnierza Armii Krajowej, podharcmistrza Szarych Szeregów, twórcę wspaniałych wierszy i licznych zapisów z okresu hitlerowskiej okupacji. 

Źródło: Filmweb.pl



Oddzielili cię, syneczku, od snów, co jak motyl drżą,
haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią,
malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg,
wyszywali wisielcami drzew płynące morze.
Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć,
gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami.
Odchowali cię w ciemności, odkarmili bochnem trwóg,
przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg.
I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc,
i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło.
Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką.
Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?




 Elegia o… [chłopcu polskim] czyli wiersz doskonale znany mi z dzieciństwa. Utwór recytowany na dziadkowych kolanach przy kominku podczas mroźnych, zimowych wieczorów. Utwór sentymentalny, dla mnie, przywodzący na myśl garstkę wspomnień z zakurzonej już, odległej przeszłości. Nie ukrywam, że po piętnastu latach od śmierci „mojego dziadzi” kręci mi się łezka w oku, kiedy wracam do wierszy Baczyńskiego. Nic jednak dziwnego – sześciolatka, która nie potrafi płynie czytać, która nie rozumie projekcji kinematograficznych, która nawet nie radzi sobie z kaligrafią – recytuje poezję wojenną, mówi pacierz  i ze smutnymi oczami przegląda czarno-białe fotografie swoich przodków…


Zimą, w marcu ubiegłego roku, chadzając po warszawskich ulicach natrafiłam na olbrzymie bilbordy informujące o ekranizacji biografii Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Ciekawe – pomyślałam, jednak ceny biletów odstraszyły mnie na tyle, że szybko zrezygnowałam z projekcji. Poza tym – komu chciałoby się ze mną pójść? No komu? Zapomniałam więc, że takie zdarzenie w ogóle miało miejsce wracając do życia codziennego.  Film szybko zniknął z ekranów, zapewne przez swoją nierentowność, odchodząc do lamusa. Szkoda. Dzisiaj uważam, że powinnam obejrzeć go na dużym ekranie. Nawet, jeśli miałabym spędzić godzinę w wyludnionej sali kinowej. Ale wiecie? Chciałabym jedynie posłuchać świetnie intonowanych wierszy. Fabuła filmu oraz pomysł na jego realizację pozostawia wiele do życzenia.

Film, jak już wspomniałam, swoją premierę miał w marcu bieżącego roku, dokładniej 15 marca. Ekranizacja w obsadzie niszowych, debiutujących aktorów, opowiada nam historię Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, poety, który zginął w imię Ojczyzny 04.08.1944r. Był ochotnikiem – zmarł jako bohater. Film jednak ukazuje nowy pogląd na twórczość Baczyńskiego, jego życie prywatne, a nawet działania konspiracyjne. Mało kto wie, że w jego mieszkaniu znajdował się magazyn broni. Bohater miał świadomość, że naraża tym nie tylko siebie, ale także swoich bliskich – żonę i matkę.
W projekcji dostrzegamy liczne zdjęcia uświadamiające nam, jak  wiele zła wyrządziła wojna, a tym samym możemy na własne oczy ujrzeć ogrom zniszczeń i śmierć milionów jednostek. Fotografie z getta, krótkie nagrania pokazujące codzienne traktowanie Żydów (Baczyński był Żydem), czy masowe mordy – potwierdzają szeroko panującą degrengoladę rasy ludzkiej. Wróćmy jednak do filmu.

Nie ukrywam, że włos na głowie zjeżył mi się niesamowicie, gdy z błyszczącymi oczami i piskliwym wrzaskiem „Zaczyna się! Zaczyna!” usłyszałam piosenkę, w wykonaniu Czesława Mozila i Meli Koteluk. Duet – może i w odniesieniu do okresu wojennego, brzmi całkiem sympatycznie, jednak jeśli ktoś nie przepada za ich wokalem – ma prawo mieć pretensje do Bartosza Chajdeckiego. Tekst jednak jest godny uwagi. Posłuchajcie, bo naprawdę warto. Jest tylko jedna taka „Pieśń o szczęściu”, zaczerpnięta z poematu „Szczęśliwe Drogi”.

Reżyserem filmu został Kordian Piwowarski. Uważam, że sprawdził się świetnie w swojej roli. Pomysł na ekranizację także śmiem uznać za dobry – konkurs recytatorski, który zabiera nas do świata Baczyńskiego. Wraz z każdym kolejnym poematem, bliżej poznajemy historię naszego rodaka. Podoba mi się też brak efektów specjalnych. Produkcja jest niszowa i taka niech pozostanie. Scenarzysta pozbawił widzów idealnie wkomponowanej muzyki znanych i cenionych wirtuozów, na rzecz ciszy, spokoju, naturalności. To właśnie wyróżnia ten film na tle współczesnych produkcji. Szkoda tylko, że takie projekcje nie mają żadnych szans z konkurencją rynku światowego.

  
Z góry mówię, choć stosowniej piszę, że nie zdradzę Wam fabuły. Jeśli pasjonujecie się twórczością Baczyńskiego, znajdziecie coś dla siebie. Jeśli jednak szukacie rozluźniającego tasiemca na wieczór - nigdy, przenigdy nie włączajcie tego filmu. 



Tadeusz Płużański "Lista oprawców" - biografia 118 postaci sowieckiego aparatu sprawiedliwości...

Funkcjonariuszy stalinowskiego aparatu bezprawia nie skazywano w sowieckiej Polsce na śmierć. 
Mogli zrezygnować, odejść. Była to zatem kwestia wyboru. S.266

Pięknie wydana książka Wydawnictwa Fronda kusi swoją prostotą, symboliką i… tytułem. Jakiś czas temu w moje ręce wpadła publikacja Tadeusza Płużańskiego pt. Lista oprawców. Zabierając się za tę książkę kompletnie nie wiedziałam, co spotka mnie na jej kartach. Czy przeczytam jedynie sztampowe biografie? Czy poznam szczegóły działania sowieckiego aparatu bezpieczeństwa, a może bestialskie techniki NKWD? Czy autor będzie odważnie mówił o współczesnych spadkobiercach komunizmu? Wiem, to trudne pytania. Okazało się jendak, że lektura była dla mnie bardzo… niekonwencjonalnym zaskoczeniem. Demaskuje bowiem wiele „resortowych dzieci”, odkrywa przed światem współczesną ignorancję i przede wszystkim – pozwala obnażyć zbrodniczą przeszłość ludzi, którzy dzięki socjalizmowi dumnie reprezentują swój wizerunek na społecznej, politycznej (a czasem i międzynarodowej) arenie. Wielu z nich oczywiście już przed laty pochłonęła ziemia, problemem jednak jest fakt, że „bohaterzy” Ludowej Polski nigdy nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności za swoje departamentowe fanaberie. Do ostatnich dni zapewniali zarówno dziennikarzy, jak i rodziny skazanych o swojej niewinności, a ich ostatnia droga zwykle prowadziła do grobowców warszawskiego Cmentarza Wojskowego na Powązkach. 118 biografii bezwzględnych funkcjonariuszy vs. czterdziestotrzyletni historyk, publicysta, Tadeusz M. Płużański.

Wydanie książki nie jest dla nikogo zaskoczeniem. Publikacja liczy blisko 450 stron, które przy każdej postaci zwierają zdjęcie, krótką wstawkę dotyczącą pełnionych funkcji w sowieckim aparacie sprawiedliwości oraz obszerną biografię. Wśród wybrańców, którzy zasłużyli na uwagę Płużańskiego pojawili się, m.in. Zygmunt Bauman, Czesław Kiszczak, Czesław Łapiński, Józef i Ryszard Młynarscy, Jacek Różański, Stanisław Supruniuk, Helena Wolińska czy pochowany przed kilkoma dniami Wojciech Jaruzelski. Autor bardzo dokładnie opisuje zbrodniczą działalność przeciwko Polsce Walczącej i wielokrotnie udowadnia motyw poruszany w Innym Świecie Grudzińskiego, a zarazem pamiętne słowa Goebbelsa: Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Socjaliści budowali wizerunek partii na kłamstwach, a winę „zdrajców ojczyzny” potwierdzali godzinami spędzonymi na torturach potencjalnych świadków, którzy mogli potwierdzić działanie skazanego na szkodę ojczyzny. Płużański odważnie pisze o swoich przemyślenia, zwraca nawet uwagę na postać Danuty Hubner, córki wyjątkowo oddanego komunisty, której rodzinne kolokacje zostały usunięte z Internetu tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku. Czy to przypadek? Nie sądzę.

„Lista oprawców przypomina o katach i prześladowcach, niosąc przesłanie w formie przestrogi, że nieukarana zbrodnia może się powtórzyć”  - tak o książce pisze sam Autor. Pytanie tylko, czy współczesny czytelnik odniesie myśl tę do swojego życia? Młode pokolenie coraz obojętniej podchodzi do wydarzeń minionych lat, a ofiary i ich rodziny nie mają już sił na walkę z absurdalnym prawem. Kto dzisiaj sądził będzie starców za zbrodnie komunizmu? Niemniej, ja należę już do „kolejnej epoki”, która powoli stawała na nogi po „czerwonej zarazie”. Nie uważam, że warto doszukiwać się sprawiedliwości w historii, składać kolejne akty oskarżenia, wnosić sprawy do sądów - nie tędy droga. Ważniejszym jest odebranie przywilejów, sowitych rent i emerytur, a czasem miejsca na cmentarzu w alei zasłużonych… Płużański sam do tego powraca, wspomina, jak to sądy oddalają wnioski tylko dlatego, że „oskarżony jest wiekowy”, pozwalając im spędzić resztę życia w wygodnym, ciepłym mieszkaniu bez żadnych trosk i problemów…


Za Listę Oprawców dziękuję Wydawnictwu Fronda:


"Kiedy uczysz mężczyznę, kształcisz jednego człowieka. Ucząc kobietę, kształcisz całą rodzinę." - czyli Barbara Wood i "Ulica Rajskich Dziewic"

Przyznam, że od lat intryguje mnie i ciekawi kultura Islamu. Czytając jednak książkę Ulica Rajskich Dziewic czasem czułam się niepewnie. Lektura mnie wciągnęła, pochłonęła bez reszta, a pióro Barbary Wood naprawdę przypadło mi do gustu.


Książka wcale nie jest taka prosta, jak mogłoby się wydawać. Okładkowy opis mówi nam jedynie o tym, że młodziutka Yasmina okryła hańbą nie tylko siebie, ale i całą rodzinę, ponieważ została niegdyś zgwałcona. Dziewczynkę wypędzono z Egiptu, przeklęto i skazano na śmierć… Po latach jednak, jako angielska lekarka, powróciła na Ulicę Rajskich Dziewic. Dlaczego? Czy zdoła przebaczyć umierającemu ojcu? Jak mroczne sekrety skrywane są za murami dziewiętnastowiecznej rezydencji rodziny Raszidów? Szczegółową fabułę książki poznacie, gdy tylko po nią sięgniecie.

Ulica Rajskich Dziewic to nie tylko opowieść oczami nestorki rodu, Amiry, to także głęboka historia Egiptu – przemiany polityczne od obalenia króla Faruka, przez rządy Nasera, Sadata, aż do Mubaraka oraz okupacja brytyjska czy wojna z Izraelem. Wystawne kolacje, wycieczki, zabawy i swawole wyższej klasy społecznej, a zarazem śmierć głodowa na ulicach Kairu najuboższych rodzin. Co więcej, to nietuzinkowa historia kobiet w mieście, w którym nikt nie liczy się z respektowaniem ich europejskich praw. Na kartach książki nie raz czytamy, że mężczyzna, który spłodził wyłącznie dziewczynki jest wyszydzany i nazywany „ojcem córek”, ponieważ to Bóg zesłał na niego te nieszczęście. Poznajemy obyczaje i kulturę egipskich rodzin. Zauważamy postęp w bogatych domach, gdzie kobiety mogą opuszczać teren posesji, albo zdejmować chusty - za przyzwoleniem męża. Ale i podczas zaślubin wraz z „panem młodym” sprawdzamy, czy nowa, a czasem kolejna, żona na pewno nie zhańbiła niegdyś swojego nazwiska. Przyznam jednak, że momentami czułam się przerażona.

Dzisiaj, kiedy kobiety walczą o więcej praw, możliwości, równouprawnienie i zakończenie jawnej dyskryminacji lektura Ulicy Rajskich Dziewic wydaje się być absurdem. Przecież skoro jestem osobą pełnoletnią, wolną i świadomą – nie potrafiłabym żyć za gigantycznym murem. Nie potrafiłabym odnaleźć się w miejscu, w którym nikt nie liczy się z moim zdaniem. Nie zdołałabym zaakceptować kolejnych żon własnego męża, z którymi obcowałby nie tylko duchowo, ale i fizycznie i co więcej – z którymi nakazano by mi dzielić dach nad głową. Współczesne kobiety mają dzisiaj zupełnie inne potrzeby, plany, marzenia i oczekiwania w każdym świecie. Sęk w tym, że wolne kraje, w porównaniu do islamskich krain mogą je szczerzej respektować. Sądzę, że gdyby mnie wychowano na ułożoną, posłuszną mężowi dziewczynkę, która nigdy nie zdołałaby poznać „wielkiego świata”, która nigdy nie broniłaby własnego zdania, która nie próbowałaby poszerzać swojej wiedzy i umiejętności, a wpajano już od młodych lat, że rano należy posprzątać mieszkanie i dopiero po ułożeniu pościeli można zjeść śniadanie, oraz że potrzeby męża stoją na pierwszym miejscu to moja opinia zapewne wyglądałaby inaczej.

Cóż mi pozostało – książkę gorąco polecam. Lektura momentami nieco się dłuży, ale naprawdę wciąga. Jest to historia jednego rodu, choć z krocią wątków pobocznych, dzięki którym możecie poszerzyć swoją wiedzę o samym Egipcie oraz panujących tam zwyczajach i obrzędach. Ulica Rajskich Dziewic to naprawdę dobra i godna uwagi książka. Ja na pewno powrócę jeszcze kiedyś do lektury i mam nadzieję, że wywoła we mnie tak samo skrajne emocje.


Za egzemplarz dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat S.A.


Jennifer, Liam i Josh. Nieautoryzowana biografia gwiazd Igrzysk Śmierci - Danny White od Wydawnictwa Feeria

Igrzysk Śmierci ani nie czytałam, ani nie oglądałam. Kojarzę jedynie „trzy po trzy” postaci filmowej produkcji, bowiem spoty reklamowe oraz bilbordy spotkać można było na każdym kroku. Dzisiaj jednak mam dla Was najnowszą, nieautoryzowaną biografię gwiazd serii, opowiadającą o głównych bohaterach - Jennifer, Liamie i Joshu. 

Książka została podzielona na dwie części: Życie przed Igrzyskami oraz Życie po Igrzyskach. Nie sposób się nie domyślić, że w pierwszej połowie publikacji mowa o nudnym, statecznym życiu kochającej konie Jennifer, wyjątkowo przystojnym Liamie czy Joshu, cierpiącym na dość popularny przerost ambicji. Tak naprawdę ta część książki ma nam pokazać, że to zwykli ludzie, mający mniej lub więcej szczęścia w swojej karierze. Jennifer nie uważa się za celebrytkę, nienawidzi zakupów, ale nareszcie cieszy się, że stać ją na markowe ciuchy.  Liam za to jest najmłodszy w rodzinie. Mia dwóch braci, którzy (jak to starsze rodzeństwo) regularnie naśmiewali się z chłopca. A to płatali mu figle, a to ubierali go w kilka bluz i strzelali z wiatrówki do uciekającej ofiary. Czy ktoś z Was nie miał tak kontrowersyjnych, młodzieńczych przygód? Josh z kolei od dziecka znał ścieżkę, jaką ma podążać. Jego rodzice wykreowali mu światopogląd i osobowość godną, jak został nazwany w książce, „hollywoodczyka”. Chłopak zdobywał liczne nagrody, przyjaźnił się z kamerą, a swój pierwszy pocałunek przeżył… w wieku 11 lat! Autor książki naigrywa się z bohatera mówiąc, że „w trakcie kręcenia Małego Manhattanu, miał okazję wykorzystać doświadczenie przed kamerą”.

Druga część publikacji ma pokazać, jak zmieniły się losy bohaterów w realnym życiu, oraz jak Suzanne Collins broniła swojej książki przed oskarżeniami związanymi z możliwym plagiatem mangi Koushuna Takami pt. Battle Royale, zekranizowanej przez Quentina Tarantino. Innym elementem jest poczucie dumy przez autorkę, gdy sam Stephen King pozytywnie zrecenzował jej książkę, choć oczywiście nie zabrakło zgryźliwości w opinii: „przejawy autorskiego lenistwa, które dzieci zaakceptują chętniej niż dorośli”. Według mnie jednak sam fakt, że mistrz powieści grozy sięgnął po tę książkę i napisał o niej kilka słów powinno być powodem do dumy. Ciąg dalszy publikacji to oblegane przez dziennikarzy posesje, strach przed premierą filmu, wywiady, relacje, plotkarskie portale oraz miłosne intrygi.
Głównych bohaterów kochają miliony. Jennifer, Liam i Josh to jedne z najpopularniejszych twarzy Hollywood, które swoją przygodę ze szklanym ekranem miały przed rozpoczęciem serii. Wszystko jednak ulega zmianie. Ciężka praca przynosi efekty i pozwala odnieść sukces nawet na amerykańskich czerwonych dywanach...

Jennifer, Liam i Josh. Nieautoryzowana biografia gwiazd Igrzysk Śmierci to książka dla osób, zaciekawionych prywatnym życiem bohaterów. Ich własnymi, rodzinnymi szczęściami, normalnością i relacjami na planie filmowym. Mnie lektura przekonała, by sięgnąć po powieści Suzanne Collins z nadzieją, że te wiadomości wesprą mnie podczas czytania. Z kolei publikacja Danny’ego White to bardzo lekka, przyjemna lektura. Książka została napisana prostym, stosunkowo zabawnym językiem, a zamieszczone w jej wnętrzu fotografie ukazują nam realność kreowanych postaci. Jedynie okładka pozostawia wiele do życzenia. Uważam, że dobranie nieco bardziej profesjonalnych zdjęć, przyciągnęłoby uwagę większego grona odbiorców książki.

Za Jennifer, Liam i Josh. Nieautoryzowaną biografię gwiazd Igrzysk Śmierci dziękuję Wydawnictwu Feeria. Chciałabym też Was poinformować, że jest to pierwsza publikacja wynikająca ze współpracy Wydawnictwa z Pastelowym Niecodziennikiem:


Bob Marley. Nieopowiedziana historia króla reggae...

Sądzę, że w dobie Internetu, wśród społeczeństwa ciekawskiego i przystosowanego technicznie – nie ma osoby, która choć raz w życiu nie bujałaby się w rytmie No Woman No Cry.  Piosenki życiowej i przede wszystkim – dosadnej. Kto jednak wie, kim tak naprawdę był jej autor, Bob Marley? A ilu z Was wiedziało, że właściwie nazywał się Robert Nesta Marley? Jeśli nawet ta informacja Wam umknęła -  zachęcam do przeczytania książki Bob Marley. Nieopowiedziana historia króla reggae.

Zacznę z nietypowej strony, bowiem dotychczas najpierw opowiadałam Wam o treści publikacji, a później przechodziłam do opinii i ewentualnych wniosków. Dzisiaj jednak chciałabym postawić na piedestale biografię, jako gatunek literacki, ponieważ jestem zachwycona otrzymaną książką. Uważam, że autor publikacji, Chris Salewicz, stanął na wysokości zadania i stworzył szablon przyszłym pokoleniom pisarzy.  Książka nie jest garścią suchych faktów, które zostały wypunktowane od A do Z, a prawdziwą, pełną emocji i zdarzeń historią króla reggae, historią i topografią Jamajki oraz historią przeżyć, wzlotów i upadków artysty. Salewicz bardzo wziął sobie do serca misję napisania biografii, a więc postanowił opisać swoje przygody z wyjazdu na wyspę, gdzie mógł nie tylko zwiedzić i zrozumieć kraj, a także spotkać mistrza oraz spędzić z nim trochę czasu.

Ja Boba Marleya tak naprawdę nie znałam. Muzyka reggae nigdy też nie przypadała mi do gustu a popularne jointy, skręty czy trawka (z którymi kultura masowa błędnie identyfikuje Jamajkę) – to nie mój świat. Nawet afroamerykańskie dready nigdy mi się nie podobały! Ruch Rastafari z kolei popieram, w części. Równouprawnienie rasowe jest czymś dobrym szczególnie, jeśli ludzie dyskryminują innych ze względu na kolor skóry, jednak panujące obrzędy to znowu nie moja bajka. Nieopowiedziana historia króla reggae to pewnego rodzaju zagadka. Czytając kolejne karty odkrywamy nową historię Marleya i wędrujemy tak od wczesnej młodości po wyemancypowany bunt tuż przed śmiercią, który został zapisany w głowie milionów fanów artysty oraz wyznawców Rastafari.

Marley nie miał prostego życia. Był osobą cichą, wyalienowaną, która swoją ostoję odszukała wśród tekstów piosenek i cichych muzycznych brzdękań. Jego dzieciństwo oraz nastoletnie życie nie było łatwe, ze względna na rodzinny mezalians – matka Boba była ciemnoskórą mieszkanką Jamajki, a ojciec - Norval Marley - białym Jamajczykiem o brytyjskich korzeniach. Różnica wieku obojga rodziców także nie była powodem do dumy, bowiem wynosiła aż 16 lat. Wszystko to sprawiło, że młody Robert nigdy nie był w stanie odnaleźć swojego miejsca w lokalnej społeczności. Czuł, że jest nieakceptowany, a zarazem odstaje od reszty. Miał jednak bardzo silną, charyzmatyczną osobowość. Gdy tylko okazało się, że drzemie w nim nieodkryty dotąd talent, postanowił wystąpić m.in. w Montego Bay. Tam jednak, podczas pierwszej piosenki One cup of Coffee, publiczność zaczęła wyć i buczeć, chcąc za wszelką cenę zakończyć występ artysty. Reakcja Marleya była równie niespodziewana, jak zruganie piosenkarza, który powiedział wtedy: Nie osądzajcie innych, zanim nie osądzicie siebie. Wiele osób skuliłoby się i już nigdy nie stanęło przed publiką. Marley jednak pokazał, że warto robić to, co się kocha. I warto też wierzyć w swoje możliwości. Grał przede wszystkim dla siebie, dla swojego ukojenia, a z czasem zrzeszał coraz to liczniejsze grono fanów. Dzisiaj są ich miliony na całym świecie i nikt nie może przypuszczać, że jego młodość wcale nie była tak kolorowa, jak mogłoby się wydawać. Sam fakt, że „z niczego” powstał pierwszy zespół Marleya o nazwie The Wailers, którego dalsze losy  opisane zostały w książce, a więc pozwólcie, że to do niej Was odeślę. Według mnie spędzicie dwa, bardzo udane wieczory czytając biografię artysty i kto wie – może i Wy pod końcem jego życia uronicie kilka łez?

Bob Marley. Nieopowiedziana historia króla reggae to fenomenalna książka, a zarazem lektura obowiązkowa dla każdego fana artysty. Ja do tego grona nigdy nie należałam, jednak poznałam intrygującą postać, która może być przykładem dla niejednego, dorastającego człowieka. Sądzę, że Chris Salewicz powinien być z siebie dumny, a my, dzisiaj, możemy mu piekielnie zazdrościć spotkań z Marleyem, licznych rozmów i dysonansów. Opublikował w swojej książce wiele wywiadów, które nigdy wcześniej nie ujrzały światła dziennego. Jeżeli więc chcecie przeczytać świetnie stworzoną biografię, a zarazem poznać prawdziwe oblicze Roberta Nesta Marleya – zachęcam Was do lektury.



Za książkę dziękuję Wydawnictwu SQN: 


Banksy. Nie ma jak w dom – Steve Wright


Biografie zawsze intrygowały mnie najbardziej. Dookoła słyszymy nazwiska, pseudonimy artystów, którzy po kilkusetstronicowej lekturze okazują się kompletnie innymi osobami, niż zdawało nam się dotychczas. Jakiś czas temu trafiła do mnie wyjątkowo kontrowersyjna biografia pewnego… grafika, pozwolę sobie używać tego określenia, którego twarzy, imienia i nazwiska nikt, poza dobrymi współpracownikami i przyjaciółmi, nie zna. „Anonimowość jest bardzo przydatna, abstrahując już od tego, że pomaga nie dać się złapać. Pozwala zaś na to, żeby sztuka (…) była bardziej trwała” - właśnie tak, o artyście, którego chciałabym Wam przedstawić mówi jeden ze znajomych, Martin Roberts. Czy z powyższego opisu odgadniecie, jaka książka wpadła w moje ręce?

   Banksy. Nie ma jak w dom – Steve Wright 

O grafiku, a dokładniej jego życiu prywatnym nie wiedziałam dotychczas zbyt wiele. Sądziłam, że lektura uzupełni moje braki i pozwoli dopasować znane mi już rysunki do zdarzeń z życia Banksy’ego. Tak też się stało. Książka zawiera mnóstwo informacji nie tylko o autorze, ale i jego mieście – zwiedzamy Bristol „od kuchni”. Wędrujemy po rozmaitych miejscach, poznajemy najpopularniejszych twórców street art’u i momentami zaśmiewamy się do łez na myśl, że policji zorganizowano kurs pozwalający rozróżnić graffiti Banksy’ego od rysunków chuliganów marzących po murach. Album wzbogacony jest o liczne notatki prasowe, skróty wywiadów okraszone fotografiami i kolejne stopnie rozwoju twórczości Banksy’ego. Dla fanów artysty to naprawdę świetna książka uzupełniająca kolekcję, jednak czy osoby postronne, niezwiązane ze Street Art’em, nierozumiejące przesłania czy kwintesencji malowideł na murach będą starały się przyswoić ten zastrzyk wiedzy o Banksy’m? Wydaje mi się, że tak. Mnie bardzo zauroczył sposób wydania publikacji. Najpierw poznajemy Bristol, odkrywamy jego tajemnice i zakamarki, poznajemy twórców najróżniejszych graffiti, ich pobudki i przesłania, po czym wchodzimy w życie Banksy’ego. Sposób patrzenia na świat, który przekazują nam osoby z jego otoczenia, obrazy opisujące bieżące problemy oraz komizm sytuacji związany z prostą, acz kontrowersyjną formą przekazu „nigdy nie wiesz, co spotkasz na murze za rogiem”.

Skoro współczesność mówi nam, że królem popu jest Michael Jackson, królem horroru Stephen King, tak królem Street Art.’u nazwiemy Baksy’ego. I choć wokół z każdego z wymienionych artystów, działają równie zdolne i znane nam osoby, to kluczowe miejsce na podium zawsze należy do najlepszego w swoim fachu. Jeżeli więc chcecie poznać kogoś, kto przez lata swojej twórczości działa pod pseudonimem i ani media, ani prokuratura nigdy poznały jego danych osobowych, a zarazem kogoś, kto sprawia, że uśmiechacie się patrząc na pozornie zwykły kawałek ściany – koniecznie przeczytajcie tę książkę. Sądzę, że warto.


Za książkę dziękuję Wydawnictwu SQN:



Naziści na celowniku sprawiedliwości... Czy to realne?

Zawsze Wam mówiłam, że uwielbiam czytać biografie, a jeśli w grę wchodzą jakże popularnie sformułowane „historie germańskich oprawców” zaczynam uśmiechać się od ucha do ucha i czytam z zapartym tchem. Tak też się stało, kiedy trafiła do mnie książka Naziści na celowniku sprawiedliwości autorstwa Donalda McKale. Nie jestem oczywiście żadnym typem despoty czy sadysty, po prostu zawsze ciekawiły mnie losy ludzi, zwykłych szarych jednostek, w okresie II Wojny Światowej.

Nie od dzisiaj wiadomo, że obozy koncentracyjne i cała idea III Rzeszy o eksterminacji Żydów była bestialskim aktem ludobójstwa. Podzielili oni ludzi na klasy, wyselekcjonowali jednostki „aryjskie”, a resztę skierowali do katorżniczej pracy, a później - do stracenia. Książka przypomina nam, że Niemcy bardzo poważnie potraktowali rozkazy dotyczące czystek rasowych, bez względu na narodowość czy pochodzenie. Mam tutaj na myśli obiecywany „lepszy świat/sanatorium/ośrodek pomocy” dla osób niepełnosprawnych, których… po prostu zabito pomimo tego, że byli rodowitymi Niemcami. Żołnierze tępo wykonywali rozkazy swoich przełożonych. Zabijali, ponieważ bali się konsekwencji i oskarżenia o dezercję. Takie są zasady wojny. Pod tym względem żaden naród nie był „lepszy”. Jedyne, co mogli - nie katować ludzi „dla zabawy”. Właśnie to powinno stać się głównym aktem oskarżenia w trakcie każdego, z opisywanych przez autora przesłuchań czy procesów. Na dobrą sprawę – podczas wojny każdy z nich walczył o swoje życie, a biologia i natura ludzka mówi nam, że kiedy obawiamy się o siebie, swoją rodzinę, swoich bliskich – posuniemy się do wszystkiego, nawet rzeczy najbardziej sprzecznych z kanonem moralnym. O tym autor nie mówi, choć szczegółowo przedstawia nam biografię oprawców, którzy uciekli przed sprawiedliwością, a historia nie zdołała się o nich upomnieć. Regularnie przez kolejne stronice przewija nam się Adolf Hitler, Hans Frank, Hermann Görling czy Franz Stangl – postaci, których przedstawiać nie trzeba, ale także „Anioł Śmierci”, czyli Josef Mengele przeprowadzający najrozmaitsze doświadczenia medyczne w bloku X, Wilhelm Boger oprawca uwielbiający „Huśtawkę” dającą bezpośredni dostęp do genitaliów przesłuchiwanego (szczegóły musicie sprawdzić sami), bądź Irma Grese – najpiękniejsza sadystka za obozowymi murami…  

Książka ta jest przede wszystkim zbiorem biografii, które wyłaniają się w trakcie rozmów z byłymi więźniami obozów, bądź podczas bezpośredniej weryfikacji w trakcie procesów. Autor bardzo obszernie opisuje wszystkie zdarzenia, dba o szczegóły, a więc pomaga nam w odbiorze tej książki. Moja wiedza dotycząca okresu II wojny światowej jest jednak bardzo obszerna. Wiele zamieszczonych informacji o aryzacji oraz idącej za nią „kwestii żydowskiej” wiedziałam już wcześniej. Nie znaczy to jednak, że książka była dla mnie bezużyteczna. Wręcz przeciwnie, pierwszego dnia, zaraz po otrzymaniu publikacji przeczytałam prawie 200 stron w niespełna godzinę. Pokaźny gabaryt, przy tak świetnym piórze autora to niewielkie wyzwanie dla każdego czytelnika. Przyznam się Wam, że bardzo przeraziła mnie grubość tej książki, ponieważ wydawała się być wprost nieproporcjonalna do ilości nauki, którą mam teraz na głowie. Okazuje się jednak, że nie było się czego obawiać. Osoba, która interesuje się poczynaniami hitlerowców, równoległymi „oswobodzeniami” przez NKWD oraz losem ludzi, po których kompletnie nic nie pozostało przeczyta tę książkę jednym tchem. Gdyby tego było mało, warto wzbogacić swoją wiedzę o procesy w Norymberdze, na których terminy celowo zostały nałożone pozostałe rozprawy niemieckich oprawców, ale już na terenie ZSRR! NKWD załatwiało swoje sprawy w cieniu prawdziwych batalii na ławach sądowych. Nikt więc nie zwracał uwagi na kolejne mordy i współprace nawiązane przy wschodniej granicy…

Książka Naziści na celowniku sprawiedliwości ukazuje nam też zbiorowe przerzucanie odpowiedzialności za masową eksterminację Żydów, czyli, dzisiaj nam znany, Holocaust. Wielu Oberstgruppenführerów (generałów SS) łkało podczas procesów, mówiło, że nie byli poinformowani o „kwestii żydowskiej”, ani nie czują odpowiedzialności za masowe zbrodnie. Lista kłamstw i oszczerstw, które latami powtarzane zostały zapisane w protokołach i stały się jedynym (poza zeznaniami ofiar) dowodem w sprawie. Nie sposób się dziwić, że najwięksi zbrodniarze w historii zostali uniewinnieni, bądź osadzeni w nowoczesnych więzieniach, którym daleko do warunków Alcatraz, bądź nieco bardziej tematycznego - Auschwitz Birkenau. Oczywiście niejeden adwokat wyciągnął swojego klienta, któremu później dane było umrzeć w domowym zaciszu pomimo tego, że jego koledzy zawiśli na szubienicy.

Naziści na celowniku sprawiedliwości to bardzo ciekawa propozycja, jednak nie dla każdego czytelnika. Musicie mieć w sobie tego „bakcyla”, który będzie śledził historię przodków z zapartym tchem i gdzieś w duchu, współczując im, nadal próbuje dosięgnąć sprawiedliwości. Jeśli jednak przygotowujecie się do konkursu związanego z historią współczesną – także wzbogacicie swoją wiedzę o bardzo cenne informacje. Muszę powtórzyć słowa Thomasa Carlyle’a, który jasno stwierdził, że „historia to niezliczone biografie”. Słowa te są aktualne dzisiaj oraz będą przez kolejne wieki. To ludzie tworzą historię, to oni oscylują pomiędzy dobrem, a złem. To od nich zależy, jak będzie wyglądał kolejny dzień, to ich decyzje mogą zniszczyć świat… Naziści na celowniku sprawiedliwości pokazują, jak wiele leży w gestii poszczególnych jednostek.



Za książkę dziękuję Wydawnictwu MUZA:




Kings of Leon, Sex on fire - Michael i Drew Heatley


Kings of Leon, Sex on fire czyli prawdziwa historia czterech muzyków, a dokładniej trzech braci i kuzyna z rodu Followill. Nic więc dziwnego, że ambitni chłopcy marzyli o niezwykłej karierze, opuszczeniu rodzinnego Nashville i wyrwaniu się z sideł ich (prawdopodobnie) życiowej drogi – kapłaństwa. 

Książka Michaela i Drew’a Heatley pozwala nam zaprzyjaźnić się z artystami „od kuchni”, śledzimy ich drogę na kolejnych szczeblach kariery, poznajemy aspiracje, marzenia, a czasem i braterskie awantury zakrapiane dozą agresji i rękoczynów. Towarzyszymy im w studio nagraniowym, podczas suportów U2, a nawet sielskiego życia wśród alkoholu i narkotyków. Jered, Nathan, Caleb i Matthew to nieposkromione, ale bardzo dobrze wychowane dusze. Pochodzą z domu, w których religia stała nam pierwszy miejscu, ich matka, Betty Ann, była zagorzałą wyznawczynią Kościoła Zielonoświątkowego, ojciec z kolei był pastorem i taką przyszłość widział dla swoich synów. Niestety, rozbicie małżeństwa rodziców, a dokładniej rozwód, doprowadziło do poróżnienia zdań, po których bracia postanowili rozwinąć swój band. Nigdy nie ostali na laurach. Odszukali wytwórnię, rozpoczęli działalność, nagrywali płyty, kiedy powinni pokazać „co potrafią” na scenie. Jak się jednak okazało, przyjęli bardzo dobrą taktykę.  Po kilku latach sam Bob Dylan zaproponował im współpracę, a ich piosenki sięgały szczytów światowych list przebojów. Specjaliści od promocji wspierali Kings of Leon kierując ich na europejski rynek. Stany Zjednoczone miały zbyt wiele konkurencyjnych grup muzycznych, wśród których ostanie na piedestale było niemożliwe. Wielka Brytania jednak bardzo szybko pokochała młodych muzyków, dzięki czemu usłyszały o nich i inne kraje. Tutaj rozpoczęło się sloganowe życie Rock and Roll’owców – czyli sex & drugs, a jak wyglądało? Dowiecie się z właśnie z tej książki. Dzięki Kings od Leon, Sex on Fire zobaczycie, jak wyglądają nagrania, jak wiedzie się światowym gwiazdom i dlaczego chcieli wykraść się z łask, kojarzonym z bandem, Indie Rock.

Książkę gorąco polecam wszystkim fanom zespołu Kings of Leon. Pamiętajcie, że Święta tuż, tuż, a więc byłby to idealny prezent pod choinkę. Lektura jest naprawdę bardzo przyjemna, a książka w sobie bardzo przystępna. Całość podzielona jest na  wstęp i dziesięć kolejnych rozdziałów, które odwzorowują szczeble kariery KoL, ostatnim z nich jest pełna dyskografia zespołu, na którą warto zwrócić szczególną uwagę.  Wydanie książki jest broszurowe, a więc jest bardzo lekka i idealna do przeniesienia w kobiecej torebce.  Gorąco polecam! :)

Za Kings of Leon, Sex on Fire gorąco dziękuję Wydawnictwu SQN:



Ubek. Wina i Skrucha - Bogdan Rymanowski

Ubek. Wina i Skrucha – niby zwykła ksiązka, a jednak pokaźna walizka akt, protokołów, skarg, donosów i adnotacji komunistycznych Służb Bezpieczeństwa. Gdzie jednak odszukać meritum tej publikacji? Zdradzę Wam ten sekret – pomiędzy wierszami.

Książkę przeczytałam dwukrotnie. Raz od początku do końca, a drugi – zupełnie jak Mickiewiczowskiego Konrada Wallenroda – od końca do początku. Dlaczego? Z bardzo prostej przyczyny, opisywane wydarzenia są retrospekcjami, podzielonymi na kolejne rozdziały: Figurant, Agent, Funkcjonariusz, Zdemaskowany, Skruszony i ostatni Rachunek Sumienia. Nie trudno snuć domysły, co poszczególne fragmenty niosą za sobą, bowiem każdy kolejny rozdział to awans w esbeckiej karierze, a zarazem przykry brak rozgrzeszenia swoich poczynań. Czytanie książki „od końca” pozwoliło mi nieco inaczej spojrzeć na Janusza Molkę i zastanowić się czy naprawdę jest tak zły, jak go malują.

Opowiedziana przez Bogdana Rymanowskiego historia dotyczy funkcjonariusza Służb Bezpieczeństwa, który brał sobie za nic przyjaźń, honor czy własne „ja” w ówczesnym świecie. Janusz Molka mówi: Miałem wrażenie, że siedzi przede mną twardy typ, z którym nie chciałbym spotkać się w ciemnej ulicy. Zdaje sobie sprawę, że jest już zbyt późno, by naprawić wyrządzone krzywdy, że nie uzyska rozgrzeszenia ani usprawiedliwienia swoich czynów. Swoim postępowaniem jednak po raz drugi łamie złożone przysięgi. Pierwszą z nich była lojalność wobec Solidarności, drugą – utrzymanie w tajemnicy swojej działalności konspiracyjnej. SB bardzo dbało o to, ażeby członkowie Partii nie zdradzali szczegółów swojej pracy. Polskie podziemie nie mogło dowiedzieć się, że wśród nich grasuje agentura i osaczeni są przez mniej, lub bardziej lojalnych ludzi.

Janusz Molka, podobnie jak wszyscy funkcjonariusze Służb Bezpieczeństwa, został wcielony do Milicji Obywatelskiej na drodze szantażu. Każdy rodzic dba o przyszłość swojego dziecka, każdy człowiek ma też swój słaby punkt, a więc zrobi wszystko w obronie tego, co kocha. „Nowak”, bo taki tytuł dostał nasz niedoszły oficer, donosił tylko dlatego, że pod lupę wzięto jego najbliższą rodzinę, a w tym – mała córeczkę. Tutaj jednak pojawia się konflikt interesów – można być esbekiem i składać fałszywe informacje czy wnosić sfingowane akta, jednak w Departamencie III nie pracują głupcy, szybko okazałoby się, że ten wcale nie chce „budować nowej ojczyzny” i kto wie, jakie konsekwencje przyniosłyby te działania. Molka postanowił, że będzie Agentem. Będzie dążył też do zdobycia stopnia oficerskiego i za wszelką cenę zadba o swoją spokojną posadę z wygórowaną pensją. Miał mnóstwo znajomości zarówno w warszawskim, jak i gdańskim podziemiu. Miał więc też wielu zaufanych ludzi, którzy pokładali w nim nadzieje podczas nowych projektów czy wystawiania dokumentacji wnoszącej o mniejszy wymiar kary.

Obrazek pobrano z Internetu; Czarny Czwartek

Muszę Wam się do czegoś przyznać. Zanim zabrałam się za lekturę, mimochodem obejrzałam film Antoniego Krauze Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł. Wielokrotnie wspominałam Wam o moim zamiłowaniu do wydarzeń dotyczących II Wojny Światowej, historii szarych ludzi, walki z okupantami. Nigdy jednak nie traktowałam powojennych epizodów za godnych uwagi i czasu wertowania poszczególnych książek. Jak się jednak okazuje – film przedstawił mi brutalne zachowanie Służb Bezpieczeństwa. Przytoczył pamiętne słowa Zenona Kliszko Z kontrrewolucją się nie rozmawia, do kontrrewolucji się strzela. Jak się jednak okazuje, do wydarzeń grudnia ’70 roku nawiązuje także Ubek, zaznaczając, że Molke widział tłum niosący na drzwiach ciało zabitego osiemnastolatka,  Zbyszka Godlewskiego. 


Molke był świetnym konspiratorem. Na każdym kroku dbał, ażeby jego tajemnica nie wyszła na światło dzienne, a zarazem regularnie donosił na swoich przyjaciół z Solidarności. Brał udział także w akacjach Niezależnego Zrzeszenia Studentów i gdańskim „Harvardzie”, dzięki któremu tak wiele osób dostało się na studia. Na co dzień zbierał książki. Ustawiał je w swoim domu, a te „mniej dozwolone” trzymał w głębi półki. Z czasem, kiedy jego sytuacja w SB była godna pozazdroszczenia – nie musiał już utrzymywać posiadanych zbiorów w tajemnicy. Konspiracji i polskiemu podziemiu przysłużył się kolportażem. Zatrudnił swojego przyjaciela – agenta, by ten zajmował się drukiem, a on mógł jeszcze bardziej osiadać na laurach wśród Solidarności. Za punkt priorytetowy przyjął sobie jednak szukanie kompanów „do kieliszka”, kiedy to stawali się nieco bardziej wymowni, a zarazem łagodnie poddający wszelkim manipulacjom.

Jeśli chcecie ocenić Janusza Molkę, zachęcam Was do lektury. Książka jest trudna, wymaga poświęcenia pełni uwagi oraz mnóstwa czasu wolnego. Jest jednak skarbnicą wiedzy. Wiedzy, której nikt z nas nie uzyska ad hoc, ponieważ nadal obowiązuje klauzula poufności. Nie wiem jednak jak zareagowaliby ludzie, którzy nagle dowiedzieli się, że ich najlepsi przyjaciele z zimną krwią obdarowywali ich katuszami, torturami i zamykali na miesiące, a czasem i lata w zimnych celach. Pytanie, jak wielu chciałoby dosięgnąć zemsty… Pomimo upływu lat.

Polecam Wam tę publikację. Być może dlatego, że zima nadchodzi pełną parą i lada dzień będziemy wspominali Czarny Czwartek sprzed 43 lat, ale i dlatego, że to część naszej historii, część naszych rodzin i część… nas samych. Nie zapominajcie, że PRL nie był niczym dobrym i wydarzenia te wcale nie umknęły w zgliszczach czasu. Stocznia latami walczyła, latami dążyła do porozumienia, ażeby robotnicy i ich rodziny mieli chociażby, co wziąć do ust. Władze jednak były bezwzględne, a Janusz Molka do owej władzy należał. Niszczył przyjaźń, niszczył konspirację, niszczył polskość... Czy Rachunek Sumienia, może dzisiaj cokolwiek zmienić? 

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka:


Recenzja "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje
Wywiad: Portal Warszawa i Okolice

Recenzja książki: Sodoma

Recenzja książki: Sodoma
Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie