­
­

Co wydarzyło się w Czarnobylu?

Katastrofa elektronowymi Jądrowej w Czarnobylu miała miejsce 26 kwietnia 1986 w reaktorze jądrowym bloku energetycznego nr 4. Dramat nastąpił w wyniku przegrzania reaktora, powodującego wybuch wodoru, a w konsekwencji zniszczenie znacznej części reaktora i rozprzestrzenienie się materiałów promieniotwórczych. Winę za ten wypadek ponosi człowiek. Jak jednak doszło do największej katastrofy ekologicznej w historii Europy? 

Reportaż Adama Higginbothama, który przez lata prowadził rozmowy ze świadkami zdarzenia, a także analizował odtajnione akta i niepublikowane w mediach materiały ze śledztwa, po (ponad) trzydziestu latach od katastrofy odtwarza prawdziwy przebieg zdarzeń wybuchu w czarnobylskiej elektrowni. Cała historia jednak rzuca nowe światło na życie w socjalistycznej Rosji. Autor opowiada historię powstania elektrowni, przedstawia codzienne życie mieszkańców niewielkiej Prypeci, ich relacje, codzienność, a także absurdy życia w ZSRR. Włącznie z faktem, że wyścig technologiczny doprowadził do sytuacji, w której „posiadanie” warte było więcej niż jakość i spełnienie norm bezpieczeństwa. 

Książkę czyta się niezwykle lekko. O północy w Czarnobylu to wciągająca lektura, w której losy ludzi, ich tragedia, ból i wola walki przeplatają się w biegiem zdarzeń, prowadzącym do wybuchu czarnobylskiej elektrowni, a w końcu z propagandą i ukrywaniem prawdy przez ponad 30 lat. 

Recenzja książki O północy w Czarnobylu sprawiła mi niemałą trudność, bowiem jako chemika, bardzo interesuje mnie historia elektrowni, a nie chciałam zanudzić Was nomenklaturą i jądrowymi faktami, opowiadającymi o tym miejscu. Cieszę się jednak, że miałam okazję sięgnąć po tę książkę. Lektura otworzyła mi oczy na wiele spraw, wobec których dotąd pozostawałam obojętna. Okropne jednak jest to, że do katastrofy doprowadził najzwyklejszy ludzki błąd. Decyzja jednej osoby wpłynęła na życie tysięcy, a nawet milionów na całym świecie. Koniecznie sięgnijcie po ten tytuł. Książka O północy w Czarnobylu to absolutny must read tej jesieni.

Obsesja seksualna według Federica Martela

Obnażenie hipokryzji kościoła nie należy do zadań łatwych. Federic Martel zdecydował się wziąć ten temat na warsztat, a efekty jego wieloletniej pracy przeczytacie w książce Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie. Recenzja.


Długo zastanawiałam się, co napisać w tej recenzji książki. Sodoma rozprawia bowiem o homoseksualizmie, pedofilii, perwersjach seksualnych księży i kardynałów, a także pławieniu się przez nich w bogactwie. Wszystkim, co łamie powtarzany niczym mantra dekalog i rozgrywa się pod okiem (i za cichą zgodą) głowy kościoła katolickiego. 

„Kim jestem, by osądzać”, legendarne już słowa papieża Franciszka, opublikowane w mediach na całym świecie mają zupełnie inny wymiar. Okazuje się jednak, że większość nuncjuszy to homoseksualiści, którzy wykazują stosunek homofobiczny, by zasłonić swoją orientację. Wszystko to dzieje się z przymrużeniem oka Watykanu, który po wybuchu medialnej afery staje murem za swoim duchownym. Pod żadnym pozorem nie nagłaśnia sprawy i stara się zamknąć usta oskarżycielom.

Jeśli chodzi o mnie, to akceptuję i chcę, by zaakceptowano środowiska LGBT. Wśród tych osób są moi przyjaciele, znajomi, koledzy z pracy. Oni wszyscy mają prawo do miłości takiej, która ich uszczęśliwia. Czy to ważne jaki tworzą związek, skoro czują się ze sobą dobrze i nikogo przy tym nie krzywdzą? Nie uważam jednak, że jest to bezwzględnie dozwolone. Uważam, że księża nie powinni zakładać rodzin, dopuszczać się aktów seksualnych zarówno homo i heteroseksualnych, a także krzywdzić nieletnich. Skoro zdecydowali się na taką drogę, powinni w pełni ją respektować. Bez ustępstw. Bez usprawiedliwień. Bez ciągle powtarzanej formuły „każdy ma prawo do grzechu i rozgrzeszenia”. Ci ludzie za swoje grzechy nie żałują. Oczywiście zgadzam się, że nie mamy prawa, by generalizować i wrzucać wszystkich do jednego worka. Znam księży, którzy z powołania pełnią swoją funkcję, ale zasmuca mnie fakt, że instytucja obdarzona wyjątkowym zaufaniem nadużywa go, w ogóle się z tym nie kryjąc.

Książka ukazuje smutną i wszystkim znaną prawdę, że ten, kto najgłośniej krzyczy i zwraca na siebie uwagę, prawdopodobnie najwięcej ma za uszami. Rzuca nowe spojrzenie na sytuację kościoła i sprawia, że nabieramy coraz większego dystansu do relacji bóg-kościół, a jedynym tego powodem jest eskalująca hipokryzja. 

Czytaliście książkę Sodoma Federica Martela? Osobiście polecam ją każdemu, kto chciałby dowiedzieć się więcej o tym, co dzieje się za wielkim murem Stolicy Apostolskiej. Jeśli jednak Wasza wiara w Boga dotyczy również akceptowania zachowań kleru, tytuł może otworzyć Wam oczy na wiele kwestii. Sodoma była natomiast pierwszym przesłuchaniem przeze mnie audiobookami dla dorosłych. Ciekawe doświadczenie :)

Pielęgniarki - sceny z życia szpitalnego


W szpitalach nie bywam zbyt często. Bywam jednak na tyle długo, by szczerą niechęcią pałać do tego zawodu. Wiem, że są wyjątki. Wiem, że wrzucanie wszystkich do jednego worka nie jest dobre, ale wiem też, że częste spotykanie pewnych zachowań kreuje w naszych głowach schemat, którego jedna książka nie zdoła wyprzeć. Christie Watson ukazuje bowiem pracę pielęgniarek pełną empatii, wzajemnego szacunku i zrozumienia. W Polskich szpitalach jest to często funkcja pełna roszczeń, braku umiejętności i niechęci do wykonywania własnego zawodu. Czy nie mam racji? 

Christie Watson zaprezentowała jednak wizerunek pielęgniarek jako kobiet pełnych poświęcenia, skorych do pomocy, w pełni pozostających w cieniu. Gdy lekarz wykona zabieg, uratuje czyjeś życie nikt nie pyta, kto stał u jego boku. Gdy przychodzi zmierzyć się z rodziną pacjenta, który trafił na oddział to właśnie pielęgniarki wystawione są na pierwszy ogień. One też wykonują mnóstwo pośrednich czynności, ostatecznie składających się na szczęśliwy powrót każdego z nas. Wykonując jedną z najgorszych prac, sprawiają, że cała ta machina może poprawnie funkcjonować.

Autorka w niesamowity sposób opowiada nam o swoim życiu. Wszystko, co zostało zamieszczone na kartach książki to swego rodzaju autobiografia, pozwalająca poznać intrygującą drogę do wykonywania tego, jakże trudnego zawodu. Czytając odniosłam wrażenie, że wykonujące tę pracę osoby to superbohaterowie z najlepszych bajek i komiksów. Razem z Christie kończyny szkołę pielęgniarską, zdobywamy doświadczenie w rozmaitych placówkach, by otrzymać etat w szpitalu. 

Urzekła mnie prostota tej książki. Christie Watson posługuje się plastycznym, przystępnym językiem, pozbawionym medycznej nomenklatury i zwrotów, które bez słownika byłyby nie do rozszyfrowania. Całość czyta się naprawdę lekko i przyjemnie, a między wierszami udaje się znaleźć chwilę na refleksję. 
Sprawdź na stronie Wydawnictwa

Gorąco polecam Wam ten tytuł. Może będzie dla Was ciekawą inspiracją, może będziecie dzięki niemu potrafili zrozumieć osoby wykonujące ten zawód i spojrzeć na nie przychylniej. Może sami jesteście pielęgniarkami, bądź pielęgniarzami i chcecie poznać życie jednej z najbardziej fascynującej postaci o pokrewnym fachu.  Niemniej, mam nadziej, że moja recenzja książki "Pielęgniarki - sceny z życia szpitalnego" Christie Watson była dla Was miłą lekturą :)

Anatomia góry. Osiem tysięcy metrów ponad marzeniami

Dziś kolejna, fantastyczna książka! Opowieść Rafała Froni o marzeniach, wspinaczce, pięknie ośmiotysięczników i tym, co najważniejsze, czyli obcowaniu z górą. Zapraszam do lektury.  


Rafał Fronia – himalaista, maratończyk, członek projektu Polski Himalaizm Zimowy, który na przełomie lat zdobywał najwyższe i najtrudniejsze góry świata. Przeżył więcej, niż niejeden podróżnik, a dziś postanowił podzielić się swoimi doświadczeniami z czytelnikami w całej Polsce. Książka zapiera dech i zmusza, by sięgnąć po więcej. Sprawdźcie, dlaczego warto ją przeczytać.

Lekturę rozpoczyna zbiór wspomnień autora, krótki zarys credo, które kieruje jego życiem. Okazuje się, że to bliscy motywują go do walki, to dla nich pisze swój dziennik i to oni królują w jego życiu. A dlaczego? Otóż nikt nie chce być sam, zwłaszcza na szczycie wietrznej góry, gdzie brakuje ciepła i bliskości. Dlaczego w takim razie, w całej tej otoczce potrzeb, odczuć i emocji, ludzie świadomie decydują się pokonywać swoje granice, wspinać na szczyty, marznąć, cierpieć, ryzykować własnym życiem, by sięgnąć po marzenia? Jak pokonują swoje słabości, idą do przodu i pomimo magii, drobnego opętania przez szczyt, który króluje nad nimi, świadomie podejmują decyzje i biorą odpowiedzialność za towarzyszy wyprawy? To tylko jedne z wielu pytań, na które odpowie Wam Anatomia góry. Osiem tysięcy metrów ponad marzeniami.

Rafał Fronia, posługując się niezwykle sprawnym, przystępnym dla czytelnika piórem opowiada o najważniejszych wyprawach swojego życia. Wraz z nim będziecie mogli odwiedzić Andy, Himalaje i Karakorum, poznacie najdrobniejsze szczegóły Zimowej Wyprawy na K2, a także wrócicie do podstaw i zwyczajów wśród polskich szczytów. Każdą „górę należy szanować i doceniać”, bez względu na to, czy mamy do czynienia z ośmiotysięcznikiem czy niewielkimi górami w Tatrach czy Karkonoszach. 

Kochani, na zakończenie dodam, że Polski Himalaizm Zimowy to program zrzeszający wszystkich miłośników wspinaczki wysokogórskiej, pozwalający podjąć rywalizację między krajami o zdobycie (podczas zimowego wejścia) najwyższych szczytów świata, a mianowicie gór w Himalajach i Karakorum. To dzięki zorganizowanej wyprawie, pod okiem zdobywców Korony Ziemi, zostają wytyczane nowe szlaki, są eksplorowane nieznane dotąd rejony górskie, jak i  wzmocniona zostaje pozycja kobiet, które także mają szansę uczestniczyć w wyprawach ku zdobyciu ośmiotysięczników. Fantastyczna inicjatywa, tworzona pod okiem koordynatora projektu, Janusza Majera. Sprawdźcie koniecznie.
Sprawdź na stronie Wydawnictwa
Mam wrażenie, że na fali minionych wydarzeń, książki o himalaizmie stały się modne. Chcemy poznawać i próbować doścignąć to, co dla większości ludzi nigdy nie będzie w zasięgu dłoni. Pojawiają się jednak rozmaite publikacje i odsiewanie ziarna od plew staje się niezwykle trudne. Wierzę jednak, że pomimo natłoku literatury górskiej, zdecydujcie się przeczytać powieść Rafała Froni. Nie ukrywam, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Cytując wypowiedź Krzysztofa Wielickiego, mogę potwierdzić, że „czytając tę książkę, poczujecie się tak, jakbyście bylu obok niego, przy padającym śniegu, często dotkliwym mrozie i przerażającym wietrze. Nikt tak jak on nie potrafi oddać tego, co towarzyszy nam w górach”. Naprawdę warto!

Japonia w sześciu smakach - czyli kolejna wyprawa do Azji


Japonia w sześciu smakach, czyli książka Anny Świątek ukazuje nam ów azjatycki kraj „od kuchni”. To jedyny sposób, aby porównać znajdującą się treść, do tytułu publikacji. Jeśli pozwolicie jednak, zacznę od początku, bowiem należy się cała Wam seria wyjaśnień. Książkę, której tytuł ponownie pokuszę się powtórzyć, Japonia w sześciu smakach, otrzymałam na wyraźną prośbę od Wydawnictwa Bernardinum. Propozycja ta pochodzi z serii Poznaj Świat, czyli cyklu wydawanego pod czujnym i, mam nadzieję, krytycznym okiem Wojciecha Cejrowskiego.

 Zaintrygował mnie poprzedni, recenzencki egzemplarz Chiny od góry do dołu i nie ukrywam, że był on głównym motywem mojej prośby. Niemniej, do czego zmierzam, zarówno wspomniane Chiny…, jak i Japonia… to relacja z okresowego pobytu w danym kraju. Nie znajdziecie w nich opisów fauny i flory. Nie zwiedzicie poszczególnych miast i wiosek. Nie odkryjecie nowych lądów, ani nie zasmakujecie potraw, które wyobrażacie sobie naocznie. Książki te są opisem życia codziennego, mniej lub bardziej inspirujących perypetii i empirycznym poznaniem kultury wschodu. Czasem będziecie skonfundowani, czasem zmartwicie się losem przeziębionych Japończyków. Bywa jednak i tak, że porcelanowa cera (ze względu na ilość nałożonego podkładu) w połączeniu z mało pociągającym zgryzem, zdegustuje Wasze oczy. Dowiecie się, w jak dziwnych warunkach można zarówno mieszkać, ale i sypiać, albo jak wyglądają hotele dla biznesmenów. Na niedomiar atrakcji odwiedzicie też Tokio, gdzie zapłacicie na pieczywo blisko 8 zł, albo skorzystacie z „pokoi miłości” cieszących się niezwykłą popularnością. Nie zabraknie Wam też wizyty w nietypowej hurtowni ryb, której w Polsce nie znajdziecie, bądź uświadomicie sobie, że los gaijina wcale nie jest tak kolorowy, jak by się wydawało.

Na książce Anny Świątek nieco się zawiodłam. Miałam szczerą nadzieję, że przeczytam ciekawy reportaż, poradnik młodego podróżnika, który może niekoniecznie pokaże mi, jak przetrwać w Japonii a pozwoli po raz pierwszy w życiu zwiedzić nieznany mi kraj. Być może jednak to kwestia fanaberii i wyobrażeń, a więc moją opinią nie powinniście się sugerować. Ubiorę to w inne słowa: jeśli dotychczas nie ciekawiła Was kultura wschodu, książka ta będzie zarówno idealnym upominkiem, jak i bardzo przejrzyście zebranym źródłem wiedzy. Jeżeli jednak Japonia nie jest Wam obca, możecie poczuć się zawiedzeni ze względu na poruszenie dość tuzinkowych tematów. Mało osób będzie zafascynowanych opowieścią o ugryzieniu przez daniele, albo faktem, że sushi droższe jest na lokalnym targu, niż w popularnej restauracji. 

Autorka opowiedziała nam swoją wycieczkę. Owszem, podzieliła rok na kolejne rozdziały i fragmenty. Dopasowała poszczególne zdarzenia, by wszystko łączyło się w logiczną całość, a każda historia została wzbogacona o szerokie wyjaśnienie z jej strony. To bardzo dobrze świadczy od pani Świątek, która jako dziennikarka, świetnie napisała tę książkę. Lektura jest bardzo przyjemna. Nie męczy, nie nuży, zabiera nam jedynie kilka godzin, a czasem wywołuje też mimowolny uśmiech na twarzy. Pod tym względem warto docenić zarówno Japonię w sześciu smakach, ale i całą serię Poznaj Świat. Co by nie było – gorąco polecam Wam tę książkę. Moja ocena to 6/10, choć wynika to z zasobu posiadanej już przeze mnie wiedzy. Z lektury nie wyniosłam zbyt wiele, ale to nie znaczy, że książka nie jest warta uwagi czy godna polecenia.


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Bernardinum: 



"Australia" Barbary Dmochowskiej, czyli niesamowita podróż z Biblioteką Poznaj Świat!

Wielokrotnie nie mogłam nachwalić się książek z serii Poznaj Świat, publikowanych przez Wydawnictwo Bernardinum. Nie ma się jednak czemu dziwić. Ostatnio, a dokładniej 3 tygodnie temu otrzymałam najnowszą książkę z tej biblioteczki pt. Australia, napisaną przez Barbarę Dmochowską.

Publikacja, tradycyjnie trzyma poziom. Jak każda jednak, rozpoczyna się w inny niż pozostałe sposób. Zanim zabrałam się do lektury, usiadłam w fotelu i próbowałam przemyśleć, z czym kojarzy mi się Australia. Podejrzewam, że punktem odniesienia nawet dla Was nie jest Sydney czy rolnictwo, a… KANGURY! Ot i miła niespodzianka, kiedy książkę już otworzyłam. Pierwszy, bardzo krótki rozdział, poświęcony jest właśnie kangurom i tym, że to dla wielu osób pierwsze (a czasem i jedyne) skojarzenie z tym  kontynentem. Potem jednak przechodzimy do właściwej części książki. Poznajemy Barbarę, jej kompana, Pawła, którzy postanawiają wybrać się właśnie do Australii, by odnaleźć sezonową pracę, pozwalającą im utrzymać się z dnia na dzień w tropikalnym kraju oraz zwiedzić możliwie odległe miejsca tego zakątka świata. Nigdy dotąd nie zwiedzali pozaeuropejskich krain, ze względu na koszty. Jak się jednak okazało foldery, relacje znajomych i temu podobne pozytywnie wpłynęły na ich podejście i postanowili zaryzykować. Mając zapewnione lokum na pierwsze dziesięć dni, zakupili horrendalnie drogie bilety lotnicze (oczywiście, z lotami drogą okrężną) i tak przeniesieni zostaliśmy do malowniczego Sydney, które zachwyca nas już na pierwszej fotografii. Okazuje się, że biegle posługując się językiem angielskim bez trudu możemy odnaleźć pracę w największym mieście Australii, i co ważne – mieszkający tam ludzie zdają się być naprawdę przyjaźnie nastawieni do obcokrajowców.  Tak właśnie rozpoczynamy naszą podróż.

Chciałabym zwrócić Waszą uwagę na liczne, wspaniałe fotografie zamieszczone w książce. Wielokrotnie marudziłam, że zdjęć jest zbyt mało, albo nie przedstawiają one opisywanego krajobrazu, a tutaj zostałam bardzo mile zaskoczona. Fantastyczne obrazy napotykamy co kilka stron, przenosimy się na skaliste pustkowia, odwiedzamy piękne wybrzeża, oglądamy zachody słońca, układamy się do snu nad taflą Leeawuleena oraz obcujemy z dziką przyrodą, która staje się powoli naszą codziennością.

Bohaterowie, podróżują wyjątkowo godnym pożałowania autem, który lokalnych mieszkańców wprawia w nie lada rozbawienie. Przyznam, że zaśmiałam się w głos, kiedy usilnie próbowali zmienić klocki hamulcowe, ponieważ coś skrzypiało, a „majster”, po wymianie kilku ironicznych zdań,  stwierdził, że najwcześniej mogą je dostać w kolejnym tygodniu. To jednak urok malowniczych krajobrazów – cywilizacja znana im jest wyłącznie z opowieści, a wykorzystują jedynie najpotrzebniejsze środki. Prawdę mówiąc, w Polsce nie jest lepiej. Wiecie, że na co dzień mieszkam w Warszawie, ale pochodzę z bardzo małej miejscowości. Nikogo tam nie dziwi,  że na wymianę stłuczonego lusterka w aucie trzeba zaczekać kilka dni, albo że aptekę zamykają w piątek o godzinie 16:00 i otwierają dopiero w poniedziałek po 9:00. Jakim więc problemem w Australii może być godzina drogi do najbliższego sąsiada? Wydaje mi się, że żadnym. Lokalni mieszkańcy przyzwyczaili się do takiego, a nie innego świata. Im z tym dobrze i nie sądzę, że pragnęliby dokonywać zmian.

Wracając jednak do książki Barbary Dmochowskiej to chciałabym Wam powiedzieć, że odłożę ją na półkę obok propozycji Marka Pindrala. Te dwie publikacje, są moim zdaniem najciekawsze z propozycji Biblioteki Poznaj Świat. Pamiętajcie jednak, że miałam do czynienia tylko z czterema książkami tej serii! Historia jest ciepła, realna, pięknie opisana. Zwiedzamy niesamowitą Australię na kartach pozornie zwykłej książki. Warto dopisać tę publikację do listy książek obowiązkowych dla podróżników z krwi i kości, którzy planują własną eskapadę w kierunku gorącej wyspy położonej na półkuli południowej. 

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Bernardinum: 


"I znowu kusząca Kanada" - zapraszam na wycieczkę do Ameryki Północnej! :)

Kanady trudno nie pokochać. Opisywana w literaturze kraina pełna nieokiełznanego zwierza i przepięknych krajobrazów, zachwyca nas na każdym kroku. Historie rdzennych mieszkańców staramy się wpleść w nasze życie i zrozumieć panującą w danej społeczności kulturę. Czasem opiniotwórcze są relacje z południowo- amerykańskich przebieżek Wojciecha Cejrowskiego, a czasem z podróży protoplasty Boso Przez Świat – Arkady’ego Fiedler’a.

 Autor książki I znowu kusząca Kanada pozwala nam ujrzeć malownicze krajobrazy, dotknąć czystych, źródlanych wód, wspiąć się na najwyższe szczyty i nakarmić małego niedźwiadka z własnej dłoni. Przygodę rozpoczynamy podczas błahego wędkowania, a podziwiamy przy tym nieskażone nowoczesnością łono natury, faunę i florę, o której dzisiaj możemy wyłącznie pomarzyć… Kto by pomyślał, że niebezpieczne niedźwiedzie mogą zaprzyjaźnić się z człowiekiem. Mieszkać w przydomowej izbie i wdzięcznie dziękować za miskę strawy. Niestety jednak biały człowiek, zły biały człowiek, zniszczył i nadal niszczy nieskazitelne piękno stworzone przez matkę naturę. Fiedler opowiada historię białych ludzi, którzy wykorzystując naiwność Indian nieraz spisywali z nimi umowy będąc w gościnie, nigdy jednak nie wyjaśniali ich treści, a kolejnego dnia zbrojnym konwojem żądali opuszczenia ziem, będących już własnością białego człowieka… To smutne. Biały człowiek nauczył się wykorzystywać ludzką naiwność i niewiedzę. Nie tylko karczował lasy, niszczył zielone polany, zabijał dziką zwierzynę, by zbudować nowy, betonowy świat. Nic więc dziwnego, że Indianie nadal żywią urazę do białego człowieka… Przecież wszystko co piękne, dzisiaj zostało zamurowane. Wybaczcie mi ten subiektywny wywód, jednak podczas lektury taka refleksja zakradła się do mojej głowy. Prawdą jest, że z dnia na dzień coraz mniej plemion krąży po świecie, wielu niegdyś rdzennych mieszkańców ma dzieci, którzy od lat jeżdżą mercedesami po amerykańskich ulicach, a wszystko to wykupione zostało kosztem cudownej przyrody, którą tak namacalnie opisał nam Fiedler.

Przepraszam, że tak odbiegłam od tematu, ale jestem zachwycona opisami krajobrazu. Książka tak naprawdę powstała już w 1965 roku i w dużej mierze jest relacją z szóstej wyprawy autora do Kraju Klonowego Liścia. Publikacja opowiada nam o wszystkim – wspomniałam już Wam, że spotykamy Indian, że zwiedzamy cudowne Góry Skaliste, w rzece Parsnip łowimy pstrągi, a w czasie podróży trafiamy na łosie, jelenie, kaczki, niedźwiedzie, a nawet bizony! Poznajemy Kanadę, która nigdy nie będzie dostępna dla szarego zjadacza chleba. Rozmawiamy z ludźmi, którzy należą do rdzennych mieszkańców tych feerii. Łakniemy upajania się pięknem dzikiej przyrody…

I znowu kusząca Kanada to książka napisana lekkim, bardzo plastycznym językiem. Na dobrą sprawę, dotychczas czytane przeze mnie opisy przyrody czy krajobrazów, często przywodziły mi na myśl sienkiewiczowskie powieści i trudno było mi choć odrobinę się do nich przekonać. Tutaj jednak nie miałam z tym żadnego problemu. Książkę czytałam co prawda „na raty”, ale wracałam do niej bardzo chętnie, ponieważ lektura potrafi pochłonąć nas bez reszty. Uważam, że publikację powinny przeczytać wszystkie osoby, które chciałyby kiedyś pojechać do Kanady, ale i osoby, które uwielbiają podróżnicze opowieści. 

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Bernardinum:




A mi... tak się czytało książkę I znowu kusząca Kanada:



Chiny? Dlaczego nie...

Chiny do kraj stosunkowo hermetyczny. Ma własną autonomię, niechętnie dzieli się osiągnięciami, ale z przymrużeniem oka traktuje podróżników trafiających do swojego państwa. Z perspektywy realisty, dwutygodniowa wyprawa na wschód bez znajomości języka, obyczajów czy przygotowania wydaje się być niemożliwa do zrealizowania. Kres tejże teorii postawiła Anna Karpa, która wraz z córką, i dwiema koleżankami, postanowiła zwiedzić to, jakże piękne, państwo. Co prawda to nie zasługa Pani Anny, a Katarzyny Karpy, która zorganizowała całą wyprawę.



Dlaczego o tym napisałam? Ano dlatego, że publikacja „Chiny? Dlaczego nie…” to książka, w której podróż ta została szczegółowo opisana. Wyruszamy z Warszawy, wcześniej pakując się i zakupując szybki kurs języka chińskiego, po czym wsiadamy do samolotu, przedostajemy się do kompletnie abstrakcyjnej strefy czasowej i… lądujemy w Szanghaju. Jak jednak odnaleźć się na miejscu, skoro nic nie wygląda tak, jak powinno? Jak porozumieć się z Chińczykami, których język angielski pozostawia wiele do życzenia? Nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności nasze panie trafiają do wypożyczalni samochodów, gdzie bardzo atrakcyjna ekspedientka, perfekcyjnie posługująca się językiem angielskim, kieruje je w dalszą podróż. Przez całą książkę poznajemy codzienne zachowania i kulturę Chińczyków, których opis, tak namacalny, spotkałam po raz pierwszy w literaturze. Widzimy, że wszyscy mieszkańcy starają się za wszelką cenę pomóc turystom, a bezradność wypisuje na ich twarzach smutek. Jak jednak pomóc komuś, kto nie dość, że biega z aparatem i fotografuje z podziwem życie normalnych ludzi (w oczach Chińczyków), to jeszcze mówi językami z wieży Babel? Na szczęście, cała podróż zakończyła się szczęśliwie. Bohaterki zwiedziły tak wiele miejsc, które i ja kiedyś chciałabym zobaczyć na własne oczy. Przyznam, że na dzień dzisiejszy pękam z zazdrości.

Sądzę, że książka ta powinna zostać wpisana do kanonu książek obowiązkowych dla osób, które planują odwiedzić Chiny. Bohaterki przeżyły tak liczne perypetie, że ich opis może uratować niejednego turystę z opresji. Dowiadujemy się jednak, że mimo wszystko warto pytać mieszkańców o radę czy pomoc, bowiem zawsze znajdzie się ktoś, kto opanował język angielski na poziomie umożliwiającym może nie tyle, co swobodną komunikację, a uzyskanie cennych wskazówek i informacji. Cała książka została bardzo przystępnie napisana, choć muszę przyznać, że czytałam ją najdłużej z otrzymanych od Wydawnictwa Novae Res publikacji. Zabrakło mi jednak zdjęć. Kiedy opisywane są targi, serwowane potrawy czy środki komunikacji np. statek pełen miniaturowych „koi” chciałoby się zobaczyć na własne oczy. To rzeczy drobne, ale wzmagające ciekawość, bowiem krajobrazy i budowle architektoniczne są dostępne dla nas po wpisaniu odpowiedniego hasła w Google. Pod względem merytorycznym gorąco polecam Wam tę książkę, ponieważ, jak już wspomniałam, nadam jej zaszczytne imię „Niezbędnik PRZED podróżą do Chin”. 



Za publikację dziękuję Wydawnictwo Novae Res:





Japonia w sześciu smakach - czyli kolejna wyprawa do Azji


Japonia w sześciu smakach, czyli książka Anny Świątek ukazuje nam ów azjatycki kraj „od kuchni”. To jedyny sposób, aby porównać znajdującą się treść, do tytułu publikacji. Jeśli pozwolicie jednak, zacznę od początku, bowiem należy się cała Wam seria wyjaśnień. Książkę, której tytuł ponownie pokuszę się powtórzyć, Japonia w sześciu smakach, otrzymałam na wyraźną prośbę od Wydawnictwa Bernardinum. Propozycja ta pochodzi z serii Poznaj Świat, czyli cyklu wydawanego pod czujnym i, mam nadzieję, krytycznym okiem Wojciecha Cejrowskiego.

 Zaintrygował mnie poprzedni, recenzencki egzemplarz Chiny od góry do dołu i nie ukrywam, że był on głównym motywem mojej prośby. Niemniej, do czego zmierzam, zarówno wspomniane Chiny…, jak i Japonia… to relacja z okresowego pobytu w danym kraju. Nie znajdziecie w nich opisów fauny i flory. Nie zwiedzicie poszczególnych miast i wiosek. Nie odkryjecie nowych lądów, ani nie zasmakujecie potraw, które wyobrażacie sobie naocznie. Książki te są opisem życia codziennego, mniej lub bardziej inspirujących perypetii i empirycznym poznaniem kultury wschodu. Czasem będziecie skonfundowani, czasem zmartwicie się losem przeziębionych Japończyków. Bywa jednak i tak, że porcelanowa cera (ze względu na ilość nałożonego podkładu) w połączeniu z mało pociągającym zgryzem, zdegustuje Wasze oczy. Dowiecie się, w jak dziwnych warunkach można zarówno mieszkać, ale i sypiać, albo jak wyglądają hotele dla biznesmenów. Na niedomiar atrakcji odwiedzicie też Tokio, gdzie zapłacicie na pieczywo blisko 8 zł, albo skorzystacie z „pokoi miłości” cieszących się niezwykłą popularnością. Nie zabraknie Wam też wizyty w nietypowej hurtowni ryb, której w Polsce nie znajdziecie, bądź uświadomicie sobie, że los gaijina wcale nie jest tak kolorowy, jak by się wydawało.

Na książce Anny Świątek nieco się zawiodłam. Miałam szczerą nadzieję, że przeczytam ciekawy reportaż, poradnik młodego podróżnika, który może niekoniecznie pokaże mi, jak przetrwać w Japonii a pozwoli po raz pierwszy w życiu zwiedzić nieznany mi kraj. Być może jednak to kwestia fanaberii i wyobrażeń, a więc moją opinią nie powinniście się sugerować. Ubiorę to w inne słowa: jeśli dotychczas nie ciekawiła Was kultura wschodu, książka ta będzie zarówno idealnym upominkiem, jak i bardzo przejrzyście zebranym źródłem wiedzy. Jeżeli jednak Japonia nie jest Wam obca, możecie poczuć się zawiedzeni ze względu na poruszenie dość tuzinkowych tematów. Mało osób będzie zafascynowanych opowieścią o ugryzieniu przez daniele, albo faktem, że sushi droższe jest na lokalnym targu, niż w popularnej restauracji. 

Autorka opowiedziała nam swoją wycieczkę. Owszem, podzieliła rok na kolejne rozdziały i fragmenty. Dopasowała poszczególne zdarzenia, by wszystko łączyło się w logiczną całość, a każda historia została wzbogacona o szerokie wyjaśnienie z jej strony. To bardzo dobrze świadczy od pani Świątek, która jako dziennikarka, świetnie napisała tę książkę. Lektura jest bardzo przyjemna. Nie męczy, nie nuży, zabiera nam jedynie kilka godzin, a czasem wywołuje też mimowolny uśmiech na twarzy. Pod tym względem warto docenić zarówno Japonię w sześciu smakach, ale i całą serię Poznaj Świat. Co by nie było – gorąco polecam Wam tę książkę. Moja ocena to 6/10, choć wynika to z zasobu posiadanej już przeze mnie wiedzy. Z lektury nie wyniosłam zbyt wiele, ale to nie znaczy, że książka nie jest warta uwagi czy godna polecenia.


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Bernardinum: 




Reportaż z Chin Marka Pindrala

Po otrzymaniu książki Chiny od góry do dołu, bardzo szybko przekartkowałam jej zawartość. Patrząc na zapisane strony i zamieszczone fotografie byłam święcie przekonana, że będzie to kolejny, dość nudny reportaż z perspektywy szarego turysty. Wszystko to sprawiło, że książka Marka Pindrala trafiła na ostatnią pozycję moich lektur. Dzisiaj tego bardzo żałuję, bowiem dawno nie pomyliłam się tak bardzo!

Chiny od góry do dołu to nie jest zwykły reportaż, tuzinkowa relacja ze zdarzeń i opis krajobrazu… Książka ta jest fenomenalnym poradnikiem, który zatytułowałabym „Jak przetrwać w Azji”, i nie bez powodu wato poświecić jej niejeden wieczór.

Marek Pindral, autor a zarazem nasz główny bohater, postanawia odbyć daleką podróż, bo w końcu do Azji, aby rozpocząć nauczanie języka angielskiego na uniwersytecie w Chengdu. Sprawa nie jest prosta, bowiem nie posługuje się on językiem chińskim i nie zna zasad panujących w szkole. Okazuje się, że wszelkie prawa i reguły obowiązujące zarówno uczniów, jak i nauczycieli ustala rządząca Partia Komunistyczna, a żadne odstępstwa nie są akceptowane. Szybko więc uznano, że forma podejmowanych podczas zajęć dyskusji nie należy do przyzwoitych i o mały włos Pindral nie powrócił do swojej ojczyzny. Chiny, jak się okazuje, to bardzo hermetyczne społeczeństwo. Rząd z góry ustala plany na życie mieszkańcom, rodzice zwykli wybierać swoim dzieciom szkoły (bo przecież to oni muszą za nie płacić), mało kto ma w domu ogrzewanie, a i trzęsienia ziemi, niosące śmierć tysiącom jednostek, nikogo nie interesują. Nikt też nie ma prawa widzieć wad w chińskim systemie, nie może łudzić się, że cokolwiek ulegnie zmianie, bo przecież… jest dobrze. Żyją w pokorze, żyją w ciszy, żyją… bez własnego zdania. Jedyną szansą na lepszą przyszłość jest wstąpienie do Partii Komunistycznej, jednak nie każdemu dane czynić te honory...

Pindral zapoznaje nas z tą miej przyjemną odsłoną Państwa Środka. Największa potęga gospodarcza musi trzymać się w ryzach, ażeby z dnia na dzień nie zacząć kuleć na arenie międzynarodowej. Nieraz podczas lektury czujemy zimno na myśl, że mieszkańcy muszą spać w szalikach i czapkach, nieraz zaśmiewamy się, gdy to „starsze pokolenie” wędruje na lokalny jarmark ze zdjęciami swoich synów, córek, wnuków czy kuzynostwa, ażeby dobrze wydać ich za mąż/za żonę. Nieraz też współczujemy mieszkańcom Chin, kiedy trzęsienia ziemi odbierają im rodziny, dorobek całego życia, a rząd bezceremonialnie wręcza plik fałszywych banknotów, kiedy ową życzliwość i chęć pomocy rozgłaszają media. To tak naprawdę smutne bardzo smutne historie, które dzieją się naprawdę... Ludzie tam, jeśli nie należą do wspomnianych już „wyższych sfer”, mają niehumanitarne warunki życia, które nie tylko uwłaczają ich godności, ale i nie pozwalają na normalne funkcjonowanie. Rozdział „Chińska kuchnia od kuchni” opowiada nam, że skrajna bieda zmusiła mieszańców, m.in. do jedzenia szczurów, mrówek, wielbłądzich garbów czy sów, kiedy my nawet nie potrafimy wyobrazić sobie udźca z podwórkowego Burka (spokojnie, zjadane w Chinach psy są hodowlane – podobnie, jak u nas świnie), ponieważ jest to sprzeczne z naszą mentalnością. Dla nas pies, to pies, a nie świąteczna kolacja. Światopogląd jednak z upływem lat i warunków bytowania zawsze ulega zmianie. Tego możemy być pewni.  Z lektury dowiecie się  też, np. że coraz popularniejszym zjawiskiem jest urządzanie striptizu podczas pogrzebu, ażeby ceremonia pochówku zebrała większą ilość gości (ilość osób jest implikacją popularności i sympatii do zmarłego), albo dlaczego niegrzeczne jest zjadanie całej porcji posiłku.

Autor został wrzucony na głęboką wodę. Trafił w objęcia zupełnie innej kultury, standardów i obyczajów, w których przyswojeniu na każdym kroku pomagali mu podopieczni. Muszę przyznać, że pod tym względem Chiny są bardzo intrygujące – mieszkańcy są wyjątkowo życzliwymi, ciepłymi i grzecznymi osobami. Dobre maniery i wychowanie nie leżą w gestii savoir-vivre’u, a zakorzenione zostały w mentalności wszystkich jednostek. Bardzo głęboko zakorzenione.

Uważam, że książkę warto przeczytać i nie polecam jej wyłącznie osobom, które interesują się kulturą wschodu. Ja do nich nie należę, a otrzymałam świetny reportaż, do którego wielokrotnie jeszcze powrócę. Lektura jest przyjemna, kartki przekładamy szybciej i szybciej, uśmiechając się do wielu przeczytanych już fraz (nie wiem, czy istnieje osoba, której nie zabłyszczą się oczy np. na widok pandy! Nie zdradzę Wam, cóż owe zwierzątko robi w tej publikacji, bowiem dowiedzieć tego musicie się sami ;)), a zamieszczone fotografie bardzo pomagają nam w zobrazowaniu poszczególnych fragmentów. Dodam tylko, że książka została wydana w ramach Biblioteki Poznaj Świat, czyli pod czułym okiem Wojciecha Cejrowskiego.
                                                                 

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Bernardinum:




Anastasi - Krasnal, który stał się gigantem

Książka Anastasi - Krasnal, który stał się gigantem autorstwa Adelio Pistelliego to jedyny w swoim rodzaju reportaż o jednej z najważniejszych postaci polskiej areny piłki siatkowej – trenerze reprezentacji, dzięki któremu nasz kraj pięciokrotnie stanął  na podium w turniejach: Puchar Świata, Mistrzostwa Europy, Liga Światowa (złoto i brąz) oraz Igrzyska Olimpijskie w Londynie.

Andrea Anastasi niewątpliwie jest i będzie mile wspominaną postacią w historii sportu. Któż inny, jeśli nie siatkarz, a zarazem szkoleniowiec „z urodzenia” („od zawsze” chciał zasiąść na ławce trenerskiej), jest najlepszą osobą na to stanowisko? Anastasi urodził się 08.10.1960 roku w niewielkiej miejscowości,  Poggio Rusco, we Włoszech. Tam też poślubił swoją żonę Erikę, a także pochował najwspanialszego (o czym wielokrotnie wspomina) ojca. Ma dwóch synów, Giulia i Pietra Anastasi.

Książka opowiada nam, jak to młody Andrea piął się po szczeblach swojej kariery – rozegrał aż sto czterdzieści jeden spotkań w barwach reprezentacji Włoch i zwieńczył sukcesy złotym medalem podczas Igrzysk Śródziemnomorskich w 1991 roku. Na ławce szkoleniowców z kolei, zasiadł mając jedynie 39 lat, a więc był jednym z młodszych trenerów w historii siatkówki. Do polskiej kadry trafił demokratycznie – poprzez głosowanie – i choć trudno było mu zaufać, była to jedna z najlepszych decyzji Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Jeśli chcielibyście dowiedzieć się mnóstwa ciekawych informacji o Andrea Anastasi, zachęcam Was do przeczytania książki Anastasi – Krasnal, który stał się gigantem.

Jeśli dane mi wypowiedzieć się o technicznych walorach książki, chciałabym zwrócić Waszą uwagę na gramaturę papieru, głębokie zakładki i idealnie wpasowaną czcionkę, która wielokrotnie stanowi opis do opublikowanych fotografii. Zdjęcia są fenomenalne i pochodzą z różnych okresów. Raz poznajemy młodego Andreę, który właśnie zakończył mecz podczas wakacji, a innym razem szkoleniowca, który właśnie opracowuje krótkie informacje dla siatkarzy, przekazywane im podczas przerwy technicznej. Według mnie jest to świetny album, świetna książka biograficzna na którą winniście zwrócić uwagę.

I wiecie, co jest w tym wszystkim najpiękniejsze? Anastasi, pomimo swojej kariery zawodowej, mniejszych, bądź większych sukcesów ponad wszystko stawiał swoją rodzinę i swoich bliskich na pierwszym miejscu. Nadal powraca do rodzinnego Poggio Rusco, gdzie wszyscy witają go z życzliwością, a i długoletnie przyjaźnie przetrwały próbę czasu. Wydaje mi się, choć być może to wyłącznie moja wysublimowana wrażliwość, że tytuł książki „Anastasi – Krasnal, który stał się gigantem” to także nawołanie „wyższych sfer”, by nadal pozostali… ludźmi.


Za książkę dziękuję Wydawnictwu SQN:




Wojciech Cejrowski - Rio Anaconda; czyli lektura obowiązkowa!

Czy jest na sali ktoś, komu nazwisko Cejrowski wydaje się być obce? Nie bez powodu użyłam słowa-klucz „wydaje”, bowiem na hasło Boso przez świat uśmiecha się każdy Polak. Nawet ten, który kulturoznawstwem i turystyką kompletnie nie jest zainteresowany.

Fenomen Wojciecha Cejrowskiego polega na badaniu odległych od typowej cywilizacji i zgiełku miast plemion - ich struktury, organizacji czy sposobów na przetrwanie. Muszę przyznać, że choć programy telewizyjne nie przekonują mnie do siebie, o tyle uważam autora książki Rio Anaconda za mistrza słowa. Pozwolę sobie też zacytować fragment zaczerpnięty bezpośrednio ze strony internetowej Wojciecha Cejrowskiego „Jeśli nie wiesz czego się spodziewać po pisarstwie WC, zmieszaj Życie seksualne dzikich, Sto lat samotności oraz Autostopem przez galaktykę w równych proporcjach. Wyjdzie z tego reportaż magiczny z ogromnym poczuciem humoru...”. I wiecie, co jest najgorsze? Podpisuję się pod tym komentarzem obiema rękami. Uwielbiam reportaże!

Rio Anaconda to książka, którą rzetelny czytelnik pochłonie w ciągu jednego dnia. Tak było też w moim przypadku, choć sceptycznie podchodziłam do lektury o afrykańskich plemionach. Nie wiem, czy to zachowawczość pourazowa (pamiętne lekcje geografii), czy też podejrzana postać na okładce. Niemniej, przeczytałam! I muszę przyznać, że nie żałuję ani jednej minuty poświęconej na lekturę. Jeśli od razu opowiedzieć mogę Wam o satysfakcjonujących mnie elementach technicznych, to warto zaznaczyć fenomenalne zdjęcia, zabawne opisy zdarzeń i sytuacji oraz twardą oprawę, która nie uległa zniszczeniu w kobiecej torebce. Wszystko to jest zasługą Wydawnictwa Zysk  i S-ka.

Rio Anaconda to tak naprawdę Początek, Koniec i osiem kolejnych Ksiąg zamkniętych w jedną, czterystustronicową opowieść. Opowieść, która bawi nas z każdą kartką, wciąga do świata dzikich, pobudza ciekawość i niesie w sobie dozę lekkości – nie czujemy się stłamszeni, ani znudzeni podróżą. Rozdziały nie są dla nas ociężałe i nie wylewamy szóstych potów by dobrnąć do końca. Możemy rozgościć się w ulubionym fotelu (choć stosowniejszy byłby hamak), popijać owocowy koktajl z parasolką i wyobrażać sobie np. rękopis Kamasutry dla owadów, zaśmiewając się przy tym do łez.

Księga Słońca – czyli część pierwsza. Podtytuł ma na celu zobrazowanie nam panującego klimatu w Syrii, czyli: Żar słoneczny./ Żar rozgrzanej ziemi./ Żar rozgrzanego powietrza./ Żar dnia. Żar nocy. Żar tropików. Nieustanny. Nieznośny. Przerażający. Żar. Żar. Żar.
Niemniej, nie to jest główny wątek naszej książki, bowiem kiedy uśmiechamy się do kartek – nasz bohater za wszelką cenę próbuje dotrzeć do Dzikich! Zapytacie pewnie, co mnie tak rozbawiło. Trudno jednak jednoznacznie stwierdzić, bowiem co kilka stron pojawia się przezabawny wywód autora.  Pozwolę sobie jednak zacytować fragment, będący „pierwszym wrażeniem” o pueblo Mitu: Było to miasteczko, jakich już prawie nie ma. Nieliczne ocalały tam, gdzie kończy się cywilizacja, a zaczyna puszcza, gdzie nadal nie dochodzą drogi państwowe, nie dociera poborca podatkowy, poczta ani elektryczność. Ale i one powoli znikają zalewane asfaltem i zastawiane cegłami. Bo ludzie pragną asfaltu i cegieł. Wcześniej zarówno asfalt jak i cegły zastępowało im błoto – budulec tani, łatwo dostępny, praktycznie zawsze pod ręką, nie trzeba go dowozić ani martwić się, że zabraknie , no i na pewno bardziej ekologiczny; ale przy tych wszystkich zaletach ma zasadnicze wady – wymaga strasznie dużo pracy i uporczywie wraca do swego stanu pierwotnego. Prawda, że barwne? Któżby się nie uśmiechnął przy takim opisie? Niemniej wspomniana podróż naszego bohatera nie była łatwa. Chciałoby się rzec, że wystarczyłby kompas, szczegółowa mapa i pobieżna znajomość topografii. Okazuje się jednak, że bez pełnej sakwy, przyjaciół swoich przyjaciół i złotego haczyka – wędrówka byłaby podróżą w jedną stronę. Wszędzie bowiem panują niebezpieczni przestępny, mający krocie swoich „klonów w różnych miastach”, nikomu nie wolno zrobić zdjęcia – bo przecież mogą być poszukiwani, a lokalnym przysmakiem są wstępnie przeżute bulwy manioku, owady czy małpie mózgi. Paskudna sprawa - szczególnie, po obejrzeniu udostępnionych zdjęć... Jeśli jesteśmy już przy fotografiach, chciałabym zwrócić na Waszą uwagę na opublikowane zdjęcia kobiet. Ich cerę, stan włosów, nawilżenie ciała – pamiętajcie, że obce im są dostępne dla nas chemikalia. Stosują wyłącznie błękitny pył ze  skrzydeł motyli pod oczy, czerwone błoto jako odżywkę do włosów, a zielem mydlanym szorują zęby do białości. Dla nas jest to nieprawdopodobne, a dla nich szara codzienność, niemniej muszę przyznać, że naprawdę im zazdroszczę. Szczególnie tych pięknych uśmiechów – bez wizyt u stomatologa czy ortodonty. ;)

Pozwolicie, Moi Drodzy, że nie będę streszczała całej książki, bowiem poza przezabawnymi kwestiami umknie Wam przyjemność z lektury. Książkę gorąco polecam zarówno zwolennikom Wojciecha Cejrowskiego, miłośnikom podróżny czy odkrywcom nieznanych lądów, ale i osobom łaknącym mile spędzonego wieczoru pod ciepłym kocem w naszą pochmurną polską jesień. Czego dowiecie się z tej publikacji? Niewątpliwe najdrobniejszych szczegółów z życia dzikich. Cejrowski poruszył temat seksualności, religii, obyczajów i obrzędów. Niczego nie nakreślono tematem tabu, nic nie zostało zakamuflowane – reportaż ten jest godny uwagi, zdradza bowiem mnóstwo „tricków”, jak zyskać zwolenników i zdobyć wyjątkowo cennych przyjaciół, kiedy w grę wchodzi konfrontacja z plemieniem Carapana w Ameryce Południowej, a także rozpościera przed nami piękny krajobraz, którego nie dane nam nigdy zobaczyć na własne oczy. Całość została ubarwiona licznymi fotografiami, co ku mojemu zdziwieniu nie wywoływało niechęci czy protestów wśród mieszkańców Dzikich Ziemi. Wierzcie mi, naprawdę warto przeczytać tę książkę i choć zdarza mi się to niezwykle rzadko – moja ocena to bezapelacyjne 10/10!


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka:




Recenzja "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje

Ta dziewczyna naprawdę czerpie z życia pełnymi garściami i bierze jak swoje
Wywiad: Portal Warszawa i Okolice

Recenzja książki: Sodoma

Recenzja książki: Sodoma
Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie