­
­

Anatomia góry. Osiem tysięcy metrów ponad marzeniami

Dziś kolejna, fantastyczna książka! Opowieść Rafała Froni o marzeniach, wspinaczce, pięknie ośmiotysięczników i tym, co najważniejsze, czyli obcowaniu z górą. Zapraszam do lektury.  


Rafał Fronia – himalaista, maratończyk, członek projektu Polski Himalaizm Zimowy, który na przełomie lat zdobywał najwyższe i najtrudniejsze góry świata. Przeżył więcej, niż niejeden podróżnik, a dziś postanowił podzielić się swoimi doświadczeniami z czytelnikami w całej Polsce. Książka zapiera dech i zmusza, by sięgnąć po więcej. Sprawdźcie, dlaczego warto ją przeczytać.

Lekturę rozpoczyna zbiór wspomnień autora, krótki zarys credo, które kieruje jego życiem. Okazuje się, że to bliscy motywują go do walki, to dla nich pisze swój dziennik i to oni królują w jego życiu. A dlaczego? Otóż nikt nie chce być sam, zwłaszcza na szczycie wietrznej góry, gdzie brakuje ciepła i bliskości. Dlaczego w takim razie, w całej tej otoczce potrzeb, odczuć i emocji, ludzie świadomie decydują się pokonywać swoje granice, wspinać na szczyty, marznąć, cierpieć, ryzykować własnym życiem, by sięgnąć po marzenia? Jak pokonują swoje słabości, idą do przodu i pomimo magii, drobnego opętania przez szczyt, który króluje nad nimi, świadomie podejmują decyzje i biorą odpowiedzialność za towarzyszy wyprawy? To tylko jedne z wielu pytań, na które odpowie Wam Anatomia góry. Osiem tysięcy metrów ponad marzeniami.

Rafał Fronia, posługując się niezwykle sprawnym, przystępnym dla czytelnika piórem opowiada o najważniejszych wyprawach swojego życia. Wraz z nim będziecie mogli odwiedzić Andy, Himalaje i Karakorum, poznacie najdrobniejsze szczegóły Zimowej Wyprawy na K2, a także wrócicie do podstaw i zwyczajów wśród polskich szczytów. Każdą „górę należy szanować i doceniać”, bez względu na to, czy mamy do czynienia z ośmiotysięcznikiem czy niewielkimi górami w Tatrach czy Karkonoszach. 

Kochani, na zakończenie dodam, że Polski Himalaizm Zimowy to program zrzeszający wszystkich miłośników wspinaczki wysokogórskiej, pozwalający podjąć rywalizację między krajami o zdobycie (podczas zimowego wejścia) najwyższych szczytów świata, a mianowicie gór w Himalajach i Karakorum. To dzięki zorganizowanej wyprawie, pod okiem zdobywców Korony Ziemi, zostają wytyczane nowe szlaki, są eksplorowane nieznane dotąd rejony górskie, jak i  wzmocniona zostaje pozycja kobiet, które także mają szansę uczestniczyć w wyprawach ku zdobyciu ośmiotysięczników. Fantastyczna inicjatywa, tworzona pod okiem koordynatora projektu, Janusza Majera. Sprawdźcie koniecznie.
Sprawdź na stronie Wydawnictwa
Mam wrażenie, że na fali minionych wydarzeń, książki o himalaizmie stały się modne. Chcemy poznawać i próbować doścignąć to, co dla większości ludzi nigdy nie będzie w zasięgu dłoni. Pojawiają się jednak rozmaite publikacje i odsiewanie ziarna od plew staje się niezwykle trudne. Wierzę jednak, że pomimo natłoku literatury górskiej, zdecydujcie się przeczytać powieść Rafała Froni. Nie ukrywam, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Cytując wypowiedź Krzysztofa Wielickiego, mogę potwierdzić, że „czytając tę książkę, poczujecie się tak, jakbyście bylu obok niego, przy padającym śniegu, często dotkliwym mrozie i przerażającym wietrze. Nikt tak jak on nie potrafi oddać tego, co towarzyszy nam w górach”. Naprawdę warto!

Sylwia Trojanowska - Sekrety i kłamstwa

Długo wyczekiwana powieść Sylwii Trojanowskiej Sekrety i kłamstwa już w sprzedaży! Sprawdźcie, dlaczego warto po nią sięgnąć. 

Akcja książki Sekrety i kłamstwa rozgrywa się w Szczecinie. Mieście, którego nie znam, którego nigdy nie odwiedziłam, jednak dzięki plastycznemu językowi autorki, mogłam przechadzać się malowniczymi uliczkami, analizując bieg zdarzeń. Głównym motywem powieści jest bowiem konflikt pokoleń, który niestety dotyczy wielu rodzin. Zwaśnione rody, trudne relacje, batalie, spory i kłamstwa przez lata tworzą silny mur, którego nie sposób zburzyć za pomocą kilku słów czy  gestów. Należy wykonać pracę, a nie każdy jest na tyle silny i odważny, by tego dokonać. Podkreślmy, by chcieć tego dokonać. Jak sądzicie? Czy główni bohaterowie naszej książki zdołają zmienić swoje  życie? Czy będą potrafili połączyć swoje więzi na nowo? Musicie przekonać się sami.

Magdalena Ossolińska decyduje się powrócić w rodzinne strony. Podróż ta ma wiele wad i zalet, jednak Kołobrzeg, w którym żyła dotychczas, nie był dla niej łaskawy. Dziewczyna szybko podejmuje decyzję, by choć na chwilę osiedlić się w mieście, z którym wiąże pewne wspomnienia, a w którym nadal mieszka jej dziadek - Ludwik Starkowski. Niestety jednak i tu los zrzuca dziewczynie kłody pod nogi. Mężczyzna jest apodyktyczny, dość konfliktowy, otoczony masą negatywnych emocji, które towarzyszą mu każdego dnia. Stroni od ludzi, żyje w samotności i jednocześnie skrywa pewną tajemnicę… Sprawę, która doprowadziła niegdyś do rodzinnego konfliktu. Czy Magdalena zdoła poznać ukrywaną przez lata prawdę? Dlaczego Ludwik uważa się za złego człowieka? Czy prawda zawsze oczyszcza? Na te pytanie oraz wszystkie inne, które zrodzą się podczas lektury znajdziecie odpowiedź w powieści Sekrety i kłamstwa.

Literatura kobieca i obyczajowa to niezwykły twór. Każda z propozycji, które trafiają na polski rynek wydawniczy, pozwala na głęboką interpretację oraz wyciągnięcie własnych wniosków. Jestem pod ogromnym wrażeniem kunsztu i pomysłu na stworzenie tak niecodziennej fabuły przez Sylwię Trojanowską. Książka na pozór lekka, wakacyjna, zdoła wywrócić Wasz światopogląd do góry nogami, a po lekturze z pewnością zadacie sobie pytanie – Czy jestem dobrym człowiekiem? 

Sprawdź na stronie Wydawnictwa

Gorąco polecam! Najnowsza książka Sylwii Trojanowskiej pod patronatem odslonkulture.pl już w sprzedaży! Tytuł dostępny w księgarniach w całej Polsce,  spieszcie, bo warto!

"Pojedynki" czyli książki, których na rynku zawsze będzie zbyt mało...

Szpitalny Oddział Ratunkowy to idealne miejsce do rozpoczęcia lektury. Takim oto sposobem, dużo wcześniej niż sama się spodziewałam mogę napisać Wam kilka, bardzo ciepłych słów pod adresem książki Tomasz Terlikowskiego pt. „Pojedynki”.


Czytelnikom swojego Bloga nigdy nie wspominałam, że nie lubię przeprowadzania wywiadów. Dla mnie pisanie felietonów, relacji, recenzji czy sama korekta dziennikarska przynosi o niebo więcej frajdy niż (często) wcześniej przygotowana garść suchych pytań. Od kiedy ścieżka związana z komunikacją społeczną zaczęła otwierać przede mną swoje wrota, uważam, że wywiad to forma dialogu, pewnego rodzaju dyskusja pozwalająca na zdobycie ciekawych informacji. Nie da się przewidzieć odpowiedzi naszego gościa, ale należy wczuć się w rozmowę, racjonalnie myśleć i zadawać konkretne pytania. Zauważyłam jednak, że na naszym rynku pojawia się coraz więcej autoryzowanych wywiadów, wydanych w książkowej wersji. Niestety niewiele z nich mogę Wam polecić.

Publikacja Terlikowskiego jest zbiorem przeprowadzonych wywiadów dla tygodnika Fronda z jedną różnicą – zmieniona, na rzecz wydania książki, forma może zaskoczyć wielu, zapoznanych już wcześniej z rozmowami, czytelników. Jak zaznacza autor, książka ma przewagę nad artykułem taką, że pomimo autoryzacji nie trzeba skracać długości dialogu. 

Terlikowski nie boi się żadnego tematu. Od dyskusji na temat życia prywatnego, przechodzimy na tematy związane z religią, seksualnością, by płynnie wkroczyć do świata polityki. Starcie poglądów jest bardzo burzliwe, dyskusja nigdy nie zostaje ucięta w połowie zdania, a wiele padających zdań zaskakuje nas na każdym kroku. Szymon Hołownia przedstawia swój stosunek do aborcji czy in vitro, Ewa Wanat przyznaje, że lubi oglądać filmy pornograficzne, Marcin Meller zazdrości ludziom wierzącym, a Krzysztof Ziemiec uważa,  że czas poświęcony rodzinie jest ważniejszy od „piwa z kolegami”. Bohaterów książki jest wielu. Są to postaci na ogół znane z życia publicznego, przecież nie zabrakło tu Jarosława Gowina, Romana Giertycha czy ojca Jacka Nowakowskiego, z którym rozmowa została opublikowana prawie na samym końcu książki i przyznam, że jest najbardziej kontrowersyjna ze wszystkich. Eutanazja do dziś jest tematem tabu wśród Polaków. Popularne akcje transplantologiczne stają się coraz szerzej akceptowane wśród młodych ludzi, a jakie poglądy, oparte wielokrotnie na doświadczeniu, prezentować może lekarz – dominikanin? Przeczytajcie sami.

Książka jest publikacją godną polecania. Tak dobrych wywiadów nie czytałam już dawno. Mamy tu, jak wspominałam na początku, rozmowę, prosty dialog, który nie tylko zachęca nas do przekręcania kolejnych stronic, ale i skompresowany zbiór informacji, jakie pozwalają poznać nam medialne postaci. Nie od dziś wiadomo, że PiS – PO to przeciwstawne obozy, a każdy z nich ma swoich zwolenników. Nie brakuje tu oskarżeń, wyrzutów pod adresem partii, a nawet konkretnych nazwisk! Katastrofa Smoleńska nadal jest wiecznie żywa. Zachowania Rosji mają wzbudzić strach, a media nie są bezstronne. Wszystko to przewija się w tej książce, która nie jest jedynie zbiorem prostych, płytkich i nic nieznaczących słów. „Pojedynki” do idealny tytuł dla tej publikacji.

Książkę polecam wszystkim osobom zafascynowanym dziennikarstwem, a zarazem osobom, które interesują się bieżącymi sprawami naszego kraju czy ogromem przeciwstawnych opinni i przekonań.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu FRONDA:



Śmierć frajerom - Grzegorz Kalinowski


Nie ukrywajmy, Warszawa to piękne miasto. Zarówno ta sprzed lat, jak i ta, rozwinięta technologicznie i pełna drapaczy chmur z czasów dzisiejszych. Niebywały jednak jest fakt, że mieszkam tu od pięciu lat, a nadal z zapałem odkrywam coraz to nowe tajemnice stolicy. Przez ostatnie dni pozwoliłam się porwać na niesamowitą wycieczkę w czasy I wojny światowej i III Powstania Śląskiego, oprowadzał mnie Grzegorz Kalinowski, a moim przyjacielem stał się Henio, Heniek Wcisło. Przeżyłam zdarzenia, których nigdy nie opowiedzieliby mi dziadkowie. Zobaczyłam kamienice, te piękne, odrestaurowane w czasach dzisiejszych i te, które bombardowania zdmuchnęły z powierzchni ziemi. Widziałam. A czy Wy odważycie się sięgnąć po książkę "Śmierć Frajerom"?

Dawaj wiersz - to strzelecki rów, okrzyk i rozkaz:
Bagnet na broń!

Heńka poznajemy w 1914 roku. Trudne czasy, nie sądzicie? Abstrahując od fabuły, czasem zastanawiam się, jak bardzo wybuch wojny odbił się na życiu szarych ludzi. Jak diametralnie przyszło im przemeblować swoją codzienność na rzecz wsparcia kraju, czy zapewnienia bezpieczeństwa sobie i swoim najbliższym. W książce Kalinowskiego swobodnie przechodzimy pomiędzy kolejnymi wątkami, a nasz Henio z dziesięcioletniego chłopca staje się w końcu Henrykiem, i uwaga, ma na to tylko 520 stron. Akcja więc jest bardzo klarowna, autor ma lekkie pióro i w czarujący, przezabawny sposób ukazuje nam prawdziwe oblicza tamtych czasów. Sam Henio momentami przypomina mi tytułowego Kubusia Fatalistę. Jest bystry, charyzmatyczny i czasem nieobliczalny. Mało tego, Chce wstąpić do wojska, by walczyć z bolszewikami, a z upływem czasu poznajemy przy jego boku najznakomitsze postaci historyczne, jak Witkacy, Józef Piłsudski, Stefan Starzyński czy Władysław Broniewski.

- A komu potrzebne być starszym? Kto dzisiaj się tak spieszy? Człowiek chce być młodszy, a już szczególnie dla poboru i wojska.
- Kiedy ja chcę iść do wojska! - Te słowa wypowiedział już zdecydowanie, tak jakby Mosze Kugel nie był drukarzem, tylko oficerem werbunkowym. Stary Żyd z Pasażu Simonsa zdecydowanie nie był wojskowym i nie był tez entuzjasta arimi.
- To ty lepiej idź do lekarz od głowy - zgasił go jak ledwie tlącą się świeczkę.
- Na niego już za późno - przyszedł z pomocą Adaś.
- To niech idzie do taki doktor, co leczy nogi, może on co pomoże. da lekarstwo i nogi pójdą we właściwą stronę. Wojsko to straszna choroba, aj waj, aj waj, co pana, panie Henryk, opętało?
- Przygoda.
- Przygoda? Przygoda to jest wtedy, jak pan, panie Henio, udajesz się na wyprawę, jak pan płyniesz statek przez morze, jak pan chcesz żyć całym życiem, a wojsko? Tam co najwyżej mogą zabić. Ja panu powiem, co pan chcesz, pan chcesz być obrońca ojczyzny, co ma karabin, mundur i czapkę. Pan chcesz być ważny człowiek, pan potrzebujesz być dorosły?
- No tak, od początku tak mówiłem.
- No to ja nie poradzę. Skoro ja nie mogę poprawić pana głowy, to ja mogę poprawić pana dokument. (...)

Książkę warto przeczytać z dwóch, może trzech powodów. Po pierwsze - historia Warszawy, miasta, którego już nie spotkacie w rzeczywistości. Wierzcie mi, lub nie, ale gdy otrzymałam książkę, spędziłam dobrą godzinę na analizowaniu nadrukowanych na okładkach map, poszukując różnic w topografii dzisiejszej stolicy. Druga sprawą są wątki historyczne. Okres dwudziestolecia międzywojennego, wyroków na szpiclach, III Powstania śląskiego, niemieckich nalotów czy walk z bolszewikami to fakty, które powinien znać każdy Polak. Historia Heńka przesycona jest nostalgią, trudnym dorastaniem, utratą bliskich, ciągła nauką, bólem, brutalnością, wolą walki, patriotyzmem i niejednokrotnie śmiechem. To moja pierwsza styczność z "powieścią łotrzykowską", ale zapewniam, że nie ostatnia. Kolejnym ważnym elementem jest stworzenie książki, nasyconej uszczypliwościami, zabawą słowem, czasem gwarą czy językowymi naleciałościami np. Żydów, ale i wielokrotnie naigrywanie się z nich. Pozwolicie, że zakończę jednym z "dowcipów" aspiranta Konrada Strasburgera (Przypadkowa zbieżność nazwisk? ;)
- Panowie, posłuchajcie, co za szmonces! Żyd pyta Boga: Najwyższy, co ja mam robić, mój syn się ochrzcił! A na to Bóg: Mój też! (...).

Książkę gorąco polecam zarówno miłośnikom historii, jak i kochającym dobre powieści na jesienne wieczory. Osobiście nie wiedziałam czego spodziewać się po tej propozycji, bowiem skusił mnie jej tytuł i gabaryty, a okazała się strzałem w dziesiątkę. Chylę czoło przed Grzegorzem Kalinowskim i proszę o więcej takich propozycji na polskim rynku.

 
Za swój egzemplarz dziękuję Wydawnictwu MUZA




"Mur" ludzkiej osobowości... - Czyli debiut Piotra Mańkowskiego


W ostatnim miesiącu przeczytałam wiele książek. Były to relacje podróżnicze, niekonwencjonalne poradniki, sztampowe felietony oraz historie, które na pozór mogą dotyczyć każdego z nas. Taką opowieścią okazał się „Mur”, który przypomniał mi ile przyjemności może przynieść kilkaset zadrukowanych kartek papieru. Losy głównego bohatera, choć  będące czystą fikcją literacką, to tak naprawdę szara codzienność wielu z nas. Jeśli odrzucimy tutaj dosłowność, każdy cierpi na jakąś przypadłość, każdy ma własne życie rodzinne i każdy musi wykonywać pewne prace i obowiązki, które nie opuszczają nas nawet na chwilę.  Każdy ma też wzloty i upadki, a słabości wpisane są w nasze jestestwo.

Główny bohater książki, Marek Kohun, pracuje w Wydziale ds. Przestępczości Zorganizowanej. Staż jego pracy jest na tyle duży, że obiektywnie obserwuje zdarzenia i wyciąga, na pozór ekscentryczne, wnioski, które ze względu na długoletnie doświadczenie zawodowe komisarza są zazwyczaj wcielane w życie. Czym jednak zajmuje się stołeczny Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej, kiedy poznajemy pozostałych bohaterów książki? Otóż, jak się okazuje, dotychczas nieuchwytny gangster, Brytan, zostaje wsypany przez swojego współpracownika. Oczywiście, Marek maczał w tym palce, ale szczegóły „uświadamiania” Cienkiego poznacie podczas lektury. Niemniej jednak, policja nie jest w stanie zabezpieczyć mieszkania oraz samochodu podejrzanego z braku czasu, wynikającego z odbicia więźnia podczas próby przewiezienia go na przesłuchanie. W trakcie tego zdarzenia giną przyjaciele Kohuna, a to co całkowicie odmienia bieg zdarzeń. Stołeczna za wszelką cenę stara się rozwiązać sprawę Brytana, ponieważ, przed całym zajściem, w jego domu znaleziono woreczek brylantów, sfałszowane dokumenty, które mogą pozwolić na międzynarodowe machlojki, a także broń, którą zabito jednego z dealerów. Szkopuł tkwi jednak w szczegółach, bowiem Marek przejmuje śledztwo zmarłego kolegi, stara się odszukać „kreta” w zespole oraz zweryfikować powiązania Krzysztofa z gangiem Brytana.

Życie prywatne Marka cieszy się jednak mniejszym powodzeniem niż praca zawodowa. Mężczyzna od lat ma problemy z alkoholem, jednak postanawia rozpocząć abstynencję i terapię w ośrodku dla osób uzależnionych. Uczęszcza nawet na spotkania Anonimowych Alkoholików, a wszystko to pozwala mu przeżyć swoją młodość oraz małżeńskie życie „na nowo”.

Książka Mańkowskiego pokazuje nam podwójne dno ludzkiej natury. Z jednej strony widzimy oficera służb specjalnych, którego poczynania na każdym kroku nas zaskakują. Zmysł psychologicznej obserwacji, kojarzenia i scalania faktów, analizy poszczególnych danych i informacji, a zarazem stanowczość sprawiają, że Marek wykreowany jest na postać silną i nieposkromioną. Z drugiej strony jednak poznajemy kruchość osobowości szarego człowieka, dylematy moralne, radości związane z życiem codziennym, potrzeby seksualne, bezsenność czy proste gesty, które „trzeźwy umysł” odbiera w zupełnie inny sposób. Sposób, którego emocjonalność, w namacalny sposób, została opisana na kartach powieści.

Zakończenie historii przeszło moje oczekiwania. Kompletnie nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy podczas lektury, a więc czytając koniecznie zwróćcie uwagę na pióro autora. „Mur”, jak się okazuje, jest debiutancką książką Piotra Mańkowskiego, a więc pozostaje mi wyłącznie pogratulować erudycji i naturalnego sposobu przedstawienia zdarzeń, faktów czy dialogów. Jestem bardzo mile zaskoczona, ponieważ grono polskich, godnych uwagi pisarzy z roku na rok się kurczy, a „Mur” jest dowodem na to, że zawsze można odszukać „perełkę” wśród sztampowej literatury. Oczarował mnie przede wszystkim sposób, w jaki autor opisywał poszczególne sytuacje, ciągi zdarzeń, które nie pozwalały mi oderwać się od lektury nawet na chwilę, bowiem ciekawość brała górę nad rozsądkiem. Chciałam wiedzieć, co zrobi Marek, czy uda mu się schwytać Brytana, kto korzystał zakupionego w Krakowie numeru telefonu, czy wypuścili już na rynek quick’a, albo co kombinuje Brygida… Słowem - wszystko!

Uważam, że książka jest dopracowana pod każdym względem, a więc okładkowa cena nie powinna być nikomu straszna. Warto przeczytać tę publikację, ponieważ każdy, kto zaczytuje się w literaturze sensacyjnej znajdzie tu „coś dla siebie”.  Na dobrą sprawę podczas lektury nie raz przechodziły mi przez myśl sceny zawarte w filmie oraz serialu „Pitbull”, który także opowiada o działaniu służb specjalnych.  Jeśli więc Wasza ciekawość jest równa mojej, nie przerażają Was sześćsetstronicowe książki i lubicie śledzić ciągi zdarzeń z zapartym tchem  - gorąco zachęcam do lektury.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Novae Res:






PS. Czytałam prawie całą noc, a później bladym świtem poszłam na egzamin… Nie bierzcie ze mnie przykładu. :D 

Co zrobisz gdy ktoś przystawi Ci nóż do gardła, a Ty nagle dostaniesz czkawki? Zapraszam na "Gringo wśród dzikich plemion"

Podróże z Wojciechem Cejrowskim to coś, co lubię najbardziej. Pełne humoru opowieści o tradycjach, obrzędach i kulturze Indian mogą nie tylko zachwycać, ale wzbudzać w nas, współczesnych ludziach, niemałą zadumę. Dzisiaj nie wyobrażamy sobie życia bez elektroniki, Internetu i naładowanej baterii w laptopie. Nie wspomnę już o dachu nad głową, centralnym ogrzewaniu i kanalizacji! Plemienia osadzające się na coraz to mniejszych terenach (bo przecież biały człowiek uwielbia tworzyć betonowe dżungle), żyjące z dala od cywilizacji nadal sypiają pod gołym niebem, polują na dziką zwierzynę i tak naprawdę nikt o nich nie mówi. Nie mówi, bo nikt nic nie wie. A dlaczego nie wie? Ano dlatego, że biały człowiek nie ma wstępu na terytorium Dzikich. Wojciech Cejrowski zdołał jednak przekroczyć tę niewyraźną granicę, wszedł do wioski Indiańskiej (i to niejednej!), a swoje przygody zapisał na kartach książki Gringo wśród dzikich plemion



Różnica między ludźmi, którzy realizują swoje marzenia a całą resztą świata nie polega na zasobności portfela. Chodzi o to, że jedni przez całe życie śnią o przygodach, a inni pewnego dnia podnoszą wzrok znad książki, wstają z fotela i wyruszają na spotkanie swoich marzeń.


Książka została po raz pierwszy wydana w 2003 roku, znalazła się niejednokrotnie na liście bestsellerów, a mój egzemplarz od Wydawnictwa ZYSK i S-ka jest Złotą książką z okazji przekroczenia nakładu pół miliona egzemplarzy. Brzmi dumnie, prawda? Mnie jednak wcale nie dziwi sukces publikacji. Prawda jest taka, że sposób opowiadania poszczególnych zdarzeń przez Wojciecha Cejrowskiego bawi nas na każdym kroku. Zaintrygowani przewracamy stronę za stronę, aż w pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że lektura już się skończyła. Tak, 300 stron to zdecydowanie za mało. W opowieści Gringo wśród dzikich plemion wędrujemy do Ameryki Południowej, pływamy kajakami, które nagle nie mieszczą się w korycie rzeki, spacerujemy wśród jadowitych pająków, niebezpiecznych węży i kolorowych żab (wiadomo, że im bardziej zwierzątko jest pstrokate, tym rozsądniej byłoby omijać je z daleka) pod okiem specyficznych przewodników – Dzikich! Obnażają oni przed nami zagadki nieokiełznanej dżungli, a autor co i rusz zwodzi nas na manowce nieco zmieniając szlaki (robi to celowo, aby biały człowiek nie trafił w te miejsce i nie rozpoczynał procesów cywilizacyjnych).

Gringo wśród dzikich plemion to nie tylko zapisane kartki, a przede wszystkim wspaniała książka podróżnicza, pełna wyrafinowanego gustu i przezabawnych zwrotów akcji. Przepełniona humorem opowieść o tym, co wydarzyło się naprawdę, choć właściwie nikt nie wie, czy lektura spisana została w odpowiedniej chronologii. :D Gringo… to też przezabawne komentarze korekty, piękne fotografie i masa ciekawostek. Książka tradycyjnie już została wydana w twardej oprawie, a przygody naszego podróżnika zapisano na wysokiej jakości papierze. Zdradzę Wam, że tej publikacji nawet deszcz nie jest straszny! Podczas lektury zostawiłam książkę na chwilę, kiedy to ratowałam kota z opresji, a gdy dostrzegłam jej brak… podziwiałam jak pięknie moknie na huśtawce przed domem. Niemniej, przetrwała i ma się naprawdę dobrze.

A teraz cytat, który słyszeli wszyscy:
Motyl – bardzo delikatne słowo. Zwiewne; zupełnie jak... motyl. Po angielsku też jest delikatne – butterfly. Na piśmie niekoniecznie to widać ale proszę mi uwierzyć – ono brzmi jak aksamit. Jest takie... maślane.

Po francusku, z kolei, śliczne, drobniutkie – papillon.
Po hiszpańsku, urocze – mariposa.
Po rosyjsku, kochane – baboćka. 
A po niemiecku SCHMETTERLING! No cóż.

Zastanawiam się, co powinnam napisać aby zachęcić Was do lektury. Książka jest bardzo czytelna i zgrabnie napisana. Warto zaznaczyć, że Cejrowski ma bardzo specyficzny sposób wysławiania się i przekazywania emocji, ale wierzcie mi, że język jest bardzo przystępny i plastyczny. Autor stara się przedstawiać najrzetelniej swoje przeżycia, czasem aż z nadmierną szczegółowością (mamy tu na przykład kąpiele pod czujnym okiem kobiet z wioski), co pozwala nam zrozumieć codzienność i obyczaje Dzikich. Każdy rozdział, drobną podróż i relacje plemienne podsumowuje „Morałem”, który niejednokrotnie bywa zabawniejszy niż sam opis przeżyć. Uważam, że Gringo wśród dzikich plemion to idealna książka na zimowe wieczory – gdzie chciałoby się powędrować, kiedy śnieg osypuje ziemię i nawet nosa nie chce nam się wystawić poza ciepły kocyk? Gorąco polecam!

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu ZYSK i S-ka:







Fragment książki:

Będzie to o opowieść o tropikalnej puszczy.
A także o ostatnich wolnych Indianach.
I o pewnym białym człowieku, który zamieszkał pośród nich.
Choć od pewnego czasu w ogóle nie nosi butów, zamiast majtek wkłada przepaskę biodrową, a jedzenie zdobywa za pomocą dmuchawki, jest on w gruncie rzeczy taki sam jak Wy. Też kiedyś czytał książki podróżnicze i marzył o dalekich lądach.
Pewnego dnia wstał z fotela, zarzucił sobie na plecy lodówkę i poszedł na pobliski bazar. Wkrótce potem wrócił, wytarł kurz w pustym miejscu po lodówce, a następnie zaczął pakować plecak. Głęboko w kieszeni miał mały zwitek pieniędzy i świeżą rezerwację na samolot.
Tak się to wszystko zaczęło.
Ale od tamtych wydarzeń minął już szmat czasu, natomiast całkiem niedawno, nad jednym z mało znanych dopływów Amazonki...

...brazylijski oddział wojskowy natknął się na ukryte w dżungli tajemnicze obozowisko. Dookoła, w promieniu wielu dni łodzią, nie powinno być żywej duszy. Obszar wielkości Belgii pozostawał niedostępny dla ludzi - oficjalnie jako ścisły rezerwat i strefa przygraniczna, a w praktyce jako ziemia tak niegościnna, że wciąż niezdobyta. Skąd więc nagle pośrodku tej głuszy ślady ogniska oraz całkiem nowa maczeta wbita w pień? Kto tu był, skoro wojsko bardzo dokładnie pilnowało, żeby tu nikogo nie było? Kto i dlaczego porzucił w lesie trzy hamaki, zawieszone pod daszkiem z palmowych liści?

Dwa z nich uplecione indiańskim sposobem - z łyka - nie wzbudziły szczególnego zainteresowania. Ale ten trzeci wywołał sensację. Wykonano go z cienkiej nylonowej płachty, którą po zwinięciu i zgnieceniu dawało się upchnąć w kieszeni spodni. Dowódca patrolu testował to kilkakrotnie: z zachwytem i niedowierzaniem zwijał hamak, chował do kieszeni, potem wyciągał, rozwijał, znowu zwijał, chował... W końcu znudził się, zwinął po raz ostatni, wcisnął w kieszeń i..
- Koniec cyrku!! Nie gapić się! - warknął na żołnierzy wpatrzonych zazdrośnie w jego wypchaną kieszeń.
Warknął bardziej dla zasady, bo powód do zazdrości był wyjątkowo uzasadniony: takich hamaków nie można kupić w żadnym sklepie - znajdują się wyłącznie na wyposażeniu oddziałów specjalnych, są wydawane za imiennym pokwitowaniem, a po akcji trzeba je zdać do wojskowego magazynu.
No i tu tkwił problem: Co oznaczało pojawienie się takiego hamaka na tym odludziu? Dlaczego dyndał pozostawiony w lesie? Kim był jego właściciel?
I gdzie był teraz?

Po konsultacji przez radio, dowódca patrolu otrzymał z bazy w Tabatinga wiadomość, że dwa miesiące wcześniej po okolicy kręcił się pewien biały człowiek. Rozpytywał o możliwość wynajęcia łodzi, dwóch wprawnych myśliwych i przewodnika. W przeciwieństwie do innych gringos, odwiedzających te strony, nie interesowały go ani obserwacje egzotycznego ptactwa, ani poszukiwania rzadkich gatunków orchidei. Nie łapał też motyli do kolekcji. Chciał odnaleźć pewne indiańskie plemię o którym wiadomo trzy rzeczy: jest dzikie, krąży po dżungli stale zmieniając miejsce pobytu i zdecydowanie nie chce, by je ktoś odnalazł.
Niechęć ta przybiera niekiedy znamiona ostentacji. Wówczas na wścibskich intruzów sypią się charakterystyczne czarne strzałki wystrugane z twardego rodzaju drewna. Końcówki tych strzałek mają kolor czerwony, co oznacza, że umoczono je w gęstej, dobrze skoncentrowanej mazi, którą zwykło się określać słowem kurara.
Myśliwi oraz przewodnik, których biały człowiek w końcu znalazł i najął, wrócili do Tabatingi już jakiś czas temu, ale o nim samym nikt nic nie wiedział. Prawdopodobnie także wrócił i zaraz potem odjechał do swego kraju.
Po odebraniu powyższych informacji i wyłączeniu radia, dowódca postanowił wydać komendę "Do łodzi!". Niestety nie zdążył. W chwili, gdy otwierał usta, wleciała mu przez nie mała czarna strzałka. Utkwiła w gardle u nasady języka. Charknął krótko, padł na ziemię, wierzgnął raz czy dwa i momentalnie znieruchomiał.
Zza otaczających obozowisko chaszczy wyleciało jeszcze kilka takich strzałek. Wszystkie były celne. I wszystkie równie zatrute, jak ta pierwsza.
W ciszy, która nagle zapadła, nie dało się usłyszeć nic. Jedynie bardzo wprawne oko myśliwego mogłoby się domyślić kilkunastu nagich ludzkich sylwetek prawie niewidocznych pośród zarośli.
Jedna z tych sylwetek wyszła z gęstwiny, schyliła się nad ciałem dowódcy, wyciągnęła mu z kieszeni hamak i bezszelestnie pobiegła w ślad za pozostałymi członkami swego plemienia, którzy szybkim krokiem oddalali się już z tego miejsca.
Potem, stosownie do okoliczności, nad pobojowiskiem zapadła grobowa cisza.


Kilka godzin później, ciszę tę przerwało coś jakby stęknięcie.
Po dłuższej chwili jeden z trupów mrugnął powieką.
W tym samym czasie kilka metrów dalej ręka martwego dowódcy uniosła się ponad butwiejącą ściółkę...
...i opadła.
Uniosła się znowu...
...i znowu opadła.
Gdyby ktoś żywy obserwował tę scenę to prawdopodobnie albo by zmartwiał ze strachu, albo z wrzaskiem uciekł w ciemny las - pośród zapadającego zmroku umarli budzili się do nocnego życia.
W pewnej chwili, z wyraźnym wysiłkiem, trup dowódcy sięgnął sobie do gardła i wyrwał zatrutą strzałkę. Zaraz potem zwymiotował.
Wkrótce wszystkie trupy poszły w jego ślady. Też zwymiotowały.
To był znak, że trucizna powoli przestaje działać. Ustąpił paraliż, stężałe mięśnie zaczęły się poruszać, z oczu odeszła mgła.




"Niektóre duże konstrukcje wymagają bardziej poważnych ofiar niż płody lam..." - Danuta Gryka i jej "Reszta Świata"

Podróże pod czujnym okiem Wojciecha Cejrowskiego nigdy nie zdołają nas zawieść. Wiem, ponieważ na mojej półce aż rosi się od książek z Biblioteki Poznaj Świat, a wśród nich znalazła się najnowsza publikacja Wydawnictwa Bernardinum, czyli Reszta Świata Danuty Gryki. Jak to się dzieje, że ktoś nagle postanawia zabrać swoje manatki i wyruszyć w podróż życia? Skąd takie skłonności u ludzi i to nie w kwitnącym, szczeniackim wieku? Wydaje mi się, że potrzeba niemałej miłości do podróży, by zwiedzić tak wiele lądów i tak pięknie opisać swoją wyprawę. Co mnie zachwyciło? Ciąg dalszy podróży dookoła świata.
Niestety z pierwszą książką Pani Danuty nie miałam jeszcze styczności. Wiem na pewno, że muszę w wolnej chwili odwiedzić jedną z księgarni by nabyć egzemplarz Pół świata z plecakiem i mężem. Już tytuł bawi, nieprawdaż? Lekko napisana, subtelnie zdobiona i pochłonięta enigmatycznością wyprawa na Wyspę Wielkanocną nie może być dla nas obojętna. Reszta świata to w zasadzie malownicza Ameryka, będąca poniekąd kontynuacją podróży we wspomnianej już książce o zabawnym tytule. Każdy rozdział zaskakuje, każdy odkrywa przed nami piękno i dzikość przyrody, a zarazem masę ciekawostek, lokalnych mitów, legend i faktów oraz obyczajów społeczności, które zapadają głęboko w pamięci Czytelnika. Całość zdobiona jest licznymi fotografiami, bez mała zachwycającymi swoją rozmaitością i ogromem, ach te prerie, wzgórza, wybrzeża i miejskie aglomeracje, a przy tym świetne wyczucie smaku i humor Autorki - coś wspaniałego!

Książka napisana jest bardzo subiektywnie. Śledzimy krok po kroku podróż naszych głównych bohaterów – od mało atrakcyjnych noclegowni, przez poszukiwanie stacji kolejowych po podróże autostopem. Kosztujemy smakołyków, poznajemy historię i zatapiamy się w lokalnej kulturze. Czego chcieć więcej? Jak dosadniej poznać otaczający nas świat jeśli nie z takich książek?

Publikacja podzielona została na różnorodne rozdziały. Każdy z nich to nowe miejsce, nowa podróż, nowe informacje: Argentyna, Ekwador, Peru, Kuba, Meksyk i wiele innych państw, które pozwoliły autorce spełnić najskrytsze marzenia. Przyznaję, zazdroszczę i podziwiam. Całość oczywiście została wydana w pięknej, twardej oprawie, która przetrwa niejedną wyprawę – potwierdzam, już zweryfikowałam jej możliwości! :)

Pozostaje mi polecić Wam tę książkę i odesłać do lektury. Zauważyłam, że wyjątkowo trudno jest mi rozpracować publikacje podróżnicze tak, aby Was zaintrygować, a nie opowiedzieć wszystkiego, co znajdziecie na ich kartach. Wiem jedno – wyprawa przez Amerykę zawsze budzi kontrowersje. Ile byśmy nie zwiedzili, ile programów nie obejrzeli, ile książek nie przeczytali – zawsze dowiemy się czegoś zupełnie abstrakcyjnego, absurdalnego, ale znakomitego i pięknego. Książki Biblioteki Poznaj Świat nie są skierowane wyłącznie do zapalonych podróżników. Napisano je w formie reportażu, niemalże dziennika, który wiedzie nas krok po kroku po realnej, prawdziwej eskapadzie autorów. To oni tworzą historię, to oni opowiadają nam kolejne dni swojej wyprawy i zwracają naszą uwagę na swoje najlepsze wspomnienia. 


Za Resztę Świata dziękuję Wydawnictwu Bernardinum:


"Jest jeszcze coś, o czym mężczyźni nie mają pojęcia: Kobieta nigdy nie zmienia poglądów - nie musi, gdyż ma wszystkie naraz" - zapraszam na "Wyspę na Prerii"

Wakacje to niejednokrotnie czas podróży. Kochamy długie eskapady, słoneczną spiekotę i błogie lenistwo. 
Co jednak zrobić, kiedy pogoda nie dopisuje, na żadne prace nie mamy ochoty, albo najzwyczajniej w świecie męczmy się w środkach lokomocyjnych, by przemieścić się z punktu A do punktu B? Jak zawsze mam dla Was idealne rozwiązanie problemu, a mianowicie lekturę najnowszej książki Wojciecha Cejrowskiego pt. Wyspa na Prerii. Czy warto? TAK!

Gorąco polecam czytanie w podróży, sprawdziłam sama! :D

Przy okazji recenzji książki Rio Anaconda wspominałam, że nienawidzę programów telewizyjnych z serii Boso przez świat, ale literatura to zupełnie inna bajka. Nie ukrywajmy, Cejrowski jest mistrzem słowa. Bawi się naszym językiem, wodzi za nos Czytelników i w przezabawny sposób opowiada o wszystkim, co go otacza. Nieważne, czy w grę wchodzi termit „zżerający niebieskie krzesło”, czy ostra jatka dotycząca „zjadania węża (niegrzechotnika)” – zawsze jest zabawnie, zawsze jest pogodnie i zawsze z niecierpliwością przewracamy kartki.  Przyznaję, że dawno nie czytałam tak świetnej książki! :D

Autor opowiada nam o swoich preriowych przeżyciach. O tym, jak 22 lata temu dostał, wygrał, a w zasadzie kupił drewniany dom wraz z rancho „na końcu druta” i jak po powrocie w to miejsce wygląda jego codzienności. To Ameryka! Tu wszystko można wziąć, tu ulicę można samodzielnie nazwać i nikogo nie dziwi, że tu nawet tzw. wychodek  nie ma zabudowy w tylnej ścianie. Cejrowski opowiada nam o przyrodzie – dzikiej, trawiastej i wietrznej. O zwierzętach, o łowach, nawet o swoim niebieskim krześle. Zaznacza jednak, że „preriowa codzienność to kurz, gwoździe i rdza”, przy czym bawi nas nieziemsko swoimi rozprawami, przeczytajcie sami: Skoro wiesz już, że najważniejsza na prerii jest blacha, musisz doceniać także znaczenie gwoździ – bez nich Twoja blacha byłaby teraz gdzie indziej, prawda? I skoro jesteś tu „odpowiednio długo”, na pewno wiesz, że na prerii nic nie jest Cię w stanie uchronić od kurzu – ani blacha, ani najciaśniejsze majtki, ani skafander astronauty. Zawsze się jakoś przeciśnie. Choćbyś nie wiem jak zakręcał, uszczelniał, zawijał, pakował w słoiki i oklejał srebrną taśmą. Wszędzie, gdzie chciałbyś go nie dopuścić, on już tam jest – preriowy kurz, wraz z tym jego chrupiącym chrzęstem.

 Zachęciłam? Mam szczerą nadzieję, że tak. Autor nie szczędzi nam przezabawnych wątków, jak próby zmierzenia się z niewykonalnym zadaniem przez lokalnych mieszkańców, mianowicie wymówieniem jego imienia. Jak uchodzi za kryminalistę, kupując dwie choinki (i każąc obcinać ich korzenie) w sklepie z sadzonkami, a nawet kiedy biorą go za dziwaka, kiedy to codziennie rano rzuca swoim niebieskim krzesłem. Na prerii wieści roznoszą się w mgnieniu oka. Na prerii każdy wie wszystko. Na prerii jest dziko, rdzawo i egzotycznie!

Jeżeli miałabym powiedzieć jeszcze kilka słów o wydaniu Wyspy na Prerii to warto zaznaczyć, że książka została świetnie dopracowana. Otrzymujemy publikację liczącą blisko 300 stron, wydaną w twardej, ciężkiej oprawie, która pięknie prezentuje się na półce. Karty powieści są subtelnie zdobione, a wnętrze ubarwiają liczne fotografie preriowego krajobrazu, który to autor musiał codziennie oglądać w trakcie swojego pobytu. Wielokrotnie stopkę poszczególnych stron zdobią przypisy. Są one w zdecydowanej większości bardzo niekonwencjonalne, bowiem… nie pochodzą od Wojciecha Cejrowskiego, a Korekty! :D Mnóstwo cynicznych, bezpośrednich docinek ze strony Wydawcy to jest to, co Czytelnika bawi najbardziej. 

Zaintrygowani? Gotowi na lekturę? Bawcie się dobrze! :D

Za Wyspę na Prerii dziękuje Wydawnictwu ZYSK i S-ka:


Imperium zła. Reaktywacja - Tadeusz Święchowicz

Dziwnie się czuję, kiedy przychodzi mi recenzować książkę, której właściwie nie mam przed oczami. Dlaczego nie mam? Ano zabrał mi ją mój brat, krzycząc wkoło, że „musi ją mieć” wymiennie na „koniecznie muszę ją przeczytać”. Widać rozmaicie ludzie reagują na Imperium zła. Reaktywacja – nowość od Wydawnictwa Fronda, jednak niewątpliwie warto zagłębić się w lekturę i poświęcić jej kilka chwil. 

Do recenzji zabierałam się już kilkakrotnie, bowiem nawet bałam się samej książki. Wszyscy znamy aktualną sytuację na Ukrainie, gdzie wojska rosyjskie wcale nie planują zakończyć konfliktu, a sytuacja na wszystkich frontach staje się coraz to bardziej napięta. Nie chciałabym opisywać tego, co mówią media, bowiem przesyt tej wiedzy zagłusza nas na co dzień, ale jest on świetnym wprowadzeniem do lektury. Autor książki, Tadeusz Święchowicz, stara się opowiedzieć czytelnikom jak właściwie do tego doszło. Co sprawiło, że Władimir Putin (nieoficjalnie) dąży do ekspansji terytorialnej i przywrócenia starych granic swojego mocarstwa? Do jakiego stopnia zaplanowane zostały wszelkie działania militarne, gospodarcze i psychologiczne? Co wymknęło się spod kontroli? Albo jak bardzo skorumpowana jest Rosja? 

Przyznaję, że książka była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Sam fakt, że rozmawiając z autorami zawsze słyszymy, że proces twórczy trwa miesiącami, to ta publikacja nie mogła być pisana zbyt długo. Jest aż nadto aktualna! Tadeusz Święchowicz zadbał o to, byśmy jak najszerzej poznali historię wielkiej Rosji, abyśmy prześledzili bieg zdań i wyciągnęli logiczne wnioski. Dzisiaj zdaje się nam, że zdobycie Krymu nastąpiło tak nagle, a okazuje się, że to bardzo przemyślana akcja militarna, która odrobinę wymknęła się spod kontroli. Nikt nie spodziewał się tak silnego oporu Ukrainy. Media z kolei nigdy głośno nie mówiły o „ćwiczebnym” ataku na statek amerykańskiej floty, ani o pieniądzach, które gdzieś „zniknęły” podczas Igrzysk Olimpijskich w Soczi. Święchowicz obnaża rosyjskie władze, odkrywa przed nami mroczną prawdę pod jakże trafnym tytułem Imperium zła.

„Putin jako gorliwy strażnik marksistowsko-leninowskiego ustroju powinien pamiętać słowa Karola Marksa: historia lubi się powtarzać – raz jawi się jako tragedia, a kolejnym razem jako farsa. Imperium zła, które próbuje budować gospodarz Kremla, jest tylko karykaturą tego pierwszego, jakie zeszło, dzięki Bogu, z tego świata bezpowrotnie ćwierć wieku temu”

Książkę gorąco polecam. Może jej treść jest niepokojąca dla czytelników, którzy obawiają się militarnego zagrożenia ze strony Rosji. Takie zagrożenie istnieje, nie ukrywajmy. Jednak wszyscy wierzą, że współczesna Europa zna konsekwencje wojen i nigdy więcej nie dopuści do światowej ekspansji poszczególnych mocarstw. Problemem jest niestety chwilowa „zimna wojna”, czyli sankcje, które w efekcie nieznacznie uderzą w rosyjską gospodarkę, a skomplikują życie społeczeństwu. Autor szeroko opisuje sytuację finansową kraju, porównuje eksport i import surowców na przełomie lat, zaznacza, że Rosja czerpie kapitał przede wszystkim z handlu ropą naftową (a nie, jak powszechnie kojarzymy, z wydobycia gazu ziemnego), co pozwala na prowadzenie szerokiej polityki i wzbogacanie portfela władz, zwykle bez poprawy życia społeczeństwa.  Święchowicz odkrywa przed nami brutalną prawdę, otwiera nam oczy i zmusza do refleksji. Całość została wykonana bardzo dbale i przemyślanie. Imperium zła. Reaktywacja to publikacja podzielona na wiele rozdziałów, które opowiadają nam o Władimirze Putinie, jego współpracownikach, finansach kraju, ekonomii, gospodarce, zbrojeniu czyli o wszystkim, co miało kluczową rolę w zaostrzeniu tegoż konfliktu. Jeżeli więc chcecie skonfrontować własne przekonania zachęcam Was do lektury.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu FRONDA




Dzisiaj narysuję... Rozwój plastyczny dziecka - Anna Drewecka

Nie od dziś wiadomo, że dzieci pragną być w czymś dobre. Czasem nawet lepsze w porównaniu do rówieśników. Jak jednak wśród tylu rozmaitych dziedzin znaleźć tę jedną, która nie tylko przypadnie im do gustu, ale i zaintryguje, sprawiając, że nie zaniechają jej w przyszłości? Zawsze sądziłam, że pierwsze podejście zacząć należy od rysowania. Przecież każde dziecko ma blok, stosy kredek, farb i flamastrów. Każde dziecko bazgra po kartce i przynosi swoje dzieło rodzicom, chwali się przepełnione dumą i tłumaczy ze szczegółami, co zdołało zilustrować. Aby jednak zadbać o rozwój plastyczny swoich pociech, możemy sięgnąć po poradnik Anny Dreweckiej, będący nowością Wydawnictwa Novae Res pt. Dzisiaj narysuję…

Książka, według informacji zmieszczonych na okładce, skierowana jest przede wszystkim do nauczycieli przedszkolnych  i szkolnych oraz rodziców, którzy kładą nacisk na rozwijanie i pielęgnowanie zdolności plastycznych u swoich podopiecznych. Trzeba przyznać, że kiedy książka trafi w ręce wspomnianych osób – stanie się cennym poradnikiem, który dobrze wykorzystany pozytywnie wpłynie na małych artystów. Autorka porusza wiele kwestii, które opiera na własnym doświadczeniu. Z obserwacji daje nam cenne wskazówki, takie jak rodzaj kreski (oznaczający pewność siebie dziecka), używanie ciepłych barw (gdy maluch ma dobry humor) czy kolejność tworzenia postaci (będący odzwierciedleniem emocjonalnej hierarchii w życiu dziecka). W publikacji znajdziemy też ankietę dla rodziców wraz z symulacją odpowiedzi, zorganizowaną w taki sposób, by wyciągnąć stosowne dla siebie wnioski.

Dzisiaj narysuję… Rozwój plastyczny dziecka to bardzo sprawnie napisana książka. Widać, że autorka naprawdę miała doświadczenie w pracy z maluchami, a także poświęcała się swojej pasji. Całość jest zapisem nietypowych obserwacji, analizą poszczególnych rysunków i zbiorek sugestii dla rodziców. Książka na pewno jest cennym zasobem, a głównie mówi o tym, że nie należy krytykować dzieci. Powinniśmy je wspierać, chwalić i mobilizować, by ich prace były jeszcze estetyczniejsze i jeszcze bardziej rozwijające. Przecież każde dziecko chce być zauważone, każde wkłada serce w swoją prace i każde pragnie pokazać się z jak najlepszej strony. To, że niektóre rysunki są dla nas zamazaną kartką papieru z milionem barw nie oznacza, że dla dziecka wyglądają tak samo. Pozwólcie czasem dzieciom na ekspresję emocji, a sami przekonacie się, jak wiele dzięki temu możecie zyskać.

Dzisiaj jednak gorąco polecam Wam książkę Anny Dreweckiej. To naprawdę ciekawy poradnik. Ja z kolei wierzę, że znajdziecie w  nim coś dla siebie i wyciągniecie mnóstwo stosownych wniosków. Trzeba jednak przyznać, że publikacja jest bardzo krótka. Autorka oczywiście wyjaśnia nam kolejne etapy pracy z dziećmi i pokazuje, jak obserwować postępy naszych milusińskich. Przedstawia  też szczegółową interpretację wyników badania, ale czy na pewno wszyscy zdołają przeanalizować ich treść? Publikację skierowałabym głównie do nauczycieli wychowania wczesnoszkolnego, bowiem wspominane w książce konspekty warto zrealizować w dużych grupach, które chętnie wykonają poszczególne prace. Niemniej, warto sięgnąć po tę książkę.

Za Dzisiaj narysuję… Rozwój plastyczny dziecka dziękuję Wydawnictwu Novae Res:




"Żółta Sukienka" czyli wielka opowieść w niewielkim wydaniu...

Pani Beata Gołembiowska

Beata Gołembiowska - Urodziła się w Poznaniu w 1957 r. W 1981 r. ukończyła studia biologii środowiskowej na UAM w Poznaniu i wraz z mężem, Przemysławem Nawrockim, osiedliła się w Radomiu. Tam przyszły na świat ich dwie córki – Iwa i Tina.W 1989 r. wyemigrowała z rodziną do Kanady i zamieszkała w Montrealu. W 1997 r. ukończyła studia fotograficzne na Dawson College. Jej prace były prezentowane na wystawach indywidualnych i zbiorowych w kilku galeriach montrealskich, m.in. w Galerii Muzeum Sztuk Pięknych. Przez sześć lat pracowała jako malarka dekoracyjna w programach Debbie Travis-Painted House i Facelift. W tym czasie zaczęła pisać opowiadania i scenariusze oraz artykuły o fotografii, malarstwie i przyrodzie. Obecnie pracuje dla Queen Art Films, gdzie zadebiutowała jako reżyser filmu dokumentalnego „Raj utracony, raj odzyskany” o polskim ziemiaństwie i arystokracji w Rawdon. Jej album „W jednej walizce” wraz z filmem ukaże się w grudniu 2011 r.  Książka „Żólta sukienka” jest jej debiutem literackim. /Źródło: http://zaczytani.pl/ksiazka/zolta_sukienka,druk, zdjęcie pochodzi z FP/


Żółta sukienka to niewielkich rozmiarów powieść Beaty Gołembiowskiej-Nawrockiej. Historia na pozór prosta, a zarazem traumatyczna, zapisana na raptem 164 stronicach jest w stanie ująć za serce niejednego czytelnika. Tak też stało się w moim przypadku. Książkę przeczytałam w ciągu jednego popołudnia i przyznam, że moje rozważania po lekturze zabrały mi o niebo więcej czasu.

Naszą główną bohaterką powieści jest Anna. Dojrzała kobieta, która starając się utrzymać siebie i swoją córkę na emigracji trudni się sprzątaniem w domach obcych ludzi. Nie potrafi zabawić długo w jednym miejscu, jednak podejmuje pracę przy niepełnosprawnym Paulu. Mężczyzna ma kluczowy wpływ na osobowość i zachowanie dziewczyny. To on pozwala jej wyzwolić demony przeszłości, a zarazem nam zrozumieć, jak zaszyty w psychice dziecka może zostać gwałt. Anna bowiem została zgwałcona, kiedy miała zaledwie sześć lat. Feralnego dnia ubrana była w żółtą sukienkę, wyhaftowaną przez babcię, która z dumą wręczyła dziewczynce podarek. Czy da się uciec? Zapomnieć? Czy małe dziecko potrafi zrozumieć, jak wielkie zło zostało mu wyrządzone? Czy po dwudziestu latach od tragicznego zdarzenia Anna zdoła powrócić do normalności? Jaki wpływ ma miłość na każdego z nas? To tylko nieliczne wnioski, jakie możecie wyciągnąć po przeczytaniu tej książki.

Żółta sukienka to tak naprawdę wielowątkowa książka. Na kartach powieści zmagamy się z cierpieniem, ignorancją, obroną przed światem, trudami życia oraz walką z demonami przeszłości, które nie odstępują nas na krok. Wiele z tych wspomnień dotyczą samej autorki, a więc potrafimy współczuć naszej bohaterce, przeżywać z nią każdą radość i smutek, a zarazem śledzimy bieg zdarzeń z zapartym tchem. To historia bardzo głęboka, wywołująca liczne emocje.

Gdy czytałam tę książkę, aż trudno było mi uwierzyć, że jest to debiut Pani Beaty. Przyznam,  że powieść jest przystępnie, a zarazem bardzo przemyślanie skonstruowana. Lektura nas nie nuży, chcemy czytać i czytać, aż nie dobrniemy do ostatniej stronicy. Książka boli, wzrusza, ale czasem sprawia, że ciepło się uśmiechamy. Takich książek jest coraz mniej na polskim rynku, a wśród debiutów zliczyć możemy je na palcach jednej ręki. Gorąco polecam!

Za Żółtą sukienkę dziękuję samej Autorce.


*****

Kochani! Pamiętajcie, że Żółtą sukienkę możecie wygrać w Pastelowym Konkursie. 
Szczegóły >>TU<<

"Pojedynki" czyli książki, których na rynku zawsze będzie zbyt mało...

Szpitalny Oddział Ratunkowy to idealne miejsce do rozpoczęcia lektury. Takim oto sposobem, dużo wcześniej niż sama się spodziewałam mogę napisać Wam kilka, bardzo ciepłych słów pod adresem książki Tomasz Terlikowskiego Pt. „Pojedynki”.

Czytelnikom swojego Bloga nigdy nie wspominałam, że nie lubię przeprowadzania wywiadów. Dla mnie pisanie felietonów, relacji, recenzji czy sama korekta dziennikarska przynosi o niebo więcej frajdy niż (często) wcześniej przygotowana garść suchych pytań. Od kiedy ścieżka związana z komunikacją społeczną zaczęła otwierać przede mną swoje wrota, uważam, że wywiad to forma dialogu, pewnego rodzaju dyskusja pozwalająca na zdobycie ciekawych informacji. Nie da się przewidzieć odpowiedzi naszego gościa, ale należy wczuć się w rozmowę, racjonalnie myśleć i zadawać konkretne pytania. Zauważyłam jednak, że na naszym rynku pojawia się coraz więcej autoryzowanych wywiadów, wydanych w książkowej wersji. Niestety niewiele z nich mogę Wam polecić.

Publikacja Terlikowskiego jest zbiorem przeprowadzonych wywiadów dla tygodnika Fronda z jedną różnicą – zmieniona, na rzecz wydania książki, forma może zaskoczyć wielu, zapoznanych już wcześniej z rozmowami, czytelników. Jak zaznacza autor, książka ma przewagę nad artykułem taką, że pomimo autoryzacji nie trzeba skracać długości dialogu. 

Terlikowski nie boi się żadnego tematu. Od dyskusji na temat życia prywatnego, przechodzimy na tematy związane z religią, seksualnością, by płynnie wkroczyć do świata polityki. Starcie poglądów jest bardzo burzliwe, dyskusja nigdy nie zostaje ucięta w połowie zdania, a wiele padających zdań zaskakuje nas na każdym kroku. Szymon Hołownia przedstawia swój stosunek do aborcji czy in vitro, Ewa Wanat przyznaje, że lubi oglądać filmy pornograficzne, Marcin Meller zazdrości ludziom wierzącym, a Krzysztof Ziemiec uważa,  że czas poświęcony rodzinie jest ważniejszy od „piwa z kolegami”. Bohaterów książki jest wielu. Są to postaci na ogół znane z życia publicznego, przecież nie zabrakło tu Jarosława Gowina, Romana Giertycha czy ojca Jacka Nowakowskiego, z którym rozmowa została opublikowana prawie na samym końcu książki i przyznam, że jest najbardziej kontrowersyjna ze wszystkich. Eutanazja do dziś jest tematem tabu wśród Polaków. Popularne akcje transplantologiczne stają się coraz szerzej akceptowane wśród młodych ludzi, a jakie poglądy, oparte wielokrotnie na doświadczeniu, prezentować może lekarz – dominikanin? Przeczytajcie sami.

Książka jest publikacją godną polecania. Tak dobrych wywiadów nie czytałam już dawno. Mamy tu, jak wspominałam na początku, rozmowę, prosty dialog, który nie tylko zachęca nas do przekręcania kolejnych stronic, ale i skompresowany zbiór informacji, jakie pozwalają poznać nam medialne postaci. Nie od dziś wiadomo, że PiS – PO to przeciwstawne obozy, a każdy z nich ma swoich zwolenników. Nie brakuje tu oskarżeń, wyrzutów pod adresem partii, a nawet konkretnych nazwisk! Katastrofa Smoleńska nadal jest wiecznie żywa. Zachowania Rosji mają wzbudzić strach, a media nie są bezstronne. Wszystko to przewija się w tej książce, która nie jest jedynie zbiorem prostych, płytkich i nic nieznaczących słów. „Pojedynki” do idealny tytuł dla tej publikacji.

Książkę polecam wszystkim osobom zafascynowanym dziennikarstwem, a zarazem osobom, które interesują się bieżącymi sprawami naszego kraju czy ogromem przeciwstawnych opinni i przekonań.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu FRONDA:



Grzegorz Iwańczyk "Nocna zmiana", czyli nie oceniaj książki po okładce...

Wszystko zaczęło się na nocnej zmianie w budynku Z Banku na sali call center. Dwudziestokilkuletni Gerard Tomecki, nowy pracownik zespołu telefonicznej obsługi klienta, około trzeciej nad ranem udał się do łazienki i ślad po nim zaginął. Policja rozpoczęła śledztwo. Mimo wzmożonej kontroli, jaką wprowadziła, kilkanaście dni później, na kolejnej nocnej zmianie, doszło do identycznego zdarzenia. Zniknął kolejny konsultant. Tym razem pozostawione w łazience ślady, bez cienia wątpliwości, wskazywały na zaplanowane porwanie. Komisarz Halicki, prowadzący śledztwo, postanowił przechytrzyć porywaczy i wprowadził w szeregi konsultantów Z Banku jednego ze swoich młodych podopiecznych – Tomka Jankowskiego. Jakież zdumienie pojawiło się na twarzy komisarza gdy doszło do trzeciego porwania, a jego ofiarą stał się młody i utalentowany policjant, pełniący rolę tajniaka. Sprawa zaczęła przerastać policję i poproszono o pomoc w śledztwie Darka Kowalskiego i Żanetę Kosmalską, parę słynnych na całe miasto detektywów i parę kochanków. Darek i Żaneta, przystępując do śledztwa, mieli na głowie dodatkowy problem. Był wydany na nich wyrok przez największego gangstera w mieście „Emanuela”. To zemsta za próbę zamknięcia go za kratami.  Czy para detektywów będzie w stanie wyjaśnić w jaki sposób porwano trzy osoby z Centrali Z Banku? Czy wyjaśnią kto jest porywaczem i jakie był jego motywy działania? Dlaczego porwano policjanta? Skąd porywacze mogli o tym wiedzieć, że jest tajniakiem?


Taki właśnie opis znajdziecie na stronie wydaje.pl, czyli w miejscu, gdzie możecie nabyć własny egzemplarz książki Grzegorza Iwańczyka. Mówi on, niestety, bardzo wiele. Po pierwsze, zabiera pole do popisu recenzentom na nieco bardziej zawiłe przedstawienie fabuły, a zarazem zdradza pióro autora.

 Fabuła wydaje się być dość ciekawa. Wielu z nas pewnie przebiło się przez pracę w Call Center, a więc jesteśmy w stanie zaakceptować realność przedstawionych zdarzeń. Jeden z zaginionych mężczyzn ma  prawdopodobnie chory pęcherz, drugi sprawia wrażenie odosobnionego. Niemniej, obaj zaginęli, gdy wyszli skorzystać z toalety. Wezwany, do miejsca tajemniczych zniknięć, komisarz postanawia rozpocząć śledztwo, przesłuchując kolejno wszystkich pracowników, którzy odbywali „nocną zmianę” na słuchawkach. Mamy ciągły bieg zdarzeń, mamy retrospekcje, stopniowo poznajemy bohaterów, a autor nie szczędzi nam ich dokładnych opisów. Wiem, że debiutom można wybaczyć wiele, ale kiedy rozpoczęłam lekturę miałam wrażenie, że nie tylko nagle wrzucono mnie w daną historię, ale dodatkowo opowiadano kolejno różne etapy śledztwa oraz różne perspektywy. Książka zdawała się być wyjątkowo chaotyczna. Najpierw trafimy na przesłuchanie do Z Banku, potem poznajemy Żanetę i Darka, by dwie strony dalej cofnąć się o 20 minut. Zniechęciłam się wtedy do lektury, a spoglądająca na mnie oładka chciała, abym odłożyła książkę na półkę. Zdecydowałam wtedy jednak, że dokończę lekturę. Po pierwsze, za sprawą miłej dedykacji zapisanej na pierwszej stronie, a po drugie dzięki pozytywnym opiniom tej publikacji.

Nie czekałam długo na rozwój zdarzeń. Okazało się, że książka jest kawałkiem dobrej literatury, ale tylko dzięki wprowadzeniu do zdarzeń Tomasza, który staje się naprawdę niebanalną postacią. Możemy się z nim identyfikować, namacalnie weryfikować jego „realność” czy autentyczność. Poza tym, lubimy go już od pierwszych stronic. ;) Trudno mi jednak jednoznacznie powiedzieć, czy polecam Wam tę propozycję. Z jednej strony mamy przed sobą ciekawą, niekonwencjonalną powieść kryminalną, a z drugiej czarną, mętną okładkę, która każe nam schować tę książkę w głąb szafki. Wiem jednak, że autor zapowiedział kontynuację Nocnej Zmiany, a co za tym idzie, powinien pokusić się  o nieco przyjemniejszy, bądź bardziej tajemniczy obraz i, co ważne, opis na grzbiecie publikacji! Z kolei prezentacja fabuły czy usilne przeciąganie zdarzeń powinny zostać wyeliminowane.

Pióro Pana Grzegorza jest lekkie, przyjemne i stosunkowo dopracowane. Zdarzają się czasem drobne błędy techniczne, ale kto ich nie popełnia? Korekta jednak powinna być rzeczą świętą dla każdego pisarza. ;) Niemniej, warto zwrócić uwagę na fakt, że książka jest debiutem autora. Wydana została w 2013 roku, ale niewiele osób mogło kiedykolwiek o niej zasłyszeć. Jeżeli więc macie ochotę sięgnąć po undergroundowych twórców – polecam Nocną Zmianę Grzegorza Iwańczyka! 

Książka zrecenzowana w ramach Akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają:


„Dociekanki małej Janki” Ireny Szafrańskiej–Nowakowej

O tym, że dzieci muszą zbadać wszystko empirycznie wiedzą wszyscy. W pewnych sferach jednak istotne jest ukształtowanie ich światopoglądów za sprawą rodziców, którzy powinni cierpliwie tłumaczyć im podstawowe elementy dobrego zachowania, odpowiadać na liczne pytania „dlaczego”, albo po prostu zapewniać je o swojej miłości. Najlepiej jednak uczyć się przez zabawę. Wspierać poznawanie świata w jak najprzyjemniejszy sposób, a wiadomo, że czytanie dzieciom jest sprawą priorytetową.

W książeczce „Dociekanki małej Janki” Ireny Szafrańskiej–Nowakowej poznajemy elementarne zasady, do których zbliżyć powinno się każde dziecko. Czasem w grę wchodzi oswojenie podopiecznych ze śmiercią, a czasem budowanie relacji interpersonalnych. Dzieci nie rozumieją, dopóki ktoś jasno i rzeczowo nie wyjaśni im powodów takiego, a nie innego zachowania. Autorka m.in. opowiada nam historię Boba, kolegi Janki z piaskownicy, który z dnia na dzień przestał pojawiać się na podwórku. Dlaczego? Ano dlatego, że dwóch łysych panów przezywało i przeganiało Boba oraz jego czarnoskórą mamę. Janka widziała te zdarzenie, ale kompletnie nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ktoś nie toleruje rodziny kolegi, kiedy każde dziecko może i ma prawo bawić się w piaskownicy na równi z innymi maluchami. Gdy Janka zadaje pytania, z odsieczą przychodzi jej mama, która stara się spokojnie przekazać mnóstwo skompresowanych wiadomości do głowy swojej córki. Jeżeli tak zachowywałaby się większość rodziców, nieważne czy opowiadając o azjatyckich korzeniach, czy o przykrych incydentach spotykanych w życiu codziennym, wiele dzieci miałoby poprawnie ukształtowany światopogląd. Ich wrażliwość wzięłaby górę nad środowiskiem, które nie zawsze nasiąknięte jest pozytywnymi emocjami.

Książka „Dociekanki małej Janki” skierowana jest dla dzieci od piątego roku życia. Sądzę, że to idealna kategoria wiekowa, bowiem mamy wtedy do czynienia z okresem, w którym każdy maluch zaczyna przyswajać sobie pewne wartości, które mogą okazać się kluczowe w przyszłym życiu. Oczywiście cała historia rozpoczyna się, gdy to na świecie pojawia się mała Janka, a to także pozwoli innym dzieciom wyjść spoza oklepanego dzisiaj sloganu „przyniósł Cię bocian/znaleźliśmy Cię w kapuście”. Wraz z upływem lat, dzieci rozwijają się coraz szybciej, a więc i coraz wcześniej trzeba wyjaśnić im skąd się biorą małe szkraby w naszym otoczeniu.

Lekturę polecam i dzieciom i rodzicom. Książeczka zawiera nie tylko mądrości dla naszych milusińskich, ale i rady dla rodziców, jak powinni odpowiadać na trudne pytania swoich podopiecznych, czy bezpiecznie podejść do tematu. Sądzę, że książeczkę warto dopisać do „lektur obowiązkowych”. Zawiera ona mnóstwo cennych rad i wskazówek, a jak zawsze została wydana w cudownej formie. Wydawnictwo Novae Res wydało publikację w twardej oprawie, a na dodatek zadbało o wysokiej jakości papier, który przetrzyma nawet dziecięce próby podjęcia lektury. Całość z kolei podzielono na 19, czasem krótszych, czasem dłuższych rozdziałów, pięknie ujętych na 83 stronach.


Gorąco polecam „Dociekanki małej Janki", a za książkę dziękuję Wydawnictwu Novae Res:


Recenzja "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje
Wywiad: Portal Warszawa i Okolice

Recenzja książki: Sodoma

Recenzja książki: Sodoma
Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie