­
­

Bridget Jones: W pogoni za rozumem - Helen Fielding

Znacie już moją opinię o Dzienniku Bridget Jones, a także poznaliście kilka słów dotyczących książki Szalejąc za Facetem. Jak sądzicie? Co powiem Wam na temat drugiego tomu powieści, pt. W pogodni za rozumem?  Na początku chciałabym znaczyć, że czytanie książek w absurdalnej kolejności nie wpływa na sympatię do głównej bohaterki, ponieważ nadal poznajemy jej charakter, a także przeżywamy przytrafiające się jej perypetie.

W pogoni za rozumem to kolejny rok z życia Bridget. Kartki pamiętnika nadal ociekają frustracją, spowodowaną lekką nadwagą, bohaterka nadal marzy o miłości – bo przecież Mark Darcey wygląda na porządnego – ale i narzeka na niezmiennego pecha, który towarzyszy jej przez całe życie. Prawda jest jednak taka, że my, kobiety, lubimy literaturę, która pokazuje, że nasze „dziwactwa” są czymś normalnym. Że nikt wokoło nie wytknie ich palcami, ponieważ wiele kobiet zachowuje się w identyczny sposób. Świetnym przykładem jest Bridget Jones, wraz z wyliczaniem kalorii czy ciągłym odchudzaniem. Nieraz trwamy przy diecie, by potem z braku czasu, złego nastroju czy rozczarowania zjeść coś słodkiego, albo skorzystać z restauracji Fast food. Ewentualnie – zawsze smutek można zapić winem, a pozostałe nałogi zostawić na uboczu.  To właśnie kobiety są o niebo bardziej emocjonalne i to właśnie one postępują w skrajny sposób. Wydawać by się mogło, że Bridget Jones jest absurdalnym odzwierciedleniem wszystkich nieszczęść, jakie mogą przytrafić się szaremu zjadaczowi chleba, jednak wydaje mi się, że Helen Fielding zastosowała ten zabieg celowo. Perypetie Jonesey są momentami żałosne, czasem nużą i sprawiają, że mamy dość czytania tej książki, ale wśród tych wszystkich tragedii czy dramatów, znalazła się choć jedna kobieta, która to przeżyła. Może właśnie dlatego warto zatrzymać się na chwilę i zastanowić, czy po kilku stronicach nie odnajdziemy siebie na kartach tej powieści…

Fabuła W pogoni za rozumem to kontynuacja losów Bridget Jones. Historię rozpoczynamy w Nowy Rok, rok, który zapowiada się wielkimi planami i mrzonkami. Jak doskonale pamiętacie, nasza bohaterka poznała już Marka i to on zdaje się być tym „odpowiedzialnym mężczyzną”, z którym chciałaby się związać. Miłość przypadków zna wiele, a więc szczegóły tej historii poznacie, gdy tylko sięgnięcie po tę książkę. Napomknę Wam tylko, że Bridget postanowiła wyruszyć na wycieczkę do Tajlandii. Wraz z przyjaciółką marzą o odnowie duchowej, jednak… kończy się ona za więziennymi kratami.  Dlaczego? Koniecznie sprawdźcie sami.


Jeżeli przyszłoby mi ocenić tę książkę, dałabym jej 6/10 punktów. Uważam, że Dziennik jest najlepszą częścią serii. Niemniej jednak W pogoni za rozumem to lektura bardzo lekka, przyjemna – nadal idealna na jesienny wypoczynek po pracy. Czytanie nas nie nuży, czasem możemy się zaśmiewać do łez, ale zawsze chętnie będziemy wracać do lektury. Mało tego, wielokrotnie wystarczy zamknąć książkę, pomyśleć o swoim życiu i wyciągnąć stosowne dla siebie wnioski. To nieprawda, że seria Bridget Jones jest płytką literaturą o głupiutkiej „starej pannie”. Mimo wszystko są to ludzkie historie i, tak jak pisałam, wiele kobiet przeżyło je na własnej skórze. Książkę polecam - szczególnie na majówkę! :)



A na Wielkanoc - "Dziennik Bridget Jones"!

Dziennik Bridget Jones to książka, którą pokochały miliony na całym świecie. Nie sposób się dziwić, skoro główną bohaterką jest zakręcona, chaotyczna i przezabawna kobieta, pragnąca ciepła i miłości. Książka niewątpliwie jest lekturą obowiązkową dla wszystkich pań, które uwielbiają lekkie książki na wiosenno-wakacyjne popołudnia, pełne błogiego lenistwa. Wielokrotnie możemy uosabiać się z Bridget, często też śledzimy jej poczynania i łapiemy się, że popełniamy te same, absurdalne błędy. Może to dzięki temu przyjmujemy pannę Jones do naszego życia, nie wahając się, czy ta decyzja jest słuszna.

Opowiadałam Wam już o najnowszej książce Helen Fielding Szalejąc za facetem, ale stawiając na głowie kolejność, postanowiłam dzisiaj napisać recenzję Dziennika Bridget Jones. Propozycję otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa ZYSK i S-ka, za co serdecznie dziękuję, przeczytałam ją już kilka dni temu, ale nadal ciepło uśmiecham się do stojącej na półce publikacji.

Kilka słów o fabule książki. Gdy poznajemy Bridget Jones ma ona już 30 lat i jest samotną kobietą. Posiada oczywiście dwójkę przyjaciół – homoseksualistę Toma oraz zagorzałą feministkę o imieniu Sharon. Nie trudno się dziwić, że rady osób, które dość ostentacyjnie reprezentują swoje poglądy mogą być stosunkowo mało przyjemne w skutkach… Niemniej, lada dzień zbliżają się Święta oraz Nowy Rok. Panna Jones, jak co roku, dostaje zaproszenie na indyka curry i spędza ten dzień z matką i jej znajomymi. Tam jednak spotyka Marka Darcy’ego. Pytanie, czy próby zeswatania Bridget z nieznajomym będą skuteczne? Co zmienił Nowy Rok w życiu Panny Jones? Ile frustracji dotyczących diety, rzucania picia czy palenia zostanie przelanych na papier w Dzienniku naszej bohaterki? Jeśli nie wiecie, przekonajcie się sami!

Najnowsze wydanie książki jest proste i naprawdę piękne. Wszystkie trzy tomy prezentują się świetnie, a moja własne Bridget z 1998 roku została ukryta w głębinach szafki. Helen Fielding świetnie napisała tę książkę. Publikacja jest lekka, przyjemna, choć wymaga poświęcenia jej kilkunastu godzin, bądź kilku dni. Elementem, na który warto zwrócić uwagę jest fakt, że chętnie wracamy do lektury. Publikacja nie nuży, nie męczy ani umysłu, ani oczu. Przewracamy stronę za stroną i ciepło komentujemy perypetie bohaterki.

Wielu z Was pisze, że filmowa adaptacja jest o niebo lepsza od swojego książkowego pierwowzoru. Wydaje mi się, że tutaj w grę wchodzi ludzka wyobraźnia. Jeżeli wykreujecie w ciekawy sposób zdarzenia w Waszej głowie, żaden film nie okaże się być lepszy od papierowego tomu w dłoniach. Ja, jako miłośniczka literatury, zawsze będę polecała Wam książki, bowiem są one zwykle dużo bardziej intrygujące niż sztuczna realizacja czyjejś wizji. Tak będzie w przypadku Bridget Jones, Pet Sematary, a nawet Potopu. Wasz umysł jest miejscem, gdzie powstaje Wasza i tylko Wasza wizja. Pamiętajcie o tym. Filmy są za to lekką, przyjemną rozrywką. Nigdy jednak nie zastąpią literatury… ;)
Za kultowy Dziennik Bridget Jones dziękuję Wydawnictwu ZYSK i S-ka:


Bridget Jones na odsłoń Kulturę!

Bridget Jones znają wszyscy. Zarówno miłośnicy książkowych przygód bohaterki Helen Fielding, jak i kinomaniacy, będący fanami jej perypetii. Część trzecia tej historii jest jednak dla nas odskocznią od świata, jaki poznaliśmy dotychczas. Szalejąc za facetem rozpoczyna się przezabawnymi perypetiami: inwazją wszawicy, naigrywaniem się z NicoLette (gdzie Bridget nie może się powstrzymać od nazywania jej Nicorette), czy organizacją imprezy przyjaciółki, w dniu urodzin jej aktualnego mężczyzny. Wydawać by się mogło, że nie spotka nas zupełnie nic zaskakującego w tej powieści, a jednak!

Książka jest pokaźnych rozmiarów. Liczy sobie aż 584 strony, a więc nie jest lekturą na jeden wieczór. Ja tę publikację woziłam ze sobą prawie codziennie na zajęcia, bowiem w domu nie miałam zbyt wiele czasu na czytanie, ale przyznam, że jak na swoje gabaryty jest wyjątkowo lekka. Tak, nadaje się do torebki. ;)

Kolejnym plusem, na jaki warto zwrócić uwagę jest fakt, że autorka nie pozostawia nas samych sobie. O ile dobrze pamiętam, wiele lat temu przeczytałam tylko pierwszą część przygód Bridget. Obawiałam się więc, że gdy zacznę czytać „od końca”, zagubię się w wątkach i nie zrozumiem zdecydowanej części książki. Zaryzykowałam. Okazuje się jednak, że pomimo upływu lat i faktu, że nasza wdowa Jones ma 52 lata, nadal jest na diecie, nadal ma problemy z mężczyznami, nadal spadają na nią nieprawdopodobne zwroty akcji i nadal wielokrotnie możemy identyfikować się z jej codziennością.

Śmiało mogę powiedzieć, że książka jest antydepresantem, jakich mało. Publikację napisano bardzo lekkim, przyjemnym językiem, który jest wyjątkowo prosty w odbiorze. Czasem jednak drażniące były fizjologiczne odgłosy, bądź reakcje ciała, takie jak wymioty czy bąki, bowiem powoduje to pewien niesmak podczas lektury. Na dobrą sprawę są ludzie, którzy chwalenie się tymi sprawami uważają za normalne, ale są i tacy, m.in. jak ja, którzy nie uważają niestrawności za powód do dumy. Ot, i moja opinia. Tych fragmentów było stanowczo zbyt wiele. Innym elementem było ukazanie Bridget Jones, jako ofiarnej pani w średnim wieku, przy starciu z nowoczesnością. Inteligentne AGD czasem i u nas wywołuje zadumę, a przyznam, ze obsługa mojego nowego telefonu z Windows 8 wcale nie była taka prosta, jak mogłoby się wydawać! Tutaj zidentyfikowałam się z bohaterką. Możecie nazwać mnie „blondynką”, ale naprawdę wiele osób ma z tym dzisiaj problem. Bawią nas jednak takie perypetie, na szczęście. Bridget z kolei toczyła bardzo potężną batalię z Twitterem. W naszym kraju nie ma popularniejszego niż Facebook portalu społecznościowego, a głównymi użytkownika Twittera są przede wszystkim firmy i korporacje. Nie ćwierkamy sobie nawzajem, nie poznajemy tam ludzi – co innego Jonesey!

Dla wielu czytników informacja o śmierci Marka mogła być szokiem. Wielu z Was, prześledziłam opinię, ma za złe autorce, że usunęła z powieści tak piękną, idealną miłość, której stanowczo brakuje we współczesnym świecie. Mi trudno wyrazić swoje zdanie, bowiem wiem tylko, że Bridget ma dwójkę, upodobniających się do niej dzieci, a retrospekcje zawarte w książce (Helen Fielding uzupełniła Szalejąc za facetem rozdziałem, zawierającym nie tylko wieści o śmierci Darcy’ego, ale i jego przezorność dotyczącą zapewniania przyszłości Bridget, Mabel i Billy’emu) pozwalają zrozumieć jej sytuację. Dzięki temu nie czujemy niedosytu podczas lektury. Przyznam nawet, że wszystkie informacje zostały tak stonowane, że kompletnie nie jesteśmy znużeni „dawnymi historiami”.

Czy książkę polecam? Oczywiście,  że tak. Wiecie, że otrzymałam od Wydawnictwa Zysk i S-ka wszystkie trzy tomy powieści, ale czytać zaczęłam… od końca. Bridget nadal jest zabawną kobietką, która poszukuje ciepła i miłości. Niezmiennie też opycha się serem, pije wino, albo rozprawia o seksie. Perypetie bohaterki są dość niecodzienne, często naciągnięte bądź zmyślone, ale warto zauważyć, że każdemu z nas mogą się przydarzyć. Gdy rozpoczęłam lekturę bardzo zidentyfikowałam się z Jones: dieta, dylematy, przyjacielskie pogaduchy, oczekiwania na SMS od „niego”, albo napisanie wiadomości tak, żeby nie wyszło, że mi zależy, albo się narzucam, ewentualnie też odkładanie pracy i obowiązków na później. To normalne, kobiece sprawunki. Sytuacje, w których była kiedyś każda z nas. Potem oczywiście trudno było mi wcielić się w Bridget, skoro jestem samotną, bezdzietną panną, ale podobno wszystko może się zdarzyć. ;)




Jo Nesbø - i jego najsławniejszy "Łowca głów"

O Jo Nesbø słyszałam wiele. Nigdy jednak nie miałam styczności z tym niekonwencjonalnym autorem i przyznam, że serdecznie żałuję. Co więcej, zawsze omijałam szerokim łukiem kryminały, a to jeszcze większy grzech na moim koncie. Na szczęście jednak, dzięki współpracy w Grupą Wydawniczą Publicat S.A., miałam okazję sięgnąć po książkę Łowcy Głów, która w 2008 roku otrzymała Norweską Nagrodę Czytelników.

Zacznijmy jednak od autora i jego pióra. Sądzę, że wielu z nas ciężko przekonać do książek, które gdzieś ktoś zarekomendował, ale pewne kwestie pozostawił domysłom. Boimy się trudnego, specjalistycznego słownictwa, poucinanych zwrotów, zawiłej fabuły, zaginionych wątków, czy godnych pożałowania kolokacji. Wielu autorów tworzy książkę pod siebie, a potrzeby potencjalnego czytelnika zostają zepchnięte na drugi plan. Jo Nesbø zadbał jednak o swoich miłośników, a sądzę, że jako dziennikarz z kilkuletnim doświadczeniem nie miał trudności z doborem słownictwa. Łowcy głów to bardzo lekka, przyjemna lektura. Każda strona zachęca do przeczytania kolejnej i trwa to aż do zamknięcia książki. Fabuła została wprawnie dopracowania. Mamy tu uknutą intrygę, nieprawdopodobne zwroty akcji i zawiłości, które co i rusz nasuwają nam inne zakończenie tej historii. Jeśli więc przyszłoby mi ukrócić moją opinię do minimum to powiem, że gorąco zachęcam Was do lektury, ale przejdźmy jednak do zarysowania fabuły.

Prolog mówi o kolizji na drodze. Opisuje zderzenie samochodu osobowego z tirem, ale niczego nie wyjaśnia. Jest to dla czytelnika niemałym zaskoczeniem, bowiem urwany wątek pozostaje w naszej głowie, ale nijak nie odnosi się fabuły. Na pierwszych stronicach poznajemy jednak głównego bohatera, Rogera Browna, wiodącego spokojne życie head huntera. Czy historia ta może być dla nas w jakiś sposób zaskakująca? O dziwo tak. Już na początku lektury dowiadujemy się, kim jest „łowca głów”. Otóż Brown pracuje w firmie rekrutującej pracowników na konkretne stanowiska. Na pozór to także zdaje się być normalne, bowiem coraz więcej korporacji preferuje HRowca na zlecenie, zamiast etatowego pracownika. Niemniej, nasz główny bohater posiada świetną renomę, swoistą markę reprezentowaną własnym nazwiskiem, ponieważ każdy z poleconych przez niego pracowników świetnie sprawdził się na swoim stanowisku. W pewnym momencie jednak historia się komplikuje. Nie dość, że dowiadujemy się, iż wspaniały Roger Brown jest złodziejem, jego przyjaciel zostaje uśmiercony  mieszanką środków nasennych, to dochodzi do tego, że kochanek żony zostaje przez nią polecony na stanowisko dyrektora Pathfindera.  Gdzie jednak ukryta jest intryga? I dlaczego nasz główny bohater balansuje na granicy życia i śmierci? O tym przekonacie się, gdy sięgniecie po książkę Łowcy głów.

Jeśli mam być szczera, to bardzo długo zabieram się za lekturę. Książka ta stała na półce,  spoglądała na mnie, co i rusz zachęcając do przekartkowania kilku stronic. W końcu się skusiłam i już pierwszy rozdział zaintrygował mnie na tyle, że postanowiłam przeczytać tę publikację jednym tchem. Od dłuższego czasu interesuje mnie szeroko rozumiany Human Resources, a więc byłam w siódmym niebie, gdy poznawałam interview od strony rekrutera. Co więcej, notatki na marginesach, sztuczki, manipulacyjne tricki, a zarazem umiejętność pozyskiwania najcenniejszych informacji, połączona z mimiką twarzy, elokwencją oraz emisją głosu to klucz do sukcesu, a zarazem bardzo złożony proces, wyćwiczony latami. Nesbø nie przedstawia nam w pełni oderwanej od rzeczywistości, stłamszonej nowoczesnością historii zmyślonych bohaterów. Mamy tu ludzkie tragedie, szarą codzienność, zdradliwą miłość, a także głęboką potrzebę nie tylko wzajemnych uczuć, ale i posiadania dziecka.

Uważam, że książka jest godna uwagi, a więc koniecznie musicie po nią sięgnąć. Gorąco zachęcam Was do lektury, a zarazem dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat S.A. za egzemplarz recenzencki.



"Pewnego dnia obudzimy się, nie przeczuwając, że będzie to ostatni dzień w naszym życiu" - Max Bentow "Ptaszydło"


Wyobraźmy sobie prostą sytuację. Jest wieczór, jesteśmy sami w mieszkaniu. Z pomieszczenia oddzielonego od nas ścianą dobiega nieznany szmer, huk, stukot przyprawiający nas o dreszcze. Pozwalamy wodzom naszej wyobraźni zwieść nas na manowce. Włos jeży się na głowie, a bezsilność i strach nie pozwalają nam przekroczyć progu pomieszczenia, w którym właśnie się znajdujemy. Kiedy jednak zbierzemy się na odwagę, postanawiamy wejść do pokoju, z którego dobiegają tajemnicze dźwięki i zauważamy niesfornego, maleńkiego ptaka, który za wszelką cenę próbuje wydostać się z pomieszczenia. Oddychamy z ulgą. Przerażone zwierzę walczy o życie, stara się uciec z betonowej klatki, więc litościwie pomagamy mu, wybaczając nawet fakt, że zranił nas ostrym pazurem podczas chaotycznego lotu. Kiedy ptak ucieka, siadamy wygodnie w fotelu, nabieramy powierza do płuc i gdy emocje już opadną zastanawiamy się, jak zwierzę to dostało się do środka. Przecież okna były zatrzaśnięte. Przecież nikt inny nie miał dostępu do mieszkania. Przecież drzwi na pewno zamykaliśmy jeszcze chwilę temu… W jaki więc sposób ptak wleciał do pokoju...?


"Seryjni mordercy dają nam znaki, porozumiewają się z nami za pomocą swoich czynów.
 Chcą się zwierzyć..."

Zaczęłam w dość niekonwencjonalny sposób, jednak wszystko za sprawą książki Ptaszydło Maxa Bentowa. Doskonale wiecie, że od pewnego czasu zaczytuję się w kryminałach. Śledzę karty powieści, wertuję każdą ze stron i próbuję, wraz z detektywem, odgadnąć, kto stoi za sprawą makabrycznej zbrodni. Czasem ofiara jest jedna i to tajemnica jej śmierci absorbuje nas w stu procentach. Czasem jednak na naszych oczach giną kolejne postaci, sprawa nabiera tempa, lekturę pochłaniamy z zapartym tchem ciekawi tego, co spotka nas na kolejnej stronie. Tak właśnie było z książką Ptaszydło. Powieścią, będącą pierwszym tomem cyklu o komisarzu Nilsie Trojanie.

Książkę liczącą blisko 300 stron pochłonęłam w przeciągu dwóch wieczorów. Nigdy wcześniej nie słyszałam o twórczości Maxa Bentowa, a warto zaznaczyć, że Ptaszydło to debiut literacki autora. Mamy tu do czynienia z wyjątkowo dobrą, diablo fascynującą powieścią kryminalną, która wciąga  i intryguje. Warsztat pisarza jest bardzo dopracowany. Bentow świetnie lawiruje w naszej podświadomości. Nasuwa pozorne wnioski, zdaje się obnażać przed nami zabójcę, po czym pozostawia nas oniemiałych  na zakończenie historii. Co więcej, świetnie buduje napięcie. Emocjonalnie i brutalnie przedstawia zbrodnię, przez co nasza wyobraźnia pracuje bez przerwy, a dzięki temu wchodzimy w tę historię jako naoczni świadkowie zdarzeń. O  czym jednak mówi fabuła?

Gdy rozpoczynamy lekturę tradycyjnie poznajemy komisarza – typowego mężczyznę, rozwiedzionego z żoną pracoholika, potrzebującego czyjegoś ciepła i zrozumienia. Autor postanowił wpleść do fabuły niewielką historię rodzinną, jak i wątek miłosny. Ten ostatni oczywiście odgrywa kluczową rolę w powieści, jednak nie jest przesadnie oklepanym motywem. Nils Trojan prowadzi śledztwo w sprawie brutalnych morderstw w centrum miasta. Okaleczone kobiety o blond włosach atakowane są przez tajemniczego potwora o dziobie i ostrych pazurach. Jak odnaleźć sprawcę, kiedy życie kolejnych osób jest zagrożone? Czy istnieje pewien schemat, klucz do rozwiązania tej zagadki? Przekonacie się sami.

Chciałabym jeszcze zwrócić Waszą uwagę na umiejętne zarysowanie głównego przesłania – motywu książki. Zbrodnie popełnia osoba skrzywdzona przez los, cierpiąca, na co dzień pomijana i niezauważana. Usilnie gra na emocjach i w kulminacyjnej scenie pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Jest to bardzo istotny element publikacji, bowiem w życiu codziennym spotykamy wiele takich osób. Są one wśród nas, zawsze były i zawsze będą. Pytanie, ilu z nich jest w stanie posunąć się na tle daleko, by w końcu zwrócić na siebie uwagę? Aby zrozumieć, co dokładnie mam na myśli koniecznie sięgnijcie po tę książkę. Nie chciałabym tutaj zarysować Wam portretu psychologicznego głównego bohatera, bowiem stracicie całą przyjemność z lektury, świadomie pozbawiając się analizy kolejnych zwrotów akcji.



Książkę oczywiście gorąco polecam. Jest to świetna lektura na wakacyjne popołudnie, a nawet zimowe wieczory. Jak już wspomniałam, Ptaszydło to nie tylko debiut autora, ale i pierwsza część przygód komisarza Nilsa Trojana. W księgarniach dostępna jest już kolejna książka z serii, pt. Lalkarka. Mam szczerą nadzieję, książka będzie równie porywająca, a warsztat autora jeszcze bardziej dopracowany.

Za książkę Maxa Bentowa – Ptaszydło serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat S.A. 


Mądrości Shire, czyli z innej strony Hibbitonu!

Hobbit  czy trylogia Władca Pierścieni to książki, które nikomu nie zdołały umknąć. Może i nie sięgnęli po nie wszyscy wyznawcy Śródziemia – historię Hobbitów zna każdy, bez względu na wiek, płeć czy pochodzenie. Kultowa seria filmowa ogarnęła cały świat, a jej twórca, czyli Peter Jackson zaksięgował na swoim koncie miliony dolarów. Dlaczego o tym wspominam? Ano dlatego, że chciałabym Was zachęcić do przeczytania książki Mądrości Shire napisanej przez jednego ze współautorów scenariuszy powyższych filmów, Noble’a Smith’a.

Przyznam, że do książki miałam trzy, albo i cztery podejścia, ale nie dlatego, że czułam się znudzona czy obruszona znajdującą się weń treścią, a dlatego, że chciałam przeczytać ją „jednym tchem”. Zawsze brakowało mi czasu, natłok obowiązków spadał na moje barki, a Święta Bożego Narodzenia to mało korzystny czas jak na pokaźny plik lektur. Wyobraźcie więc sobie moją uszczęśliwioną minę, kiedy to o godzinie 24:59, w Drugi Dzień Świąt, zabrałam się za lekturę!

Nie twierdzę, że stworzony przez Tolkiena świat nie zachwyca mnie nie każdym kroku. Zazdroszczę temu Panu wyobraźni i kunsztu edytorskiego, którego mi będzie zawsze brakowało bowiem sam Hobbit to książka, która poza obszernym opisem fantastycznych zjawisk czy postaci pokazuje młodzieży dobre i złe maniery, uczy wychowania i zachowania, odnajdując pozytywne emocje w każdym czytelniku. Nie ma więc się czemu dziwić, że tak bardzo chciałam przeczytać Mądrości Shire. Ta książka jest swoistym poradnikiem „Jak żyć długo i szczęśliwie”. Ukazuje nam Hobbitów, którzy cenią sobie dobre maniery, ale i wygodne mieszkanie. Wygląd norek, jakość wykonania i piękno przyrody otaczające ich wioskę. Łatwo też dostrzec,  że wielu z nas oddałoby mnóstwo dóbr materialnych, by rozpocząć hobbickie życie – sielankę pełną jadła, piwa i rodzinnego życia – nie wiem dlaczego, ale korzystając z okazji na usta nasunęła mi się nasza, polska Wigilia. J

Ku sprawom ciekawszym – warto przeczytać Mądrości Shire, jeśli chcecie poznać „od kuchni” cała Tolkienowską serię. Autor wyjaśnia nam wiele zjawisk i sytuacji, które na pierwszy rzut oka nie są tak oczywiste. Dowiadujemy się, że Shire miało przypominać swoim wyglądem jedenastowieczną Anglię, a elfickie imię Gandalfa brzmi: Mithrandirem. Co więcej, każdy rozdział opisany jest reasumującą mądrością, która wcześniej, zostaje szczegółowo wyjaśniona np.: „Długi sen czyni cię zdrowym, szczęśliwym i zmniejsza ryzyko, że wkurzysz smoka”. 

Książka pobudza wyobraźnię, uzupełnia informacje i kreuje nową opinię o poszczególnych postaciach Władcy Pierścieni. Mi bardzo pomogła i bardzo się przydała. Szczególnie, jeśli prawie jak Hobbit, cenię sobie prywatność i dłuuuugi sen! Jeśli byłoby realnym wcielić wszystkie rady zawarte w poradniku, byłabym (niewątpliwie) najszczęśliwszą osobą na ziemi! Dane mi jednak żyć we współczesnym świecie, a Mądrości Shire potraktować niczym kodeks piratów, czyli... wskazówki, a nie wytyczne. 

Jeśli mam być szczera, to jestem zauroczona tą propozycją. Odkładam ją nawet na półkę „Moje ulubione”, gdzie plasuje się obok Wywiadu z wampirem, Smętarza dla Zwierząt czy Innego Świata. Jeżeli jednak chodzi o tłumaczenie czy sam zapis – nie mam żadnych uwag. Lektura jest bardzo przyjemna, wciągająca. Zabiera tylko jedno popołudnie, bawi i fascynuje. Polecam Wam gorąco tę książkę i mam nadzieję, że będziecie równie oczarowani błogą stroną Śródziemia, jak ja.


Za książkę dziękuję Wydawnictwu SQN:


"Rook" Grahama Mastertona

Jim Rook nie pozbywa się trupów, ale wieczorami poprawia prace uczniów, chodzi na koncerty lun spotyka się z przyjaciółmi. strona  116, „Rook”


Niektóre książki się czyta, a inne połyka w całości. Nie, nie żartuję. Siedząc w autobusie ZTM , notabene wracając z zajęć, zabrałam się za Rook  i w przeciągu 25 minut przeczytałam 100 stron. Najnowszą książkę Wydawnictwa Replika, która wyszła spod pióra mistrza literatury grozy – Grahama Mastertona.

Przyznam, że horror, thriller, sensacja to gatunki odległe od mojej codziennej biblioteczki. O ile nieraz wracałam do książek Kinga, o tyle Mastertona unikałam jak ognia. Sama nie rozumiem dlaczego. Może powodem jest fakt, że spodziewałam się trudnej, brutalnej i naprawdę przerażającej publikacji? Nie mam pojęcia. „Rook” przeczytałam w przeciągu dwóch godzin. Przewracałam stronę za stroną i zasmucił mnie fakt, że pierwsza część cyklu już za mną.

Fabuła książki rozpoczyna się na pozór banalnie. Przecież bójki nastolatków są czymś normalnym i mają rozmaite podłoże, a nie oszukujmy się – w szkołach specjalnych nikogo one nie dziwią, ani nie zaskakują. Problem jednak rodzi się w momencie, w którym jeden z uczestników batalii zostaje zabity. Umiera w niewyjaśnionych okolicznościach, skatowany na śmierć. W książce „Rook” ofiarą okazuje się Elvin, a kto jest jedyną osobą, której policja może postawić zarzuty? Oczywiście Tee Jay, chłopiec, który wcześniej groził koledze. Sęk w tym, że historia bójki to jedynie tło całego opowiadania. Głównym bohaterem książki jest Jim Rook, nauczyciel drugiej klasy specjalnej, który odnalazł zwłoki chłopca. Widział też mistyczną, czarną postać, która mogła być sprawcą tej brutalnej zbrodni. Rook postanawia odkryć prawdę, zagłębić się w świat magii i voodoo, by za wszelką cenę chronić swoich podopiecznych. Pytanie tylko, czy spokojny, stateczny nauczyciel jest w stanie pokonać Monstrum o nadprzyrodzonych mocach? Dlaczego „Wuj Umber” tak bardzo chce zaprzyjaźnić się z belfrem? Dlaczego śledzi go i prześladuje? Koniecznie sięgnijcie po tę książkę.

„Poszedł do drugiego pokoju i przez dłuższy czas stał tam, nie zapalając świtała. Nie chciał jednak widzieć tego,  co leżało pod łóżkiem Nagle jednak przyszło mu do głowy, że szczątki pani Vaizey mogą zacząć wychodzić spod łóżka, kołysząc się na boki w krwiście czerwonej narzucie jak gigantyczna dżdżownica, i natychmiast zapalił światło.” Strona 122

Pióro Mastertona jest lekkie, przyjemne, zachęcające do kontynuowania lektury. Książka momentami sprawia, że przechodzą nas dreszcze, czujemy się skonfundowani, czasem zniesmaczeni, ale nie możemy oderwać się od czytania. Jest to moje pierwsze spotkanie z autorem i już zaznaczam, że bardzo udane. Rook jest pierwszą częścią cyklu, który liczy aż osiem publikacji. Mam szczerą nadzieję, że Wydawnictwo Replika wydana pełną serię i lada dzień na półkach pojawi się kolejna część przygód Jima.

Jeżeli jednak obawiacie się powieści grozy - Rook wcale nie jest taki straszny jak go malują. Owszem, mamy tu kałużę krwi, ciało, które samo się zjada, a także niebezpiecznego i nieobliczalnego kapłana voodoo, którego "przyjaźń" jest wyjątkowo stronnicza. Książka jednak zachęca do lektury. Dzięki niej spędziłam naprawdę miły wieczór, a to zdarza się naprawdę rzadko. 

Pewnego dnia, przyjacielu, znajdę inną laskę loa i wtedy wrócę po ciebie. Obiecuję ci to. Strona 273


Książkę gorąco polecam, ponieważ naprawdę warto po nią sięgnąć. Za mój egzemplarz z kolei serdecznie dziękuję Księgarni Matras.


"Prawdziwe życie przynosi zdecydowanie dziwniejsze zdarzenia, niż jest w stanie wymyślić najbardziej twórcza wyobraźnia..." - Sherlock Holmes, tom 2

Jak doskonale wiecie ubóstwiam Sherlocka Holmesa. Równie dobrze poinformowani jesteście o fakcie, że wydawnictwo ZYSK i S-ka wydało nową serię przygód najsławniejszego mieszkańca Baker Street w wyjątkowo niecodziennym wydaniu. Blisko dwa tygodnie temu otrzymałam ostatnie tomy powieści, i co ciekawsze, nagle rzuciłam w kąt wszystkie dotychczasowe obowiązki, rozpoczęte książki również, i zabrałam się za lekturę.  Kto by pomyślał, że dwie noce mają wystarczająco wiele godzin, by przebrnąć przez blisko 900 stron. Mało tego, kto wpadłby na to, że w między czasie można normalnie funkcjonować, chodzić do pracy, na zajęcia i… zachłannie wyciągać ręce po tom trzeci!

Dolina trwogi, Przygody Sherlocka Holmesa oraz Szpargały Sherlocka Holmesa to kolejne trzy części przygód niekonwencjonalnego detektywa i jego kompana. Tym razem poznamy tajemniczą famme fatale, Irene Adler, czyli kobietę, która swoją osobowością, charyzmatycznością i wdziękiem oczarowała tytułowego bohatera. Co więcej, dochodzi do konfrontacji dwóch odwiecznych wrogów: spotkanie Sherlocka z profesorem Jamesem Moriartym w szwajcarskim kurorcie nieopodal wodospadu Reichenbach niestety nie wróży nic dobrego. Książka kończy się dość… smutno. Cały czas próbuję wyobrazić sobie reakcję fanów Doyle’a, którzy podczas pierwszej publikacji zostali zakończeni tak nieprawdopodobnym zwrotem akcji.

Warto zaznaczyć, że Szpargały… to książka, która tak naprawdę pozwala poznać nam Sherlocka Holmesa. Dzięki niej zbliżamy się do jego codzienności, analizujemy poszczególne zachowania i odsłaniamy przeszłość. Doyle postanowił opisać tu relacje rodzinne, interakcje z dawnymi przyjaciółmi i znajomymi, pokazał pewne nawyki i zainteresowania, nie pozbawiając nas świetnej zabawy, dopracowanego pióra i utrzymania przezabawnego tonu całej historii. Pamiętajcie też, że ten rozdział traktuje o przyjaźni Sherlocka z doktorem Watsonem. Jeżeli więc chcielibyście bliżej poznać ich znajomość i rozwikłać zagadkę „jak to się stało”, zachęcam do lektury.


Czy książkę polecam? Oczywiście. Jeżeli poszukujecie prezentu pod choinkę dla swoich bliskich, to idealna propozycja. Sherlock Holmes w nowym wydaniu to piękna, olbrzymia książka w twardej oprawie, ubarwiona wspaniałymi rysunkami Sidneya Pageta.  Rzadko kiedy podsuwam komukolwiek pomysł wręczania książek w formie prezentów (sama bardzo tego nie lubię), ale uważam, że ten klasyk naprawdę na to zasługuje. Nie potrafię niestety ocenić tej publikacji. Sherlock Holmes przypomina mi moje dzieciństwo – od poszarpanych publikacji w szkolnej bibliotece, przez seriale, aż po filmy długometrażowe. Chyba każdy z nas przez to przebrnął i chyba każdy zatrzyma się choć na chwilę, gdy usłyszy hasło „Baker Street”. Jeśli nie, to każdemu tego życzę. Ja do wszystkich trzech tomów na pewno wrócę przy okazji Świąt Bożego Narodzenia. Co może być przyjemniejszego od kubka gorącej czekolady w głębokim fotelu, pitej podczas czytania Sherlocka Holmesa przy blasku choinkowych lampek? 



Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu ZYSK i S-ka:


"Wierność w stereo" - Nick Hornby

Na mojej liście pięciu najbardziej godnych zapamiętania rozstań wszech czasów (z dziewczynami, które chętnie zabrałbym na bezludną wyspę) znajdują się z porządku chronologicznym:
1.      Alison Ashworth
2.      Penny Hardwick
3.      Jackie Allen
4.      Charcie Nicholson
5.      Sarah Kendrew
Rozstania  z nimi naprawdę bolały. Lauro, czy widzisz wśród nich swoje imię? Moim zdaniem mogłabyś wślizgnąć się do pierwszej dziesiątki, ale nie ma dla Ciebie miejsca w górnej piątce. Górna piątka jest zarezerwowana dla rozstań prawdziwie bolesnych i poniżających na jakie ciebie nie stać.

Zakończenie związku, a więc i odejście kobiety na pewno wiąże się z wieloma emocjami. Czasem są to skrajne przeżycia, histerie, depresje, przeraźliwa rozpacz i kontrowersyjne wspomnienia. Innym razem postanawiamy obopólnie zakończyć wspólną drogę. Rozchodzimy się i każdy wędruje własną ścieżką. Zastanówmy się jednak, czy książka rozpoczynająca się od powyższych słów może być subtelnym, pobłażliwym zakończeniem pożycia? Czy związek zwykły, mało spontaniczny, pozbawiony pożądania i namiętności to coś, za czym się tęskni? To coś, czego będzie nam brakowało? Autor książki Wierność w stereo stara się przestawić nam wyjątkowo realną historię, która na pewno przytrafiła się niejednej osobie na tym świecie.

Początek lektury to opis pięciu różnych kobiet. To upływ wielu lat. To przezabawna opowiastka o dorastaniu – w otoczeniu przedstawicielek płci pięknej – poznawanie swoich ciał, osobowości, zmian światopoglądu. To jak zaznaczyłam już na początku, rozstania, te najbardziej bolesne. Zakładanie własnych rodzin i garść suchych wspomnień… wspomnień, których nieodzownym elementem jest muzyka.

Czy warto planować swoje życie z kimś, czyja kolekcja płyt jest nieporównywalna z naszą? Takie pytanie zadaje nam sam Nick Hornby, a odpowiedź pozwala nam uzyskać w drugiej części publikacji, części poświęconej Laurze. Tak, tej, do której skierowane były pierwsze słowa. Kolejne rozdziały zajmują więcej niż połowę książki, a opowiadają nam krótką historię ich związku – przebijamy się przez stosunki rodzinne, dzień rozstania, przeprowadzkę, nowy związek, śmierć ojca dziewczyny i pewien punkt, będący meritum całej historii. Bez przerwy towarzyszą nam znane na całym świecie utwory, popularne single i albumy, ale co w tym dziwnego? Rob, główny bohater książki, ma własny sklep z rozmaitymi płytami i wydaniami muzycznymi. Czy warto więc przyjaźnić się z kimś, kto słucha tandetnej muzyki?


Wierność w stereo to przezabawna książka. Język publikacji jest lekki, bardzo plastyczny i ciśnie się na usta proste stwierdzenie – swojski. Hornby nie szczędzi nam wulgaryzmów oraz krótkich, acz głębokich zwrotów. Zdecydowana większość książki to swego rodzaju monolog, który w trakcie czytania daje wrażenie, że siedzimy w pubie z najlepszym kumplem, który właśnie postanowił odpowiedzieć nam historię swojego życia. Brakuje tu stoicyzmu i powagi, bowiem nawet z pogrzebu wychodzimy trzaskając drzwiami, wraz z Robertem rzecz jasna. Taki jednak urok tej publikacji. Jeżeli oczekujecie patetycznej scenerii i liczycie, że ta książka jest pewnego rodzaju poradnikiem – omijajcie ją z daleka. Jeśli jednak potrzebujecie swobodnej, stosunkowo pociesznej lektury na strapione serce, gorąco polecam Wierność w stereo


Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu ZYSK i S-ka:


"Z kłamstwa robi się istotę porządku świata..." zapraszam na "Proces" Franza Kafki!

„Proces” to jedno z najgłośniejszych dzieł w historii literatury. Książka wydana po śmierci autora, pomimo woli zniszczenia rękopisu, przez Maxa Broda w roku 1925. Stworzona była pod wpływem rozstania z ukochaną, a opowiada o tym, że współczesny świat zna niezliczoną ilość absurdu. Każdy może zostać osądzony, choć niczemu nie jest winien. Musi polegać na woli sądu, bowiem nikt nie poda mu dłoni, ani nikt nie udzieli wyjaśnień. Historia ta jest obecna nawet dzisiaj. Nie musimy wędrować na początek XX wieku, by zrozumieć fabułę książki, pozwólcie jednak, że pokrótce Wam ją opowiem.

... sprawiedliwość musi spoczywać, inaczej chwieje się waga i sprawiedliwy wyrok staje się niemożliwy.

Mam świadomość tego, że „Proces” znają wszyscy. Nie wiem jak teraz, ale za „moich czasów” była to książka z kanonu lektur obowiązujących na egzaminie dojrzałości. Niemniej, warto na nią zwrócić uwagę. Józef K., główny bohater książki, pewnego dnia budzi się rano, zastawszy w swoim mieszkaniu urzędników, którzy z bez chwili wahania informują go o aresztowaniu, mimo iż nic złego nie popełnił. Sęk w tym, że z kompletnej dezaprobaty Józef K. domaga się wyjaśnień, racjonalnego podejścia od nieznajomych mężczyzn, ale bardzo szybko zostaje stłamszony informacją, że oni wykonują tylko powierzone obowiązki. Sedno sprawy, fakt czy ktoś właściwie popełnił zarzucane mu czyny kompletnie ich nie interesuje, bowiem przydzieleni są do zupełnie innych zadań. Warto jednak zwrócić uwagę, że Józef K. może wieść nadal normalne życie, niezmiennie chadza do pracy, mieszka w swoim domostwie jedynie ma świadomość, że jest aresztantem i musi stawiać się przed sądem na każdej rozprawie. Józef K. poszukuje pomocy wśród znajomych, nawet żony woźnego sądowego, jednak kiedy to trafia na osadzonego kapelana – historia zostaje nam ukazana z nieco innej perspektywy.

 Historia Józefa K., który został aresztowany pomimo tego, że nie popełnił żadnego przestępstwa, dotyczy nas samych. Osądzono go, choć nie poczuwał się do winy, ale i nie mógł się też bronić, bowiem nie znał zarzucanych mu czynów. Wszystko to opierało się na granicy absurdu i niedorzeczności, która tak wszechobecna jest dzisiaj. Znawcy literatury uznają, że Kafka nawiązuje do  inkwizycyjnego modelu procesu, który powtórnie poznaliśmy w okresie II WŚ oraz PRL.  Uważam, że to świetny dowód na to, że historia kołem się toczy...

Zawsze pragnąłem dwudziestoma rękami naraz chwytać świat, i to nawet dla niesłusznego celu. To było mylne; czy mam teraz pokazać, że nawet jednoroczny proces nie zdołał mnie niczego nauczyć? Czy mam odejść jak człowiek niepojętny? Czy mam pozwolić, by mówiono o mnie, że na początku procesu chciałem go ukończyć, a teraz, na jego końcu znowu go zacząć? Nie chcę, by tak mówiono. Jestem wdzięczny za to, że dano mi na tę drogę tych półniemych, nierozumiejących panów i że mnie samemu pozostawiono, abym powiedział sobie o tym, co nieuchronne…


Skoro jednak wszyscy wiemy, czym właściwie jest „Proces”, warto zwrócić na najważniejszy element. Wydawnictwo MG od pewnego czasu wydaje klasyczne dzieła literatury światowej w odmienionej oprawie. Książka, którą otrzymałam, zawiera mnóstwo ilustracji Bruna Schulza, tłumacza publikacji, któremu to zawdzięczamy jej genialny przekład. Błękitna, twarda oprawa i ołówkowe grafiki we wnętrzu książki potrafią ująć za serce. Sądzę więc, że jeśli ktoś z Was kompletuje niecodziennie wydania książek na swojej półce – „Proces” Kafki jest idealny!  Nie będę oceniała tej historii, bowiem jak ocenić książkę, którą uznano za jedną  z najważniejszych lektur współczesnego świata? Trzeba przyznać, pióro Franza Kafki potrafi nas przyciągnąć, zwrócić uwagę na drobiazgi i szczegóły. Na chwilę obecną warto jednak skupić się na wydaniu. Może publikacja nie należy do najtańszych, ale bez wątpienia jest warta swojej ceny.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu MG





"Pewnego dnia obudzimy się, nie przeczuwając, że będzie to ostatni dzień w naszym życiu" - Max Bentow "Ptaszydło"

Wyobraźmy sobie prostą sytuację. Jest wieczór, jesteśmy sami w mieszkaniu. Z pomieszczenia oddzielonego od nas ścianą dobiega nieznany szmer, huk, stukot przyprawiający nas o dreszcze. Pozwalamy wodzom naszej wyobraźni zwieść nas na manowce. Włos jeży się na głowie, a bezsilność i strach nie pozwalają nam przekroczyć progu pomieszczenia, w którym właśnie się znajdujemy. Kiedy jednak zbierzemy się na odwagę, postanawiamy wejść do pokoju, z którego dobiegają tajemnicze dźwięki i zauważamy niesfornego, maleńkiego ptaka, który za wszelką cenę próbuje wydostać się z pomieszczenia. Oddychamy z ulgą. Przerażone zwierzę walczy o życie, stara się uciec z betonowej klatki, więc litościwie pomagamy mu, wybaczając nawet fakt, że zranił nas ostrym pazurem podczas chaotycznego lotu. Kiedy ptak ucieka, siadamy wygodnie w fotelu, nabieramy powierza do płuc i gdy emocje już opadną zastanawiamy się, jak zwierzę to dostało się do środka. Przecież okna były zatrzaśnięte. Przecież nikt inny nie miał dostępu do mieszkania. Przecież drzwi na pewno zamykaliśmy jeszcze chwilę temu… W jaki więc sposób ptak wleciał do pokoju...?


"Seryjni mordercy dają nam znaki, porozumiewają się z nami za pomocą swoich czynów.
 Chcą się zwierzyć..."

Zaczęłam w dość niekonwencjonalny sposób, jednak wszystko za sprawą książki Ptaszydło Maxa Bentowa. Doskonale wiecie, że od pewnego czasu zaczytuję się w kryminałach. Śledzę karty powieści, wertuję każdą ze stron i próbuję, wraz z detektywem, odgadnąć, kto stoi za sprawą makabrycznej zbrodni. Czasem ofiara jest jedna i to tajemnica jej śmierci absorbuje nas w stu procentach. Czasem jednak na naszych oczach giną kolejne postaci, sprawa nabiera tempa, lekturę pochłaniamy z zapartym tchem ciekawi tego, co spotka nas na kolejnej stronie. Tak właśnie było z książką Ptaszydło. Powieścią, będącą pierwszym tomem cyklu o komisarzu Nilsie Trojanie.

Książkę liczącą blisko 300 stron pochłonęłam w przeciągu dwóch wieczorów. Nigdy wcześniej nie słyszałam o twórczości Maxa Bentowa, a warto zaznaczyć, że Ptaszydło to debiut literacki autora. Mamy tu do czynienia z wyjątkowo dobrą, diablo fascynującą powieścią kryminalną, która wciąga  i intryguje. Warsztat pisarza jest bardzo dopracowany. Bentow świetnie lawiruje w naszej podświadomości. Nasuwa pozorne wnioski, zdaje się obnażać przed nami zabójcę, po czym pozostawia nas oniemiałych  na zakończenie historii. Co więcej, świetnie buduje napięcie. Emocjonalnie i brutalnie przedstawia zbrodnię, przez co nasza wyobraźnia pracuje bez przerwy, a dzięki temu wchodzimy w tę historię jako naoczni świadkowie zdarzeń. O  czym jednak mówi fabuła?

Gdy rozpoczynamy lekturę tradycyjnie poznajemy komisarza – typowego mężczyznę, rozwiedzionego z żoną pracoholika, potrzebującego czyjegoś ciepła i zrozumienia. Autor postanowił wpleść do fabuły niewielką historię rodzinną, jak i wątek miłosny. Ten ostatni oczywiście odgrywa kluczową rolę w powieści, jednak nie jest przesadnie oklepanym motywem. Nils Trojan prowadzi śledztwo w sprawie brutalnych morderstw w centrum miasta. Okaleczone kobiety o blond włosach atakowane są przez tajemniczego potwora o dziobie i ostrych pazurach. Jak odnaleźć sprawcę, kiedy życie kolejnych osób jest zagrożone? Czy istnieje pewien schemat, klucz do rozwiązania tej zagadki? Przekonacie się sami.

Chciałabym jeszcze zwrócić Waszą uwagę na umiejętne zarysowanie głównego przesłania – motywu książki. Zbrodnie popełnia osoba skrzywdzona przez los, cierpiąca, na co dzień pomijana i niezauważana. Usilnie gra na emocjach i w kulminacyjnej scenie pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Jest to bardzo istotny element publikacji, bowiem w życiu codziennym spotykamy wiele takich osób. Są one wśród nas, zawsze były i zawsze będą. Pytanie, ilu z nich jest w stanie posunąć się na tle daleko, by w końcu zwrócić na siebie uwagę? Aby zrozumieć, co dokładnie mam na myśli koniecznie sięgnijcie po tę książkę. Nie chciałabym tutaj zarysować Wam portretu psychologicznego głównego bohatera, bowiem stracicie całą przyjemność z lektury, świadomie pozbawiając się analizy kolejnych zwrotów akcji.



Książkę oczywiście gorąco polecam. Jest to świetna lektura na wakacyjne popołudnie, a nawet zimowe wieczory. Jak już wspomniałam, Ptaszydło to nie tylko debiut autora, ale i pierwsza część przygód komisarza Nilsa Trojana. W księgarniach dostępna jest już kolejna książka z serii, pt. Lalkarka. Mam szczerą nadzieję, książka będzie równie porywająca, a warsztat autora jeszcze bardziej dopracowany.


Za książkę Maxa Bentowa – Ptaszydło serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat S.A. 


"Chwile są cenne..." - Cecelia Ahern "Zakochać się"

Najnowsza książka autorki bestsellera PS Kocham Cię, Cecelii Ahern, miała premierę  02.07.2014, a nosi tytuł Zakochać się. Niby prosta formuła, łatwa do zrealizowania i tak realna w naszym życiu, że aż nadto potrafimy wkroczyć w losy głównych bohaterów. Pozornie błaha historia, popularna, ale subtelna ujmuje, oczarowuje i wywołuje nie lada westchnienia w głowie niejednej pani. Dlaczego? Kogo nie ująłby za serce dobrze zbudowany, szarmancki, szalony mężczyzna o urodzie modela? No kogo?

Główną bohaterką książki jest Christine, kobieta, która opiera swoje życie na wytycznych poradników w każdej z możliwych dziedzin: Jak schudnąć, jak zwolnić pracownika, albo jak radzić sobie z myślami samobójczymi… Jest to element książki, który wyjątkowo bawi, szczególnie, kiedy poddawany jest dyskusji i sarkastycznym docinkom. Niemniej, obok Christine, główną postacią jest Adam Basil, a losy tych dwojga spotykają się na moście Ha'penny w Dublinie.

Uważam, że sam tytuł książki jest niesamowitym spoilerem. Kiedy rozpoczęłam lekturę, historia Christine bardzo mnie poruszyła – zupełnie obcy mężczyzna postrzelił się na oczach kobiety, ona sama odeszła od męża, który za wszelką cenę chciał odebrać jej ich wspólne dobra, kątem wynajmowała kawalerkę i życie nijak się jej nie układało. To fragment wzbudzający współczucie, niemałą identyfikację z bohaterką. Historia jednak lubi się powtarzać. Christine znowu jest postawiona w sytuacji bez wyjścia. Opierając się na wiedzy ze wspomnianych książek, próbuje odwieść od próby samobójczej Adama, który, zdradzony przez swoją kobietę, postanawia skoczyć do lodowatej rzeki. Kiedy tych dwoje zawiera pewną szaloną umowę – od razu wiadomo, że to właśnie ich dotyczy tytuł książki. Lawirujemy wśród losów tej pary, poznajemy ich historię i przeżycia po to, by relacje Christine i Adama zacieśniały się coraz bardziej. Kobieta bowiem obiecała mężczyźnie, że w przeciągu dwóch tygodni udowodni mu, że warto żyć, że poddanie się jest oznaką tchórzostwa, a szczęście czyha na niego tuż za rogiem. Czy Christine się powiedzie? Przekonajcie się, sięgając po tę książkę.

Przyznaję się bez bicia, że podczas lektury widziałam siebie. Może nie identyfikowałam się z jedną postacią, ale podobnie jak Maria, była kobieta Adama, uwielbiam lilie i życie pełne emocji. Jak Adam bawię się słowem, ironizuję i szukam własnego szczęścia. Porównując się z kolei do Christine  - tak samo, jak ona czytam poradniki, pracując daję z siebie wszystko i staram się pomagać innym, a zarazem mam szaloną, sarkastyczną, bezpośrednią rodzinę. Tak naprawdę każdy dopasuje pewne cechy do własnego życia. Każdy tu odnajdzie coś dla siebie…


- Jesteś stuknięta – powiedział Adam, podążając za mną, podczas gdy ja oświetlałam drogę latarką.  – Nie uważasz, że trochę tutaj niebezpiecznie?
- Bez dwóch zdań. Ale jesteś duży i na pewno mnie obronisz – odpadłam.

Oczarowało mnie jednak pióro Cecelii Ahern. O ile PS Kocham Cię pochłonęłam w przeciągu jednego popołudnia, o tyle Zakochać się zajęło mi aż dwie noce. Książka liczy 413 stron wydanych w pięknej oprawie. Język jest jednak bardzo plastyczny, aż żal odłożyć lekturę na kilka chwil. Autorka wprowadziła pierwszoosobową narrację, która sprawia wrażenie, jakby to Christine opowiadała nam wszystkie te zdarzenia siedząc tuż obok, z filiżanką kawy. Na kartach powieści jest też masa cytatów, które tradycyjnie „ofiszkowałam”. Są to zabawne dialogi, ale i mądrości, które powinny zostać przekazane całemu światu.

- Zaufaj mi.
- Ufam, ale nie mam w sobie odwagi.
- Odważny jest nie ten, kto nie czuje strachu, lecz ten, kto go pokonuje.

Reasumując, Zakochać się to piękna wielowątkowa historia dwojga ludzi. Mamy Christine, kobietę, która z dnia na dzień uznała, że jej małżeństwo nie daje szczęścia. Kobietę, która postanawia odejść, by dłużej nie krzywdzić Barry’ego, ale czuje się odpowiedzialna za jego ból i rozżalenie. Wszystkie słowa i ciosy znosi z pokorą, uznając je za stosowną karę, pokutę. Stara się też pomóc Adamowi. Pokazuje, że można cieszyć się małymi rzeczami, że do szczęścia nie jest potrzebny wysoki stan czy luksusowy apartament, a pozorne drobnostki, takie jak szalona kobieta u boku, albo uśmiech dziecka.  Kiedy więc będziemy czytać pomiędzy wierszami, abstrahując od już historii miłosnej zawartej na kartach powieści, nie tylko odnajdziemy mnóstwo głębokich sentencji, ale będziemy się naprawdę świetnie bawić.


Książkę gorąco polecam! Naprawdę warto po nią sięgnąć, zwłaszcza podczas wakacyjnego lenistwa! :D






"Nowe przygody Mikołajka", czyli tom 2 wspaniałej książki dla dzieci i młodzieży od AUDIOTEKI!


Jerzy i Maciej Stuhr to duet nie do pobicia. Dwa charakterystyczne głosy polskiej sceny, świetna intonacje i emocje, płynące z każdego nagrania. Coś wspaniałego! Przyznam, że moje zdrowotne perypetie były ubarwione Nowymi Przygodami Mikołajka. Niemal codziennie nakładałam słuchawki siedząc na blacie do ćwiczeń, po czym uśmiechałam się do samej siebie wsłuchując w nagranie. Wszystko oczywiście za sprawą Wydawnictwa Audioteka i udostępnienia mi w ramach recenzji Nowych Przygód Mikołajka, tom 2. Dziękuję!

Nowa książeczka Jeana-Jacquesa Sempé i René Goscinnego to aż 45 dotąd nie zasłyszanych historyjek, będących przygodami jednego z najpopularniejszych francuskich uczniów oraz jego przyjaciół. W tej części przeżyjecie przygodę z wrotkami Gotfryda, kiedy to Euzebiusz chcąc nauczyć się na nich jeździć doprowadza do skonfiskowania sprzętu. Pójdziecie do fryzjera, który ubrany jest na biało jak dentyści i doktorzy, i ma nożyczki! Dowiecie się, za co Mikołajek otrzymał mnóstwo karmelków od pana Blédurta, albo czemu Kleofas dostał  najlepszy stopień (2+) z odpowiedzi w całym półroczu!

Każda historyjka wywołuje szeroki uśmiech na twarzy słuchacza. Dla osoby, która dotychczas nie miała styczności z Nowymi Przygodami Mikołajka, takie nagranie może być świetnym początkiem bardzo, bardzo długiej przyjaźni. Prawda jest taka, że zarówno mali, jak i duzi chętnie sięgają po książki skierowane dla młodzieży. Naszych milusińskich one bawią, dla dorosłych czytelników z kolei są źródłem cennej wiedzy, mówiącej jak dziecko patrzy na świat, jak postrzega pewne sytuacje i jakich rozwiązań oczekuje. Jest to jednak świetna zabawa dla całej rodziny! Co więcej, zauważyłam, że moja młodsza siostra, która dopiero zaczyna czytać, chętnie wpatrywała się w książkowe wydanie przygód Mikołajka i jednocześnie słuchała nagrania. Powiedziała nawet, że dzięki temu szybciej się uczy, łatwiej zapamiętuje słowa i śledzi tekst. Wiem ze swojego doświadczenia, że to świetny sposób na zaprzyjaźnienie dziecka z literaturą. Gorąco polecam Wam tę metodę,  ale tylko z Wydawnictwem Audioteka. Klucz znajduje się w sposobie przekazania treści. Nowe Przygody Mikołajka to świetnie zinterpretowany audiobook. Maciej i Jerzy Stuhr świetnie ze sobą współpracują (mamy tu kilka „wspólnych” słuchowisk) i aż nadto oddają realność przedstawianych przygód. Mało tego, przecież wszystkie perypetie opisane przez Gościnnego  są prawdziwe. Każdy z nas był kiedyś dzieckiem, każdy z nas miał wielkie problemy, każdy wyczekiwał prezentów, każdy pisał sprawdziany z arytmetyki i każdy był gościem na jakiejś ceremonii zaślubin. Historia zatacza koło, bowiem również każdy miał identyczne, bądź podobne przemyślenia.

Audiobooka gorąco polecam! Jeżeli chcielibyście samodzielnie sprawdzić, czy przypadnie Wam do gustu - zapraszam na stronę Wydawnictwa Audioteka >>TU<<, gdzie bezpłatnie możecie pobrać rozdział książki. 

Za Nowe Przygody Mikołajka, tom 2 Dziękuję Wydawnictwu Audioteka:




Nietypowa książka, w nietypowych rękach - "Sprawność, siła, witalność. Jak Crossfit zmienił moje życie"

- Czy to podejście do sportu, które, jeśli jest stosowane zgodnie z zaleceniami, może cię zabić podczas treningu?
- No cóż: tak.

Kilka dni temu przyszedł do mnie kurier z paczką od Wydawnictwa SQN. Otrzymałam tego dnia dwie książki: długo oczekiwany bestseller Drzewo Migdałowe (o którym niebawem Wam opowiem) oraz publikację T.J. Murphy’ego pt. Sprawność, siła, witalność. Jak Crossfit zmienił moje życie. Przyznam, że to moja pierwsza styczność z tą dziedziną, dyscypliną sportu. Sprawa jest intrygująca, trzeba przyznać, ale czy na pewno dla każdego?

W Crossficie chodzi o to, żeby przekroczyć granice swojej wytrzymałości. Pokazać, że niemożliwe jest możliwym, a sukces to wyłącznie efekt bardzo ciężkiej pracy. Pracy swojego ciała, pracy swojego umysłu i kompilacji odpowiedniej, zbilansowanej diety „bez etykietek” oraz silnej motywacji. Gdy tylko otworzyłam paczkę zabrałam się za lekturę. Wiem, że to nie dla mnie, wiem, że nigdy nie zacznę ćwiczyć z taką intensywnością, wiem, że nie zdołam zmotywować się tak bardzo do żadnego z codziennych obowiązków, ale rozumiem ludzi, którzy „połknęli bakcyla” i nie wyobrażają sobie już dnia bez treningu.

Od pierwszych stron czułam jakąś magnetyczną siłę do tej publikacji, ponieważ wstęp napisany przez Piotra Mohameda jest świetnym motywatorem. To z niego zaczniecie czerpać satysfakcję, to on uświadomi Wam, że pewne rzeczy macie w zasięgu swoich dłoni. Czasem wystarczy uwierzyć, później zrobić pierwszy krok i zagryzając zęby wytrwać w postanowieniach…


W obecnym świecie przesiąkniętym komercją, plastikiem i wyniszczającą nas alienacją ta nowa metoda treningowa i sport oferuje nam coś, o czym pawie zapomnieliśmy: prawdziwe przeżycia. Daje nam dreszcz emocji, wzruszenia i satysfakcję z własnych zwycięstw i przesuwanych granic. Żyjąc w coraz bardziej sterylnej rzeczywistości, unikamy cierpienia i bólu. Zapominamy o tym, że i jedno i drugie jest integralną częścią naszego postępu. 
(…) Treningi często pozostawiają nas bez tchu, obolałych i słabych. Dzięki nim czujemy jednak, że pokonaliśmy własną słabość  strach. 
Krok po kroku stajemy się z powrotem zwycięzcami.


Książka Murphy’ego jest świetnym przygotowaniem do rozpoczęcia przygody z Crossfitem. Sam autor to maratończyk, który przez wiele lat wyniszczył stawy i chcąc odżyć, zacząć żyć na nowo postanowił spróbować swoich sił w tej metodzie treningowej. Jak widać – udało się. Dzisiaj jest jednym z wielu trenerów na całym świecie. Nie wyobraża sobie życia bez ćwiczeń, a o swojej miłości do sportu, trudnej ścieżce od nowicjusza do zapalonego orędownika opowiada nam na kartach Sprawność, siła, witalność. Jak Crossfit zmienił moje życie. Prawda jest taka, że Crossfit to metoda, która pozwala przekroczyć granice ludzkiej wytrzymałości, ludzkiej psychiki, pozwala uświadomić sobie, że „możesz więcej, niż możesz”, ale zaznacza, że wszystko należy wykonywać ze zdrowym rozsądkiem i najlepiej pod czujnym okiem instruktora.

Przyznam jednak, że wielokrotnie uśmiechnęłam się podczas lektury. Co prawda „zafiszkowałam” połowę książki cytatami, które uznałam za godne uwagi, a zarazem motywatorami na moje najbliższe wakacje. Nie, nie mam zamiaru podnosić ciężarów czy podciągać się na drążku, ale chciałabym zmotywować się na tyle, by m.in. z uśmiechem wstać bladym świtem aby pobiegać po okolicy. Książkę utrzymano w stosunkowo zabawnym tonie. Lektura nie nuży, ale wymaga od nas skupienia. Wszystko jednak zostało napisane prostym, bezpośrednim językiem, który bez wątpienia znajdzie sobie wielu miłośników. Sądzę więc, że wskazówki, cenne rady i porady są dzięki temu dużo bardziej przyswajalne i niewątpliwie prościej je wszystkie spamiętać.


Zapytany, dlaczego treningi sprawdzające kondycję otrzymują akurat żeńskie imiona, Glassman odpowiedział:
- Pomyślałem, że coś, co sprawia, że padasz na ziemię i patrzysz w niebo, pytając: „Co to, kurwa, było?”, zasługuje na żeńskie imię…


Opisów poszczególnych rozdziałów nie będę Wam dodawała, bowiem każdy z nich ma w sobie coś, co warto zapamiętać. Weźmy na ten przykład fragment dotyczący odżywiania, gdzie znajdziecie informację o tym, że regularne ćwiczenia nie są jedyną drogą do sukcesu. Aby osiągnąć więcej, aby zrobić jakiekolwiek postępy należy uwzględnić masę dodatkowych czynników, nie pozwalając na ich zaniechanie.

Książkę gorąco polecam. Uważam, że znajdą w niej „coś dla siebie” zarówno aktualni, jak i przyszli Crossfitowcy. Jest to w końcu metoda treningowa, która zatacza coraz to szersze koło, więc tylko patrzeć na jej rozpopularyzowanie w Polsce. Jeżeli jednak Crossfit to nie jest to, czym chcielibyście się zainteresować – i tak warto ją przeczytać. To świetna baza wiedzy dotycząca samego sportu, aktywności fizycznej,  istoty pracy mięśni, odpowiedniej postawy podczas ćwiczeń, zbilansowanej diety i przede wszystkim motywacji. Murphy uświadamia nam, że sukcesy i porażki są nieodzowną częścią naszego życia. Mówi, że każdy sportowiec miał za sobą długą drogę ciężkiej, bardzo ciężkiej pracy, a jego sukcesy są efektem wieloletniej pracy nad sobą…

Zachęcam do lektury!


Za Sprawność, siła, witalność. Jak Crossfit zmienił moje życie dziękuje Wydawnictwu SQN:



"Kiedy uczysz mężczyznę, kształcisz jednego człowieka. Ucząc kobietę, kształcisz całą rodzinę." - czyli Barbara Wood i "Ulica Rajskich Dziewic"

Przyznam, że od lat intryguje mnie i ciekawi kultura Islamu. Czytając jednak książkę Ulica Rajskich Dziewic czasem czułam się niepewnie. Lektura mnie wciągnęła, pochłonęła bez reszta, a pióro Barbary Wood naprawdę przypadło mi do gustu.


Książka wcale nie jest taka prosta, jak mogłoby się wydawać. Okładkowy opis mówi nam jedynie o tym, że młodziutka Yasmina okryła hańbą nie tylko siebie, ale i całą rodzinę, ponieważ została niegdyś zgwałcona. Dziewczynkę wypędzono z Egiptu, przeklęto i skazano na śmierć… Po latach jednak, jako angielska lekarka, powróciła na Ulicę Rajskich Dziewic. Dlaczego? Czy zdoła przebaczyć umierającemu ojcu? Jak mroczne sekrety skrywane są za murami dziewiętnastowiecznej rezydencji rodziny Raszidów? Szczegółową fabułę książki poznacie, gdy tylko po nią sięgniecie.

Ulica Rajskich Dziewic to nie tylko opowieść oczami nestorki rodu, Amiry, to także głęboka historia Egiptu – przemiany polityczne od obalenia króla Faruka, przez rządy Nasera, Sadata, aż do Mubaraka oraz okupacja brytyjska czy wojna z Izraelem. Wystawne kolacje, wycieczki, zabawy i swawole wyższej klasy społecznej, a zarazem śmierć głodowa na ulicach Kairu najuboższych rodzin. Co więcej, to nietuzinkowa historia kobiet w mieście, w którym nikt nie liczy się z respektowaniem ich europejskich praw. Na kartach książki nie raz czytamy, że mężczyzna, który spłodził wyłącznie dziewczynki jest wyszydzany i nazywany „ojcem córek”, ponieważ to Bóg zesłał na niego te nieszczęście. Poznajemy obyczaje i kulturę egipskich rodzin. Zauważamy postęp w bogatych domach, gdzie kobiety mogą opuszczać teren posesji, albo zdejmować chusty - za przyzwoleniem męża. Ale i podczas zaślubin wraz z „panem młodym” sprawdzamy, czy nowa, a czasem kolejna, żona na pewno nie zhańbiła niegdyś swojego nazwiska. Przyznam jednak, że momentami czułam się przerażona.

Dzisiaj, kiedy kobiety walczą o więcej praw, możliwości, równouprawnienie i zakończenie jawnej dyskryminacji lektura Ulicy Rajskich Dziewic wydaje się być absurdem. Przecież skoro jestem osobą pełnoletnią, wolną i świadomą – nie potrafiłabym żyć za gigantycznym murem. Nie potrafiłabym odnaleźć się w miejscu, w którym nikt nie liczy się z moim zdaniem. Nie zdołałabym zaakceptować kolejnych żon własnego męża, z którymi obcowałby nie tylko duchowo, ale i fizycznie i co więcej – z którymi nakazano by mi dzielić dach nad głową. Współczesne kobiety mają dzisiaj zupełnie inne potrzeby, plany, marzenia i oczekiwania w każdym świecie. Sęk w tym, że wolne kraje, w porównaniu do islamskich krain mogą je szczerzej respektować. Sądzę, że gdyby mnie wychowano na ułożoną, posłuszną mężowi dziewczynkę, która nigdy nie zdołałaby poznać „wielkiego świata”, która nigdy nie broniłaby własnego zdania, która nie próbowałaby poszerzać swojej wiedzy i umiejętności, a wpajano już od młodych lat, że rano należy posprzątać mieszkanie i dopiero po ułożeniu pościeli można zjeść śniadanie, oraz że potrzeby męża stoją na pierwszym miejscu to moja opinia zapewne wyglądałaby inaczej.

Cóż mi pozostało – książkę gorąco polecam. Lektura momentami nieco się dłuży, ale naprawdę wciąga. Jest to historia jednego rodu, choć z krocią wątków pobocznych, dzięki którym możecie poszerzyć swoją wiedzę o samym Egipcie oraz panujących tam zwyczajach i obrzędach. Ulica Rajskich Dziewic to naprawdę dobra i godna uwagi książka. Ja na pewno powrócę jeszcze kiedyś do lektury i mam nadzieję, że wywoła we mnie tak samo skrajne emocje.


Za egzemplarz dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat S.A.


Zapraszam na "Rook", Grahama Mastertona

Jim Rook nie pozbywa się trupów, ale wieczorami poprawia prace uczniów, chodzi na koncerty lun spotyka się z przyjaciółmi. strona  116, „Rook”


Niektóre książki się czyta, a inne połyka w całości. Nie, nie żartuję. Siedząc w autobusie ZTM , notabene wracając z zajęć, zabrałam się za Rook  i w przeciągu 25 minut przeczytałam 100 stron. Najnowszą książkę Wydawnictwa Replika, która wyszła spod pióra mistrza literatury grozy – Grahama Mastertona.

Przyznam, że horror, thriller, sensacja to gatunki odległe od mojej codziennej biblioteczki. O ile nieraz wracałam do książek Kinga, o tyle Mastertona unikałam jak ognia. Sama nie rozumiem dlaczego. Może powodem jest fakt, że spodziewałam się trudnej, brutalnej i naprawdę przerażającej publikacji? Nie mam pojęcia. „Rook” przeczytałam w przeciągu dwóch godzin. Przewracałam stronę za stroną i zasmucił mnie fakt, że pierwsza część cyklu już za mną.

Fabuła książki rozpoczyna się na pozór banalnie. Przecież bójki nastolatków są czymś normalnym i mają rozmaite podłoże, a nie oszukujmy się – w szkołach specjalnych nikogo one nie dziwią, ani nie zaskakują. Problem jednak rodzi się w momencie, w którym jeden z uczestników batalii zostaje zabity. Umiera w niewyjaśnionych okolicznościach, skatowany na śmierć. W książce „Rook” ofiarą okazuje się Elvin, a kto jest jedyną osobą, której policja może postawić zarzuty? Oczywiście Tee Jay, chłopiec, który wcześniej groził koledze. Sęk w tym, że historia bójki to jedynie tło całego opowiadania. Głównym bohaterem książki jest Jim Rook, nauczyciel drugiej klasy specjalnej, który odnalazł zwłoki chłopca. Widział też mistyczną, czarną postać, która mogła być sprawcą tej brutalnej zbrodni. Rook postanawia odkryć prawdę, zagłębić się w świat magii i voodoo, by za wszelką cenę chronić swoich podopiecznych. Pytanie tylko, czy spokojny, stateczny nauczyciel jest w stanie pokonać Monstrum o nadprzyrodzonych mocach? Dlaczego „Wuj Umber” tak bardzo chce zaprzyjaźnić się z belfrem? Dlaczego śledzi go i prześladuje? Koniecznie sięgnijcie po tę książkę.

„Poszedł do drugiego pokoju i przez dłuższy czas stał tam, nie zapalając świtała. Nie chciał jednak widzieć tego,  co leżało pod łóżkiem Nagle jednak przyszło mu do głowy, że szczątki pani Vaizey mogą zacząć wychodzić spod łóżka, kołysząc się na boki w krwiście czerwonej narzucie jak gigantyczna dżdżownica, i natychmiast zapalił światło.” Strona 122

Pióro Mastertona jest lekkie, przyjemne, zachęcające do kontynuowania lektury. Książka momentami sprawia, że przechodzą nas dreszcze, czujemy się skonfundowani, czasem zniesmaczeni, ale nie możemy oderwać się od czytania. Jest to moje pierwsze spotkanie z autorem i już zaznaczam, że bardzo udane. Rook jest pierwszą częścią cyklu, który liczy aż osiem publikacji. Mam szczerą nadzieję, że Wydawnictwo Replika wydana pełną serię i lada dzień na półkach pojawi się kolejna część przygód Jima.

Jeżeli jednak obawiacie się powieści grozy - Rook wcale nie jest taki straszny jak go malują. Owszem, mamy tu kałużę krwi, ciało, które samo się zjada, a także niebezpiecznego i nieobliczalnego kapłana voodoo, którego "przyjaźń" jest wyjątkowo stronnicza. Książka jednak zachęca do lektury. Dzięki niej spędziłam naprawdę miły wieczór, a to zdarza się naprawdę rzadko. 

Pewnego dnia, przyjacielu, znajdę inną laskę loa i wtedy wrócę po ciebie. Obiecuję ci to. Strona 273


Książkę gorąco polecam, ponieważ naprawdę warto po nią sięgnąć. Za mój egzemplarz z kolei serdecznie dziękuję Księgarni Matras.


Recenzja "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje
Wywiad: Portal Warszawa i Okolice

Recenzja książki: Sodoma

Recenzja książki: Sodoma
Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie